Ależ oczywiście, że nie
powinnam była tak postąpić. Przecież od dawna wiadomo, że przez Melodię
najbezpieczniej jest podróżować na Przenoszącym koniu albo w
towarzystwie kogoś, kto się w owej Melodii rozeznaje. Nawet gdy chodzi o
podróż w obrębie tej samej Zwrotki.
Z drugiej strony, co niby miałam zrobić?! Jechać do chyba jedynego
portu w Hanie i czekać aż jakiś statek popłynie do D'athúil? A może
pouśmiechać się do Tomine o transport latająco-pływający? Problem tkwi
nawet nie w tym, że nie umiałabym czegoś takiego obsługiwać - jestem
dziwnie pewna, że ta kobieta opóźniałaby mój wyjazd tak długo, jak by
się dało. Tak się zawsze jakoś składa, że brak mi czasu, chociaż dobrze
wiem, że ona czegoś ode mnie chce. Wiem to nie od dziś i do tej pory się
dziwię, że jeszcze nie dała sobie spokoju.
Wspominałam już, że z Melodią coś było nie tak, kiedy jechałam przez
nią z Kaede, prawda? No więc zachciało mi się przekonać, co dokładnie. I
otoczyła mnie, ostra i głośna, pełna fałszywych nut - a mimo wszystko
wciąż piękna. Oddalała się od swegj wyjściowej harmonii - a może właśnie
próbowała do niej wrócić - ale nadal była pełna siły i osobowości. Być
może więcej niż jednej i w tym cały problem. Współczuję Ketrisowi i
Vaneshce, że będą musieli naprawiać ten bałagan.
Ocknęłam się w dziwnym zielonym pokoju bez kątów. Nie o zaokrąglonych
kątach, jak w mojej herbaciarni, tylko w naprawdę półkulistym
pomieszczeniu z okienkiem na suficie. Na pochyłych ścianach wisiały
szafki, które jakimś cudem się nie otwierały, by wszystko z siebie
wypluć. Po pół minuty rozglądania się dostałam zawrotów głowy, jakby nie
wystarczyło, że wciąż rozbrzmiewa w niej echo Melodii.
W pewnym momencie cicho odsunęły się drzwi, których wcześniej nie
zauważyłam, tak zlewały się kolorem ze ścianą. Stanęła w nich wysoka i
żylasta kobieta w średnim wieku, trzymająca wieszak z prostą białą
sukienką. Zdziwiła się, widząc, że nie śpię.
- Doprawdy, a wyglądała pani prawie jak martwa! - klasnęła w dłonie,
odwiesiwszy ubranie do wygiętej szafy. - Już się obawiałam, że wynikną z
tego niepiękne konsekwencje, ale całe szczęście, że jest pani cała i
zdrowa.
Rzeczywiście, czułam się w miarę zdrowa i cała też chyba byłam.
Odrzuciłam kołdrę; miałam na sobie białą piżamkę jak w szpitalu.
- Dama, która panią znalazła, dobrze mnie wynagrodziła za gościnę -
trajkotała dalej kobieta. - Ponoć leżała pani na środku ulicy! No, ale
dość gadania, pawnie chętnie zje pani obiad.
Doznałam nagle nieprzyjemnego skojarzenia z sytuacją sprzed roku, kiedy
to trafiłam do tej paskudnej kliniki... Zdusiłam je jednak jak
najszybciej.
- Nie jestem głodna, wolałabym raczej napić się herbaty - podniosłam się nieco chwiejnie. - I trochę się ogarnąć.
- Och, pani strój był cały podziurawiony - pokręciła głową i wskazała
na szafę. - Proszę skorzystać z tego, co mamy. Będę tuż obok, w jadalni -
zakończyła, po czym wyszła, zasuwając drzwi.
O, do licha. Oberwałam po głowie kolejną niemiłą myślą. Czym prędzej
otworzyłam szafę, a tam wisiały jednakowe białe sukienki, zaś na półce
leżała koronkowa bielizna, która wzbudziłaby zachwyt Vaneshki i
Carnetii. Po ubraniu się zdołałam jakoś znaleźć wyjście i przebiegłam do
drugiego pomieszczenia. Było dużo większe i również półkuliste; stało w
nim kilka stołów, a pod ścianą bar oraz półki z kieliszkami i
szklankami. Tym razem nie miałam jednak głowy do zastanawiania się nad
tutejszą grawitacją.
- A moja torba?! - zawołałam z lękiem - Mój łuk?!
- W szatni wiszą, w szatni - uspokoiła mnie gospodyni, nalewając coś do
dwóch szklanek. Czyżbyśmy miały wznieść toast za moje cudowne
ozdrowienie?
- Jak widać, niektórym towarzyszy niezwykłe szczęście - usłyszałam
kolejny głos, niski i melodyjny, i dopiero wtedy zorientowałam się, że w
jadalni siedzi jeszcze jedna kobieta. - Za to zdecydowanie należy
wznieść toast.
Podniosła się od stołu, powiewając długą czarną spódnicę, z którą
świetnie komponowała się tego samego koloru bluzka z białymi guzikami, i
podeszła do mnie, uśmiechając się serdecznie.
- To właśnie ta dama - poinformowała mnie gospodyni. - Moja najlepsza klientka.
- Nie przesadzajmy - roześmiała się moja przypuszczalna wybawicielka,
potrząsając falą czarnych włosów. - Po prostu najbardziej wszędobylska.
Teraz, kiedy to piszę, nie bardzo widzę związek, ale w tamtej chwili
nie miałam głowy do rozmyślań nad akcją. Wypiłyśmy za to herbatę o
ostrym smaku, która trochę poprawiła mi nastrój.
- Dzięuję za pomoc - odwzajemniłam wreszcie uśmiech. - Chętnie poznałabym imię wybawicielki. Możesz mi mówić Miya.
- A ty mi Vinga - czarnowłosa uścisnęła moją dłoń jakoś niepewnie. - Mogę wiedzieć, dlaczego tak mi się przyglądasz?
Faktycznie, złapałam się na tym, że gapię się jak na obraz na wystawie.
To dlatego, że czułam się przy tej kobiecie jak mała niepozorna
dziewczynka. Naprawdę robiła wrażenie swoją nienaganną figurą,
niesamowitymi bladoniebieskimi oczami, a przede wszystkim elegancją.
Mimo to jednak zachowywała się zupełnie bezpretensjonalnie.
- Bo myślę sobie - zaczęłam - że gdybym tak przeprosiła się z
makijażem, to może... Ale raczej nie wiedziałabym, co zrobić z taką
urodą.
- Ja czasem też nie wiem - przyznała Vinga i natychmiast zmieniła
temat: - Jesteś pewna, że czujesz się już dobrze? Chciałabym pokazać ci
miasto.
Kiwnęłam głową potwierdzająco, a wtedy ona przeprosiła na chwilę i
wyszła z jadalni. Obserwując ją nie mogłam nic poradzić na lekkie
ukłucie zazdrości, choć przecież powiedziałam całkowitą prawdę. Taki
wygląd tylko by mi przeszkadzał.
- Pani Vinga - chyba uważa, że uroda przynosi jej nieszczęście - głos
gospodyni wybił mnie z niewesołych myśli. - Sama woli patrzeć na ładne
osoby. Jest mianowicie malarką, ta nasza pani Vinga.
- Jak to przynosi jej nieszczęście? - zainteresowałam się.
- Chodzi o pecha do mężczyzn, ot co - brzmiała odpowiedź. - Czasem
zdarza się przyprowadzić tu jakiegoś i wtedy obserwuję. Raz przyszła z
takim całkiem od niej różnym jegomościem. Ubrany był krzykliwie, tak
samo się zachowywał i co chwilę jej docinał...
Trochę nieswojo się czułam, słuchając tego. Że też akurat musiałam
trafić na tak gadatliwą gospodynię - ale przeciaż sama pociągnęłam ten
temat. Trudno mi jednak było uwierzyć, że Vinga dałaby sobie bezkarnie
docinać.
- Potem był ten wielkooki młodzieniec, który tylko patrzył na nią z
czcią, aż straciła cierpliwość - kontynuowała kobieta. - A z tym ostatnim
tworzyłaby taką piękną parę, a jednak...
Na szczęście urwała, kiedy oplotkowana pojawiła się z powrotem i podała
mi moją torbę - swoją własną, małą i czarną, miała już na ramieniu.
Następnie zaczęła masować lewy nadgarstek, krzywiąc się przy każdym
ruchu palcami.
- Przepraszam, że nie uprzedziłam - od razu domyśliłam się, co jest grane. - Mój łuk nie lubi, gdy dotyka go ktoś obcy.
- Zdążyłam się o tym przekonać już kiedy cią znalazłam - Vinga uśmiechnęła się cierpko. - Problem w tym, że lubię wyzwania.
Osobiście zabrałam Przekorę Erlindrei z szatni i wyszłyśmy z lokalu pod zachmurzone niebo.
- Chyba będzie padać - uznałam, spojrzawszy w górę. - Może powinnyśmy były przeczekać wewnątrz?
- Ale ona raczej nie powinna mieć powodów do pracy - wyjaśniła lekkim
tonem Vinga. - Dziś jest święto. Jeszcze zresztą będziemy miały gdzie się
schronić.
Szłyśmy przez chwilę brukowanymi ulicami, przy których stały podobne do
siebie domy, złożone z połączonych ze sobą półkul. Mijali nas ludzie w
białych albo czarnych strojach, pozdrawiając się nawzajem przyjaznymi,
lecz przyciszonymi głosami.
W końcu przyszło mi do głowy, by spytać, gdzie jesteśmy.
- W mieście Hakulin - usłyszałam od Vingi. Niewiele mi to wyjaśniło, a tylko przypomniało, jak słabo się orientuję w Pieśni.
- To świat Lardicia... Szósta Zwrotka, jak je teraz nazywamy - dodała moja nowa znajoma, widząc jaką mam tępą minę.
- Szlag, przecież miałam być w ósmej... - syknęłam i w tej samej
chwili spłynęło na mnie olśnienie: - Skąd wiedziałaś, że chodzi mi o
świat?
Teraz powinna była powiedzieć "zobaczyłam jaką masz tępą minę", ale nie.
- Przecież mówiłam, że cię znalazłam - wyjaśniła spokojnie. - Co miałam
pomyśleć, kiedy zobaczyłam jak wypadasz z nicości? Już samo to mnie
zainteresowało.
- No to pięknie - mruknęłam. - I jak ja teraz przeskoczę z powrotem? Te anomalie w Melodii powodują jedną wielką mordęgę!
Na to Vinga uśmiechnęła się tak pięknie, że miałam ochotę wytargać za uszy tych wszystkich facetów, do których miała pecha.
- Widzisz, jak to dobrze, że na siebie trafiłyśmy - powiedziała wesoło. -
Ja też jestem kimś w rodzaju podróżniczki po światach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz