Po tamtym spotkaniu z kuzynką dużo rozmawiałam z Ettard o czarach i
Śnieniu, a ona zaskakująco wiele z tego pojmowała. Później napisała
długi list i poprosiła mnie o pomoc w wysłaniu go do Belinusa, bo ptaki
raczej po międzysferze nie latają. A potem, jak już wspomniałam, w
Melrin wybuchło święto niczym fajerwerk i trwało trzy dni. Wielka,
głośna – na szczęście ładnie głośna – i barwna impreza pod przykrywką
tańców obrzędowych oraz proszenia duchów i bogów (taka hierarchia
obowiązuje w Solen) o pomyślność. Miałam nadzieję, że przyjedzie Clayd,
on jednak przysłał mi wiadomość, że Melgrade też świętuje na swój własny
sposób i że będzie miał po tym święcie dużo do sprzątania. Musiał to
pisać w kiepskim humorze, bo o mało nie wydrapał długopisem dziur w
kartce – zdaje się, że presja i nawał zajęć spadły nie tylko na Vanny.
Szkoda. Za to miałam niezły ubaw obserwując Mariusa, kiedy został
wciągnięty do roztańczonego korowodu, choć chyba nie bardzo zdawał sobie
sprawę, co robi i co się tu w ogóle dzieje. Jest trochę tak, jakby
zaczął traktować swoją sytuację jak przejście z jednego snu do drugiego –
dla odmiany całkiem miłego – ale i z tą odmianą trudno mu sobie
poradzić. Zawiłe…
W końcu jednak trzeba było wrócić do domu, a nazajutrz po powrocie –
czyli dzisiaj – zgarnęłam Tenariego i uradowaną Pokrzywę i korzystając z
tego, że pozostała dwójka odsypia, wybraliśmy się na Rozdroże.
Wyskoczyliśmy z portalu prosto na jedną z wielu zawieszonych w niebycie
ścieżek; przez chwilę świat wirował mi przed oczami, przez co Ten-chan
zatroszczył się i zaczął mi fruwać dokoła głowy, żebym patrzyła na
niego, a nie w dół. Zabawna metoda, ale pomogła. Kiedy już pewnie
stanęłam na własnych nogach, dostałam jednak kolejnego zawrotu głowy,
ponieważ magia tego świata stworzyła najpiękniejszą wiosnę, jaka mogłaby
przydarzyć się naturze gdziekolwiek indziej. A może i jeszcze
piękniejszą… A gwiaździste jezioro lśniło tak, jakby z góry pospadały
wszystkie gwiazdy – ale nie, parę tam jednak zostało.
Pierwszą osobą, która powitała nas w progu, była Ivy, przysłana tu przez
swoich zabieganych opiekunów. Ucieszyło mnie to – Tenari od razu
wyraził życzenie pozostania na Rozdrożu na dłużej, skoro ta mała
duszyczka tam siedzi. Duszyczka wyściskała nas z całej siły i zaciągnęła
do salonu, gdzie mimo ładnej pogody w kominku palił się ogień.
Zastaliśmy tam panią Steryard i panią… no, panią z Hany, zajmujące się
dwójką zakatarzonych niemowlaków.
- Lepiej tam nie podchodzić – poinformowała mnie Ivy scenicznym szeptem. – Bo zaraz będzie pisk, że zarazki.
- Nie będzie, nie będzie – roześmiała się Noelle, która to świetnie
słyszała. – To już końcówka choroby, ale woleliśmy przywieźć ich tutaj,
zanim Kaede i Tomine skoczą sobie do gardeł.
- Na litość, ta kobieta skacze nad nimi jak nad bezcennymi artefaktami,
które mają ocalić świat! – przewróciła oczami Andrea. – Zdecydowanie
lepiej dla nich, że mogą być u nas…
Czarnowłosa posłała szwagierce przeciągłe spojrzenie spod uniesionych brwi.
- A tak naprawdę to jest podstęp – zwróciła się do mnie tonem
wyjaśnienia. – Wiesz, zgromadzenie całego stadka dzieci, żeby mój
nieszczęsny brat się wreszcie przyzwyczaił i dał się urobić…
- Wcale nie! – obruszyła się Andrea, ale w jej oczach migotały wesołe iskierki.
- Może i nie, ale Rick tak uważa. Dlatego zaszył się gdzieś na strychu –
Noelle zachichotała jak mała dziewczynka. Niebieskookie niemowlę, które
trzymała na kolanach, odpowiedziało radosnym uśmiechem, więc
połaskotała je pod brodą.
- Nadal nie jestem pewna, które jest które – przyznałam, przyglądając się sielankowej scence.
- Zobaczysz, jak urosną, okażą się unikatowymi osobowościami – zapewniła
Noelle. – Na razie nie zamierzamy ubierać Rei na niebiesko, a Yukiego na
różowo tylko dlatego, że jest to ogólnie przyjęte.
- Odwrotnie – poprawiła ją Andrea. – I mówisz tak, jakby już sami wybierali sobie ciuchy.
- Nie… Mam na myśli, że ty im szyjesz, a lepiej już się nie da.
- A, chyba że tak.
- Co słychać? – w drzwiach stanął Rick z kubkiem kawy. Wyglądał na
niewyspanego. – O, cześć. Vanny dała znać, że przyjedziesz, jakbyś była
królową, którą trzeba zapowiadać. Masz jakąś sprawę?
- A, racja – pacnęłam się dłonią w czoło. – Wybieram się w dłuższą podróż i chciałam pożyczyć dwa konie. Znajomych zabieram…
- A zamiast tego siedzisz wśród tych cieknących nosów? – spojrzał na
mnie z politowaniem. – Chcesz brać konie, to gadaj z końmi. Nawet im się
nie chce wyleźć ze stajni, tylko by się leniły.
- Mogę zostawić Pokrzywę, żeby je urabiała – zaproponowałam, na co
Andrea zareagowała z jakiegoś powodu wybuchem śmiechu. Kiedy dołączyła
do niej Noelle, Rick tylko westchnął ciężko i poczłapał na górę.
- I tyle mamy z niego pociechy – skwitowała jego siostra, wzruszając ramionami.
- W ogóle macie tu deficyt facetów – zauważyłam. – Blue na przykład nie widzę…
- A zgadnij, gdzie może być Blue – prychnęła Andrea. – Może by tak
wystosować do Marzenia podanie o uziemienie Carnetii na jakiś czas? Niby
nie trzeba nas tu strzec dwadzieścia cztery na dobę, ale jednak…
- Nie wiem, gdzie by to pismo trafiło – mruknęłam. – Vaneshki, z tego, co
wiem, też nie ma. No a Kaede? – zwróciłam się do Noelle. – Zostawił
dzieciaki na twojej głowie i prysnął?
- Uznał, że wypada złożyć wizytę tu i tam – odpowiedziała niezrażona. – Miał zacząć od Teevine.
- No to długo tam nie pobędzie, bo Geddwyna nie ma…
- Słodcy bogowie, czy to jakiś sezon na puste domy? – wykrzyknęła Andrea, przesadnie załamując ręce.
- Skoro tak, może już być u ciebie w herbaciarni – stwierdziła Noelle
spokojnie, a ja, tknięta dziwnym przeczuciem, uznałam, że w takim razie
również powinnam tam szybko wrócić…
Pożegnawszy Tenariego, który z miejsca zdecydował, że zostaje,
wróciłam do domu. Pokrzywa wysadziła mnie na parkingu – stała już tam
jedna klacz, zupełnie ignorująca nasze przybycie – a sama również
wróciła do miłego acz leniwego towarzystwa. Ja natomiast od razu
pobiegłam do Blue Haven – i stanęłam jak wryta, z zastygniętym w gardle
okrzykiem.
Co mianowicie zastałam? Przede wszystkim dotyk mroźnego powietrza… Na
środku herbaciarni wznosiła się lodowa kopuła, niezbyt imponujących
rozmiarów, ale dostatecznie duża, by zmieścić człowieka. Może
niekoniecznie wyprostowanego, ale jednak człowieka. Kaede stał obok z
wściekłą miną, na kanapie zaś siedziała Ettard z okrągłymi ze zdumienia –
bynajmniej nie ze strachu – oczami. Na mój widok poderwała się i
podbiegła.
- Nie mogliśmy nic zrobić – wyrzuciła z siebie zduszonym głosem. – Nawet
Ciemna Pani nie zdołałaby rzucić takiego czaru ot tak, bez
przygotowania!
- To nie był czar – pokręciłam głową. Podeszłam do Kaede, tłumiąc chęć
złapania go za klapy kurtki: – Co ci przyszło do głowy?! Myślałam, że
już wyrosłeś z zamrażania mi herbaciarni!
Tym razem Ettard wydała oburzony pisk, ale na tym poprzestała.
- Ciesz się, że jej nie podpaliłem – warknął rudowłosy i spojrzał ze
złością na kopułę. Z jej wnętrza dobiegł głośny łomot. – Tamten też
niech się cieszy. Zaraz jak tylko przyszedłem, wyskoczył do mnie z takim
tekstem, jakby tu rozkazywał…
- I jak widać, miał powód! – wtrąciła Ettard i została zignorowana.
- …A jak mu odpowiedziałem, ta baba zaraz pobiegła do twojego pokoju i
przytachała mu broń. Może mi łaskawie wyjaśnisz, po cholerę trzymasz coś
takiego na widoku?
Zamarłam ze zgrozy, bo jedyną bronią, jaką można znaleźć w moim pokoju, jest gwiazdkowy gunblade
od Vanny, który wisi sobie nad toaletką jako część umeblowania. Że też
Ettard zdołała go zdjąć ze ściany i tu przyciągnąć… Przyjrzałam się
Kaede dokładniej – ubranie miał rozdarte w paru miejscach, ale chyba nie
zdążył dać się zranić.
- A powiem ci, że walczył zawodowo – chłopak najwyraźniej odgadł moje
myśli. – Jakby go zaprogramowano na zwycięstwo za wszelką cenę. Jak
chłopaki z oddziałów organizacji, zanim ją rozpirzyliśmy.
- Wypuść go już, co? – westchnęłam.
- Ma dużą i ostrą zabawkę, wyrąbie sobie drogę.
- Wypuść!! – wrzasnęłam, tracąc cierpliwość. Wzdrygnął się i bez słowa
uderzył pięścią w lodową ścianę, podgrzewając ją i rozbijając.
- A ty też jesteś dobra! – wycedziłam przez zęby, odwróciwszy się do
Ettard. – Nie mówiłam, że tu przychodzą tylko tacy, których zaprosiłam?!
Słowo daję, miałam cię za rozsądniejszą!
- Prze… Przepraszam – pisnęła cicho. – Straciłam głowę, kiedy ten… Twój gość wcisnął Mariusowi twarz w poduszkę.
Obejrzałam się na Kaede, który zapatrzył się w przestrzeń, nie mając
zamiaru składać bardziej szczegółowych wyjaśnień. Tymczasem Marius
wygrzebał się już ze swojego więzienia, zmarznięty i zakaszlany, po czym
bez słowa udał się do łazienki. Za nim pobiegła zaniepokojona
minstrelka.
- Wiesz, gdzie może być Geddwyn-sensei? – zapytał Kaede obojętnym tonem, kiedy zostaliśmy sami.
- Nie mam pojęcia, nie dał znaku życia chyba od Przesilenia – westchnęłam.
Nie odpowiedział, skrzywił się tylko z irytacją.
- Sprzątasz – oznajmiłam już spokojnie i klapnęłam na kanapę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz