Od rana myślę o zawilcach i powojach. Nie wiem, skąd mi się przyplątały –
może to efekt piosenek, które rozbrzmiewają mi w słuchawkach, a może
echo jakiejś odległej opowieści – ale pora roku i sceneria nie są po
temu odpowiednie, oj, nie. Uznaliśmy zgodnie, że jeśli chcemy szukać
Liry i podążać śladem wędrowca z książki, powinniśmy rozglądać się tam,
gdzie jest naprawdę porządna zima. Problem w tym, że panoszy się ona na
całym Zachodzie, uciekłszy zupełnie z pozostałych stron światów, a kto
wie, gdzie właściwie znajduje się ta cała Biała Symfonia? Może w
zupełnie innej domenie? Tylko że moich towarzyszy ten fakt o dziwo nie
zraża. Mnie zresztą też nie.
I oto niecodzienna procesja wędruje przez bezdroża, brnąc po kolana w
śniegu. Konkretnie to po nie własne kolana, bo przecież jedziemy konno, a
nasze wierzchowce parskają głośno, jakby im śnieg sypał w nos.
Tymczasem nie ma ani jednej chmurki, z której mógłby sypać – tylko leży i
leży, rozciąga się chyba aż do horyzontu…
Owe bezdroża są zdecydowanie bardziej kuszące niż miejskie mury, zza
których wystają dymiące kominy i dolatują aromaty, będące chyba wynikiem
idei: „zmieszajmy wszystkie substancje chemiczne, które mamy pod ręką, i
podpalmy”. Zajrzeliśmy tam może na dwie godzinki – tylko Ellil został
za bramą, bo uznał, że to nawet gorsze niż jego świat – a tylko dlatego
na tak długo, bo zainteresowały nas straszące pośrodku miasta ruiny.
Słowo daję – z jednej strony machiny parowe, fabryki i odmalowane
dokładnie kamienice, a z drugiej coś, co kiedyś było okazałym zamkiem, a
teraz tylko smętnymi szczątkami, zapuszczonymi i zapomnanymi. Na tyle
zapomnianymi, na ile to możliwe, skoro tkwią w samym centrum. Albo ten
zamek doprowadziła do takiego stanu jakaś niszcząca magia, albo
wspomniane powyżej idee – jeśli to drugie, to może zostawiono go tak ku
przestrodze?
– To stara posiadłość Alastrannów – poinformował nas jakiś przechodzień
ze zrozumieniem dla wścibskich turystów. – Już od prawie dwóch wieków
usiłujemy coś z nią zrobić, ale krążą nad nią zbyt potężne zaklęcia,
które tracą moc niezwykle powoli. Być może za następne dwieście lat…
– Skoro ta jest stara, to znaczy, że istnieje też nowa? – podchwyciła prędko Mezz’Lil.
– O tak – potwierdził nasz rozmówca. – Wybudowano ją kawałek drogi stąd,
na południe. To właściwie już za granicą, ale z pewnościa jej mieszkańcy już wiedzą o waszym
zainteresowaniu… Wszystkie okoliczne ziemie do nich należą.
Próbowałam go podpytać, dlaczego zamek skończył jako bynajmniej nie
malownicza ruina, ale wymówił się pośpiechem, bo to już pora do pracy i w
ogóle. Nie mieliśmy ochoty sprawdzać siły rzeczonych zaklęć, zresztą
fabryczne dymy gryzły w nosy na tyle, byśmy szybko opuścili miasto i
ruszyli w dalszą drogę.
Tutaj powietrze jest czyste i ostre, a gwiazdy jasne i nagromadzone
tłumnie, jakby specjalnie dla nieba nad tym światem. Takie widoki rzadko
się zdarzają i spędzam godziny na podziwianiu ich, podczas gdy
hałaśliwe towarzystwo, z którym podróżuję, istnieje gdzieś na krawędzi
mojej świadomości. Jak dotąd niespecjalnie im to przeszkadza, co nie
znaczy, że przestali zwracać na mnie uwagę. Bo kiedy uznałam, że warto
by wybrać się na południe, wszyscy zgodzili się bez żadnych zastrzeżeń.
Jakbym była, jasny gwint, przywódcą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz