Co za absurd – w światach rozkwita wiosna, a ja najchętniej
siedziałabym bez końca zaszyta w kąt z herbatą i książką. Może stałam
się mało wymagająca, bo na razie wystarczy mi słuchanie Ettard, która
swoją grą i śpiewem przynosi wiosnę do Blue Haven. Nie mnie osądzać,
jaki ta dziewczyna ma potencjał jako dźwiękmistrzyni, ale z pewnością
jest świetnym muzykiem. Chętnie przedstawiłabym ją Ketrisowi i Vaneshce,
ale oni siedzą w Pieśni już prawie miesiąc i diabli wiedzą, kiedy ich
znowu zobaczę. Podobnie jak Aeirana, który przebywał przecież poza
Pieśnią tak długo, że równie dobrze mógł tam nie wracać… No, ale tak
dobrze nie ma. Co do Vaneshki zaś – z relacji rozżalonego Leo wynika, że
ostatnimi czasy dziewczyna wpada do Marzenia głównie po to, by okopać
lokatorów i ucałować drzewko, i zaraz rusza w dalsze wojaże. Przez to
Leo musi siedzieć sam w domu, gdy tymczasem Milanee uczy się „tej swojej
fotografiki” – szczegółów nie znam – natomiast co porabia Carnetia,
tego łatwo się domyślić. Znaczy, Marzenie świeci pustkami, a w Blue
Haven przybywa zbłąkanych duszyczek. Słońce wschodzi na zachodzie, ptaki
latają tyłem i tak dalej.
Od dawna próbuję przejść do wątku Mariusa – takie imię podał
minstrelce, rozmów ze mną konsekwentnie unika – tylko nie mam pomysłu,
od czego zacząć. Niby trzymam go u siebie już drugi tydzień, ale dopiero
od paru dni jest na chodzie. Nie żeby Ettard tak długo trzymała go w
zaklętym śnie, ale kiedy już go wybudziła, rozejrzał się nieprzytomnie… I
zasnął na nowo. Tym razem naturalnie, spokojnie i chyba z ulgą.
- To tak, jakby nie spał przez długi, długi czas – zrelacjonowała mi Ettard. – I teraz musi ten stracony czas nadrobić.
Nie byłam całkowicie przekonana co do jej teorii, bo jednak ludzie –
jeśli mogę mówić w ich imieniu – nie sypiają chyba aż tak długim i
kamiennym snem. W dodatku facet wyglądał na żołnierza, a tacy raczej nie
wylegują się całymi dniami. W końcu więc pewnego ranka zdecydowałam
trochę nim potrząsnąć.
- Pobudka – powiedziałam. – Nie chcesz chyba zmarnować reszty swojego życia, prawda?
Otworzył oczy i spojrzał na mnie wyjątkowo, jak na niego, przytomnie… I
nagle odsunął się ode mnie, zaplątany w kołdrę, a na jego twarzy pojawił
się wyraz niechęci czy wręcz obrzydzenia.
- No co? – zdziwiłam się. – Piżama w gwiazdki to taki straszny widok?
- Kto mnie położył do łóżka? – zapytał przez zaciśnięte zęby.
- Ona – skinęłam głową w stronę Ettard, która właśnie siedziała przy stoliku i stroiła harfę.
- Ja – potwierdziła, uśmiechając się promiennie.
- A ty? – długowłosy mężczyzna zwrócił się do mnie. – Ty jesteś do nich podobna. Przyszłaś tu za mną?
- Nigdzie za tobą nie szłam – prychnęłam. – To ty jesteś u mnie.
- Więc jednak stamtąd nie wyszedłem – powiedział cicho. – A już miałem nadzieję… Tak długo spałem. Bez snów.
- Skąd? – wyrwało mi się. – Jak zjawiłeś się w zamku?
- Nie będę z tobą rozmawiał! – warknął, próbując podnieść się z kanapy,
ale albo był za słaby, albo kołdra okazała się przeszkodą nie do
pokonania. – Skoro nadal jestem w piekle, rób co zechcesz, ale
przynajmniej nie dam się zwieść!
Na takie dictum mogły mi tylko łapki opaść.
- Ja też robiłam sobie nadzieje, a tu widzę, że goszczę wariata –
pokręciłam głową z rezygnacją. – Ty z nim pogadaj, Ettard, chcesz?
Minstrelce nie trzeba było tego dwa razy powtarzać – od razu zeskoczyła z
krzesła i podbiegła do naszego śpiocha, który starał się nie okazywać
zdziwienia.
- Widziałem cię już – szepnął. – Byłaś w kamiennej sali wraz z kilkoma
kobietami przyodzianymi w proste suknie… Więc to mi się nie śniło?
- Masz szczęście, że nie mogły słyszeć tej wzmianki o prostych sukniach –
bąknęła Ettard. – Dlaczego tak się dziwisz, że to nie sen? Przed chwilą
wszak mówiłeś, że spałeś bez snów.
- Nie muszę śnić koszmarów – powiedział – jeśli bez przerwy otaczają mnie na jawie.
Z trudem powstrzymałam parsknięcie – ni to śmiechu, ni irytacji, sama
nie wiem – przez co zakrztusiłam się i odmaszerowałam do kuchni, żeby
zrobić herbatkę. Co jak co, ale sporo czasu minęło, odkąd ktoś nazwał
mnie koszmarem. Nie licząc Vanny, ale Vanny to rodzina i pokrewna dusza,
która dobrze wie, z czego jestem ulepiona. Chyba jeszcze demony ze
świata, w którym się narodziłam, nazywały mnie Córką Koszmarów, ale to
było dawno temu. Nawet Yori, która jest przecież Śniącą, nigdy się mnie
nie czepiała, a wręcz uważała to za pożyteczne – a tu pojawia się zupełnie zwykły (tak mi się wydaje)
człowiek, który ode mnie ucieka!
No i trudno, pierwszy szok ma już chyba za sobą. Później, kiedy przed
jego oczami przedefilował ziewający Tenari ze skrzydlatym zwierzątkiem z
czarną kitą, zdołał zachować pokerową twarz.
To uciekanie jednak mu zostało, na szczęście Ettard na tyle dobrze radzi
sobie z jego obsługą, że jeszcze nie zaczął szukać okna, którym mógłby
wyskoczyć… A, prawda, tu i tak nie ma okien. W każdym razie Marius
ciągle łazi spięty i skryty – i nawet mu się nie dziwię, że nie chce nic
o sobie mówić. Zresztą, czy w ogóle coś mówi? Zwykle sprawia wrażenie,
jakby na coś czekał – na nowe rozkazy? – a równocześnie coś
rozpamiętywał. Uparcie nie okazuje emocji, najwyraźniej sobie postanowił
niczemu się nie dziwić, nawet temu nowemu miejscu. Doprawdy, zupełne
przeciwieństwo tego, jak Ettard zareagowała na herbaciarnię… W
pierwszych dniach godzinami moczyła się w wannie i musiałam ją niemal
siłą wyciągać (ale nie zachlapała mi łazienki), próbowała zrozumieć, jak
działa sprzęt kuchenny (w tym jej pomóc nie mogłam), ale najbardziej
zafascynowała ją moja wieża i kasety. Z jak bardzo odległej epoki trzeba
pochodzić, żeby świecić oczętami do kaset magnetofonowych? Miałam z tą
dziewczyną sporo śmiechu, przyznam. A co mnie czeka teraz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz