Przypomniało mi się jak
latem szukaliśmy co sił Kol'Ranveiga, zbuntowanego boga z Pieśni, a ja
nie miałam sił ani nastroju by opisywać sceny akcji, które się
rozegrały, gdy już go znaleźliśmy.
Tym razem scen akcji nie było, przynajmniej nie tego rodzaju. Bo to nie
my znaleźliśmy zgubę, a raczej odwrotnie. Był zatem elegancki samochód,
który czekał na nas przy wejściu do doliny - bladoróżowy, co prawda, ale
przynajmniej z przepisowo przyciemnionymi szybami. Wysiadło z niego
dwóch dżentelmenów, również eleganckich.
- Szef polecił nam dostarczyć przesyłkę - powiedzieli, otwierając tylne
drzwi. Brzmiało to jak "Szef czasem miewa takie fanaberie".
Ellil natychmiast wygrzebał z kieszeni telefon i zaczął wystukiwać
wiadomość do J, natomiast ja zajrzałam do wnętrza samochodu i napotkałam
gniewny wzrok Shyama. W tym samym falbaniastym acz wymiętym stroju, co
poprzednio, z włosami w nieładzie... Wyglądał jakby przez cały czas
trwania jazdy próbował wybić szybę i uciec.
- Nie wiem, coś ty za jedna, ale zejdź mi z drogi - zażądał.
- Najpierw cię raczej przeprowadzę przez tę drogę - pokręciłam głową. - Przyjechałeś do Aislinn, dobrze pamiętam?
- Ja się załamuję - westchnął Ellil dramatycznie. - Skubaniec wciął się nam w poszukiwania i zebrał wszystkie laury!
- Po pierwsze, w ostatnich dniach wcale nie szukałeś. A po drugie, chyba
powinieneś przyjąć zasadę, że sojusznicy J-chan są naszymi sojusznikami
- zmitygowałam go. - Nie mów mi teraz, że nie byłeś gotowy na współpracę
bogów z demonami.
- Nawet jeśli działają bez żadnego porozumienia z resztą sojuszu? - nie
dawał za wygraną. Wiadomość, którą dostał w odpowiedzi, brzmiała: Ja nic nie wiem! On sam tak!
Mogliśmy w tej chwili tylko rozmawiać na stronie i przyglądać się jak
Shyam toczy nierówną walkę z boginią światła. Głównie słowną, dodam.
Gdyby lampy nie zostały litościwie powyłączane, pewnie nawet taka by się
nie odbyła.
- Po raz ostatni ci powtarzam, że nie wpadłabym na wpakowanie cię do
jakiegoś głupiego wisiorka! - grzmiała Aislinn. - Gdybym chciała się z
tobą rozprawić na dobre, zrobiłabym to osobiście!
- Nie zrobiłaś tego, bo byłem za silny - demon bezksiężycowych nocy stał
wyprostowany jak struna, niby to zwracając się do niej, ale jednak
wodząc wkoło rozbieganym wzrokiem.
No dobrze, oddam sprawiedliwość. Jakieś tam próby walki na moc miały
miejsce. Ale nie mam serca wyciągać szczegółów na, że się tak wyrażę,
światło dzienne.
- Za to t e r a z jesteś słaby jak niemowlę - zauważyła jasnowłosa. - Jak wytłumaczysz fakt, że jeszcze tu stoisz?
To na chwilę zamknęło mu usta. Rozejrzał się, teraz już zupełnie jawnie i z widoczną konsternacją.
- Co to jest?! Co to za jarmarczna farsa?! - warknął w naszą stronę. -
Czyżbym jednak trafił do jakiegoś świata z drugiej strony lustra?!
Miasta ohydnie rozświetlone nawet w nocy, mój najgorszy wróg składa
broń...
- Nie złożyłam broni, tylko nie potrzebuję tak oczywistego zwycięstwa.
- ...a magii dokoła jak na lekarstwo! Przez tyle dni błąkałem się jak zaszczute zwierzę, próbując odzyskać siły...
- Słuchaj, jakoś za tydzień będzie nów - ulitowałam się. - Może to cię bardziej podreperuje?
- ...żeby w końcu trafić tutaj, na łaskę najgorszego wroga - Shyam tak
się wczuł, że nie zwrócił uwagi. - Skrytykowany. Wydrwiony. Publicznie
upokorzony. I to przez jakiegoś niezidentyfikowanego pomniejszego
demona!
- Chyba zacznę się z tą kupką nieszczęścia solidaryzować - mruknął do mnie Ellil.
- Że wydrwiony, temu się nie dziwię - skomentował najgorszy wróg. -
Zamiast błąkać się bez większego sensu, mogłeś się aklimatyzować i
popracować nad zmianą stylu. Wyglądasz jak z niedorzecznej subkultury.
- Nie chcę mieć nic wspólnego z tym zepsutym światem - oświadczył
kategorycznie Shyam i zamaszystym gestem owinął się peleryną. - Ani tym
bardziej z wami.
- To może chociaż powiesz nam, jak trafiłeś do tego? - wyjęłam z kieszeni amulet. - Słowo, że damy ci wtedy spokój.
Na widok pokazanego mu przedmiotu demon wciągnął powietrze ze świstem i
odsunął się prędko, a potem otworzył drzwi kopniakiem (ku cichej furii
Aislinn) i wypadł z przyczepy prosto w noc.
- Idzie do grobowca - poinformowałam pozostałych, wyglądając za nim.
- O, doprawdy! - bogini również wybiegła na zewnątrz, ale zamiast próbować go zatrzymać, zawołała tylko:
- Ale nie idź lewą stroną korytarza, tam jest pułapka!
Bez słowa zniknął w mrocznym wejściu, nie dając po sobie poznać czy usłyszał jej wołanie.
- W tamtych czasach wszyscy tacy byliście, czy tylko on? - zapytałam słabym głosem, wywołując dwa obrażone prychnięcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz