I've travelled 'round the world
Always on the search for something new
But what does it matter
When all the roads I've crossed
Always seem to lead back to you
When you play with fire
Sometimes you get burned
It happens when you take a chance or two
But time is never wasted
When you've lived and learned
And in time it comes back to you
And when I got weary
I'd sit a while and rest
Memories invading my mind
All the things I'd treasured
The ones I'd loved the best
Were the things that I'd left behind...
Blackmore's Night
Vanny podniosła się z kanapy i powoli podeszła, spoglądając na mnie uważnie i z lekkim wyrzutem. A przynajmniej już na początku założyłam, że to Vanny, bo skoro siedziała w salonie na Rozdrożu, osaczona przez Tenariego i Ivy, i była tu zupełnie na miejscu... Że nie była do siebie zbyt podobna, to inna rzecz. Miała niebieskie oczy, a włosy koloru zgaszonego błękitu, z uroczą dziewczęcą grzyweczką, ale wciąż mogła uchodzić przynajmniej za własną bliską krewną.
- Co to za image? - zapytałam, przyglądając się jej. Musiałam mieć wyjątkowo tępą minę, bo dzieciaki na kanapie zachichotały.
- Co to za nadbagaż? - odbiła piłeczkę, wskazując palcem gdzieś za mnie.
Zamrugałam ślepkami równie tępo, po czym wolniutko się obejrzałam, by zobaczyć następującą niespodziankę: Ellil stał sobie spokojnie, szczerząc zęby, a u jego boku Djellia, w pelerynce utkanej jakby z wielkich płatków kwiatów, rozglądała się po pokoju.
- A bo ja wiem? - mruknęłam, odwracając się z powrotem. - Nie spodziewałam się, że coś za mną przyjdzie.
- Doszliśmy do wniosku, że skoro zostaliśmy we trójkę umieszczeni na jednym rysunku, to coś to musi oznaczać - zaczęła wyjaśniać dziewczyna przepraszającym tonem. - I okazało się, że nas też można wczytać.
- A w każdym razie k o g o ś jeszcze, i tym kimś mogliśmy być my - dodał Ellil. - Poza tym Djel chciała sobie w ten sposób zrobić prezent urodzinowy.
- O? - zainteresowałam się. - A kiedy masz urodziny?
- Jedenastego października - wyjawiła nieśmiało.
- O! - ucieszyła się naraz Vanny. - To przedwczoraj! Też jesteś spod Wagi!
Za jej plecami Ten-chan i Ivy uśmiechnęli się do siebie jak para szaleńców, ale skoro tego nie widziała, to i nie zgromiła ich wzrokiem. Przygryzłam wargę i zmierzwiłam mojemu wychowankowi czuprynę, co przyjął zupełnie spokojnie; złapał mnie za rękę z uśmiechem, jakbym wcale a wcale nie zostawiła go na tak długo, ale...
- Coś takiego, a myślałam, że spędziłam tam więcej czasu - powiedziałam do siebie.
- A co, mało ci było? - podchwyciła moja kuzyneczka. - Gdziekolwiek byłaś, spędziłaś tam ponad rok. Wybrałaś się w długą drogę do odnalezienia siebie, czy co to miało być?
- Tak, oczywiście - prychnęłam. - Spędziłam ponad rok na skrajnej ascezie, żeby w końcu dostąpić nirwany - powrotu.
- Ascezie?! - wykrzyknęła Vanny. - Ty byś się dała namówić na ascezę? Ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co oznacza skrajna asceza?!
- Nie, ona chyba sobie nie zdaje - wtrącił Ellil, patrząc na nas i niewiele rozumiejąc - Zawsze mi się wydawało, że asceza to wyrzeczenie się przyjemności, surową samodyscyplinę i nieustanne kontemplacje. To ostatnie to akurat Miya często robiła, ale jeszcze nie zauważyłem, żeby z własnej woli wyrzekła się herbaty, książek czy...
Jak na komendę odwzajemniłyśmy jego spojrzenie, obie poważne i uroczyste.
- Chodzi o to - powiedziała powoli i dobitnie Vanny. - że dzieci słyszą.
W tym momencie nie wytrzymałam i wybuchnęłam dzikim chichotem; i już po chwili obie siedziałyśmy na kanapie, obejmując się serdecznie i zaśmiewając się do łez, jakby było z czego. Chociaż właściwie było, bo przecież co miałyśmy robić, płakać? A że "nadbagaż" stał jak te dwa słupy, dziwnie na nas patrząc? Zachciało im się leźć w moje środowisko, to niech się przyzwyczajają.
Po takim przywitaniu nadszedł czas na obfitą kolację - niby napchałam się cukierkami w Krainie Czarów, a jednak czułam ożywczy apetyt, jakbym nagle zaczęła funkcjonować na nowo. Andrea, niezawodna gospodyni, nie kręciła nosem na dodatkowe gęby do nakarmienia, a tylko zauważyła, że dawno ich nie odwiedzałam, ale to dobrze, że jestem, bo dzięki temu i Vanny się wreszcie pofatygowała na Rozdroże.
- To Tenari się domagał - zaoponowała z pełnymi ustami zainteresowana. - Ja głosowałam za herbaciarnią.
- Ja nie narzekam - wzruszyłam ramionami. - W herbaciarni byłoby mi za łatwo zostać.
- A nie o to ci chodziło? - zdziwił się Ellil. - Tam jest twój dom, tak? Tam, gdzie ta herbaciarnia.
- No właśnie - skinęłam głową. - A trzeba będzie obskoczyć parę miejsc, zanim przyjdzie pora na zaszycie się w Blue Haven.
- Na razie nigdzie nie skaczesz - zmitygowała mnie kuzynka. - Po pierwsze, musisz mi wszystko opowiedzieć. Po drugie, ja muszę ci co nieco opowiedzieć. A po trzecie, tam, gdzie skoczysz, pewnie zaszyjesz się jeszcze głębiej i...
- I po czwarte - dodał cicho bóg wiatru. - Halo, a kto się nami zaopiekuje?...
- Jesteś dużym chłopcem, prawda? - usadziła go Djellia. - Poza tym ja też potrafię się przenosić między światami, zaopiekuję się tobą, biedactwo.
- Jakież to rozczulające - westchnęłam na ten widok i ponownie zwróciłam się do kuzynki: - A przepraszam, co ty sugerujesz na temat, gdzie ja chcę skakać?
Vanny tylko wzniosła oczy do sufitu i pokręciła głową z rezygnacją. A ja naprawdę miałam powody, by zadać takie pytanie; w końcu z początku byłam niepewna nawet tego, jak ona mnie przyjmie. Albo Tenari. Albo właściwie ktokolwiek, komu zniknęłam z życia.
- Nie, no nie musisz się tak martwić - pocieszyła mnie Vanny jeszcze później, kiedy już leżałyśmy obłożone poduszkami. - Lex, jak go ostatnio widziałam, ma się świetnie.
- Lex ma się świetnie - powtórzyłam bez wyrazu. - Jasne, nie ma sprawy.
- No, świetnie w miarę swoich możliwości - przyznała. - W każdym razie podjęłam go kiedyś w herbaciarni, przegadałam, zatkałam...
- Jestem z ciebie dumna - mruknęłam sennie. Sen także aż się prosił, bym mu się poddała, ale nie miałam jeszcze ochoty przerywać tej pogawędki z kuzynką. Nawet jeśli po zdaniu jej relacji z większości podróży zaczęłam tracić głos. Nawet jeśli wymyślałam sobie w duchu, że dałam się w ogóle namówić na tak długie opowiadanie bez przerwy. Ale może jestem troszkę niesprawiedliwa - Vanny też sporo od siebie wtrącała, często na zupełnie błahe tematy, ale tego mi było trzeba, żeby mocniej poczuć, że nie straciłam tu swojego miejsca. Opowiadała, co przez ten czas porabiał Tenari; relacjonowała jak to w Melgrade jabłonie uginały się pod ciężarem owoców, które zrywała wraz z Claydem całymi dniami i skończyć nie mogli, "bo to jakieś czary były"; mówiła, jak sobie radzi Kaede "w swojej wielkiej, kochanej rodzinie z Hany" i wspomniała, że Geddwyn czegoś szwenda się po światach, razem z Brangien i Artenem. Nie powiem, szkoda, bo przecież Teevine miało być jednym z pierwszych miejsc moich "skoków"...
Trochę mi za to umykała na pytania o jej nowy wygląd - w porządku, dowiedziałam się, że jej prawdziwe ciało jest teraz dobrze zakonserwowane w siedzibie organizacji, która ją zatrudnia, ale o przyczynach mówiła bardzo oględnie. Nawet kiedy próbowałam wypytać o szczegóły ascezy typu czy jej nowe kubki smakowe lubią słodycze i czy nagle nie dostała alergii na coś, za czym przedtem przepadała. No nic, nie jest specjalnie zadowolona z tej zamiany i trudno mi się temu dziwić.
- Powinnaś pogadać z Vaneshką - stwierdziła w pewnej chwili. - Widujemy się czasem z Blue Haven i z tego, co zrozumiałam, chętnie cię wytarga za uszy, kiedy się spotkacie.
- Jakoś podejrzewam, że będzie pierwsza z wielu - odparłam. - Ale chętnie się przekonam... Jak bardzo moja nieobecność została odnotowana...
Język mi się już plątał, więc dałam sobie spokój i życzyłam Vanny dobrej nocy. Tylko jeszcze zanim sen całkowicie mnie pochłonął, przypomniałam sobie, że słyszałam jak Tenari się o d e z w a ł, a nawet tego nie skomentowałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz