Powrót do Kamelliardu przebiegał w ponurym nastroju, ale jakoś mniej
się dłużył niż droga do Kręgu. Tym razem również każdy miał swoje zdanie
na temat tej wyprawy i zachowywał je dla siebie, jadąc w milczącej
zadumie. Miałam szczerą ochotę podpytać co poniektórych, ale nie
sądziłam, że powinnam się wtrącać. Jeszcze zaczęłabym snuć własne
przypuszczenia na głos i tylko namieszałabym im bardziej w głowach… Za
to udało mi się usłyszeć rozmowę Sheril i Ettard, bo tej ostatniej, jako
minstrelce, mocno ciążyła owa wszechobecna cisza.
Dzięki memu nadzwyczajnemu refleksowi wcięłam się już w trakcie tej
rozmowy, ale i tak jestem dzięki niej bogatsza o parę istotnych
informacji. Ale może po kolei…
- …Nie takie kłopoty już miał, więc nie martw się – mówiła uspokajająco Sheril. – Teraz też da sobie radę.
- Ty go dłużej znasz, pani, więc nie powinnam się kłócić – szepnęła
Ettard. – A jednak… Przecież nie młodnieje. Co, jeśli nie ma już tylu
sił, co za twoich czasów?
- Nie przypuszczałam, że akurat ty będziesz w niego wątpić! Czy nie pamiętasz, że doczekał się już prawnuka, a
mimo to nic się nie zmienia?
- Nie to miałam na myśli… Bardziej się martwię o niezłomność jego ducha
niż ciała czy czarów. Może nie zauważyłaś, ale od kiedy Ciemna Pani…
- Zauważyłam – ucięła Sheril, dostrzegając, że podjechałam bliżej. Uśmiechnęłam się niewinnie.
- Tak tylko sobie jadę, nie zwracajcie na mnie uwagi.
- Nie zabrałam cię ze sobą po to, żeby coś przed tobą ukrywać –
stwierdziła. Akurat na ten temat mogłabym się trochę pokłócić, ale już
dawno zdałam sobie sprawę, że to nie miałoby sensu. Zresztą w wielu
sprawach mówiłyśmy różnymi językami, zawsze tak było, więc i teraz
mogłybyśmy się nie zrozumieć.
- Rozumiem, że mówicie o Belinusie i jego porażce…
- Jeśli ktoś kiedyś opisze dzieje naszej krainy, on właśnie będzie
zasługiwał na miano największej legendy! – oznajmiła porywczo Ettard.
Oszczędziłam jej i sobie wywodu, ile razy „to już było” w światach. –
Jednakże odkąd to straszne nieszczęście spotkało panią Argante, wciąż do
końca nie doszedł do siebie.
- Niech zgadnę: bo była jego największą rywalką?
- To też – Sheril spojrzała na mnie jakoś dziwnie. – I najzdolniejszą
uczennicą, chociaż poszła w trochę innym kierunku niż on. Mimo wszystko
trudno mi sobie wyobrazić, by tak łatwo było zrobić z niej… Nawet nie
warzywo. Gorzej.
- Słyszę tyle o tej Argante, a nawet nie wiem dokładnie, co ją spotkało – westchnęłam. – Może zechciałybyście mi powiedzieć?
Obie spuściły wzrok i na chwilę zapadła cisza, aż wreszcie ledwo słyszalnie odezwała się Ettard:
- To był chłopiec.
- Co takiego? – natychmiast zwróciłam się do niej.
- Chłopiec, może dziesięcioletni – szepnęła. – Przybył do nas, na Wyspę
Ogni, w dzień Równonocy Jesiennej. A później zniknął bez śladu, choć
szukaliśmy go wszędzie.
- Jak wyglądał? – zapytałam prędko. – Ktoś mu towarzyszył?
- Para władczych ludzi o srebrnych włosach, ale to wyraźnie on im
przewodził. Taki niepozorny i czarnowłosy, nie rzucałby się w oczy,
gdyby nie dziwaczny, cudzoziemski ubiór. I może to dziwne, ale… Nie
umiem wiele o nim powiedzieć. Jakby rozmywał się w oczach, był na poły
nierealny.
Skinęłam głową z nadzieją, że zechce mówić dalej, bo nie wyglądała na specjalnie chętną.
- Mistrz Belinus właśnie odprawiał rytuał, ale pani Argante wdała się w
dyskusję z tymi dwojgiem dorosłych. Moim zadaniem było mieć na nią
baczenie, bowiem Równonoc zawsze była jej porą. Niewiele zrozumiałam z
ich rozmowy, traktowała o czarach, o Chaosie, a pani Argante robiła
wszystko, by wyjść na wielką znawczynię tematu. – Ettard skrzywiła się,
ale nie przerywała, skoro już tyle powiedziała. – Następnie ów chłopiec
podszedł i zaczął wypytywać ją, czy wie, skąd wziął się Chaos i
dlaczego. Miał takie zaciekawione dziecięce spojrzenie, że o nic go nie
podejrzewałam, nie wiem, jak ona… I nie usłyszałam odpowiedzi, gdyż
akurat rozległy się grzmoty.
- Klasycznie – mruknęłam; na szczęście nie zwróciła na to uwagi.
- A potem… – podjęła minstrelka zduszonym głosem. – Potem on wleciał jej w
usta, nie zmyślam, i wtedy zaczęła wrzeszczeć jak opętana, rzucać sie
we wszystkie strony i ciskać kulami przedziwnej mocy. Kiedy już opuścił
jej ciało, padła bez przytomności i krwawiła w wielu miejscach, a on był
tylko rozczarowany, powiedział: „też coś” i wszyscy troje zniknęli.
Przybiegł Belinus i kapłani, ale niczego już nie mogli zrobić. Nie wiem,
czy w ogóle by mogli.
- Ale to nie wszystko – wtrąciła Sheril, na co rudowłosa odetchnęła z
ulgą. – Następnego dnia do Belinusa powrócił jastrząb-posłaniec z
wieścią, że kraj zmienił się o nieznane dotąd tereny.
- Skąd wiesz, pani?! – wykrzyknęła zdumiona Ettard.
- A jak myślisz, dlaczego dałam się przekonać do powrotu tutaj? Napisał mi o wszystkim.
- Czy to znaczy, że przybycie tego dzieciaka spowodowało zmiany w świecie? – zapytałam.
- Nie sądzę – pokręciła głową Dama. – Według Belinusa jastrząb leciał do
niego cztery dni, a nad obcymi ziemiami latał przez dalsze trzy. Czyli
to musiało się zacząć wcześniej.
- A skąd wiemy, od jak dawna dzieciak się tu kręcił?
- Nie wiemy – westchnęła Ettard. – Czy jednak obecność tak niezwykłej i
potężnej istoty, bo człowiekiem pewnie nie był, mogłaby pozostać
niezauważona? Nie jestem czarodziejką, więc może nie wiem, co mówię, ale
jednak…
Nie rozmawiałyśmy więcej, ale wreszcie zaczęłam wierzyć, że przyjechałam tu nie bez przyczyny.
Chmury nasiąknęły już fioletem, a płomienie ogniska trzaskały głośno,
kiedy na moje kolana spadła zielona koperta bez adresu. Nawet nie
zalepiona ponownie – bo nie ulegało wątpliwości, że ktoś już ją
otwierał. Wyjęłam z niej karteczkę, na której zapisane było drobnym
maczkiem:
Z ciężkim sercem muszę się z nim zgodzić, choć chyba
mamy różne powody. Jak mogłaś wyjechać w podróż w tak nieodpowiedniej
chwili, w dodatku zostawiając swoją koronę w domu? To czysty brak
odpowiedzialności. Bądź co bądź, niektórzy z nas znają drogę do Twojej
siedziby i może to zostać wykorzystane w każdej chwili. Tak, wiem, nie
mam prawa robić Ci wymówek, skoro tamten list dostałaś ode mnie, ale
przecież pora chyba się nie zgadza?
Obyś potem nie żałowała.
Zgodzić się z nim? A cóż to miało oznaczać? I kim są „niektórzy z nas”? –
bo przecież nie miałam pewności, że listy przechwytywał ktoś z END-u.
Bez wielkiej nadziei odwróciłam karteczkę… I doczytałam zwięzłą
wiadomość:
Madelyn, tak się nie robi.
Litery były nakreślone niestarannie, jakby w pośpiechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz