Nie przegapiłam kwitnienia
akacji, zresztą czy to w ogóle możliwe, jeśli wystarczy zrobić mały krok
w tył, do jakiegoś świata, gdzie wiosna przyszła odrobinę później? O
ile rosną w nim jakieś akacje, oczywiście. Wybrałam się z Tenarim na ich
podziwianie, tylko kolorowych yukat nam brakowało. Gdzieś tam, w
szeregu lustrzanych Krajów Wschodzącego Słońca, obchodzi się specjalne
dni oglądania kwitnących drzew wiśni, a ja urządzam sobie moje małe
święto upajania się zapachem akacji...
I coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie należy mi pozwalać
trzymać w domu kwiatów. Zwłaszcza, jeśli oryginalnie rosną na drzewach.
Naznosiłam tego draństwa do domu i następnego dnia wyschło mi niemalże
na proszek. Tak, wiem, że kwiaty najlepiej pozostawiać tam, gdzie są, a
nie zrywać, zawsze to wiedziałam, ale czasem po prostu nie mogę się
oprzeć.
Wspominałam coś o zaszyciu się daleko od problemów i opowieści? No to
teraz nadmienię tak sobie od niechcenia, że piszę ostatnio opowieść o
Koronie. Tak, o tej Koronie ze świata latających wysp.
Odżegnywałam się od tej sprawy, ale też ani przez chwilę nie czułam się w
nią osobiście zamieszana... Zresztą sama widzę, że sedno opowieści leży
o wiele głębiej niż END i Omega zdołałyby kiedykolwiek sięgnąć, mam
więc ochotę zacisnąć zęby i do tego sedna dotrzeć. Co prawda nie wiem,
ile z moich wizji jest prawdą, ile przebłyskiem intuicji, a ile tylko i
wyłącznie fikcją literacką, ale za dobrze mi się pisze, żeby się tym
przejmować.
...Tak dobrze, że aż z radości utknęłam na czwartym rozdziale.
Ale cóż, trzy i kawałek to całkiem niezły wynik jak na tak
niezorganizowaną istotę jak ja. Już i tak w pewnym momencie snucie
wątków mnie tak pochłaniało, że Tenari pilnował czy żyję i nie usycham
niczym te kwiaty bez wody. A potem zakwitły akacje i trochę odżyłam.
A dzisiaj dostałam od Geddwyna zawiadomienie, że mam być gotowa o każdej
porze, bo zamierza nas zabrać na koncert rockowy. Kogo jeszcze miał na
myśli, nie mam pojęcia, ale chyba powinnam się bać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz