- A Vanny mówiła, że do tej herbaciarni mają dostęp tylko osoby
zaproszone – odezwał się sceptycznie Ellil, kiedy już wygramoliłam się z
Szafy w suchych ciuchach. Do tej pory wszyscy czekali bez słowa, jakby
bali się, że ów straszny mebel mnie zje.
– Ale to przecież nie była osoba – Djellia dała mu kuksańca – tylko przesyłka. Dlaczego jesteś taki podejrzliwy?
– Bo rozpoznaję znajomy styl – przewrócił oczami i zerknął na przedmiot
dyskusji, stojący teraz na stoliku i wyładowany ciężkimi przedmiotami.
Głównie moimi książkami, jakby nic lepszego nie było, na przykład w
lodówce.
Przedmiotem dyskusji było pokaźne fioletowe wiadro, wymalowane w
seledynowe rybki – uśmiechy wskazywały na bardzo głodne piranie, ale
kształty już niekoniecznie – z rączką obwiązaną różową wstążeczką. Jakiś
kwadrans wcześniej pojawiło się bez uprzedzenia nad moją głową,
wylewając na nią swoją zawartość – strumień wody z brokatem. Obecnie
stanowiło przedmiot badań Lilly, która zdążyła już je obejść z każdej
strony, opukać, rzucić czar wykrywający i orzec, że w zamachu na mnie
maczało palce coś chaotycznego. No dobra, ja też rozpoznałam pewien
styl…
– Naprawdę nie wiem, dlaczego masz taką nieszczęśliwą minę – Djellia
poklepała mnie po ramieniu, w drodze do kuchni, po zaparzoną herbatę. –
Na twoim miejscu cieszyłabym się z tego całego brokatu we włosach. Są
teraz jeszcze bardziej błyszczące.
– A i widok był uroczy – przypomniał sobie Ellil, porzucając
podejrzliwy ton. – Aż żal, że ktoś nie zrobił zdjęcia, kiedy to wiadro
latało ci nad głową, a ty próbowałaś je złapać.
– Przynajmniej jedna osoba rzuciła mi się na ratunek i to nie byłeś ty –
prychnęłam i zmierzwiłam Tenariemu włosy. – Zawdzięczam ci resztki
zdrowia psychicznego, wiesz?
Mój wychowanek posłał mi nieobecny uśmiech i wrócił do przeglądania
życzeń, które dostaliśmy z okazji świąt. Najbardziej upodobał sobie
kartkę od Pai Pai, z zabawnym wierszykiem, a także, co ciekawsze, od
Moriany, wyklejaną i błyszczącą, jak, nie przymierzając, moje włosy w
tej chwili. Kiedy jeszcze dostał swoją pomarańczową herbatkę, stanowił
już pełnię szczęścia… W przeciwieństwie do naszego nowego gościa,
którego kolana uznał za najlepsze siedzisko. Gość ów, jasnowłosy półelf z
wypchanym plecakiem, pojawił się w herbaciarni akurat kiedy biegałam za
tym piekielnym wiadrem; teraz zaś tylko rozglądał się spłoszonym
wzrokiem, odrobinkę zapomniany. Usiadłam naprzeciw niego, próbując mu
się bliżej przyjrzeć, co w tej sytuacji było dość trudne, i wybadać
rodzinne podobieństwo. Cóż, udało mi się dostrzec, że Kenneth Delaware
ma podobne do siostry rysy i oczy, za to z pewnością brak mu jej
dostojnej powagi.
– Często się u was dzieją takie rzeczy? – zapytał uprzejmie, wyglądając zza na pół rozłożonego skrzydełka.
– Zależy od klienteli – przejęłam od Djellii tacę i podałam mu herbatę. – Kilmeny nie ostrzegała?
– Właśnie nie. Może z zemsty, że cała jej rodzina się rozjeżdża, a ona będzie musiała małe niańczyć…
– Jakie małe? – zainteresowała się Lilly. – I ile ich?
– Dwie. Moje i kolegi z pracy… Znaczy, jedna moja, druga jego –
zaplątał się nieszczęśnik. – Tylko że on jedzie na misję, ja jadę z wami,
a Kilmeny sobie zwyczajnie ignoruje fakt, że zbliża się kolejna
czarodziejska noc w roku, a ona jest Oddaną. No i skończyła jako dobra
ciocia.
– Słuchajcie, nie mam pojęcia, o jakich to rodzinnych patologiach
gawędzicie – wtrącił z rozbrajającym uśmiechem Ellil – ale chciałem o
coś zapytać. Czy ta rzecz to też jakaś zemsta?
Powiedziawszy to, wskazał na stolik obok, na którym królował pokaźnych rozmiarów łabędź z galaretki. Śliwkowej.
– Tamto? Nie, to podobno jakiś rytuał – Kenneth próbował wzruszyć ramionami, ale nie bardzo mu to wyszło.
– Przypuszczam, że go zjemy jeszcze przed wyjazdem? – odezwała się
Lilly. – Bo w Nowy Rok pewnie będziemy gdzieś… W Białej Symfonii?
– Hura!! – zakrzyknęli Ellil i Djellia, jakby nie wiedzieli o tym od dawna.
Pokręciłam tylko głową i zabrałam się za własną herbatę. Właśnie ją dopijałam, kiedy pojawili się Clayd i Vanny.
– Wróciliśmy! – zakomunikował ten pierwszy wesoło, a ja dopiero wtedy
spostrzegłam, że trzyma na barana Ivy. – Obskoczyliśmy wszystkie domy i
możemy się na chama zabrać z wami na wycieczkę!
– ŁABĘDŹ!! – pisnęła Vanny. – Oż, do dia… Tego… Sylwester!!!
– Co: sylwester? – jęknęłam boleśnie. – Ja tu mam tyle na głowie, a miałam jeszcze pamiętać o sylwestrze?!
– Na głowie to ty faktycznie masz – wtrącił Ellil i zaczął opowiadać
nowo przybyłym historię fioletowo-zielono-różowego zamachu. Uczynił to
tak obrazowo, że po chwili zwijali się na kanapie ze śmiechu.
– Co za uroczy dowód sympatii! – chichotała moja kuzynka. – Jak myślisz, czy to jest właśnie ta brakująca wiadomość?
– Nie sądzę – pokazałam im język. – I nie ma się z czego śmiać, bo to
zapowiedź rychłej apokalipsy. Zobaczycie, pojawią się Dzieci Chaosu i
narobią bajzlu w rzeczywistości.
– Damy im radę – skwitował beztrosko Clayd. – A właściwie to ile ich jest?
– Nie mam pojęcia – uśmiechnęłam się uroczo. – Ale jak tylko odkryją
istnienie nowych światów, pewnie się zlecą, a wtedy się dowiesz.
– Optymistka z ciebie jak rzadko – westchnęła Lilly, odczepiwszy się
wreszcie od wiadra. Tymczasem Tenari zdążył już sfrunąć Kennethowi z
kolan i zaczął pokazywać Ivy nasz zbiór kartek świątecznych. Słowo daję,
on je chyba zacznie kolekcjonować…
Spojrzałam na to zbiorowisko wzrokiem cokolwiek nieprzytomnym. Że co? Nowy rok? Wycieczka? Ja chcę z powrotem do łóżka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz