Zapomniałam dopisać jeszcze jeden szczegół odróżniający od siebie Iathrilów - pewnie kolor plecionych pasów i rzemyków łatwiej się rzuca w oczy niż dłonie, ale tak się złożyło, że i łapkom się przyjrzałam. I proszę, błękitny nosi trzy pierścienie, czerwony dwa, a zielony tylko jeden. Choć teraz może nie ma to już znaczenia.
Przez jakiś czas szliśmy w niemal całkowitej ciszy, każde z nas zajęte własnymi przemyśleniami, a dokoła nie było nawet ptaków, nawet wiatru, w który można by się wsłuchać. Nigdy nie kryłam mojego zamiłowania do wspólnego milczenia - o ile towarzystwo jest odpowiednie i zgrane. Teraz zaś, kiedy poczułam się znużona rozmyślaniem o naszej wędrówce, pozostało mi tylko śpiewanie. Nie mam może najlepszego zdania o własnym głosie, ale parę piosenek mam w miarę wyćwiczonych, więc najpierw nuciłam sobie pod nosem, a po chwili rozśpiewałam się na dobre. I jakimś cudem musiało to zmotywować Iathrilów, którzy zastrzygli uszami i ruszyli naprzód bardziej płynnym, bardziej pewnym krokiem, jakby znaleźli właściwą drogę do swojego celu. To z kolei wywołało mieszane uczucia Disandriel, nadal zdecydowanej im towarzyszyć, ale niezadowolonej, że na dobrą sprawę znowu ja prowadzę. Uciszyłaby mnie, gdyby jeden z półelfów - ten zielony - nie pokręcił głową, posyłając jej tyleż ujmujący, co niepokojący uśmiech. I tak śpiewałam na cały głos, póki nie weszliśmy na górską ścieżkę, bo na górskiej ścieżce jednak bezpieczniej jest tylko cicho nucić.
Nasz szlak nie był zbyt stromy ani niebezpieczny (o ile nie patrzyło się w dół), za to w pewnym momencie rozdzielił się. Wyglądało na to, że jedna droga wije się wokół góry, podczas gdy druga wiedzie wyżej - i właśnie ją obejrzeli uważnie Iathrilowie, po czym skinęli sobie nawzajem głowami i uśmiechnęli się porozumiewawczo.
- To jest to - przemówił błękitny swoim dźwięcznym głosem. - Zbliżamy się do końca naszej wędrówki. Ale wy nie macie tam czego szukać, więc musicie pójść dalej własną drogą. Tam, gdzie my, nie zdołacie wejść.
- Nawet ty - zielony zwrócił się do Disandriel, która już otwierała usta, by zaprotestować. - To nie wystarczy - dodał tajemniczo i ruszył za odchodzącym już towarzyszem. A ostatni, czerwony, mijając czarodziejkę szepnął jej do ucha coś, co sprawiło, że szeroko otworzyła oczy i zacisnęła dłonie w pięści. Nie odezwała się jednak.
- To jak, obchodzimy górę? - zaproponował Cuan, kiedy tamci trzej oddalili się poza zasięg naszych głosów. - Skoro już tu jesteśmy, może i dla nas znajdzie się coś ciekawego.
- Myślisz, że otworzymy tutaj twoje drzwi? - zapytała sceptycznie Disandriel, ale rada nierada powlokła się za nim. Ja także, starając się trzymać jak najbliżej skalnej ściany.
Ścieżka wiła się jak wąż, aż w końcu doprowadziła nas pod wielkie i już wyważone (a pukać nie łaska?) wrota. A za nimi, w przestronnej sali, znaleźliśmy trzy sporych rozmiarów soczewki ustawione na planie trójkąta i... znajome twarze. Cztery.
- No, jesteście - przywitał nas Edge. - Może teraz wreszcie się stąd ruszymy.
- Po co tu wy? - w przeciwieństwie do niego Thaixyss okazał zdziwienie. - Przychodzicie nas uprzedzić? Słyszycie o demonie i chcecie zgarnąć zaszczyty!
- Daj spokój, jakie zaszczyty akurat im mogłyby przypaść? - uspokoił go Quetharis, oderwawszy się od swojego zajęcia, którym było oglądanie jednej z soczewek z każdej strony. Tym razem był bez surduta, choć wokół panował jeszcze większy chłód niż na zewnątrz, a spodnie miał jakby lekko przydymione. Ostatnia członkini grupy siedziała w kącie i rzucała kamykami w wyłożoną abstrakcyjną mozaiką ścianę, mając wszystko w nosie.
- Ależ nie krępujcie się, nie zamierzamy w niczym przeszkadzać! - odezwała się nie bez ironii Disandriel. - Ani pomagać, skoro już o tym mowa. Mamy własną misję, chociaż idiotyczną.
- I własnego demona - dodał Cuan półgłosem. - Chociaż zabić go nie damy.
Uśmiechnęłam się do niego najpromienniej jak umiałam, ale najbardziej interesował mnie teraz quest tamtych czworga. Tak na złość czarodziejce.
- Czy to miejsce do magicznych eksperymentów? - zapytałam, bo soczewki kojarzyły mi się naukowo-doświadczalnie.
- O ile wiemy - Edge rzucił Quetharisowi pełne powątpiewania spojrzenie - to tylko poczekalnia. Do prawdziwej magicznej komnaty dopiero musimy się dostać.
- Do świętego miejsca, które napełni nas mocą, jakiej żaden demon nie pokona - uzupełnił rudobrody mag. - Tak na wszelki wypadek, oczywiście. Tyle że najpierw trzeba otworzyć portal. Od razu pomyślałem, że teraz, gdy przybyło nam więcej tęgich umysłów, możemy wymyślić jakiś sposób! - ucieszył się; dałabym głowę, że dopiero teraz przyszło mu to do głowy.
- Tak, bo twój tęgi umysł wymyślił tylko ciskanie w te soczewki zaklęciem światła - Thebesi podniosła się z podłogi i wyszczerzyła zęby. - Gdybyście widzieli, jak się ten galanty surducik na nim palił, hihihihehehe! - Do jej piskliwego śmiechu dołączył Thaixyss i tylko Edge stał nieporuszony.
- Zauważcie, że tylko ja próbowałem coś zrobić - odparował mag wyniośle. - Żaden z was pożytek.
- A ja mówię - jaszczur potrząsnął swoim wielkim młotem - my walczymy z demonem bez tego! Dodatkowa moc niebezpieczna! Moc Istoty największa!
- Sza, długi jęzorze - fuknęła na niego Thebesi, więc zamknął paszczę, ale ewidentnie zdania nie zmienił.
- Portale to twoja specjalność, prawda? - zwróciła się do mnie Disandriel. - Czemu im nie pomożesz? Przecież widzę, że wolałabyś raczej dołączyć do nich.
- To nie to... Po prostu oni mają jakiś określony cel. A ja mogę otworzyć portal tylko dla was, zresztą nie ma gwarancji, że doprowadziłabym ich tam, gdzie chcą.
Podczas tej wymiany zdań Cuan zdążył dokładnie obejrzeć wszystkie trzy soczewki, po czym zaczął obchodzić jaskinię dokoła, przyglądając się wzorom na ścianach.
- Zaklęcie światła się tu nie przyda - wyjaśniał Edge'owi, który zainteresował się jego poczynaniami. - Żeby otworzyć portal, muszą rozbłysnąć własnym światłem.
- Na pewno wiesz, co mówisz? To soczewki, nie reflektory.
- Nie wiem dokładnie, jak to działa, ale właśnie tak powinno wyglądać.
- A skąd wiesz? - zapytałam, podchodząc do nich. - Też widziałeś coś takiego podczas swoich wędrówek?
- Nie dokładnie takiego, ale wzory w różnych światach bywają podobne - podał mi odpowiedź, jakiej sama często używam. Uśmiechnęłam się, nie kwestionując jej.
Cuan przyklęknął przy jednej z soczewek i zaczął gmerać w podłodze. Była tam taka mozaika jak na ścianach, ale jej płytki dało się przesuwać. Nie wiem, jaki wzór układał Cuan; może Geddwyn coś by z tego zrozumiał, albo Aeiran, mnie tylko mieniły się w oczach. A jednak dało to rezultaty - nagle nad podłogą unosiło się świetliste coś - runa? - co wywołało okrzyk triumfu Quetharisa, jakby to było jego dzieło.
- Nie wiem, co z tego będzie, ale coś będzie - oświadczył beztrosko Cuan i poszedł zająć się drugą soczewką. Edge dopadł ostatniej - albo zorientował się w tej gmatwaninie płytek, albo był po prostu bardziej ambitny niż taki Quetharis. Grunt, że na koniec mieliśmy już trzy świetliste runy, a po chwili z soczewek wystrzeliły promienie i w miejscu ich przecięcia otwarło się owalne wejście.
- A wiesz? - szepnęła do mnie Disandriel. - Może i nie chciałam się wtrącać, ale nowe źródło mocy to jednak nowe źródło mocy.
- A wy tutaj po co?! - zagrzmiał Quetharis, gdy już przeszliśmy przez portal, a promienie zgasły. - Nie jesteście tu potrzebni!
- Jakoś nie widać, żebyście dawali sobie bez nas radę - Disandriel uśmiechnęła się jak niewiniątko.
- Nie wy, tępaku. Tamci! - syknęła Thebesi, wskazując włócznią. - I zamiast po co, spytałabym raczej, jak?!
Sala, w której się znaleźliśmy, wyglądała podobnie do poprzedniej, łącznie z soczewkami. A pod przeciwległą ścianą, różniącą się tylko kolorami mozaiki, stali Iathrilowie, mierząc nas pełnym pogardy wzrokiem. A gdy ich spojrzenie padło na Disandriel... Sama nie wiem, co pragnęliby jej zrobić. Jasne, uśmiechali się, ale nie były to miłe uśmiechy.
- Ach, mamy swoje własne sposoby - odezwał się któryś. - Lepsze niż to urządzenie. Jeśli będziecie je uruchamiać tak losowo, zgubicie się tu na zawsze.
- Co nie byłoby takie złe - dodał inny. - Wtedy pierwsi dotrzemy do demona i go przekonamy. Również własnymi sposobami.
- Więc demon tak blisko jak twój atrekfat mówi - Thaixyss spojrzał na elfią wojowniczkę. - Ale ten wyścig głupi. My mówimy my możemy wszyscy razem, ale wy nie chcecie.
- A do czarnej zarazy z tym, czego chcecie! - Thebesi nie wiedziała, czy owarczeć Iathrilów, czy ich wyśmiać. - Tak chcieliście nas wyprzedzić, a jesteście do tyłu z informacjami. Przekonać? Istota już dawno próbowała go przekonać, a on ją wydrwił i uciekł, i teraz jest dla nas niewygodny.
- To prawda - poparł ją Quetharis. - Lepiej się go pozbyć niż mieć niebezpiecznego wroga. Jesteście z nami czy nadal się ścigamy?
- Śmiecie twierdzić, że wiecie więcej niż my, Jej posłańcy? - jeden z półelfów, ten błękitny, wystąpił naprzód, z dłonią na rękojeści rapieru.
- Może jednak się stąd zmywajmy? - Cuan chwycił Disandriel i mnie pod ręce. - Ta rozmowa już chyba nie jest przeznaczona dla naszych uszu.
- W dodatku prowadzicie ze sobą tych... - zielony Iathril wskazał na nas, udowadniając Cuanowi, że się mylił. - Ani chybi idą na wyzwanie, ale oczywiście wy nie pamiętacie, jak to się skończyło poprzednio.
- I cóż z tego? - prychnął rudobrody. - A nuż któreś z nich przejdzie wyzwanie? Nawet jeśli dotrze do Istoty, może się Jej przydać. Żadne z nich nie jest tak bezużyteczne, na jakich wyglądają.
- Tym gorzej, tym gorzej... Mam lepszy pomysł. Skoro tak gorliwie pragniecie usunąć naszą przyszłą zdobycz, my pozbędziemy się waszych. - I nagle rzucił się w kierunku Disandriel, wyciągając rapier. Był szybki, bardzo szybki, ale ona nie straciła głowy i w porę stała się niewidzialna. Nie zniechęciło go to.
- Gdzie jesteś, malutka? - podśpiewywał, krążąc po sali. - Krycie się nie pomoże ci na długo i sama dobrze wiesz, dlaczego...
- Wy sobowtóry głupie!! - wrzasnęła Thebesi. - Tylko czekaliście, żeby zrobić tu rozróbę! Istota nas wszystkich ukarze, ale wiecie co?! Gówno mnie to obchodzi, jeśli zdążę was przedtem podziurawić!
- A karę przyjmiemy z wdzięcznością - Thaixyss wyszczerzył ostre zęby i wyraźnie polepszyła mu się gramatyka. - Narodziliśmy się w bólu i weźmiemy ból w objęcia!
- Ha, czemu nie - Quetharis wzruszył ramionami i nagle z całej trójki spłynęły kolory, pozostawiając tylko odcienie szarości. Iathrilowie do pewnego stopnia poszli w ich ślady: ich czarne włosy i stroje wydały mi się jakby przykurzone, za to odróżniające ich elementy nie straciły barw.
I akurat ten zielony, nie mogąc znaleźć Disandriel, upatrzył sobie mnie na ofiarę. A ja nie zamierzałam uciekać, bo miałam miecz.
Nawet nie pomyślałam o użyciu magii, skoro mój przeciwnik także z niej nie korzystał. W jego ruchach była zarazem gracja i zajadłość, i miałam wrażenie, że dostosowuję się do niego, aż nasza walka zaczęła przypominać raczej taniec. Dziki taniec grozy, którego nie miałam ochoty kończyć. Mogła go przerwać tylko śmierć - albo chociaż unieszkodliwienie - któregoś z nas, ale jak wbić miecz przy takiej synchronizacji? Jeśli ja zadam pchnięcie, zrobi to i on...
Pamiętam spotkanie z takimi szarymi istotami w na pół wyśnionym grobowcu. Walkę, w którą rzuciłabym się, gdyby Aeiran mnie nie powstrzymał. "Po której stronie byś walczyła?", spytał wtedy.
Po czyjej stronie walczyłam teraz?
Być może zadawałabym sobie to pytanie po kres czasu, a może pozabijalibyśmy się nawzajem, gdyby nagle Edge nie odepchnął mnie na bok, strzelając przy tym trochę na oślep. Rozległa się mała eksplozja, rewolwer wypadł mu z ręki, ale zielony Iathril złapał się za prawe ramię,sycząc z bólu. I uśmiechając się przy tym. Uśmiechał się nadal, kiedy zaklęcie - nadal nie widziałam źródła, ale rozpoznałam styl - przygwoździło go do ściany, a w tym uśmiechu była obietnica.
- Co byście powiedzieli na buty z jaszczurczej skóry? Jaka szkoda, że to niewykonalne - śmiał się jego czerwony towarzysz, stojąc nad nieruchomym ciałem Thaixyssa, dopóki nie skoczyła nań Thebesi ze swoją włócznią. Błękitny zaś walczył z Quetharisem i wcale mu nie przeszkadzało, że tamten rzuca zaklęcia.
A Cuan, niezrównany Cuan, cofnął się do kąta i wyjął z torby drzwi własnej produkcji, rozglądając się za Disandriel, której wciąż nie było widać. Już miałam do niego zawołać, że przecież mogę nas stąd wydostać... Ale jeśli naprawdę znalazł granicę z Szarymi Światami? Ha, wtedy tym bardziej powinnam interweniować. A tymczasem zobaczyłam kątem oka, że Edge majstruje przy soczewkach. Pewnie losowo, bo wątpię, że o takim rezultacie marzył.
Portal otworzył się, a jakże, po czym wyskoczył z niego demon. Stanął na podłodze z hukiem posyłając dokoła falę uderzeniową, która zwaliła nas wszystkich z nóg. I albo był to ten sam demon, któremu ułatwiłam ucieczkę w Kelthace, albo mam ostatnio szczęście do spotykania sobowtórów.
- Dobra robota, przyjacielu! Czyż nie po to tu przybyliśmy? - nie tracąc pewności siebie Quetharis stanął na nogi i... nie zdołał rzucić żadnego zaklęcia. A demon po prostu podniósł go za głowę, jak szmacianą lalkę, i skręcił mu kark. Po chwili taki sam los spotkał błękitnego Iathrila, który zdążył jeszcze wydać jęk zawodu. Zawodu, że nie miał racji i że demona nie dało się do niczego przekonać.
Usłyszałam jak Cuan woła mnie spod drzwi - już powiększonych - pod którymi stał razem z Disandriel - już widzialną i w postaci chudego podlotka, jaką już kiedyś przybrała. Nie namyślając się podbiegłam do Edge'a, złapałam go za rękaw i pociągnęłam za sobą. Wybiegliśmy na otwartą przestrzeń, a następnie Cuan zamknął drzwi, które niestety posypały się na kawałki.
- To chyba nie są Szare Światy - rozejrzałam się z ulgą, że sama się nie rozsypałam.
- Jeszcze nie, ale jesteśmy tuż-tuż - tych słów nie wypowiedział Cuan, tylko Edge, a w jego głosie było tyleż niezadowolenia, co... oczekiwania?
- To cud, że te drzwi w ogóle zadziałały - zwróciłam się do Disandriel. - Nie uszło mojej uwadze, że coś ci się stało w moc.
- Demon nie odebrał mi jej, tylko zakłócił - wzruszyła ramionami. - Niedługo powinna się unormować. Powiedz mi lepiej - warknęła nagle - po czorta przyciągnęłaś tu jednego z nich?!
- Dobre pytanie - dorzucił Cuan, odgarniając włosy z czoła. - Sam bym je zadał, gdyby i on nam po drodze zszarzał.
- I w tym właśnie sęk - westchnęłam. - Nie jest jednym z nich, tylko jednym z was.
O ile Cuan, jak to on, nie wyglądał na zaskoczonego, o tyle czarodziejka wytrzeszczyła oczy jak piłeczki.
- Interesujące - skomentował Edge bez większego zainteresowania. - Czy to dlatego tak intensywnie wyczuwam twoją obecność?
Uśmiechnęłam się niewesoło.
usunęło mi komentarz. łe.
OdpowiedzUsuńw każdym razie cieszę się! nareszcie :3
Jak śmiało T_T
UsuńAle ciąg dalszy soon :3
Porządna, dłuuuga notka! *___*
OdpowiedzUsuńTylko muszę jeszcze raz przeczytać i posprawdzać, kto jest kto, bo mi się imiona pomerdały :D W każdym razie fajnie, że dużo się dzieje... I fajnie, że nareszcie - nareszcie! - doczekałam się dwojego demoniego samczyka :D
Ha! Mówiłam, że Cuan zrobi coś rozsądnego! I to dwa razy ;)
OdpowiedzUsuńI cieszę się bardzo z notki. I spokojnego czasu na delektowanie się nią...
OdpowiedzUsuńI co dalej, i co dalej? :>