Dziwnie jakoś jest. Był taki
moment, kiedy poczułam, że muszę się na razie wyrwać z Ko-Youan i z
tamtej opowieści, że pora, by przez jakiś czas potoczyła się własnym
torem, bez mojego wglądu. Dzięki temu, kiedy do niej wrócę, będzie mogła
okazać się nieprzewidywalna, odsłonić jakiś nowy wątek... A jednak
teraz, kiedy już się stamtąd zabrałam, czuję się jakby nagle odcięto mi
dopływ tlenu.
Co dziwniejsze, trudno mi się przyzwyczaić do nieobecności Geddwyna.
Niby pofukiwałam, kiedy odwlekał własne sprawy dla wyprawy z nami, ale
równocześnie zdążyłam przywyknąć do myśli, że ma w tym wszystkim jakąś
swoją rolę. No dobrze, niewątpliwie ma, lecz widocznie jest to rola
ściśle związana z Ko-Youan, a nie ogólnie z tą podróżą. Kiedy pojawiła
się Świetlista Songlian, mogłam dać głowę - wręcz miałam nadzieję - że
właśnie ona jest którymś z brakujących elementów układanki, a tymczasem
była zadowolona, że może zabrać się z nami. Czasem jedzie na grzbiecie
Nindë, a niekiedy leci obok, dorównując prędkością naszym koniom.
Niewiele można z niej wyciągnąć - nie dziwi mnie, że nie jest rozgadaną
ekstrawertyczką, ale mimo wszystko spodziewałam się czegoś innego. Chyba
wciąż patrzę na nią przez pryzmat moich wcześniejszych odczuć, a to
niekoniecznie właściwe. Nie wiem czy jest z nami, bo rzeczywiście należy
do tego wszystkiego, czy też po prostu chciała sobie pobyć chłodną
obserwatorką i zabrała się z nami przy okazji. Z drugiej zaś strony,
chodzi mi po głowie jakieś miejsce czy idea miejsca, w którym ona
powinna się znaleźć, do którego by pasowała. Nie wiem tylko co to za
miejsce ani czy w ogóle istnieje. Może ziści się dopiero kiedy je
wymyślę, chociaż tego akurat bym nie chciała.
Od kilku dni jedziemy bez zwracania uwagi na czas i przestrzeń. Jak w
takich warunkach mamy znaleźć to rozwydrzone bóstewko z Pieśni, nie
jestem pewna - przypuszczałam raczej, że będziemy pilnie obserwować i
jechać po śladach zniszczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz