*

Powrót do Kamelliardu przebiegał w ponurym nastroju, ale jakoś mniej się dłużył niż droga do Kręgu. Tym razem również każdy miał swoje zdanie na temat tej wyprawy i zachowywał je dla siebie, jadąc w milczącej zadumie. Miałam szczerą ochotę podpytać co poniektórych, ale nie sądziłam, że powinnam się wtrącać. Jeszcze zaczęłabym snuć własne przypuszczenia na głos i tylko namieszałabym im bardziej w głowach… Za to udało mi się usłyszeć rozmowę Sheril i Ettard, bo tej ostatniej, jako minstrelce, mocno ciążyła owa wszechobecna cisza.
Dzięki memu nadzwyczajnemu refleksowi wcięłam się już w trakcie tej rozmowy, ale i tak jestem dzięki niej bogatsza o parę istotnych informacji. Ale może po kolei…
- …Nie takie kłopoty już miał, więc nie martw się – mówiła uspokajająco Sheril. – Teraz też da sobie radę.
- Ty go dłużej znasz, pani, więc nie powinnam się kłócić – szepnęła Ettard. – A jednak… Przecież nie młodnieje. Co, jeśli nie ma już tylu sił, co za twoich czasów?
- Nie przypuszczałam, że akurat ty będziesz w niego wątpić! Czy nie pamiętasz, że doczekał się już prawnuka, a mimo to nic się nie zmienia?
- Nie to miałam na myśli… Bardziej się martwię o niezłomność jego ducha niż ciała czy czarów. Może nie zauważyłaś, ale od kiedy Ciemna Pani…
- Zauważyłam – ucięła Sheril, dostrzegając, że podjechałam bliżej. Uśmiechnęłam się niewinnie.
- Tak tylko sobie jadę, nie zwracajcie na mnie uwagi.
- Nie zabrałam cię ze sobą po to, żeby coś przed tobą ukrywać – stwierdziła. Akurat na ten temat mogłabym się trochę pokłócić, ale już dawno zdałam sobie sprawę, że to nie miałoby sensu. Zresztą w wielu sprawach mówiłyśmy różnymi językami, zawsze tak było, więc i teraz mogłybyśmy się nie zrozumieć.
- Rozumiem, że mówicie o Belinusie i jego porażce…
- Jeśli ktoś kiedyś opisze dzieje naszej krainy, on właśnie będzie zasługiwał na miano największej legendy! – oznajmiła porywczo Ettard. Oszczędziłam jej i sobie wywodu, ile razy „to już było” w światach. – Jednakże odkąd to straszne nieszczęście spotkało panią Argante, wciąż do końca nie doszedł do siebie.
- Niech zgadnę: bo była jego największą rywalką?
- To też – Sheril spojrzała na mnie jakoś dziwnie. – I najzdolniejszą uczennicą, chociaż poszła w trochę innym kierunku niż on. Mimo wszystko trudno mi sobie wyobrazić, by tak łatwo było zrobić z niej… Nawet nie warzywo. Gorzej.
- Słyszę tyle o tej Argante, a nawet nie wiem dokładnie, co ją spotkało – westchnęłam. – Może zechciałybyście mi powiedzieć?
Obie spuściły wzrok i na chwilę zapadła cisza, aż wreszcie ledwo słyszalnie odezwała się Ettard:
- To był chłopiec.
- Co takiego? – natychmiast zwróciłam się do niej.
- Chłopiec, może dziesięcioletni – szepnęła. – Przybył do nas, na Wyspę Ogni, w dzień Równonocy Jesiennej. A później zniknął bez śladu, choć szukaliśmy go wszędzie.
- Jak wyglądał? – zapytałam prędko. – Ktoś mu towarzyszył?
- Para władczych ludzi o srebrnych włosach, ale to wyraźnie on im przewodził. Taki niepozorny i czarnowłosy, nie rzucałby się w oczy, gdyby nie dziwaczny, cudzoziemski ubiór. I może to dziwne, ale… Nie umiem wiele o nim powiedzieć. Jakby rozmywał się w oczach, był na poły nierealny.
Skinęłam głową z nadzieją, że zechce mówić dalej, bo nie wyglądała na specjalnie chętną.
- Mistrz Belinus właśnie odprawiał rytuał, ale pani Argante wdała się w dyskusję z tymi dwojgiem dorosłych. Moim zadaniem było mieć na nią baczenie, bowiem Równonoc zawsze była jej porą. Niewiele zrozumiałam z ich rozmowy, traktowała o czarach, o Chaosie, a pani Argante robiła wszystko, by wyjść na wielką znawczynię tematu. – Ettard skrzywiła się, ale nie przerywała, skoro już tyle powiedziała. – Następnie ów chłopiec podszedł i zaczął wypytywać ją, czy wie, skąd wziął się Chaos i dlaczego. Miał takie zaciekawione dziecięce spojrzenie, że o nic go nie podejrzewałam, nie wiem, jak ona… I nie usłyszałam odpowiedzi, gdyż akurat rozległy się grzmoty.
- Klasycznie – mruknęłam; na szczęście nie zwróciła na to uwagi.
- A potem… – podjęła minstrelka zduszonym głosem. – Potem on wleciał jej w usta, nie zmyślam, i wtedy zaczęła wrzeszczeć jak opętana, rzucać sie we wszystkie strony i ciskać kulami przedziwnej mocy. Kiedy już opuścił jej ciało, padła bez przytomności i krwawiła w wielu miejscach, a on był tylko rozczarowany, powiedział: „też coś” i wszyscy troje zniknęli. Przybiegł Belinus i kapłani, ale niczego już nie mogli zrobić. Nie wiem, czy w ogóle by mogli.
- Ale to nie wszystko – wtrąciła Sheril, na co rudowłosa odetchnęła z ulgą. – Następnego dnia do Belinusa powrócił jastrząb-posłaniec z wieścią, że kraj zmienił się o nieznane dotąd tereny.
- Skąd wiesz, pani?! – wykrzyknęła zdumiona Ettard.
- A jak myślisz, dlaczego dałam się przekonać do powrotu tutaj? Napisał mi o wszystkim.
- Czy to znaczy, że przybycie tego dzieciaka spowodowało zmiany w świecie? – zapytałam.
- Nie sądzę – pokręciła głową Dama. – Według Belinusa jastrząb leciał do niego cztery dni, a nad obcymi ziemiami latał przez dalsze trzy. Czyli to musiało się zacząć wcześniej.
- A skąd wiemy, od jak dawna dzieciak się tu kręcił?
- Nie wiemy – westchnęła Ettard. – Czy jednak obecność tak niezwykłej i potężnej istoty, bo człowiekiem pewnie nie był, mogłaby pozostać niezauważona? Nie jestem czarodziejką, więc może nie wiem, co mówię, ale jednak…
Nie rozmawiałyśmy więcej, ale wreszcie zaczęłam wierzyć, że przyjechałam tu nie bez przyczyny.

Chmury nasiąknęły już fioletem, a płomienie ogniska trzaskały głośno, kiedy na moje kolana spadła zielona koperta bez adresu. Nawet nie zalepiona ponownie – bo nie ulegało wątpliwości, że ktoś już ją otwierał. Wyjęłam z niej karteczkę, na której zapisane było drobnym maczkiem:
Z ciężkim sercem muszę się z nim zgodzić, choć chyba mamy różne powody. Jak mogłaś wyjechać w podróż w tak nieodpowiedniej chwili, w dodatku zostawiając swoją koronę w domu? To czysty brak odpowiedzialności. Bądź co bądź, niektórzy z nas znają drogę do Twojej siedziby i może to zostać wykorzystane w każdej chwili. Tak, wiem, nie mam prawa robić Ci wymówek, skoro tamten list dostałaś ode mnie, ale przecież pora chyba się nie zgadza?
Obyś potem nie żałowała
.
Zgodzić się z nim? A cóż to miało oznaczać? I kim są „niektórzy z nas”? – bo przecież nie miałam pewności, że listy przechwytywał ktoś z END-u. Bez wielkiej nadziei odwróciłam karteczkę… I doczytałam zwięzłą wiadomość:
Madelyn, tak się nie robi.
Litery były nakreślone niestarannie, jakby w pośpiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz