Nasze miłe grono zdążyło się powiększyć od ostatniego zapisku,
ponieważ przyjechał Raely Kay, wioząc San-Q z małą Neid – obie nic się
nie zmieniły. San szurnięta, zwłaszcza na punkcie kosmetyków, a Neid
chyba wcale nie urosła. Za to główkę ma najwyraźniej pełną kolorowych
myśli, bo prędko dała się namówić Tenariemu na wspólne rysowanie. Ten
widok coś mi przywiódł na myśl, ale jak zwykle zbyt prędko uciekło.
San natychmiast rzuciła mi się na szyję z piskiem: „Maaad!!” i
rozpoczęła relacjonować ostatnie miesiące swego życia. Jako kolejna
znana mi rodzina z więcej niż jedną przystanią, przezimowali w starym
domu San; jednak ostatnie tygodnie Kay spędził na jakiejś misji w
imieniu Ładu, a jego posłuszna małżonka udała się wraz z przychówkiem do
elfów. Opornie, bo opornie – w końcu ów przychówek jest Dzieckiem, o
Którym Mówi Przepowiednia – ale ostatecznie nie narzekała. Nie można
narzekać, kiedy ma się dokoła Deidre, Thaedriona, Pacolyn i jeszcze paru
przystojniaków na dokładkę, tak właśnie wynikało z jej relacji.
Tak jak w przypadku Lilly, moja nieobecność była sobie gdzieś na skraju
jej świadomości. Inaczej niż to było ze zniknięciem Xelli-Mediny, którym
przecież tak się przejmowała. Ale może dlatego, że Poszukiwaczka
Tajemnic odeszła tak efektownie i z hukiem, nie darując sobie
piorunującego ostatniego wrażenia? No i – tak mi się wydaje – w jej
przypadku nie da się przewidzieć, że wróci.
- Nie chcielibyście się z nami jutro wybrać? – Renê naszła nas bez pukania późnym wieczorem. – Masz tu swoją zgubę, Miya.
Wepchnęła lekko do środka Tenariego, który trzymał w łapkach inną zgubę –
moją pustą książkę, tak bezczelnie gwizdniętą z pewnej biblioteki.
Dopiero ostatnio sobie o niej przypomniałam, ale kiedy przyjechała San,
zostawiłam ją na wierzchu i najwyraźniej została już dokładnie obejrzana
przez inne, ciekawskie oczęta.
Oderwaliśmy się od pasjonującego zajęcia naszą miniaturką światów i wyszukiwania drobnych, ale być może ważnych zmian.
- O, to jest coś pięknego – oceniła Renê i usiadła przy nas na
mięciutkim dywanie. – Dawno temu widziałam taki model w czyjejś pracowni,
ale był dużo większy i bardziej… Hmm, toporny. Czy nadal próbujecie
dociec, co było, a czego nie ma?
- Albo odwrotnie – uśmiechnęłam się. – A gdzie mielibyśmy się wybrać?
- Właśnie dostaliśmy kolejne zaproszenie na m a ł ą międzyświatową
naradę – szkoda, że nie mogę zapisać tonu, z jakim wymówiła słowo
„małą”, był zabójczy. – Całe szczęście, że mój doskonały syn już wrócił i
będzie tu kogo zostawić, bo owa narada ma miejsce jutro. Będą tam
rozmaite ważne osobistości, udające, że obchodzi je coś poza nimi
samymi.
- A wy będziecie bohaterami, robiącymi dobre wrażenie? Do tego chyba nie
jesteśmy wam potrzebni?
– Nie żartuj, przecież widzę, że akurat was
pewne rzeczy obchodzą. Poza tym sami byśmy się tam
zanudzili. Już poprzednim razem ledwo wyszliśmy stamtąd żywi.
- Zawsze jest ryzyko, że tym razem zanudzą się cztery osoby – zauważyłam. – Ale właściwie co nam szkodzi…
- Mam tylko nadzieję, że zostaniemy zapowiedzeni jako „i inni” – dodał
Aeiran z jakimś takim wisielczym humorkiem, na co Renê bezceremonialnie
dała mu prztyczka w nos.
- Gdzieś ty się podziewał pół mojego życia temu, co? – zapytała ze śmiechem.
- Przypuszczam, że nie było mnie jeszcze na świecie – odparł niewzruszony.
Usłyszawszy to roześmiała się w głos i wstała, gotowa do wyjścia.
- Czekaj, czekaj – zatrzymałam ją. – To znaczy, że takie spotkania już się wcześniej odbywały?
- Tylko jedno – wyjaśniła. – Jakiś miesiąc temu. Szybko reagują, nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz