Najpierw śniły mi się
rozmaite osoby z mojego życia, znikające za bramą, której za nic nie
mogłam otworzyć, potem obudził mnie zapach akacji. W pierwszej chwili
myślałam, że to jeszcze część snu, ale otworzyłam oczy i zobaczyłam kiść
kwiatów, leżącą na poduszce tuż obok mnie. Masz ci los, nawet nie
zauważyłam kiedy zakwitły, a tak przecież na to czekałam...
Wstałam i po upewnieniu się, że Ten-chan śpi, a w domku jest cicho,
wyszłam na zewnątrz. Aeiran stał oparty o ścianę, a jedyną jego reakcją
na moje przyjście było zerknięcie w moją stronę. I co zrobiłam? Nie
popłakałam się, bo ze smutku nie umiem, a uradowana nie byłam. Po prostu
usiadłam na trawie i ukryłam twarz w dłoniach. Wtedy dopiero
zareagował.
- Przestań, nie tak powinno być - przyklęknął obok i mocno złapał mnie
za ręce. - Jeśli cię jakoś zraniłem, po prostu mi to wygarnij. Nie chcę,
żebyś się odgradzała.
W każdej innej sytuacji zaskoczyło mnie, że powiedział tyle słów naraz, ale teraz tylko pokręciłam głową.
- To nie twój problem, tylko mój - szepnęłam. - Wiesz, kiedy byliśmy
związani przysięgą, uważałam sytuację za wyjątkowo pokręconą. Co w takim
razie mam powiedzieć teraz? Wtedy wszystko było prościutkie.
Nie odpowiedział - albo chciał, żebym się wygadała, albo nie wiedział o co mi chodzi. Sama do końca nie wiedziałam.
- Zdaję sobie sprawę, że każde z nas odczuwa czasem potrzebę
samotności, ale w praktyce trudno mi to uszanować - ciągnęłam. - A z
drugiej strony zastanawiałam się, czy przypadkiem nie ułożyłam sobie i
nie napisałam tego twojego wyjazdu po to, by mieć pretekst do tego, jak
powiedziałeś, odgrodzenia się...
- Tego wyjazdu kilka dni temu? - zapytał. - Czy wyjazdu do D'athúil?
- Sama już nie wiem.
- Zawsze mówiłaś, że nie chcesz wpływać na światy swoim pisaniem -
zauważył. - Dlatego nie myśl sobie, że jesteś panią moich czynów...
Przynajmniej pod tym względem.
- No tak - uśmiechnęłam się gorzko. - Ale skoro sam sobie wybierasz swoją drogę... To właściwie powinnam przyznać ci rację.
- Sprecyzuj - westchnął.
- Bo... Bo więcej czasu spędzasz u mnie niż ja u ciebie - wykrztusiłam. -
Bo czuję, że nic nie robię. I gdybyś nie wyjechał, to w ogóle byłabym
na minusie, jeśli chodzi o jakąkolwiek inicjatywę.
- Posłuchaj, D'athúil jest "u mnie" kiedy ty tam jesteś - wychwyciłam w
jego głosie nutę uśmiechu. - Jak i każde inne miejsce. I gdyby chodziło
mi o to, żeby zniknąć ci z oczu, wróciłbym tam zaraz po tym przyjęciu
weselnym.
Dopiero wtedy odjęłam dłonie od oczu. Faktycznie, uśmiechał się i to tak
szeroko jak chyba jeszcze nigdy. Nabrałam ochoty by zerwać garść trawy i
nasypać mu na głowę - czyli, jakby to dokładnie przeanalizować, zaczął
mi wracać humor.
- Lepiej późno niż wcale - mruknęłam. - I tak postanowiłeś uciec teraz. I co?
- Masz rację, uciekałem.
Zamrugałam powiekami, a usta ułożyły mi się w "o".
- W pewnym momencie zacząłem odbierać coś... Jakby wezwania. Z
zewnątrz, a zarazem z głębi mnie. Najpierw wydawało mi się, że tracę
rozum...
- Mhm. Jasne.
- ...Więc uciekałem od tego. Chciałem to z siebie wytrząsnąć. Ale wezwanie się powtarzało dopóki na nie nie odpowiedziałem.
- Dobra. Dobra, w porządku - podniosłam rękę. - Mam na co dzień do
czynienia z telepatą, niedawno miałam z dwoma, a jeszcze wcześniej
nieproszony gość nawiedzał moje lustro, więc nie sądzę, żebyś akurat ty
oszalał. Ale trzeba mi było przynajmniej powiedzieć! Ja ci sprawę Kaede
wyjaśniłam.
Ale o kartce od Lexa nie mówiłam. O nie.
- Bo gdyby to było wezwanie stamtąd, raczej nie byłabyś zadowolona.
- Do licha, jeśli to jest wezwanie z D'athúil, to znaczy, że jesteś
związany z tamtym światem bardziej niż byś chciał - prychnęłam. - Zatem
nie ma wątpliwości, że powinieneś jechać. Żeby tę teorię obalić lub
potwierdzić.
- A ty przez ten czas będziesz się martwić.
- Będę się co najwyżej złościć. A raczej nie będę, bo jadę z tobą. Nie myśl sobie.
- Czasem cię nie pojmuję... Ale chyba właśnie to mnie do ciebie przyciąga.
- Ha. A jak już mnie całkowicie zrozumiesz, to odlecisz w siną dal?
Aeiran nie potrzebował słów żeby na to odpowiedzieć.
Dopiero potem zaczęłam się zastanawiać jak to powiem Tenariemu.
A akacje kwitną, że aż miło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz