7 VII

- Co, sumienie cię ruszyło, że o mnie nie pamiętałaś? - prychnęła Nindë. Poczekała z odezwaniem się aż staruszek wyjdzie ze stajni - czy też z pomieszczenia, które okazjonalnie robiło za stajnię - wyszedł zresztą prędko, bo i tak bał się zbliżać do No Doubta.
- Gdybym nie pamiętała, w ogóle bym tu nie przychodziła - stwierdziłam.
- Ale od kiedy tu przyjechaliśmy, cały czas chodzisz piechotą.
- Za to pozwoliłam ci na bieganie po burzy - przypomniałam. - W ciemnościach, przy szalejącym wichrze i trzaskających piorunach...
- Tak, tak. I pod Geddwynem.
- No dobrze, może i jest trochę za kolorowy, ale to ci tak przeszkadzało?
- W zasadzie nie - zamyśliła się. - Miał ciekawe pomysły. Na przykład poszukiwanie źródła tej burzy.
- A jakież to źródło może mieć burza? - zmarszczyłam brwi. - Czy to ma znaczyć, że nie była naturalna?
- Nie wiem, bo nie znaleźliśmy - wzru... potrząsnęła grzywą.
Westchnęłam ciężko, widząc, że znów mi czegoś nie powiedzieli. Geddwyn oznajmiał radośnie, że wybiera się na przejażdżkę, a co robił podczas niej? Pchał się w największą burzę? Ciekawe w takim razie, dokąd jeździł Aeiran i czy odpowiedziałby mi wprost, gdybym zapytała... O, o wilku mowa. Ledwo o tym pomyślałam, a wpadł do stajni i prędko osiodłał No Doubta. Zdawał się nie zwracać uwagi na moją obecność, a ja patrzyłam na to z oszołomieniem.
- Aeiran, dokąd?! - zawołałam, gdy już wyjeżdżał.
- Nie martw się - rzekł tylko, jakby nie wiedział, że czymś takim wcale mnie nie uspokoi, po czym popędził gdzieś w dal.

No cóż, nawet udało mi się jakoś bardzo nie martwić przez następne trzy godziny, a potem coś innego zajęło moje myśli... Kiedy wróciliśmy z naszego codziennego popołudniowego zwiedzania, przed gospodą czekał cierpliwie strojnie odziany przybysz. Wysoki i smukły, o delikatnych dłoniach i szlachetnych rysach, długie włosy miał związane na czubku głowy. Wyglądał na arystokratę o artystycznych upodobaniach, ale stał prosto jak żołnierz.
- Jestem Lang Mei-Dan, kapitan osobistej gwardii jego cesarskiej mości - przedstawił się.
- ...Widzę - odezwała się słabo Xianling. Mężczyzna spojrzał na nią u uśmiechnął się lekko.
- A ty, panienko, jesteś pąsową peonią w początku rozkwitu - ukłonił się jej z całą galanterią, z jaką można wykonać tego rodzaju sztywny ukłon. Nie mogłam sobie darować cichego prychnięcia, kiedy biedactwo rzeczywiście spąsowiało.
- Jego cesarska mość polecił mi sprowadzić twoich gości do pałacu - wyjaśniał jej tymczasem konfidencjonalnym tonem. - Chce się im dobrze przyjrzeć... I chyba ma rację.
- Zaiste - przyznała, wpatrując się w niego okrągłymi oczami.
- Jesteśmy tacy interesujący? - zachichotał Geddwyn, na co odwróciła się w jego stronę, już ze swoją zwykłą miną.
- Jesteście straszni - burknęła.
- Nie ma jak mówienie prawdy prosto w oczy - zareagował wesoło przybysz. - Rzadko spotykana w naszym kraju cecha. Będzie kiedyś z ciebie dobra żona.
- To obłuda jest tu w cenie? - zainteresowałam się. - I nie jest cechą dobrej żony? W takim razie pewnie mało kto się tu żeni.
- Uprzejmość - poprawił z naciskiem. - A od uprzejmości są konkubiny... Z jednym niekiedy wyjątkiem. I kurtyzany.
Usłyszawszy to, z jakiegoś powodu miałam ochotę sama się ukłonić. Z podziwem.

Ogrodzony murem przed resztą świata dwór cesarski przypominał miasto wewnątrz miasta. Przy takiej ilości budynków i ogrodów chyba wszystko można by było tam znaleźć. Niby największe wrażenie robił oczywiście sam pałac, a także wysoka wieża z kunsztownie wykonanymi smokami przy drzwiach i chyba na dachu, choć oczywiście trudno się było lepiej przyjrzeć... Ale najbardziej urzekła mnie maleńka świątyńka przy sadzawce, w cieniu drzew. Było w niej coś przyjaznego i chyba nie tylko ja tak pomyślałam, sądząc po porozumiewawczym uśmiechu Geddwyna.
W pałacu dało się czuć zapach jaśminu, ale niespodziewanie - razem z odgłosem prędkich kroków - dobiegła nas też woń przypraw.
- Kapitanie Lang? - zza rogu korytarza wybiegła do nas konkubina. - Co to ma znaczyć? Dlaczego nie jesteś przy jego cesarskiej mości?!
- Bo właśnie on mi zlecił przyprowadzenie twoich protegowanych, pani Zhei-Zhei - gwardzista uśmiechnął się jak na widok bardzo bliskiej osoby. - Czy jest teraz w swoich komnatach?
- Owszem, i nie mogę zrozumieć jego nieostrożności. Siedzi tam zupełnie niestrzeżony! Miał przyjść sekretarz, żeby zdać relację z posiedzenia, a tymczasem nawet on się nie zjawił!
- Jesteś taka opiekuńcza, pani Zhei-Zhei, a nasz nieszczęsny władca tego nie docenia - westchnął Lang. - A co do Xiang-Yu, na pewno dotrze do nas prędzej czy później, gderając, że znów go coś ominęło. Czy zaprowadzisz nas teraz do cesarza?
- Trudno, żeby nie - dziewczyna skinęła na nas i ruszyliśmy dalej przez korytarz pełen gobelinów z barwnymi scenami akcji.
- To wydarzenia z zamierzchłych czasów i legend - wyjaśniła Zhei-Zhei, widząc, że się zainteresowałam. - Jeśli zechcecie, mogę wam coś opowiedzieć, gdy już uporamy się z cesarskimi kłopotami. Co prawda z historią jestem do tyłu, sama dopiero się uczę, ale znam wiele baśni, jeszcze od matki...
- I umiesz je opowiadać znacznie ładniej niż twój nauczyciel - wtrącił z przekąsem Lang. - Może gdybyś to ty przekazywała jego cesarskiej mości wiedzę, stałby się bardziej chętny do chłonięcia jej.
- Dlatego właśnie tak pilnie się uczę - roześmiała się.
- Co to za władca bez wiedzy o własnym kraju? - zapytałam ze zdumieniem.
- Och, on jest zupełnie odporny na wiedzę - skrzywił się kapitan.
- Nieprawda - zaprotestowała Zhei-Zhei. - Byłby bardzo pojętny, gdyby tylko chciał. A jednak zupełnie się nie interesuje rządzeniem. Myślę, że to jakiś rodzaj buntu.
- Buntu? - zachichotał Geddwyn. - Można się zbuntować przeciw królowaniu, jak dziecko przeciw surowym rodzicom?
- Coś w tym jest - przyznał Lang. - Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę przeznaczenie... O, jesteśmy.
Doszliśmy do sporych drzwi z wymalowanymi kwiatami kamelii. Zhei-Zhei odsunęła je bez pukania, odsłaniając prosto, ale elegancko urządzoną komnatę w jasnych barwach. Stojący przed wielkim lustrem blady młodzieniec w długiej fioletowej szacie odwrócił się prędko i czujnie, lecz kiedy zobaczył, kto wchodzi, uśmiechnął się lekko i odgarnął z twarzy pasmo długich włosów. Były rozpuszczone i ku mojemu zaskoczeniu srebrzyste.
- Przyprowadziliśmy gości, wasza cesarska mość - konkubina odwzajemniła uśmiech.
- Dziękuję, Zhei-Zhei - powiedział melodyjnym głosem. - Czy teraz możesz odejść i przynieść nam trochę swoich pysznych ciastek? O głodzie rozmowy ciężko idą.
- Ale... - zawahała się.
- Bardzo proszę - uśmiechnął się jeszcze bardziej ujmująco. - I może przypadkiem spotkasz mojego sekretarza... A jeśli nie spotkasz, możesz się za nim rozejrzeć, ale oczywiście nie musisz się przy tym specjalnie wysilać.
Uśmiech dziewczyny zniknął jak zdmuchnięty płomień świecy, ale ukłoniła się i oddaliła posłusznie, zamykając drzwi.
- To nie było zbyt miłe - zauważył Lang, rozsiadając się na jednej z haftowanych poduszek, leżących na macie.
- Nie miałem wyboru - westchnął cesarz, który nagle przestał trzymać się prosto jak struna i osunął się na swoje posłanie. Doszłam do wniosku, że ta jego bladość raczej nie jest naturalna... Nie przestał jednak się uśmiechać, bardzo ładnie, skądinąd. Miał delikatne rysy, jeszcze nieco chłopięce i zastanawiałam się, ile może mieć lat.
- Zhei-Zhei jest najdroższą przyjaciółką jaką kiedykolwiek miałem - odpowiedział na pytające spojrzenie Langa. - I wiesz, że na całym dworze tylko wam trojgu naprawdę ufam, ale na razie nie chcę jej martwić.
- A oni? - kapitan wskazał na nas. - Czyżby wasza cesarska mość zamierzał zaufać tym przybyszom?
- Skoro ona ich sprowadziła... Usiądźcie - srebrnowłosy skinął ręką. - Dzisiaj niczego nie próbowano, więc czuję się lepiej i mogę wszystko opowiedzieć.
- To chyba nie chcę wiedzieć jak wygląda, kiedy się czuje gorzej - szepnął do mnie Geddwyn, który najwyraźniej dostrzegał u młodzieńca coś więcej, poza bladością.
- Nie wiem czy ktoś zesłał klątwę, czy stosuje truciznę... Choć codzienne zamienianie się czarkami wina z Zhei-Zhei pewnie nie polepsza mi zdrowia - cesarz zrobił minę psotnego urwisa.
- Co takiego?! To nierozważne! - oburzył się Lang.
- A co ty byś zrobił na moim miejscu, Mei-Dan?
Kapitan od razu spuścił z tonu.
- Czy zakładamy, że ktoś próbuje zamachów na panią Zhei-Zhei? - zapytał. - A jeśli tak, to dlaczego?
- Może ktoś jest zazdrosny, że to ona jest konkubiną - podsunął Geddwyn beztroskim tonem. - A może założył, że jeśli doda jej coś do picia, jego wysokość zareaguje właśnie tak.
- Jakikolwiek jest powód, nie należy dać tej osobie satysfakcji - stwierdził cesarz. - Może nie wyglądam, ale mam silny organizm i się trzymam... Nie zaszkodzi jednak poprosić o pomoc, kiedy się ma okazję. Nie należy okazywać aż takiej dumy i nieufności.
- Dawno nie słyszałem, by jego cesarska mość powiedział coś tak rozumnego - odezwał się Lang na stronie.
- Może nie słuchałeś, kiedy było trzeba? - zachichotałam.
Srebrnowłosy tymczasem skoncentrował na nas spojrzenie.
- Jedno z was zajmuje się uzdrawianiem - powiedział. - Ale czy nie powinno być was troje?
- Powinno, ale jeden zmarudził - prychnęłam i odruchowo spojrzałam w okno z niepokojem. I zamarłam.
- Co się tam dzieje? - cesarz też to zauważył i podszedł z zaciekawieniem, tak samo zresztą jak Lang. Po niebie gnała wielka ciemna chmura z zadziwiającą prędkością i głośnym szumem. I co chwilę zmieniała kształty na coraz bardziej fantazyjne... Aż nagle się rozpadła.
- I koniec - powiedziałam głucho, odwracając się od okna. Zdążyłam jeszcze złowić wzrokiem krzywy uśmiech Geddwyna, zanim odwrócił głowę. Nie patrzył w okno, ale chyba wiedział, co mógłby za nim zobaczyć.
- Pokaż mi jak leczysz, przybyszu - cesarz tymczasem zajął miejsce z powrotem na łóżku.
Geddwyn bez namysłu usiadł obok niego. Dziwiła mnie ta chęć pomocy, bo wiedziałam jak nie lubi uzdrawiania i jak rzadko je stosuje. W jego przypadku - jak i zresztą u Maeve - polega to na wchłonięciu choroby czy też klątwy i zneutralizowaniu jej... W sobie. Nieprzyjemny proces, który mój przyjaciel porównał kiedyś do pocieszania człowieka u progu samobójstwa. A jednak ze skupieniem ujął dłoń młodzieńca w swoją i przesunął po niej drugą. Syknął cicho i zmienił się na twarzy.
- Chłodno - uśmiechnął się uzdrawiany z nagłą ulgą, po czym uniósł dłoń ducha wody i przyłożył sobie do policzka. Lang obserwował to z uwagą i raz zmarszczył brwi, kiedy Geddwyn zapytał: - Ileś ty tego przyjął, dzieciaku?
- To nic, to nic, kapitanie - cesarz machnął ręką na ten brak szacunku. - Chcę, żeby on został u mnie do jutra. Przynajmniej.
- Nie ma sprawy - zgodził się mój przyjaciel.
- Jesteś niemożliwy - uświadomiłam mu starą prawdę.
- Oj, czemu tak dziwnie na mnie patrzysz?
- Nie patrzę dziwnie. Wzrok ci się zamazuje.
- Słuchaj, mam szansę przekonać Zhei-Zhei do tego portretu, więc tym bardziej zostaję.
- No to ja będę szła - wzruszyłam ramionami. - Co prawda zaraz się zgubię, ale wolę być przynajmniej w drodze do gospody. I mam ochotę na spacer.
- Kapitan cię odprowadzi, ma wprawę - stwierdził enigmatycznie cesarz. - Ale nie poczęstujesz się ciasteczkiem? Zhei-Zhei powinna w końcu wrócić niedługo.
- Chyba, że zaszyła się w kącie i fuka obrażona - mruknął Lang.
- Jeśli wasza wysokość pozwoli, jeszcze tu wrócę, sprawdzić, czy Geddwyn nie narobił za dużo kłopotów, wtedy się chętnie poczęstuję - ukłoniłam się, na co skinął głową radośnie i ułożył się wygodnie na posłaniu.
- A jak wrócisz, kapitanie, będziesz mógł powtórzyć Xiang-Yu, o czym się tu dzisiaj mówiło.
- Wasza cesarska mość sam może mu powtórzyć.
- Nie, bo zamierzam zamknąć komnatę i spać.
Gwardzista pokręcił głową z rezygnacją i otworzył drzwi. Dla mnie audiencja była skończona.
Na zewnątrz zaczęło grzmieć.

Dość szybko dotarliśmy pod gospodę, bo chciałam prześcignąć następną burzę. Lang szedł grzecznie za mną, zapytując, czy zawsze spaceruję takim prędkim krokiem (odpowiedziałam, że oczywiście). W każdym razie, kiedy już doszliśmy, czekała mnie niespodzianka. W postaci trupa... Chociaż nie, później się okazało, że jednak żył. Ale leżał w poprzek drogi, tarasując przejście, a jego długą peleryną powiewał coraz mocniejszy wiatr.
Przystanęłam przy nim, upewniłam się, że jednak żyje i poprosiłam Langa o pomoc we wtarganiu go do gospody, zastanawiając się, jak Xianling to przyjmie.
Zaczynało błyskać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz