Geddwyn nie dał mi spokoju, a
przecież widział moją minę, kiedy rzucił tamtym pomysłem i doskonale
wiedział, co owa mina oznacza. Mogłam się tego spodziewać, mogłam nie
jechać do Teevine, tylko spokojnie posiedzieć... Nie, zaraz. Nie mogłam.
Tenari chciał popływać (?!) w letniej i to mnie przekonało. Zresztą
miałam ochotę porozkoszować się zapachem akacji, bo konwalie chyba mi
nie wystarczają.
W zameczku, oprócz Geddwyna, była tylko Maeve, bo Brangien i Arten
gdzieś wyjechali i zabrali ze sobą Tileya, bo się ponoć potwornie
nudził. Nie mówili dokąd jadą ani kiedy wrócą. A szkoda, bo należą do
tych osób, za których towarzystwem w tej chwili tęsknię najbardziej.
W każdym razie nieznośne stworzenie wpatrywało się we mnie tymi swoimi
morsko-niebieskimi oczyskami, nie ustając w pytaniach czy już się
namyśliłam - bo uparcie nie chciałam mu odpowiedzieć. A jednak
zaciekawiła mnie ta jego zawziętość. Tamten chłopak, Hal, wydawał się
kłębkiem nerwów nie do rozplątania, dziwiło mnie więc, że Geddwyn z kimś
takim wytrzymuje bez uszczerbku na własnych nerwach. Może po Kaede
zrobił się odporniejszy, ale powiedział, że zna tych dwoje już półtora
roku, czyli jednak dłużej... Mam wrażenie, że jestem dla niego środkiem
na zajęcie czymś Hala i odwrócenie uwagi od zmartwień, które przywiozła
ze sobą Miranda. Nie mam pojęcia dlaczego chaotyczni się interesują jego
obrazami, ale też raczej nie powinnam o to pytać. Choćby dlatego, że
nie miałabym kogo - samego artysty nie ma co stresować, ale Geddwyn
pewnie sam nie pytał, bo ani nie jest z tych, którzy specjalnie się
pchają między END a Omegę, ani z tych, którzy pchają tam innych.
Oczywiście pozostaje jeszcze Miranda, ale mam odrobinę instynktu samozachowawczego. Co za dużo, to niezdrowo.
- Na ilustracje do już istniejących opowieści mogę się zgodzić, nawet
więcej niż chętnie - powiedziałam sennie, unosząc się na wodzie, na
wielkim dmuchanym materacu - Ale na pisanie ich ponownie, w takiej formie... Mowy nie ma.
- Zabawne, Hal wyrażał się podobnie o malowaniu do t a k i e j formy
opowieści - Geddwyn rozłożył się w miarę wygodnie na grubym konarze
drzewa, dokładnie nade mną. - Czyżby sądził, że uznanemu już artyście nie
wypada?
- Ale ja... - zaczęłam, lecz on uśmiechnął się szeroko i złośliwie.
- Nikt nie musi wiedzieć, że wy to wy. Skoro on jest Cichym Sztormem, to ty możesz być Kroplą Rosy, nie?
- Nie wmawiaj mi, że bym się wstydziła - zdołałam mu jednak wejść w
słowo. - Ja po prostu nie potrafię. Raz w życiu pisałam scenariusz i to
mi wystarczyło, by się przekonać.
- Tylko raz - zauważył. - I, o ile pamiętam z tego, co mi pisałaś, do filmu klasy B.
- Wielkie dzięki - skrzywiłam się. - Wiesz, w czym rzecz? Nie dam rady
przestawić się na komiksową narrację. To zupełnie inna technika.
- Są pisarze, którzy potrafią.
- Tak, wiem. Ale ja do nich nie należę.
- Oj, daj spokój. Pozyskałabyś sobie szersze grono odbiorców... Takich,
co to nie lubią, gdy jest za dużo słów i za mało obrazków.
Parsknęłam śmiechem akurat gdy Tenari znienacka wylądował na materacu, przez co wpadłam do jeziora i się zakrztusiłam.
- Powiedz - odezwałam się, kiedy już ułożyłam się z powrotem. - Dlaczego tak ci na tym zależy?
- Gdybyś była na moim miejscu, też by ci zależało - Geddwyn natychmiast spoważniał.
- Bo jesteśmy twoimi przyjaciółmi i nas kochasz?
- Bo nie chcę, żeby Hal nadal malował t a m t e obrazy - pokręcił głową.
Mimo wszystko chichotałam jeszcze po powrocie do domu. Rzeczywiście,
dobre kilka lat temu, gdy częściej bywałam w "zwykłych", bardziej
technicznych światach, zaproponowano mi napisanie scenariusza. A kiedy
to zrobiłam, z pięć razy kazano mi go przerabiać, na coraz głupsze
sposoby. W efekcie rzuciłam to zajęcie w diabły i już więcej nie
wróciłam do tamtego świata. Uff.
A po opisaniu rozmowy z Geddwynem zaczęłam bawić się w lingwistkę i
szukać "sztormu" w najróżniejszych znanych mi językach - ale żadne słowo
nie pasowało, więc pewnie jeszcze pozaglądam do nieznanych, przy
następnej wizycie w Bibliotece na Pograniczu. Potem, siłą rozpędu,
wzięłam kartkę i pióro, i zaczęłam zapisywać słowo reiji na różne
sposoby. Tak jakoś mi to przyszło do głowy... Zaczęłam od tego
najbardziej podstawowego, czyli od znaków tworzących razem "północ".
Potem jeszcze raz, meriganą - zapis znaczył "chłodna wściekłość", taka
mała sprzeczność - tym bardziej mnie to zaciekawiło. A na koniec napisałam
jeszcze raz, fonetycznie, po czym spróbowałam to wymówić i został mi
cierpki smak w ustach, czy raczej sugestia smaku. Co prawda nie jestem
synestetką, ale niektóre słowa mają dla mnie smak - tylko, że w tym
przypadku przyczyną nie było samo słowo, a raczej... Przeczucie.
Które zresztą umocniło się, kiedy wyciągnęłam pamiętnik sprzed roku i przetrząsnęłam go gorączkowo.
Za późno już żebym się tłukła do Marzenia, ale ułożę się do snu nie bez
satysfakcji. Wiem już, o czym zapomniałam odnośnie Callinii - o prawie
zbiegów okoliczności. To jednak może poczekać do jutra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz