Wczorajszy dzień przełaziłam
na czworakach, w wyświechtanym T-shircie i z włosami spiętymi trzema
zębatymi klamrami. Krótko mówiąc, nie ma jak skleroza. Zapamiętać na
przyszłość - jak się przed ruszeniem w podróż nie przywoła Chmurki z
poleceniem dbania o dom, to po powrocie chodzi się po kostki w kurzu...
Ale jak już się zabrałam za wiosenne porządki, tak mnie to
nieoczekiwanie wciągnęło, że miałam chichotę... Tfu! Ochotę chichotać
histerycznie. Nie ma jak niepoprawna bałaganiara porządkująca
herbaciarnię. A nawet dwoje bałaganiarzy, bo Tenari zaofiarował się, że
mi pomoże, tyle, że wyglądało to... Nieważne.
Radio grało mi jeden romantyczny love song za drugim, tak żeby
był akompaniament. Na cały regulator. A na czworakach łaziłam, bo i pod
Szafą musiałam podłogę wytrzeć. Wisiała przez ten czas biedulka w
powietrzu.
W porę przypomniałam sobie o urodzinach Pai Pai - nie wyprawia
żadnych, żeby zachować energię na wesele San, ale jakieś życzenia wypada
złożyć. Dlatego siedzę teraz przy biurku i szykuję kartkę urodzinową,
bo nie mam prezentu. Kartka będzie ręcznie rysowana, więc jeśli Pai Pai
nie padnie na zawał na jej widok, to będzie znaczyło, że jest zdolna
wszystko przetrzymać... Ale zaraz, to akurat już od dawna wiadomo!
Życie jest piękne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz