Usłyszawszy moje pytanie, Tenari uśmiechnął się i odpowiedział przeczącym ruchem głowy.
- Coś takiego - mruknęłam. - Skoro n i e polubiłeś mówienia, to powinnam
bić ci pokłony za to, że raczyłeś czytać tę książkę na głos.
Siedząca obok niego Ivy upuściła swój pędzelek, chlapiąc farbą na bluzeczkę, i rozchichotała się w głos.
- Przychodzimy oddać ci pokłon, my, królowie ze wszystkich stron świata!
- wykrzyknęła, cytując fragment jedneego ze słynnych soleńskich
dramatów. Ciekawe, co jeszcze dostaje do czytania. - Niebiosa patrzą,
jak płaszczymy się przed dziecięciem!
Tenari pacnął ją kredką w głowę i dopiero wtedy się uspokoiła.
- Słowa zniekształcają myśli - powiedział cicho i wrócił do rysowania.
Nie przeszkadzałam mu już, bo nie dość, że rysunek miał być prezentem,
to Ten-chan podchodził do niego już trzeci raz i powoli tracił
cierpliwość.
Patrzyłam na niego z zadziwieniem. Trochę urósł, to oczywiste, a jednak
wciąż był dzieckiem i rzucało się w oczy, kiedy wyrażał się zupełnie nie
po dziecięcemu. Zawsze lubił psocić, wcinać niezdrowe posiłki i
zaglądać we wszystkie zakamarki, a jednocześnie pozostawał skupiony i
wszystko uważnie obserwował - nic się nie zmienił. Właściwie Ivy,
wyjściowo przecież prastara dusza jednej z wielu krain Pieśni, bardziej
pasowała do standardowego wizerunku dziecka, ale może to po prostu
dlatego, że bardziej ją było słychać? Razem stanowili niesamowity duecik
ze swoimi własnymi tajemnicami i światy powinny się dobrze przygotować
na ich podrośnięcie.
Przyznam, że kiedy się zbudziłam wczorajszego ranka, miałam szczery
zamiar zająć się poważnymi rzeczami i pomyśleć o poważnych sprawach -
prawda, jak to ambitnie brzmi? Tymczasem jednak miałam wrażenie, że
świat się zatrzymał specjalnie dla mnie, że poważne sprawy nie ruszą z
miejsca dopóki się porządnie nie wybawię z dzieciakami nad gwiaździstym
jeziorkiem (byliśmy potem cali brokatowi), nie napiję się kilku różnych
mieszanek herbacianych pomysłu Andrei...
Ach tak. I dopóki nie wyczerpią mi się siły na śmiech, w którym
wtórowała mi Vanny. Z jakiegoś powodu Djellia i Ellil upodobali sobie
Ricka jako prywatnego przewodnika - ciągali go po całym Rozdrożu,
żądając dokładnego wytłumaczenia i dziwiąc się, że w ich światach nikt
nie wymyślił tak przemiłego miejsca (domu Nineveh nie widzieli)... Z
tego, jak nieszczęsny pan na włościach skarżył się na swój los,
wywnioskowałam, że przytrafiło mu się to nie pierwszy raz.
Zastanawiam się, co będzie dalej z tą dwójką. Teraz jest dokładnie
odwrotnie - ja jestem u siebie, a oni w zupełnie obcej rzeczywistości. I
jak dotąd wcale się tym nie przejmują.
No dobrze, nie ma co tak tkwić we wczoraj, bo dziś z samego ranka pojawił się Kaede.
Przyjechał na kasztance z zaplecionym ogonem, noszącej egzotyczne imię
Ayomide; o ile dobrze pamiętam, jeździ na niej od ponad roku, a jednak
nie przestał czuć się z tym niepewnie. Nie mam zamiaru go potępiać -
mnie samej przez parę lat posiadania konia trudno było przyzwyczaić się
do tego podskakiwania, a Kaede zawsze preferował motocykle... Zachowywał
się trochę jakby nie wiedział, po co właściwie tu jest, ale zanim
zdążył cokolwiek zrobić, został zgarnięty na śniadanie. Nawet nie
zdążyłam się z nim porządnie przywitać, ale przynajmniej pomachałam mu z
drugiej strony stołu, kiedy już zasiedliśmy do jedzenia.
- Sam przyjechałeś? - zagaiła Vanny ze zmartwioną miną, ale oczy jej
jakoś podejrzanie błyszczały. Chłopak odwzajemnił spojrzenie dość
nieufnie - albo się już na nim poznał, albo po prostu nie przywykł
jeszcze do nowego wyglądu pani Rozdroża.
- Nie chodziło mi o to, żeby trafić właśnie tutaj - powiedział dobitnie. - Sei'Hyô nalegał, cholera wie, dlaczego i po co.
- Twoja obecność jest bardzo mile widziana - pocieszyłam go. - Zawieziesz mnie do Pieśni, dobrze?
Kaede zmierzył mnie wzrokiem podobnie jak przedtem moją kuzynkę; miałam
wrażenie, że nie potrafi mnie uplasować w rzeczywistości. Może
faktycznie nie mógł, nie dziwiłabym się. A może po prostu miał co innego
w głowie.
- Jakbyś nie miała czym pojechać... - burknął wreszcie.
- Bo nie ma! - wyjaśniła Vanny. - Jej osobisty wierzchowiec już tam jest. Skonfiskowany tydzień temu przez Vaneshkę.
- Tam nie ma teraz po co leźć - Kaede wzruszył ramionami i wsadził do ust sporą porcję sałatki. - Na tę całą Krawędź.
Próbował przełknąć zanim jeszcze skończył mówić, czego efektem było
zakrztuszenie. Akurat kiedy Vanny zdzieliła go z całej siły w plecy,
nadszedł Rick, holowany przez swoich najnowszych fanów.
- Co za żenada - mruknął na ten uroczy widoczek.
Kaede ostentacyjnie to zignorował i (oczywiście, kiedy już wszystko
wykaszlał) przyjrzał się raczej Djellii i Ellilowi, który zaczął bawić
się powietrzem, popisując się przed Vanny.
- Przygarnęliście jakichś nowych nieszczęśników bez domu? - zdziwił się. -
A jeden z nich to jakaś uczesana wersja Tileya? Chyba chcecie dogonić
Hanę w jej kolekcji dziwadeł.
- Jak to uczesana? - zakłopotany Ellil przejechał dłonią po swoich niesfornych kosmykach.
- Czekaj - wtrąciłam się. - Co to znaczy, że na Krawędź nie ma po co jechać?
- Ta s t r a s z n a kobieta od pieśni mówiła kiedyś, że to boska
strażnica czy coś w tym rodzaju - skrzywił się Kaede. - A może to ty
mówiłaś, a ona tylko się denerwowała? Przyjechała wraz z tym drugim, tym
kolorowym, ostrzec nas przed wojującymi bogami - prychnął, jakby to
była największa niedorzeczność z możliwych.
- Jeśli chodzi o Vaneshkę, to mi też coś takiego mówiła - przypomniała
sobie Vanny. - Kiedy zabierała Nindë. Powiedziała, że Los Pieśni zaginął i
to zachwiało równowagę.
O, to dopiero mnie zaintrygowało. Los? Były w Pieśni dwa bóstwa związane
z losem. Światom na pewno by ulżyło, gdyby chodziło o Devnę, ale tak
pięknie być nie mogło, nie ma się co łudzić.
Ha, przyłapałam się na czymś - dopiero co wróciłam, a już wczułam się w
sytuację jakbym od początku siedziała w niej po uszy. Tak czy inaczej,
nie mogłam pozwolić, żeby mi roznieśli domenę, o której wciąż wiedziałam
za mało, prawda? Nawet jeśli... w ogóle wiedziałam za mało i nie miałam
pojęcia, co tak naprawdę zastanę na zewnątrz. Mogłabym raz a dobrze
wypytać o szczegóły, zamiast interpretować później szereg
niedopowiedzeń, ale nie, po co...
- Jedni bogowie chcą wyjść z Pieśni i przyłaczać do niej inne światy -
kontynuował Kaede. - Inni chcą tamtych powstrzymać. Tam jest teraz chryja
nie z tej ziemi i tyle.
- I mówisz to wszystko tak lekko?! - syknął Rick, uderzając dłonią o blat stołu. - Zostawiwszy tam Noelle i dzieciaki?!
- Chciałabyś, żeby on wobec ciebie też był taki opiekuńczy, co? - szepnęła Vanny do jego żony.
- Czy ja wiem... - westchnęła Andrea. - Zawsze kiedy temat schodzi na Noelle, wpada w ten swój dramatyzm...
Faktycznie, ów dramatyzm powoli sięgał szczytu. Widząc, że Kaede
niespecjalnie zważa na jego słowa, białowłosy szybkim ruchem chwycił go
za klapy czarnej kurtki.
- Wiesz, co byś zrobił, gdybyś miał trochę rozumu? - wycedził. - Powiem
ci powoli, żebyś zrozumiał: ukryłbyś swoją rodzinę w bezpiecznym
miejscu, z dala od jakichkolwiek "chryj", zamiast szwendać się samotnie
po innych domenach.
Teraz Kaede nie wytrzymał - również złapał Ricka za kołnierz i odepchnął
go od siebie, wstając gwałtownie i przewracając przy tym krzesło.
- Ha'O'Hana jest od wieków obrażona z wzajemnością na bogów, przez co
jest najbezpieczniejszym miejscem w naszej Zwrotce, a inne światy mogą w
każdej chwili mieć przechlapane, I ODWAL SIĘ OD MOJEJ RODZINY!! -
wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Światy już i tak mają przechlapane - mruknęła Vanny, ale miała przy tym dziwnie zdławiony głos.
- Przypominam ci - Rick nie dał się zbić z tropu - że to jest też m o j a rodzina.
Staliby tak bez końca, piorunując się wzrokiem, gdyby Andrea nie wstała i ich nie rozdzieliła.
- Mój niepoprawny małżonek miał na myśli, że mógłbyś ich wreszcie
przywieźć w odwiedziny - zwróciła się do Kaede ze słodkim uśmiechem. -
Polulałabym sobie taki mały kłębuszek. Albo i dwa.
Obaj panowie jednocześnie przełknęli ślinę i uciekli spojrzeniem w bok. Każdy chyba z innych powodów.
- Oczywiście mam już i tak dwa inne do lulania - dokończyła lekkim tonem.
- Ale cóż, Tenari i Ivy przychodzą do mnie głównie po słodycze.
- Mogłem tutaj jednak nie przyjeżdżać - stwierdził Kaede. - Choćby Sei'Hyô mnie nawiedzał w moich własnych okularach.
- Nie desperuj - mruknęłam. - I nie waż się nawiać, póki się nie spakuję.
- A my? - poskarżył się Ellil. - Jednak nas zostawiasz!
- Wepchnąłeś się tu za mną, to teraz się dostosuj - prychnęłam. - Bogom
trudno jest się aklimatyzować w światach już i tak terroryzowanych przez
innych bogów, wiesz? Mówię to na podstawie osobistych obserwacji.
- Chyba we wszystkich światach byłbym obcym bóstwem, nie? - mruknął niepewnie.
- Nie znam się na innych bogach, ale ci to dwunastka piramidalnych gnojków - ucięłam. - No, jedenastka, skoro jeden zaginął.
Najbardziej mi się nie podobało, że znowu zostawiam Tenariego, choć
Pieśń to już przecież nie Domena Lustrzana. No ale on tylko uśmiechnął
się tak wyrozumiale, że aż mi gorąco uderzyło do głowy i chyba wypłynęło
obficie na twarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz