Mimo wszystko nie spędziliśmy wiele czasu w Cantioli, przede
wszystkim dlatego, że Ettard nalegała, by ruszyć dalej, choć po niej
ostatniej bym się tego spodziewała. Gdyby została tam dłużej,
argumentowała jednak, zechciałaby pewnie od razu tam pozostać, a
przecież ma jeszcze sporo czasu i miejsc do odwiedzenia. Zaznaczam to,
żeby później nie było, że nie możemy usiedzieć w jednym miejscu przez
moje własne niezdecydowanie.
Nie ruszyliśmy się jednak zbyt daleko, tylko do Melrin, które jak zawsze
zaskakiwało gości. Jesienne barwy tak w nim dominują, że czasem
zapominam, jak wiosenne potrafi być, gdy nadejdzie właściwa pora. Warto
byłoby może zostać tu przez kilka dni, bo zbliża się rocznica założenia
miasta i zapowiada się sporo atrakcji, ale jeszcze się zobaczy. Na razie
mieszkamy sobie w przemiłym domu z pokojami do wynajęcia, a tuż za moim
oknem rośnie wielki szumiący jesion. Ettard już trzeci dzień (i trzeci
raz) opowiada mi legendę o sir Dylanie, ale chyba mija mi nastrój na
tego typu historie, bo nie mogę się skupić na treści. Już prędzej na
formie – poetycka jest jak należy, wzniosła też, a do tego przy
dźwiękach harfy i doskonale wiem, że sama napiszę tę opowieść zupełnie
inaczej. Tymczasem Tenari, widząc jak minstrelka jest pochłonięta
sztuką, znalazł sobie nową zabawkę, co oznacza, że ciąga Mariusa gdzie
popadnie. Cóż, ufam mojemu wychowankowi może bardziej niż powinno się
ufać demonicznemu czterolatkowi o pokręconym dzieciństwie i jestem
pewna, że się w stolicy nie zgubią. Mam tylko nadzieję, że Ten-chan nie
próbuje włazić Mariusowi do głowy, choć pewnie nie przyznałby się,
dopóki bym go nie przycisnęła. Inaczej jest za to z włażeniem na głowę –
czasem dosłownie.
Wraz ze snem przyszła wizja wielkich czarnych wrót z pochodniami po
obu stronach, a za tymi wrotami stała Vanny. Rozglądała się zdziwiona –
nie wiem, czy scenerią, czy samym faktem, że jest w moich snach –
podczas gdy z tyłu płomień buchał z głębokiego dołu. Wzdrygnęła się i
przeszła przez wrota, które wtedy zniknęły, ustępując kamiennemu murowi,
wznoszącemu się aż pod niebo. Stałyśmy sobie na nim, o dziwo bez lęku
przed upadkiem. Może dlatego, że z tak wysoka nie widać było ziemi?
Krajobraz zmienił się skrajnie, ale i sama Vanny wydawała się słabo nad
sobą panować. A to przyjmowała swoją właściwą postać, białowłosą i
czerwonooką, a to wracała do ciała, które z konieczności musiała
zajmować, a to wreszcie przybierała swoją formę do projekcji,
kasztanowowłosą, w czerwonej czapce z daszkiem. Kiedy zwróciłam jej na
to uwagę, skrzywiła się, zerwała czapkę z głowy, by przyjrzeć jej się ze
zdziwieniem, a po chwili naciągnąć ją sobie na oczy.
- Może to dlatego, że moje sny nie zawsze są moje – mruknęła i znów
zmieniła wygląd – A może po prostu za mało ostatnio sypiam. Ciągle
jestem zajęta.
- Praca w tajemniczej organizacji wyczerpuje? – domyśliłam się.
- Ano – kiwnęła głową. – Ale miałyśmy rozmawiać o tobie, a nie o mnie.
- Czy ja wiem? – uśmiechnęłam się. – Potrzebne mi twoje Śnienie,
przypominam. Pamiętasz jak byłaś na wyspie czarownic i wyciągałaś
Doineanna?
- Pamiętam – odpowiedziała grobowym tonem. – A ty pamiętasz, że kategorycznie nie chciałam o tym mówić?
- No. Ale masz już wprawę w pomaganiu delikwentom uwięzionym cieleśnie w koszmarach.
- Nie chciałabym być złośliwa – przypomniała z absolutnie złośliwym
uśmieszkiem. – Ale ty się w to bawiłaś wcześniej niż ja, choć Śniącą nie
jesteś. A ja to robiłam na spółkę z Yori.
- Ale ja nie chcę, żebyś kogoś wyciągała! – zamachałam rękami. – Chciałam się poradzić odnośnie kogoś, kto z koszmarów wrócił!
- Tego faceta, o którym mi pisałaś? Który się upiera, że sama jesteś
koszmarem? – upewniła się moja kuzynka i nagle zaniosła się chichotem. –
No widzisz, za często tak siebie nazywałaś i teraz się to mści! Tylko w
czym właściwie problem, skoro już został wyciągnięty?
- Nie wyciągniety, a raczej wykopany przez J, I z tego, co zrozumiałam,
przez umysł panienki, która też często miewała koszmary – uściśliłam i
zrelacjonowałam z grubsza przebieg wydarzeń. – W tym właśnie rzecz: czy
dowolna osoba może być takim przekaźnikiem? Czy musi mieć zadatki na
Śniącego?
- Czy ja wiem… Sporo zależy też od tego, kto wykopuje – Vanny zamyśliła
się na dłuższą chwilę. – Wtedy, na wyspie czarownic, to ja byłam
przekaźnikiem. I co, chodzi ci o to, że trzeba panienkę poduczyć
Śnienia? Bo myślałam, że rozmawiamy o facecie… A ja się na nauczycielkę
nie nadaję.
- A tymczasem, widzisz, rozjaśniłaś mi w głowie – odpowiedziałam z
uśmiechem. – Z Mariusem muszę sobie jakoś poradzić, on teraz powinien
porządnie trzymać się jawy.
- I pewnie dlatego ty śpisz po południu?
- Po południu? Z tego, co wiem, powinno być najpóźniej rano…
- Położyłam się spać o trzeciej – wzruszyła ramionami. – Chyba jestem w
innej strefie czasowej i to dlatego… Ale zaraz będę musiała kończyć
poobiednią sjestę i znowu ruszyć w tango.
- A nie chciałabyś sobie zrobić wolnego? – podsunęłam. – Zabieram moich
gości na wyprawę i… Właśnie, może przy okazji załatwiłabyś nam więcej
koni?
- O? Wybierz się na Rozdroże, tam ci dadzą. Mnie teraz nie ma w domu,
dałam się wrobić w całe stadko zleceń i już raczej tego nie odkręcę –
Vanny pokręciła głową z cierpkim uśmiechem. – Poza tym wyczytałam w
horoskopie, że w maju mogę wpaść w pułapkę Koziorożca, więc muszę się do
tego przygotować.
- A nie lepiej po prostu pytać przezornie o znak zodiaku i uciekać? – parsknęłam śmiechem.
- Jeśli mowa o tej osobie, o której myślę, to może być trudne – przy
tych słowach zapatrzyła się w przestrzeń, chyba wspominając. – Co nie
znaczy, że nie da się z tej pułapki uciec.
Sceneria znów się zmieniła i znalazłyśmy się pod dnem morza. To znaczy,
otaczała nas falująca ściana, śliska w dotyku i ozdobiona błękitnymi
zawijasami, a gdzieś nad nami szumiała woda…
- No to zostawiam cie w przyjaznym środowisku. Trzymaj się, honey – Vanny pomachała mi i zniknęła, zmieniając kolor włosów na niebieskie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz