*

- Skoro to jest ta twoja międzysfera, to powinnaś ją świetnie znać - zauważył Jastrząb. - Tymczasem zastanawiasz się i zastanawiasz, zamiast zwyczajnie nas gdzieś przerzucić.
- To nie jest takie proste - ocknęłam się z zamyślenia. - Chyba niechcący zmieniliśmy domenę... Nie bardzo wiem, dokąd mam nas przenieść.
- Co to znaczy "domenę"?
- Mogłabym inaczej powiedzieć "wszechświat", ale to byłoby za proste wyjaśnienie. I jednocześnie zbyt skomplikowane
- Inny wszechświat - a jednak uczepił się tego wyjaśnienia. - Czym się różni od naszego? Czy są w nim gwiazdy i żywe istoty?
- Otworzyłabym wam nawet pierwsze lepsze przejście, gdyby statek nie był uszkodzony - mruknęłam.
- To tylko jeden z silników - wzruszył ramionami. - Ulecimy jeszcze trochę.
- Ulecimy, taaak? - Zięba pojawiła się za nim jak duch. - Chcesz narazić "Przygodę" na ryzyko żeby móc sobie trochę pooglądać?! Zawsze wiedziałam, że nie masz powołania by latać. Powinieneś był zostać w domu i oglądać sobie filmy geograficzno-przyrodnicze.
- Tutaj raczej nie naprawimy uszkodzeń - przypomniał jej. - Musimy wylądować, a do tego potrzebne jakieś konkretne miejsce.
Pewnie sprzeczaliby się tak bez końca, gdybym nie otworzyła międzysfery na przestrzeń pełną gwiazd. Migoczących na niebie ziarenek. Niby takich samych, a jednocześnie w jakiś sposób innych.
Chyba poczuli ulgę, że znów znajdują się w kosmosie, zwłaszcza, że Zięba doszła do wniosku, że statek może się jednak zdobyć na odrobinę wysiłku. Natychmiast stanęła przy sterze.
Ja też poczułam ulgę.
- Chyba już wiem, gdzie jesteśmy - szepnęłam.
- A jednak! - ucieszył się Jastrząb. - Byłaś już tutaj?
- Nie - pokręciłam głową, wpatrując się w okno. - Ale myślę, że wiem, którędy możemy wrócić... Zobacz, tam jest Aaxen, źródło mnóstwa opowieści - wskazałam palcem na widniejący w oddali punkcik - Taka alternatywna Ziemia. Mogłabym w każdej chwili tam wpaść i odwiedzić siostrę, ale teraz muszę was pilnować.
- Jakaś inna Ziemia niż ta, którą znamy? - Zięba zmarszczyła brwi. - Czyli możemy tam wylądować, nie musisz nas przerzucać z powrotem.
- Czy ja wiem... - westchnął Jastrząb. - Nie sądzisz, że może potem nie chcielibyśmy już stamtąd wrócić?
- A czy to źle? Nowe miejsca, nowe zlecenia... Nowe możliwości?
- Ale tam została Przepiórka - powiedział, choć nie spuszczał oczu z widoku za oknem, gdy tymczasem ja podeszłam do jego siostry.
- Widzisz? - szepnęła przenikliwie z triumfalnym wyrazem twarzy. - Oni się jeszcze zejdą! O ile oczywiście Przepiórka nabierze wreszcie chęci do latania...

- Koniec siedzenia w tej dziupli! - zapukałam do kajuty, w której siedziała półelfka - już zaczęłam o niej myśleć jako o Pacolyn - i Tenari. - Chyba zauważyliście, że wylądowaliśmy?
Ten-chan wyfrunął z radosnym uśmiechem, ciągnąc za rękę rudowłosą. Ona dla odmiany wyglądała jakby szła na egzekucję.
- Gdybyś nam powiedziała więcej o sobie, może teraz byś się nie bała, że zabijemy cię wzrokiem - spróbowałam się jak najweselej uśmiechnąć. Zresztą nie było to takie trudne, gdy się patrzyło na Tenariego. Pacolyn nieśmiało odwzajemniła uśmiech, ale uciekła wzrokiem.
Wyszliśmy ze statku, przed którym stali już Zięba i Jastrząb.
- Mam wrażenie, że tu nie pasujemy - powiedział chłopak, zapatrzony na las i kompleks budynków jakby wtopionych w drzewa. Na posąg bóstwa, trzymającego w dłoniach tablicę z jednym jedynym znakiem runicznym.
Panowała tu pełnia wiosny, takiej do jakiej tęskniłam na pokładzie "Peripetei".
- No patrz, a właściwie każdy powinien tu pasować - uśmiechnęłam się.
- Niby dlaczego?
- Bo to jedno z takich miejsc, gdzie się stykają różne światy - odpowiedziałam.
- Do naszego świata chyba jednak stąd daleko - mruknęła pod nosem Zięba i cofnęła się bliżej statku, jakby dla bezpieczeństwa.
Nie spodziewali się, że ktoś z tej leśnej siedziby złoży nam wizytę. Już mieli się zabierać za naprawę, kiedy nagle zamigotało i pojawił się przed nami wysoki elf o długich włosach w kolorze platyny. Nosił białą kapłańską szatę.
- Jestem Thaedrion Vrémineleth, sługa Najwyższej Mocy i strażnik tej ziemi - zaintonował donośnie. - Z jakiej przyczyny się tu zjawiliście?
- Aleś drętwo zabrzmiał, wiesz? Nie zdziw się, jeśli zaraz zwieją z krzykiem - zza pleców elfa wyłoniła się dziewczęca główka z paskami na twarzy niczym barwy wojenne.
- Raz na jakiś czas muszę się pozachowywać jak kapłan, co poradzisz - uśmiechnął się do niej i od razu zrobił się bardziej przystępny. Elfka dała mu prztyczka w nos i zbliżyła się do nas w swoim kusym stroju, zdecydowanie za lekkim nawet na tak ładną pogodę. Miała w sobie coś z psotnego chochlika, przyczajonej pantery i mrocznego, piekielnego - co nie znaczy, że złego - demona.
- A teraz powiedzcie, co was tu sprowadza. Tylko bez kręcenia! - uśmiechnęła się szeroko i odrobinę złośliwie.
- Przyhamowałaś go tylko po to żeby osobiście się zabrać za przesłuchiwanie nas? - odpowiedziałam podobnym uśmiechem. - To się nazywa czysta hipokryzja, wiesz?
- Nie życzę sobie wysłuchiwać pouczeń od shael'letha! - prychnęła.
- A ja sobie nie życzę słów pogardy ze strony cáerme'dhei! - odprychnęłam z nie mniejszą pogardą.
Nasi towarzysze wyraźnie byli gotowi odciągnąć nas od siebie w razie gdyby sprzeczka przerodziła się w walkę. Dlatego kiedy obie wybuchnęłyśmy śmiechem i padłyśmy sobie w objęcia, wyglądali na zaszokowanych. Łagodnie mówiąc.
- Przestałabyś już być cięta na ten gatunek na wymarciu, Deidre - chichotałam. - Zwłaszcza, że wy sobie świetnie dajecie radę i jest was sporo.
- W porównaniu z wami? Znaczy, z tobą?
- Ja w zasadzie też sobie świetnie daję radę - wykrztusiłam i wylądowałam ze śmiechu na trawie. Deidre też, bo pociągnęłam ją za sobą.
- Skoro tak się przyjaźnicie, to my nie będziemy przeszkadzać i zajmiemy się naprawą - wzruszyła ramionami Zięba.
- Jasne, zajmować się możecie, aż Sodrisel wróci z patrolu i przesłucha was skuteczniej niż my - Deidre podniosła się chwiejnie i podeszła do kapłana. - A ty, zamiast patrzeć na ten wehikuł z takim niesmakiem, możesz iść do domu albo coś - poklepała go po ramieniu z macierzyńskim uśmiechem. Dziwnie się razem prezentowali - nie chodzi nawet o to, że z wyglądu, po prostu ich podrasy zwykle egzystują z dala od siebie. On ze szlachetnych elfów, ona z mrocznych...
Nie miałam czasu na takie rozmyślania, bo Deidre chwyciła mnie pod rękę i pociągnęła na spacer do lasu. Nawet mi się nie dała pomartwić o moją "świtę", jak ich nazwała - domagała się rozmowy. Co za apodyktyczna istota. Wiedziałam jak ta rozmowa przebiegnie - ja będę wypytywać Deidre o Airín i Cztery Kąty (choć o nich powinien chyba opowiedzieć Thaedrion), ona będzie chciała wiedzieć co słychać u Artena i Satsuki...
- Moment, moment. To w końcu t w ó j brat, nie? Można by pomyśleć, że czasem się z nim kontaktujesz.
- Ale będzie mi bardzo miło, jeśli to od ciebie coś o nim usłyszę - uśmiechnęła się słodko.
- Oj, Deidre - westchnęłam ciężko. - Dobrze wiesz, że nic już nas nie łączy. Romantycznego.
- Tak, tak - pokiwała głową z rezygnacją. - Brangien jest w porządku i świetnie pasuje do Artena, ale... No, nie jest tobą, co na to poradzisz.
- I właśnie dlatego świetnie do niego pasuje - ucięłam.

Gdy wróciłyśmy, zastałyśmy tylko Ziębę i Jastrzębia, pochłoniętych grzebaniem w silniku. Równocześnie z nami na polanę wjechała piękna biała klacz z siedzącą na niej ciemnowłosą elfką o żołnierskiej postawie.
- Uuu. Teraz już się możecie bać - szepnęła złowróżbnie Deidre.
Istotnie, kiedy tylko kapitan Sodrisel Dervorin zeskoczyła z konia, natychmiast pomknęła ku mnie z obnażonym mieczem. Nie przytknęła mi go do gardła, ale niewiele brakowało. Nie odrywała ode mnie podejrzliwego wzroku, a szczególnie od moich oczu.
- To jest, jak widzisz, moja niedoszła szwagierka Miya - odezwała się Deidre, dyskretnie ziewając. - Przybyła tu całkiem niedawno, więc nie rób scen i szukaj dalej, skoro cię to tak pasjonuje.
- "Tu" nie musi znaczyć, że wcześniej jej nie było w naszym świecie - wojowniczka uśmiechnęła się ironicznie i schowała miecz, nie przestając jednak mi się przyglądać. - Z drugiej strony, według świadków tamten nie był tak...
- Ładny? - strzeliłam odruchowo. Po prostu musiałam coś powiedzieć, bo miałam już dość tej lustracji.
- Kobiecy - skrzywiła się. - Ale wiele demonów potrafi zmieniać postać...
- Sama jestem demonem, a postaci nie zmieniam.
- Uważaj żeby cię twoja bezczelność drogo nie kosztowała - syknęła Sodrisel, po czym z powrotem wsiadła na konia i pognała w stronę leśnej siedziby.
- A właściwie o co jej chodziło? - zapytałam Deidre, gdy już się wyśmiałam.
- O możliwość spuszczenia komuś łomotu - mruknęła. - Przyszły raporty o srebrnookim demonie, zostawiającym za sobą zgliszcza i chaos... Usłyszała i sama zaczęła patrolować okolice. Tylko ten demon chyba nie ma źrenic, więc to raczej nie ty.
- Wysłannicy mają takie oczy - uśmiechnęłam się lekko do wspomnień. - Jeśli ten wasz "demon" do nich należy, pewnie ma swoje powody by zostawiać za sobą zgliszcza. I raczej go nie powstrzymacie.
- Powiedz to Sodrisel...
Podeszłyśmy bliżej statku. Zięba i Jastrząb usiedli na trawie, zmachani.
- Takie poważne było uszkodzenie? - zaniepokoiłam się.
- Ta tyranka mnie musztrowała trochę na wyrost - nawigator zerknął na siostrę z grymasem.
- A gdzie się podziała Pacolyn?
- Zagadała się z tym facetem w bieli i gdzieś poszli - wzruszyła ramionami Zięba. - Mówił, że ją oprowadzi, czy coś. Gdyby Tenari nie poleciał z nimi, moglibyśmy już odlatywać.
- A koleżankę zostawić z Thaedrionem? - zachichotała Deidre. - Ja ich wam zaraz przyprowadzę, wiem, gdzie on zwykle spaceruje.
Usiadłam, patrząc za oddalającą się mroczną elfką.
- Tak się wam spieszy z powrotem?
- Trochę tego za dużo na nasze biedne głowy - wyjaśnił Jastrząb. - Nagle ze znanej nam świetnie przestrzeni kosmicznej przerzuciłaś nas do bajki z elfami i magią... To nam chyba wystarczy jako zapłata za wożenie was.
- Powiedzmy - dodała ciszej Zięba.

- Na pewno już musisz jechać? - narzekała Deidre. - Mamy jeszcze tyle do obgadania, że przynajmniej ze dwa tygodnie by zeszły...
- Tyle czasu to ja nie mam - pokręciłam głową. - Muszę wracać i być druhną.
- A, to wiem - przyznała. - Thaedrion też jest zaproszony. Razem z Sodrisel.
No, no. Żeby się upewnić czy taka opiekunka jak San nie zepsuła jeszcze ich bezcennego wcielenia Wybranki? Której przeznaczenie, nawiasem mówiąc, sami pomagali odwrócić? Do licha, niech Neid sobie żyje normalnie, niech nie zakłócają jej znów spokoju...
- Czy chociaż ona nie mogłaby tu zostać trochę dłużej? - nalegał kapłan. - Ma fenomenalną wiedzę o uzdrawianiu, tak by się nam przydała!
- Nie mnie o to pytaj, tylko Pacolyn - zerknęłam na rudowłosą, która stała w pewnej odległości od nas. Drgnęła, słysząc swoje nowe imię, ale nie protestowała przeciw niemu. - Ja myślę, że ona bardzo chce mieć się o co zaczepić, ale sama nie poprosi.
- No to my ją poprosimy - zdecydował Thaedrion i ruszył ku niej, a za nim ja i rozbawiona Deidre. Kiedy składał Pacolyn ofertę, mroczna elfka szepnęła mi do ucha, że zabrzmiało to jak oświadczyny... W każdym razie kapłan miał gadane, co nie zaskakuje w przypadku kogoś, kto planował kiedyś zostać bardem.
- Ale ja nie mogę... Tu jest bardzo pięknie, ale nie mogę - jąkała się Pacolyn. - Tam został Rage, ja muszę... Wracać.
- Tak bardzo byś za nim tęskniła? - zapytałam, przepychając się do przodu. Twarz półelfki zmieniła się nagle, rysy jej się ściągnęły jakby w bólu. Dziewczyna zacisnęła powieki... I pięści.
- Nigdy, nigdy bym za nim nie tęskniła - wyrzekła wreszcie drżącym głosem.
- No to postanowione - stwierdziła Deidre. - Tylko inni mogą gadać, a Sodrisel najbardziej.
- Sodrisel sama jest mieszanką szlachetnego i leśnego elfa - machnął ręką Thaedrion. - Dobrze wie, że tutaj albo nikt nie jest wyrzutkiem, albo wszyscy.
- Wyrzutkiem - Pacolyn zapatrzyła się w dal. - Wyrzutkiem wśród czystej starej rasy. Wyrzutki powinny trzymać się razem. Kto mi to mówił?...
- Czyżby wspomnienia do ciebie wracały?
- Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło - pokręciła głową. - Choćbym próbowała przywyołać do siebie najmniejsze z nich... Ilekolwiek ich jest. Gdziekolwiek.
Uścisnęła zasmuconego Tenariego, a potem wyciągnęła do mnie rękę.
- Jeszcze się kiedyś spotkamy.
Uścisnęłam jej dłoń, kiwając w odpowiedzi głową... Nie, nie w odpowiedzi. Tak samo jak jej słowa nie były pytaniem.
Kiedy nasze ręce się zetknęły, jej oczy na moment pociemniały.
- I wtedy któraś z nas będzie musiała zginąć - dodała nieobecnym głosem.
- Dostrzegasz przyszłość, a nie możesz odnaleźć przeszłości? - szepnęłam. - Nie zazdroszczę ci.
- Rage'a zawsze ta umiejętność niepokoiła - Pacolyn spuściła głowę. - Zwłaszcza gdy miałam wizję, że... Nieważne. Przecież zostawiam to wszystko za sobą.

Nie udało mi się uchwycić tych chwil takich jakie powinny być - i były - ale trudno...
Znów zmieniliśmy domenę, wróciliśmy w "świetnie znaną przestrzeń kosmiczną". Lecimy spokojnie, kierując się ku punktowi naszego spotkania. Stamtąd ja i Tenari zamierzamy wrócić do domu...
Jakoś tak wszyscy milczymy. Nawet Zięba i Jastrząb się nie kłócą.
Ostatnie, co mi utkwiło w pamięci, to pożegnanie z Deidre. Zaznaczyłam wtedy, że następnym razem to ona ma mnie odwiedzić... Ale czy to możliwe? Ja potrafiłam przekroczyć barierę między domenami, ale czy ona dałaby radę?
Zawsze może poprosić Artena. On przecież też potrafi...
Naprawdę szkoda, że nie odwiedziłam Satsuki. Ale niedługo zobaczymy się na ślubie San i Kaya, tam się nagadamy. Chyba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz