Tylko proszę sobie nie myśleć, że skoro odpuściłam sobie pisanie dat, a
chmury zasnuwają niebo, brakuje w tym świecie nocy! A gdyby nie noce, ta
wyprawa… W ogóle pobyt tutaj prędko by mi obrzydł. Kamienny Krąg jest
dość daleko – sama królowa stwierdziła dziwnie, że nie przypuszczała,
jak daleko – a wyznaczony termin zbliża się nieubłaganie, więc
pdróżujemy nie tylko za dnia. Jakoś nie czujemy się zmęczeni ani senni, a
jeśli robimy postój to głównie po to, by rozpalić ognisko – suchych
gałęzi tu w końcu nie brak – i się posilić. Dni są koszmarnie szare, ale
nocą robi się nastrojowo… Mrok otula krainę i gasi jej niedostatki, a
wiszące w górze ciężkie chmury nabierają przyjemnego fioletowego
odcienia. Może to dziwne zjawisko, ale przecież nawet nie wiem, jaki
kolor ma tu niebo, więc się nie czepiam.
Dni jak dni, ale coraz bardziej brakuje mi wiosny. Tej jeszcze sennej,
przyczajonej pory, gdy wszystko dopiero wypełza spod ziemi, a świat jest
otulony cieniutką, bladozieloną mgiełką, która z czasem nabiera
mocniejszej barwy. Omija mnie to zjawisko i nic już na to nie poradzę;
może przejmuję się tym faktem bardziej niż powinnam. Albo bardziej niż
naszą wyprawą…
Ot, jedzie sobie zorganizowana wycieczka do starego miejsca kultu.
Dobieramy się trójkami, czasem parami, i najczęściej to Sheril zostaje
samotna („pojedyncza”?), co wydaje się jej nie przeszkadzać. Zawsze
postrzegałam ją jako tę niezależną, stojącą ponad wszystkim i – ogólnie
rzecz biorąc – samowystarczalną – i tak samo jest teraz.
Tylko doprawdy, nie mam pomysłu, jak zza chmur wypatrzymy pełnię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz