18 XII

Rana zadana mi przez Nemmilara zagoiła się, ale pozostała po niej mała blizna. To dziwne, bo zwykle moje ciało regeneruje się tak dokładnie, że nie sposób poznać, gdzie i czym oberwało. W dodatku blizna błyszczy jak posypana gwiezdnym pyłem. Może powinno mnie to zaniepokoić, ale na razie czuję się zdrowa jak ryba.
Oczywiście zatroskana Vylette przysłała doktor Evestę, żeby mnie zbadała, ta zaś orzekła, że nic mi nie dolega, i wyglądała przy tym na rozczarowaną. Może nie jest specjalistką od biologii demonów, ale chyba chciałaby nią zostać, a gdybym oberwała mocniej, miałaby okazję popastwić się nade mną porządnie.
Chwilowo wynajęliśmy pokoje w zajeździe, gdzie mogliśmy porządnie wypocząć i zastanowić się, co dalej. Moi towarzysze chyba jeszcze nie do końca przyzwyczaili się, że mogą iść, dokąd chcą; ja zresztą też nie, ale mogłam przynajmniej zająć się czytaniem i odpowiadaniem na listy, które zbyt długo krążyły w międzysferze, czekając aż je odbiorę.
A dziś, akurat kiedy kończyłam opisywać wydarzenia ostatnich dni, do pokoju wślizgnęła się Disa. Stanęła pod ścianą z dość niepewnym wyrazem twarzy, jakby nie zajmowała tego pokoju razem ze mną, tylko była intruzem.
- Muszę to wszystko przemyśleć - powiedziała wyjątkowo powściągliwym tonem.
- Co dokładnie? - odłożyłam zeszyt i uśmiechnęłam się do niej.
- Wszystko... Siebie. Vylette mówi, że nawet ona woli nie ryzykować zdejmowania ze mnie tego zaklęcia, a jeśli chcę je obejść, to albo zabawą z czasem, albo...
Nie popędzałam jej. Czekałam.
- Albo znalezieniem sobie nowego ciała! - wykrzyknęła nagle. - Takiego niezaklętego! Co ja jestem, nekromantka?!
- Takie czary podchodzą chyba raczej pod szamanizm...
- Mniejsza o to! A jeśli nie zdołam się przystosować do nowego ciała?... Nie wiem, nowy mózg nie pomieści mojej wybitnej inteligencji? Nie będę mogła więcej czarować?
Pokiwałam głową, bo rozumiałam jej dylemat. Tak samo niepokoiłam się o Vanny, której obecne ciało było co prawda zadziwiająco zgrane z duszą, ale... jednak nie jej własne. I gdybym spotkała kogoś, kto posiadł zdolność takiego "przeszczepu" duszy, wolałabym jednak trzymać się z daleka.
- Mówisz, jakby nie dała ci wyboru - zauważyłam.
- Nie, tylko jeszcze bardziej namieszała mi w głowie. Zasugerowała, że mogę się zwrócić do kapłanów w Solen, jak przypomniałam sobie zachowanie Edge'a po wizycie u nich, to chyba nie chcę. Ale zasugerowała jeszcze, żebym... no. Cóż.
- Wybrała się ze mną, bo znam kogoś, kto manipuluje czasem.
- Jasnowidzka się znalazła - prychnęła. - Wiem, domyślam się, co o tym sądzisz. Nie byłam najlepszą towarzyszką podróży, więc raczej...
- Ale za to interesującą.
- Jasne, że... Ej! - zobaczyła, że chichoczę, i tupnęła nogą.
- Nie obiecuję, co z tego wyniknie, ale chętnie cię ze sobą zabiorę - obiecałam, próbując stłumić śmiech. - Nie lubię porzucać moich postaci z potencjałem przed rozwiązaniem akcji.
- To zabrzmiało dość złowieszczo. Jakbyś zamierzała opisać mnie w swoich kronikach.
- A może właśnie to zrobię? Nie chcesz być sławna? - roześmiałam się znowu, kiedy podbiegła i usiłowała wyrwać mi poduszkę, choć przecież jej własne łóżko stało obok. Nasza szamotanina trwała jednak krótko, bo prosto na głowę Disy spadła wiadomość. Od Aeirana.
- Dobre wyczucie - powiedziałam, rozwijając zrolowany pergamin. Co prawda nie byłam tak do końca pewna jego reakcji na propozycję nie do odrzucenia, którą zamierzałam mu złożyć w imieniu Disy, ale z drugiej strony, co mi zrobi? Wyśle spać na kanapę? Na pewno nie.
Witaj z powrotem. Wszyscy czekamy na Rozdrożu. Wyśpij się na zapas - brzmiała wiadomość, która spokojnie zmieściłaby się na małej karteczce. Uśmiechnęłam się szeroko, skubiąc wargami róg pergaminu. Czyżbym zaczynała zmieniać się w Pokrzywę?
- Niepokojący ten twój uśmiech - oceniła Disandriel bezbłędnie.
- Chcesz wybrać się w kolejne miejsce, w które być może nie uwierzysz? - uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- Jeśli to się wiąże z rozwiązaniem mojego problemu, to chyba muszę. A czekaj - przypomniała sobie. - A chłopaki?
- Zapytaj ich - zaproponowałam, prędko zapisując na odwrocie wiadomości od Aeirana, że przybywam i proszę o konie. Po co marnować dobry pergamin? - Oczywiście mają teraz wolną rękę, ale stamtąd będzie im łatwiej ruszyć dalej... Dokądkolwiek zechcą.

Siedziba mojej kuzynki jak zwykle o tej porze roku przypominała... chociaż nie, ona zawsze przypomina domek z baśni. Ale tym razem była to baśń zimowa. W oknach wymalowane mrozem kwiaty, drzewa i ogród całe pokryte szronem, a nad jeziorem snuła się delikatna mgiełka. Śniegu na razie brakowało, ale powietrze przyjemnie szczypało w nos. Nad nami dziwne, obce gwiazdy świeciły jeszcze jaśniej niż zwykle i Disandriel przyglądała się im podejrzliwie. Cuan z zaciekawieniem - i chyba nadzieją - przyglądał się zawieszonym tu i ówdzie portalom. Edge po prostu się przyglądał.
Otworzyła nam rozpromieniona Andrea, która na widok nadprogramowej liczby gości od razu zdecydowała - nie dając im czasu na wyrażenie swojego zdania - że muszą zostać do Gwiazdki. Zanim pomknęła zrobić herbatę, zaprowadziła nas do salonu, wyjaśniając po drodze, że Blue wybrał się do Carnetii, więc pewnie nieprędko wróci a Rick siedzi przy komputerze i nie trzeba się nim przejmować. Właściwie szkoda, że nie było Blue, bo może pokazałby Cuanowi jakiś portal do nowego miejsca... Chociaż na ile go znam, lepiej się nie zastanawiać, jakie byłoby to miejsce.
W salonie zastałam niecodzienny widok - na poduszkach rozłożonych na perskim dywanie od Tenki rozsiedli się Vanny, Aeiran i dzieciaki, rżnąc w brydża (?) jak starzy szulerzy. Nie wiedziałam, czy się roześmiać, czy pacnąć w czoło. Albo ich pacnąć. Na szczęście zauważył mnie Tenari i podfrunął, żeby się przywitać, a następnie przyjrzeć się dobrze reszcie gości. Miałam niepokojące wrażenie, że w tym czasie zajrzał im do głów i wszystkiego się o nich dowiedział... ale chyba nie potrafiłby tego zrobić bez ich wiedzy? To straszne, że nie wiem tego na pewno. W każdym razie nie wyglądali, jakby coś poczuli.
- A teraz usiądziecie sobie wygodnie i wszystko nam opowiecie - oznajmiła nam Vanny po przywitaniu, wymianie uprzejmości i wyściskaniu każdego, kto zasłużył.
- Niech oni opowiadają, ja dla odmiany zamierzam trochę pomilczeć - prychnęłam i uśmiechnęłam się do Aeirana, który objął mnie ramieniem. Niestety popatrzył na mnie jakimś takim nieobecnym wzrokiem i zaraz przeniósł spojrzenie na Edge'a, kierującego się w stronę fotela. Zanim usiadł, podchwycił to spojrzenie... i skinął głową, a w jego oczach coś błysnęło. Aeiran odwzajemnił to skinienie, ale była w tym geście raczej odpowiedź na niezadane pytane, niż pozdrowienie. Żaden z nich nie odezwał się jednak ani słowem.
To była dziwna scena, zwłaszcza że to Disa miała sprawę do Aeirana, a nie Edge... o ile wiedziałam. A może wcale nie wiedziałam. Na razie jednak nie wypytywałam, tylko przysłuchiwałam się relacji z naszych podróży, którą zaczął zdawać Cuan, wyraźnie czujący się na Rozdrożu jak u siebie (niech go licho). Choć oczywiście Disa wtrącała swoje trzy grosze co chwilę.

Okazja do rozmowy z Aeiranem sam na sam przyszła później, kiedy wyszliśmy podziwiać zimowy krajobraz (Vanny na tę okazję przebrała się w kimono, co zajęło jej sporo czasu).
- Pora wyruszyć do zamku Nadzieja - stwierdził z niechęcią, zanim jeszcze zdążyłam zadać pytanie.
- Jeszcze czego! - zaprotestowałam, przerażona wizją opowiadania panu zamku, jak to spotkałam jego brata i co z tego wynikło. - Nigdzie nie jadę.
- Całe szczęście. Ja też nie chcę, żebyś tam jechała - uspokoił mnie. - Sam się tam wybiorę. Jest pewna niedokończona sprawa...
Jak na komendę otworzyła mi się właściwa szufladka w pamięci.
- Dziewczyna, którą tam przywieźliście w styczniu? - wykrztusiłam. - Theaia?
Uśmiechnął się lekko na potwierdzenie.
- Ale to się nie zgadza! Przecież ona wyszła z Szarych Światów w styczniu, a Edge... - urwałam, nagle zakłopotana. Czy Edge kiedykolwiek wspomniał, ile minęło czasu, odkąd tam był? Nie mogłam sobie przypomnieć.
- Czas w Szarych nie płynie jednolicie - wyjaśnił Aeiran, a raczej uważał, że wyjaśnia. - A w świecie, w którym stoi zamek, chyba też inaczej... Jednego jestem pewien: ona musiała zaczekać aż do teraz.
- Skoro tak... Ale skąd w ogóle wiedziałeś, kogo i kiedy szukać?!
- A skąd ty znasz niektóre wątki pewnych opowieści jeszcze zanim się rozpoczną? - pogłaskał mnie po policzku z rozbawieniem. - Miałem przeczucie, że ci dwoje są w jakiś sposób ważni, ale w jaki - to jeszcze się okaże. Wiem tylko, że ma to coś wspólnego z czasem. Może właśnie ty to odkryjesz?
- Nie pocieszyłeś mnie - mruknęłam, ale przytuliłam się do niego. W porządku, mogłam przyjąć takie wyjaśnienie, ale w żaden sposób nie tłumaczyło, skąd wiedział to Edge. I na ile go poznałam, wątpiłam, że wyciągnę z niego odpowiedź.
Nie zatrzymywałam Aeirana dłużej - im szybciej ruszy do tego absurdalnego zamku, tym szybciej stamtąd wróci, prawda? Odprowadzałam go wzrokiem, kiedy odjeżdżał konno drogą z gwiezdnego pyłu, prosto do jednego z portali.
- Planowaliście na dzisiaj jakąś całonocną imprezę? - zwróciłam się do Vanny, ciągle zamyślona.
- Nic o tym nie wiem - zdziwiła się. - A co, chciałabyś?
- Chciałabym go udusić - westchnęłam tylko.

3 komentarze:

  1. Jakby Disa bardzo chciała, mogę zapoznać ze "specjalistą od przeszczepu" :P chociaż, wtedy... nie chcę myśleć jakby to się skończyło, ups

    I tak lubię Twój sposób opisywania Rozdroża :) tak mi się robi wtedy miło i ach jej i wogle.

    I w ogóle!:D uwielbiam :D (gdzie się podziały moje konstruktywne komentarze?!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak sobie pomyślałam, że mogłabyś, tylko że wtedy poszłabym tam z nią i wbiłabym specjaliście widelec w oko. Albo zamroziła mu mózg i użyła jako piłki do rugby (a potem bym się gociła, bo kto by Cię później odmienił).

      A ja lubię opisywać Rozdroże, klimatyczne jest :D

      I wogle! (nie martw się, widzę, że robisz postępy! ;D)

      Usuń
  2. Nie rozumiem.
    Aeiran i Edge coś knują, ok. Ale wątek Theai to dla mnie tajemnica.

    OdpowiedzUsuń