19 XII

Spędziłam spory kawałek nocy konferując z Tenarim na temat prezentu, który mam zamiar dla niego przygotować. I nie, to nie może być niespodzianka, bo to on będzie urządzał wnętrze tegoż prezentu. A potem będzie mógł zaprosić kogo tylko zechce na urodziny połączone z parapetówką.
Około południa Ten-chan jeszcze spał, a ja, ziewając szeroko, powlokłam się do kuchni w poszukiwaniu herbaty. Na miejscu, oprócz Cuana i Disy siedzących przy śniadaniu, zastałam zaskakująco wyspaną Vanny w towarzystwie nowych gości - Clayda i Ivy.
- Kopę lat! - pisnęłam radośnie, zabierając się za ściskanie.
- Nie da się ukryć - przyznał mój najlepszy przyjaciel, mierzwiąc mi włosy jeszcze bardziej. - Vanny powiada, że marzysz o całonocnej imprezie, więc chyba przyjechałem w samą porę.
- A nie możemy poczekać z tym do Gwiazdki? - zapytała Andrea, która właśnie weszła do kuchni, by nastawić wodę na herbatę (hura!). - Moglibyśmy urządzić zimowy piknik. Nocą.
- Jeśli nocą, to chyba lepiej w sylwestra? - zdziwiła się Vanny, ale widać było, że pomysł jej się podoba. Mnie zresztą też.
- W sylwestra możemy urządzić drugi - roześmiała się jej przyjaciółka. - A na razie zerknij, proszę, na zewnątrz, bo chyba mamy kolejnych gości.
Moja kuzynka nie bez zaskoczenia wstała od stołu i wybiegła z kuchni. Po chwili dobiegło nas jej wołanie:
- Miya, ściągnij tu tego swojego blondyna!
- Ale którego? Przywiozłam ci tu przecież całe stadko - zdziwiłam się, ale wystarczył rzut oka na zewnątrz, bym poznała odpowiedź. Nie musiałam zresztą wołać - Edge sam zjawił się w przedpokoju, tknięty jakimś siódmym zmysłem.
Zobaczyliśmy Aeirana idącego jedną z zawieszonych w przestrzeni dróg w towarzystwie drobnej blondyneczki, która najwyraźniej bała się patrzeć w dół (co dobrze rozumiałam). Z drżeniem przytrzymywała się jego płaszcza i wyglądała na jego tle jak bardzo jasna i bardzo rozmigotana gwiazdka. Do momentu, w którym zobaczyła Edge'a - wtedy resztę drogi pokonała nie dość, że sama, ale i biegiem.
- Nareszcie! Nareszcie! - wykrzyknęła wysokim, wibrującym głosem, wpadając Edge'owi w... wpadając na niego z impetem, po czym zaczęła okładać go pięściami gdzie popadło. - Nareszcie raczył się szef znaleźć! Do czego to podobne? Niewyobrażalne! Wie szef, ile się naczekałam? I to w takim miejscu, z którego człowiek nie wychodzi taki sam, jak przedtem, o nie! - Brzmiało to dość złowieszczo, jakby mówiła o więzieniu lub zakładzie psychiatrycznym. - To ma być praca w dogodnych warunkach?! - I tak dalej w ten deseń, a on tylko stał jak słup, z taką miną, jakby nie wiedział, co powiedzieć (to dopiero było niewyobrażalne). Aż wreszcie powolnym, wręcz łagodnym ruchem ujął jej dłonie w swoje. Nie wyrwała ich.
- Jesteś materialna - powiedział odkrywczo.
- A jestem, i bardzo dobrze! - oświadczyła triumfalnie Theaia. - Ta wyprawa wyszła mi jednak na dobre. Teraz będę mogła zająć się tym wszystkim, co powinna robić asystentka z prawdziwego zdarzenia, więc będzie mógł szef wreszcie zwolnić tych dwoje nierobów.
- Twoja umowa dotyczy innych obowiązków - odparł Edge z zimną krwią, z łatwością powstrzymując potok jej słów. - Poza tym mówiłem ci tyle razy, że nie masz pojęcia o biznesie.
- Bo zawsze szef zbywa moje pytania. Ale teraz, skoro zmieniły mi się kwalifikacje, umowę można będzie zmienić!
Przysłuchiwałam się tej wymianie zdań z mieszaniną zdumienia i rozbawienia, podobnie jak inni mieszkańcy i goście Rozdroża, a zebrał się ich spory tłum. Tylko Aeiran bez słowa wszedł do domu i skierował się do kuchni, niewątpliwie z zamiarem poproszenia Andrei o kawę - ale w przelocie położył mi dłoń na ramieniu, a ja uśmiechnęłam się, widząc w jego spojrzeniu obietnicę. Zdziwiło mnie tylko, że Disandriel pobiegła za nim.
- Skoro w tajemniczy sposób zyskałaś fizyczną postać - mówił tymczasem Edge z niewzruszoną miną - zanim cokolwiek zrobisz, przyjadą panowie w czarnych garniturach i ani się obejrzysz, a zostaniesz odcięta i zawieziona do laboratorium.
- Brakowało mi tego rozkosznego poczucia humoru - w wielkich oczach Theai zamigotały iskierki przekory. - Przecież dobrze wiem, że im szef nie pozwoli.
- Skoro tak wierzysz w moją wszechmoc, zastanowię się nad tym - stwierdził łaskawie. - A na razie możesz zrobić wreszcie użytek z tych swoich kosmetyków. Chyba nie chcesz pokazać się w naszym świecie blada jak widmo, którym już nie jesteś.
Dziewczyna aż podskoczyła z radości, potrząsając platynowymi lokami; po chwili jednak opanowała się i weszła do domu dostojnym krokiem.
- Powinnaś była przyjechać tam z nim - oznajmiła mi enigmatycznie, ale chyba nie oczekiwała odpowiedzi. Wszystkim zgromadzonym skinęła wyniośle głową, tylko na widok Clayda wrzasnęła, jakby dotknął jej rozpalonym żelazem.
- Jeśli tak wita kolegę po fachu, lepiej dla niej, żeby nie spotkała Ivy - mruknął, rzucając szybkie spojrzenie, a może i myśl, kręcącemu się w pobliżu Tenariemu, który kiwnął głową i odfrunął w głąb domu.
Skonsternowana Vanny już chciała interweniować, ale Clayd tylko cmoknął ją w czubek głowy, po czym ujął osłupiałą Theaię pod ramię. Usiłowała się wyrwać, ale uspokoił ją twardym głosem, jakim zwykle nie zwracał się do kobiet. Już raczej do ludzi z Instytutu. Albo z rządu.
- A teraz, moja panno, porozmawiamy o etykiecie - powiedziawszy to udał się z nią do salonu. Nie mogłam powstrzymać prychnięcia - on i etykieta?
- Jeśli mi uszkodzi asystentkę, pozwę go - stwierdził Edge, ale jakoś bez prawdziwej złości.
- Zostaw duchom ich duchowe sprawy - wzruszyłam ramionami. - A przy okazji, nie wspomniałeś, że twoja "asystentka" to ingil'áth.
- Co?
- Duch opiekuńczy.
- I co z tego? Musiała przejść rozmowę kwalifikacyjną, jak każdy zwykły człowiek.
- I uznałeś, że ma odpowiednie kwalifikacje?!
- Byłem dzieciakiem, a ona była zabawna. Przypominała mi moją młodszą siostrę. - Nagle Edge spojrzał prosto na mnie, badawczo. - Czy nigdy nie przestaniesz wypytywać?
- Dopiero kiedy odpowiesz na wszystkie pytania - roześmiałam się, ale on westchnął ledwo słyszalnie i pokręcił głową.
- Nie mogę ci odpowiedzieć, skoro sama jeszcze nie wiesz - oświadczył sucho, ale w jego oczach coś błysnęło.
- Nie możesz mi odpowiedzieć, skoro sama jeszcze nie wiem - powtórzyłam powoli, zdumiona taką logiką. - Czy ty w ogóle słyszysz, jak to brzmi?
- Owszem - teraz już uśmiechał się otwarcie. I złośliwie.
- Czy masz jakąś tajemnicę obłożoną kolejnym zaklęciem? Jednym z tych, które nie pozwalają o niej rozmawiać, chyba że rozmówca zna ją z innego źródła?
- A czy tobie wszystko musi kojarzyć się z czarami? Chętnie bym od nich chwilę odpoczął. Te wszystkie magiczne światy potrafią być... przytłaczające.
- I to mówi ktoś, kto ma ducha opiekuńczego? Choćby i na umowę o pracę?
- U nas magia występuje... w zdrowych ilościach. Kontrolowana przez rząd. - Z jakiegoś powodu skrzywił się i odwrócił na pięcie, dodając na odchodnym: - Albo wyciszana.
Nie indagowałam więcej, zwłaszcza że dopadła mnie Vanny, która uznała, że tym razem jej kolej na zadawanie pytań. Obiecałam jej poufną rozmowę - no, jeszcze Clayda i Ivy mogłyśmy do niej dopuścić, a już na pewno do tej części dotyczącej prezentu dla Tenariego - ale trochę później.
Najpierw chciałam poszukać Aeirana. I Disandriel.
Znalazłam ich w jednym z gościnnych pokoi, który sobie zaklepała. Tłumaczyła mu coś z przejęciem, a on słuchał uważnie i nie przerywał. Odniosłam dziwne wrażenie, że zdążyła mu opowiedzieć całe swoje życie i wyjawić wszystkie szczegóły dotyczące tego zaklęcia nieśmiertelności, których nie poznała nawet Vylette.
- Jestem zawiedziona - oświadczyła na mój widok. - Udałam się do Aeirana samotnie i bohatersko, nie chcąc narażać cię na ewentualne nieprzyjemności, a tymczasem znalazłam zupełnie sensownego partnera do porządnej naukowej rozmowy!
- Trudno mi w to wątpić - zachichotałam. Mówiłam szczerą prawdę - jeśli cała ich rozmowa polegała na tym, że głównie ona mówiła, to... Aeiran tylko uniósł brew i to wystarczyło za cały komentarz.
- Wracając do tematu - Disa zwróciła się do niego ponownie. - Dałbyś radę cofnąć w czasie moje ciało, zostawiając umysł nietknięty? Wolałabym... Poza wszystkim innym, wolałabym później pamiętać, skąd się tu właściwie wzięłam. A słyszałam, że robiłeś coś podobnego już wcześniej...
- Robiłem - przyznał. - Ale z bardzo starą duszą w młodym ciele. Jej umysł był... dość poplątany - zamyślił się, a ja cieszyłam się w duchu, że Clayd tego nie słyszy. - Paradoksalnie ryzyko było wtedy mniejsze.
- Więc nie pomożesz mi? Jeśli nie jesteś pewien, to ja tym bardziej...
- Tego nie powiedziałem. Cofanie czasu zawsze jest ryzykowne, dlatego możemy pójść w drugą stronę. Pchnąć cię do przodu.
Disa przez chwilę siedziała w milczeniu, rozważając to, co właśnie usłyszała. A na jej twarzy malowało się coraz większe niedowierzanie.
- Tyle jeśli chodzi o sensowną rozmowę - odezwała się słabym, drżącym głosem. - Przeoczyłeś ten moment, kiedy mówiłam, że od ponad stu lat ani trochę się nie postarzałam?
- Obejdę to.
Te słowa obie nas przyprawiły o lekki wstrząs. Albo może trochę mniej niż lekki.
- Bez obrazy, ale - zaczęła jeszcze raz, już pewniejszym tonem, ale wolniej - to zaklęcie jest tak mocno wplątane w mój wzorzec, że każdy, kto choć trochę znał się na rzeczy, na ten widok łapał się za głowę i...
- Obejdę to - powtórzył Aeiran bez wahania.
Tym razem milczała dłużej. I wyglądała na mniej wstrząśniętą.
- Możecie zostawić mnie na chwilę samą? - poprosiła wreszcie. - Muszę to przemyśleć. I parę razy się uszczypnąć. To zbyt... zbyt proste.
Aeiran znów tylko uniósł brew - z jego punktu widzenia to wcale nie musiało być proste, choć dla niej, po tylu latach bezowocnych poszukiwań, tak to pewnie wyglądało - ja zaś otworzyłam drzwi i oboje wyszliśmy z pokoju.
- Przemyśli to - stwierdził z niezachwianą pewnością. - Mogę dodać jej najwyżej kilka lat, ale to już... Co? - urwał, widząc moją minę.
- Sama nie wiem. Spodziewałam się raczej, że usłyszę kazanie o naturze czasu - westchnęłam.
- Jesteś tutaj, zamiast w tamtym zamku. Ja też jestem już tutaj. Dlatego nie mam nastroju na narzekanie. - Jego słowa wcale nie rozjaśniły mi w głowie, a następne jeszcze bardziej zamąciły, z innego powodu: - Do twarzy ci w tym szlafroku, ale zanim skończę z tą dziewczyną, znajdź sobie jakąś suknię. Załatwiłem nam randkę na zeszłą noc i myślę, że lokalizacja ci się spodoba.
- Suknia oznacza bal, a to raczej twoje klimaty - prychnęłam. - Ale czekaj, jeśli na zeszłą noc, to już po... - Nie zdążyłam jednak dokończyć. Nie, nie powtórzył po raz kolejny tego, co mówił Disie. Po prostu odpowiedział mi długim, stęsknionym (i wytęsknionym) pocałunkiem i tym rzadkim uśmiechem, z którym wygląda jakby miał zamiar rzucić wyzwanie światom. I zwyciężyć.
A kiedy drzwi do pokoju Disy się za nim zamknęły, nie mogłam nie zastanawiać się, co takiego skłoniło Aeirana do takiego lekceważenia swoich własnych zasad. I co to miało wspólnego z jego wizytą w zamku Nadzieja.

8 komentarzy:

  1. Ahahaha :'DDD jakie to było piękne :DDD ależ wszyscy są tajemniczy i zagadkowi ciagle
    Hmmm, ciekawa jestem co wyniknie z tego pchnięcia czasu
    zimowy piknik!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A weź, potrzebuję chwili odpoczynku od tych zagadek, zanim fioletowa małpa wróci i zacznie podrzucać mi ich jeszcze więcej :'D
      I tak, zimowy piknik *___*

      Usuń
  2. MMmmmm <3
    cudowne. dziękuję <3
    brzmi jak stare, dobre czasy. Cudnie to czytać. Tak jakby wszystko wróciło do dawnej równowagi. Bardzo mi tego brakowało :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Swoją drogą, wena kapryśniucha - nie ma jej i nie ma miesiącami, ale jak raz przyciśnie, to nie ma zmiłuj :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A żebyś wiedziała, od razu się lepiej żyje (i ma się nagle o wiele mniej czasu, bo tyle pisania) :D

      Usuń
  4. "swojego blondyna" - sprawa jasna!
    siódmy zmysł, hm, a jaki jest szósty? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. 1.Czekam na randkę.
    2. Czekam na Gwiazdkę.
    3. Czekam na Sylwestra.
    Będę stalkować jak się nie napisze!

    OdpowiedzUsuń