Chmurka pracowicie sprzątała herbaciarnię, a ja wylegiwałam się na
kanapie i miałam wizje. Oczami duszy widziałam sprawy, które czekały, by
ktoś je dokończył – tak, dokończył, chociaż nigdy nie zostały zaczęte. W
każdym razie nigdy w tej rzeczywistości; może trwały gdzieś w Domenie
Lustrzanej i w każdej chwili mogły zaistnieć tu, wyrosnąć nagle,
dojrzałe już i soczyste. Ale nie, gdyby zaistniały, być może byłabym
jedyną osobą zdolną je zrozumieć, przez co musiałabym brnąć w nie sama.
To by mi się nie podobało.
Zamknęłam oczy i zaczęłam nucić Il mare di suoni, a wtedy
zamiast dalszych wizji przyszedł do mnie Marius. Bardziej zaskakujący
widok, biorąc pod uwagę, że do tej pory konsekwentnie mnie unikał.
- Jeśli nie jestem uwięziony w snach – odezwał się – to dlaczego nie mogę stąd wyjść?
Mówił z pozoru spokojnie, ale widziałam, że obserwował mnie czujnie, czekając na jakiś błąd. Albo haczyk.
- Parę dni temu pytałam cię, dokąd chciałbyś odejść – przypomniałam,
znów zamykając oczy. – Owarczałeś mnie tylko i zamknąłeś się w łazience.
Co się zmieniło?
- Szukałem wyjścia – powiedział. – A nie znalazłem żadnych drzwi ani
nawet okien, jak gdyby poza tym miejscem nic innego nie istniało.
- Jest jeszcze mój pokój, ale za mało sobie ufamy, żebym ci go pokazała –
uśmiechnęłam się. – To miejsce jest zawieszone pomiędzy światami, Ettard
ci tego nie mówiła? Gdybym miała tu drzwi, nie miałyby się na co
otworzyć. Wyjdziesz stąd, kiedy o tym zadecyduję. I gdzie zadecyduję.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza; Marius nawet się nie poruszył, tylko stał jak ten słup soli.
- Przysuń sobie krzesło i usiądź – zirytowałam się, przez co tym
bardziej nie miałam ochoty zmieniać pozycji. – Nie stoisz na warcie.
Nie zdążył nawet zareagować, gdy poczułam mocny podmuch powietrza.
Uczynna Chmurka sama przyniosła krzesło, choć nie jej to poleciłam.
Parsknęłam śmiechem, a ona okręciła się trzy razy wokół Mariusa i
pomknęła sprzątać dalej.
- Miejsca zarządzane przez kobiety – podjął mój gość, siadając sztywno –
to zwykle domy schadzek albo posiadłości bogatych wdów. Oraz letni
dworek jej wysokości królowej, ale powiadają, że to raczej miejsce jej
ucieczek po kłótniach z małżonkiem.
- Prowadzę zupełnie niewinną herbaciarnię i nigdy w tym życiu nie byłam
zamężna – odparowałam. – A na królową się nie nadaję. Jeszcze jakieś
uwagi?
- Herbaciarnia, do której nie można wejść?
- Ależ można. Tylko trzeba wiedzieć jak i być zaproszonym.
- W takim razie to miejsce o wielkiej wartości – na chwilę zapomniał, że
mi nie ufa, że nie rozumie swojej sytuacji; ściszył głos i pogrążył się
we własnym świecie. – Z taką sekretną bazą wypadową bylibyśmy
niezwyciężeni i…
- O wielkiej wartości? A masz jakąś walutę? – przerwałam zgryźliwie. –
Nawet gdybym stworzyła ci prywatny wymiar na zamówienie, jesteś zwykłym
człowiekiem bez mocy. Miałbyś pewne problemy z teleportacją.
Kiedy wyrwałam go z rozmyślań, zagapił się na mnie jakbym mówiła jakimś
niezrozumiałym bełkotem.
– I kto byłby niezwyciężony? – pytałam dalej,
nie rezygnując.
- Nikt – uciął twardo, a jego spojrzenie w jednej chwili pociemniało.
Zaaferowanie się ulotniło, pozostawiając człowieka, który nagle
przypomniał sobie, że jest skończony, ale próbuje udawać, że wcale go to
nie rusza. No i klops, najwyraźniej coś zepsułam. A już zaczynało być
zabawnie…
- Jaki jest twój świat? – przyjęłam jak najłagodniejszy ton.
Marius znów popatrzył na mnie bez zrozumienia.
- Jak to jaki?... Świat
to świat. Zwyczajny.
– Mogłabym ci pokazać całe mnóstwo światów, których
z pewnością nie nazwałbyś zwyczajnymi. Ale jak długo by
to trwało, zanim uwierzyłbyś, że nie są snem?
I znowu chwilę mu zajęło przetrawienie usłyszanych informacji. Albo
trafiłam na typ analizatora wszystkiego, co się nawinie, albo po prostu
nie umiem rozmawiać z ludźmi. Swoją drogą, kiedy ostatni raz rozmawiałam
z zupełnie zwyczajnym człowiekiem?
- A kto miałby mi udowodnić, że mogę w to wierzyć? – zapytał w końcu.
- Ty sam musisz zdecydować, komu warto zaufać – wzruszyłam ramionami, po
czym wstałam i wyszłam, przekonana, że mój szanowny gość zaraz rozłoży
kanapę, żeby się na niej wylegiwać. Nie pierwszy to raz – albo jeszcze
(?!) nie odespał, albo po prostu żołnierskie życie nie rozpieszczało go
luksusami. Chyba jednak nie należy jeszcze o to życie pytać.
W moim pokoju zastałam uroczą scenkę: Ettard siedziała oparta o moje
łóżko, głaszcząc leżącego obok lotofenka, a na kolanach miała otwartą
księgę; Tenari zaś rozłożył się na kołderce i zaglądał dziewczynie przez
ramię. Dopiero kiedy do nich podeszłam, zorientowałam się, że mój
wychowanek czyta minstrelce w uszko co bardziej smakowite ustępy z Księgi Białej Grozy. Stanęłam nad nimi i zatupałam.
- Chyba już wystarczy, aż dreszcze mnie przechodzą – roześmiała się
Ettard, zamykając to specyficzne dzieło sztuki rodem ze Starego Świata. –
Lepiej było na dziś wybrać sobie coś lżejszego.
- Nigdy mi nawet tego nie pokazałaś – przekazał mi rozżalony Tenari. – Opowiadałaś o Orochim i o yôkaiach, ale to ominęłaś!
- Zapomniałam, że mam tę książkę. Nigdy nawet nie przeczytałam jej w
całości – mruknęłam, obiecując sobie w duchu, że zrobię to w najbliższym
czasie. Fakt, że nawet nie doszłam do tego, czym jest tytułowa biała
groza – chyba że autorka po prostu nie umiała znaleźć intrygującego
epitetu, więc posłużyła się kolorem. No co? Ja bym tak zrobiła.
- Myślisz, że teraz ty zaczniesz się bać koszmarów? – uśmiechnęłam się
do minstrelki, która właśnie odłożyła książkę na półkę. Strel ziewnęła i
fuknęła na nią, nagle pozbawiona miłej rączki do głaskania.
- Nawet jeśli, wtedy będę się tulić do Mariusa, by mnie przed nimi
ochronił – Ettard wyszczerzyła zęby. Uniosłam brwi, ale nie
skomentowałam – powinna lepiej go znać.
- Ależ nie patrz tak na mnie. Nie jestem niewinną panienką, byłam na
Godach dwie zimy temu – prychnęła. Trochę nie o to mi chodziło, ale
machnęłam ręką. – Nie zamierzam jednak zarzucać sieci na kogoś gotowego
zabijać czarownice, gdyby miał czym.
- Raczej demony. On chyba nie wierzy w czarownice.
- Bo i kto ma mu udowodnić, że może w nie uwierzyć? – nieświadomie powtórzyła jego ostatnią myśl niemal słowo w słowo.
- Lepiej żeby uwierzył, że życie jest piękne – pokręciłam głową. – Ale zdaje się, że z tym też nie do nas. Przynajmniej na razie.
- Trzeba zatem znaleźć kogoś odpowiedniego. Poza tym
pragnę przypomnieć, że poszłam z tobą, by poznać inne światy. Nie mogę
siedzieć tu bez końca, nawet w towarzystwie twojej… Wieży.
- Wiem, pamiętam – westchnęłam. – Problem w tym, że jeszcze nie całkiem
przywykłam do waszej obecności. Nie żebyście mi przeszkadzali, ale
zastanawiam się, co z wami dalej będzie. Choć tu akurat mała wyprawa
może być rozwiązaniem.
- Przypominasz mi teraz Idlis-Czarodziejkę z pewnej pieśni, wolnego
ducha, którego potężny książę pragnął zamknąć w swym pałacu – zamyśliła
się Ettard. – Może i ty jesteś istotą, która powinna samotnie przemierzać
światy? Nie powinna przywiązywać się do innych ani mieć własnego domu,
tylko ruszać w drogę, kiedy chce…
- A daj spokój – słysząc takie rozważania nagle dostałam bólu brzucha,
włosów i dużego palca u lewej nogi. – Kto powiedział, że to, co p o w i n
n o być, stanowi zawsze najlepsze wyjście? Nie mówię tego tylko w
odniesieniu do siebie… A że nie chciałabym nie mieć domu, to tak na
marginesie.
- Być może. Muszę jednakże więcej się nauczyć, by to zrozumieć – uznała
Ettard i po namyśle postanowiła uprosić Tenariego, żeby jej jeszcze
poczytał, tym razem coś zabawnego, prosto z DeNaNi. A ja zostałam z
myślami, do kogo najpierw się zwrócić, zanim wypuszczę tych dwoje z
mojego domu. Do którejś ze Śniących? Czy nadal czekać na Vaneshkę?…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz