- Teraz dopiero raczyłaś się zjawić?! - zawołała piskliwie Shee'Na. - I jeszcze dziecko zabrałaś, na mózg ci padło?!
Popatrzyliśmy na siebie z Tenarim - z wyjątkowo chyba niemądrymi minami -
po czym rozejrzeliśmy się po wielkim złomowisku, które
rozprzestrzeniało się wokół nas. Tylko tu i na Carne widziałam takie
nagromadzenie odrzutów dokonań technologii. Tu, czyli na Ziemiach
Nieprzystosowanych.
- Mają Pai Pai, machają bronią, wszystko się może zdarzyć, a wy sobie jak na wycieczkę?! - żołądkowała się dalej Shee'Na.
- A jak miałam interpretować list napisany w taki sposób? - pomachałam
jej przed nosem jej własną depeszą. - W dodatku musiałam się poradzić
twojej siostry, gdzie was szukać. Skąd mogłam wiedzieć, że zachciało wam
się zapuścić akurat tutaj?
- Czy istnieją jakiekolwiek inne "okolice Althenos"? - prychnęła. - Skoro
artefakty zostały rozwleczone po światach i jeden znalazł się właśnie
tu, to trzeba go w końcu znaleźć, nie?
- Atrefakty - powtórzyłam powoli, przetrawiając to słowo z trudem, bo
nigdy nie kojarzyło mi się za dobrze. - Czy takie jak ten ekran, który
znalazłyście w Trzech Dolinach po eksplozji?
- To było z w i e r c i a d ł o - powiedziała tak, że aż usłyszałam to podkreślenie. - Ale widzisz, dobrze kombinujesz!
- Czyli tego jest więcej? - upewniłam się. - Ile, skoro się przez półtora roku nie mogliście doszukać?
- Pięć, Maddie, pięć - Shee'Na zmarszczyła nos. - A ten tutaj jest przedostatni. Niech go tylko oddadzą.
Zrobiło mi się słabo i usiadłam na jakiejś w miarę stabilnej metalowej
puszce z guzikami. Jeśli magiczny artefakt trafił jakimś cudem na Ziemie
Nieprzystosowanych, należało się bać. Bardzo bać.
- I ci "oni" złapali jeszcze Pai Pai? - wyjąkałam. - A ty wyobrażasz sobie, że sami oddadzą?
- Mówiłam, mieli broń - obruszyła się Shee'Na.
- A ty masz błękitny ogień. I smoczą postać.
- Dziwne, że akurat ty mi o tym przypominasz.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo myślałam, że sama przyznasz, jakie by to było oczywiste. Zresztą
Pai Pai sama z nimi poszła żeby wynegocjować warunki oddania artefaktu -
skrzywiła się. - Co nie zmienia faktu, że się niepokoję.
- Moja obecność się nie przyda, skoro przeciwnik ma na głowie Pai Pai -
podsumowałam. - Już dawno pewnie zdążyła im wymienić wszystkie zdrowotne
defekty i co bardziej drastyczne sposoby na ich usunięcie.
- Oby nie zaczęła wymieniać sposobów zastosowania i wartości
historycznej tego cacka, bo zostawienie go tutaj może mieć katastrofalne
skutki - Shee'Na najwyraźniej doszła do tego samego wniosku, co ja. -
Słuchaj, wiesz, że ci dziecko gdzieś odleciało?
- Zauważyłam - mruknęłam. - Ale on już nie takie rzeczy... Słyszałaś?!
Moja przyjaciółka kiwnęła głową, nabierając czujności. Dźwięk nie
dochodził z daleka i brzmiał jak zduszony kobiecy krzyk. Udałyśmy się
ostrożnie w tamtą stronę i trafiłyśmy na odrapaną budę - znak, że ktoś
kiedyś tego złomowiska pilnował. Zajrzawszy przez stłuczone okno,
zobaczyłyśmy Tenariego i nieznaną postać skuloną w kącie.
- Czyli byłyśmy śledzeni - skomentowała Shee'Na. - Ta facetka to jedna z nich... Tylko czego się tak boi?
Kiedy weszłyśmy do środka, kobieta w płaszczu z mnóstwem kieszeni odjęła
powoli dłonie od twarzy i spojrzała na nas z lękiem. Obok niej leżała
upuszczona... Lufa z doczepkami? Najwyraźniej poskładana z kilku innych.
- Demon - głos kobiety drżał i w ogóle była ciężko przerażona.
- Owszem - przytaknęłam. Tenari siedział naprzeciwko niej na jakiejś belce, nieco zdziwiony.
- Wtłoczył mi głosy do głowy - załkała. - Czy ja oszalałam? Czy jesteście halucynacją?!
- Coś ty jej powiedział? - szepnęłam do Tenariego na stronie. Uniósł brwi w geście urażonej niewinności.
- I ty się o niego martwiłaś - zwróciłam się do przyjaciółki, która zachichotała nieco histerycznie.
- ...No to pomyślałyśmy, że odprowadzimy wam tę panią, skoro nie czuje
się najlepiej - tłumaczyła Shee'Na przywódcy gangu powoli i wyraźnie, co
mu się raczej nie podobało. - Może i wy oddacie nam koleżankę?
- Widzę, że sprowadziłaś posiłki, ale to się wam na nic nie zda - jej
rozmówca uśmiechnął się jak wilk. Był postawnym mężczyzną z jakimś
napisem wygolonym na głowie. - I tak nie macie nam nic do zaoferowania.
Mamy lepszych nabywców.
Skinął głową w stronę siedzącego przy stole chłopaka o jasnych włosach i
wystających kościach policzkowych. Tamten poprawił palcem okrągłe
okulary i odłożył palmtopa.
- Zjawią się lada chwila - powiedział obojętnym tonem. Naprzeciwko niego siedziała nafuczona Pai Pai.
- A tego cudaka może oddamy im gratis - wtrącił któryś z otaczających
nas zbirów. - Na pewno zechcą sobie coś takiego obejrzeć w instytucie.
- Dokładnie, z każdej strony - zarechotał inny.
- Od razu widać, że szanowni panowie w życiu nie byli w Althenos -
westchnęłam. - Przecież jej tam nawet nie wpuszczą, nie macie się co
łudzić.
- Wcale mi nie pomagasz - powiedziała Pai Pai grobowym tonem.
- Dobra, już lecą - zawiadomił ten, który stał przy drzwiach, skutecznie zagradzając nam drogę.
Przywódca uśmiechnął się jeszcze groźniej, po czym cały gang wyszedł,
wypychając nas na zewnątrz. Cały czas zachodziłam w głowę, jakim cudem w
łapy takich osobników mógł wpaść magiczny artefakt.
Od strony Althenos nadlatywał stateczek w przeraźliwie żółtym kolorze,
robiąc przy okazji kilka salt. Kiedy się zbliżył, dosłownie przeturlał
się do nas w powietrzu, po czym wylądował z pewnym trudem.
- I to sam synalek prezydenta się pofatygował! - przywódca aż gwizdnął,
gdy pojazd "wypluł" z siebie młodzieńca w brązowej skórzanej kurtce. No
tak, Tay Firethorn mógł pilotować w tak zwariowany sposób.
- Ale żeby nie było, że tego ostatniego też ja cię nauczyłem! Ja nawet
sam bym tak nie umiał!! - zawołał do kogoś w kabinie, dla pewności
trzymając się skrzydła. Miał pewne problemy z równowagą.
- Co to za zgromadzenie tutaj? - powiódł po nas zaskoczonym wzrokiem.
Gang patrzył na niego wyczekująco, tylko okularnik z palmtopem wyglądał
na zdziwionego.
- Czekaj, może ja się tu rozeznam - dobiegło nas z wnętrza pojazdu, który zaczął wypluwać kogoś jeszcze.
- Co rozeznam, co rozeznam?! Nie trzeba się rozeznawać, tylko zapłacić,
zabrać i... TY?! - przywódca zdębiał na widok wysokiej postaci o długich
rudych włosach.
- My się znamy? - zdziwił się Clayd, podchodząc bliżej.
- Jeszcze śmiesz o to pytać?! - warknął tamten. - Wypieprzyłeś mnie z Melgrade, ty...
- Cicho, cicho, nie przy damach i dzieciach - zmitygował go Clayd,
mrugając do mnie przy okazji. - Już cię kojarzę, miałeś wtedy normalny
fryz. Ale sam się domagałeś, żeby stamtąd wyjechać, nie mogłeś trochę
dalej?
- Dalej?! Myślisz, że tak łatwo jest dalej?!
- O co tu właściwie chodzi? - zapytał nas tymczasem Tay.
- Bo ja wiem - wzruszyła ramionami Pai Pai. - Byłam pewna, że o taki jeden magiczny przedmiot, ale teraz to sama nie wiem.
- To jakaś farsa - stwierdził okularnik. - Nie na nich czekaliście.
- Jak to nie na nich?! - rozsierdził się szef. - Nie mogłeś tak od razu?!
- Skoro nie macie z tym nic wspólnego, to co tu robicie? - nie mogłam zrozumieć.
- Clayd mówił, że odebrał jakiś telepatyczny przekaz, czy coś - wzruszył ramionami Tay i wszystko stało się jasne.
- Szefie, może to jest ta nasza zapłata? - zawołał któryś ze zbirów.
Kiedy nie patrzyliśmy, podkradł się do statku i wyciągnął z niego
trzecią osobę.
- Wreszcie jest na czym oko zawiesić! - zaśmiał się (wywołując tym
prychnięcie Shee'Ny), podprowadzając ją bliżej. Była to prześliczna
jasnowłosa dziewczyna w zupełnie niealtheńskiej zielonej sukience.
Wyglądała może na piętnaście lat, a jej oczy sprawiały wrażenie
szklanych. Nie była przestraszona ani przejęta całą sytuacją.
- Tay-san, czy to jest właśnie chwila zagrożenia życia? - odezwała się, przechodząc obok nas.
- Chyba tak, Ami - mruknął. - Tylko nie za...
Nie zdążył dokończyć, bo przerwał mu jęk bólu, wydany przez trzymającego
dziewczynę typa. No, teraz już jej nie trzymał, bo leżał na ziemi.
- Nie zabijać? - dokończyła z zakrwawioną dłonią. - Nie martw się, nie zrobiłam tego.
- Chciałem powiedzieć "nie za mocno", ale w sumie na jedno wychodzi... - jęknął Tay, przesuwając ręką po twarzy.
- I co tak stoicie? - zawołał Clayd do naszych przeciwników. - Nie
widzieliście nigdy jak mała słodka dziewczynka wbija wielkiemu osiłkowi
paluszki pod żebro? Lepiej go zabierzcie i idźcie sobie do domu.
Zaskoczona patrzyłam na jasnowłosą, której Tay właśnie coś wyjaśniał
przyciszonym głosem. Kiedy podprowadził ją do nas, Clayd się cofnął
kilka kroków.
- To się nazywa rozumienie zasad moralnych? - mruknął.
- Najlepiej by na nią zadziałało odseparowanie od brata - odszepnął mu
Tay. - I nie musisz się tak ostentacyjnie od niej odcinać. Jakoś roboty
ciotuchny ci nie przeszkadzają...
- Bo one nie aspirują do posiadania duszy.
Chętnie posłuchałabym dalej ich rozmowy, ale Shee'Na zaczęła mnie ciągnąć za spódnicę.
- Dostaniemy w końcu ten artefakt, czy nie?
- A skąd ja mam wiedzieć? - obruszyłam się. Tymczasem przywódca gangu
krzyczał ze złością na chłopaka z palmtopem. Tamten tylko poprawił
okulary, odpowiedział coś pogardliwie i zniknął w budynku zwanym szumnie
kwaterą główną.
A potem stało się coś zupełnie nieprzewidywalnego.
Niebo wypełniły czarne chmury, z których zaczął padać grad rozmiarów
naprawdę dużej męskiej pięści. Tay o mało nie dostał ataku, kiedy jego
statek prawie oberwał w skrzydło - to była kwestia paru centymetrów.
- Shee'Na, barierę! - zawołałam. Posłuchała z pewnym opóźnieniem, w
dodatku osłona okazała się niezbyt stabilna. Clayd złożył dłonie i
zaczął inkantować pod nosem, chcąc wykryć źródło tej anomalii pogodowej.
Ja zaś patrzyłam na miotających się bezładnie oprychów i... No właśnie,
i.
- Jasny gwint, gnojek to gwizdnął!! - wrzasnęła Pai Pai, widząc jak
okularnik wyślizguje się z budynku, trzymając mocno jakiś niewielki
pakunek. Ku mojemu zdziwieniu wskoczył w portal, który nagle się przed
nim otworzył.
- Teraz już nic nie poradzimy. Miya, zabieraj nas stąd - rzucił Clayd
przez zęby. Chyba nie udało mu się namierzyć, skąd wzięły się te chmury.
Ale pewnie z tego samego źródła, co portal...
Przerzucenie w inne miejsce kilku osób i pojazdu w samym środku
gradobicia było trudne, ale możliwe. Zmieniliśmy scenerię na piękny
zielony las...
- Nie powinniście już jechać? - zwróciłam się do Taya, który ciągle patrzył w górę, na wywijający beczki i salta statek.
- Niech się jeszcze Ami wyżyje - westchnął. - Inaczej zechce pilotować również w drodze powrotnej...
- Dlaczego trzymacie w domu tak trudnego w prowadzeniu androida? -
zapytałam, nie mogąc wygonić z głowy dziwnych myśli. I wspomnień.
- Jak to dlaczego? - zdumiał się. - Przecież sama nam ją przywiozłaś! No, w każdym razie ciotuchna tak mówiła.
- Mówiła, że ja?
- No, że "ta czarno-srebrna pisareczka z takim groźnym facetem".
- Kiedy to było? - odezwałam się ostrożnie.
- Półtora roku temu - popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- To ten czas tak szybko leci? - uśmiechnęłam się niewinnie, ale
wszystkie trybiki w mojej głowie przegrzewały się od przyspieszonych
obrotów. - Fakt, że wyglądała jakby dziecinniej, kiedy ją ostatnio
widziałam... I do tej pory u was mieszka?
- To androidka, do licha! - prychnął. - Ciotuchna zmodyfikowała jej
wygląd, przez co ten rudy smarkacz stwierdził, że w takim razie i on
może wreszcie zacząć rosnąć...
- ...On też u was został? - wyjąkałam.
- No przecież nie wyniósłby się od ukochanej siostrzyczki, a tę wolimy
mieć na oku. Ciotuchna święcie wierzy, że mała stanie się kiedyś całkiem
ludzka... A Kenji pomaga w warsztacie, więc jest z niego przynajmniej
pożytek. Antypatyczny bachor, ale ma przynajmniej smykałkę.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Byłam najzupełniej pewna, że n i e
zabrałam wtedy tych dzieciaków z wnętrza góry. Może i mam krótką pamięć,
ale eksplozji spowodowanej przez ładunek, który Hôdemei Ami w sobie
nosiła, nie mogłam zapomnieć.
Wreszcie pojazd wylądował, Tay i Clayd pożegnali się i polecieli do
Althenos, a ja z przyjaciółkami i Tenarim na kolanach rozsiadłam się na
trawie.
- Kto ma jakiś pomysł, co to było? - zaczęła Pai Pai.
- Co, ta burza? To oczywiste, że stał za nią, ktoś, komu się marzyło to wasze magiczne cudo - powiedziałam.
- No i najwyraźniej je dostał - burknęła Shee'Na. - To czysta obraza. Przecież nie możemy tego tak zostawić, nie?
- Mów za siebie - zamachałam rękami. - Za żadnymi artefaktami ganiać nie zamierzam i wam też radzę dać spokój.
- Co?! Co ty, źle nam życzysz?! - zacietrzewiła się Pai Pai. - Ty dałabyś tak sobie jeździć po ambicji?!
- Tak - przyznałam twardo.
- To miękka jesteś - skwitowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz