- Był kiedyś pewien świat – zaczęła cicho Brangien, siadając bliżej
ognia. – Był srebrny jak księżyc i złoty jak jesienne liście, a w świetle
słońca skrzył się jak kryształ.
Cała trójka… a raczej czwórka dzieciaków, bo Tiley bawił się z nimi cały
dzień, przysunęła się do niej błyskawicznie, z zachłanną ciekawością.
Tak od siebie różni, a doskonale zgrani, zwłaszcza gdy zaczynał się
wieczór opowieści.
- Szumiał tam wiatr, rośliny pięły się w górę, płynęły strumienie –
opowiadała z uśmiechem, ale ogień rzucał na jej twarz przedziwne cienie,
czyniąc ją podobną do złowieszczej maski – Gdzieniegdzie wyrastało
zboże o złocistych kłosach, którego nikt nie uprawiał, a drzewa rodziły
wspaniałe owoce… Których jednak nikt nie jadł. Bo na tamtym świecie nie
mieszkało nic, co miałoby serce i rozum.
- A dusę? – wysepleniła Neid, najmniejsza słuchaczka.
- Duszę… Może. A może nie? Jeden, jedyny podróżnik odwiedził ów świat
dawno temu i poświęcił wiele czasu, szukając tam życia. Po powrocie do
domu rozpowiadał, że nic nie znalazł, że nawet natura stoi w miejscu i w
czasie – na przełomie lata i jesieni. I wierzył, że tam właśnie bogowie
urządzili sobie galerię doskonałości. – Brangien mówiła pewnie, bez
wahania, nawet gdy jej przerwano. Nie była to natchniona opowieść barda,
ale starannie wyćwiczony efekt powtarzania raz po raz tego samego, w
czasach, gdy w Teevine wychowywała się jedna z kandydatek na Władczynię
Żywiołów.
- Bez ludzi jest doskonale? – zastanowiła się na głos Ivy, zapatrzona w przestrzeń niedziecięcym wzrokiem. – A bez życia w ogóle?
- A jeśli zrobisz czemuś zdjęcie, będzie ono lepsze niż oryginał? – odparował Tiley z zadowoloną miną.
- Będzie odbiciem – stwierdziła dziewczynka, po czym zamilkła i uśmiechnęła się do Brangien. Ta odwzajemniła uśmiech i podjęła:
- Aż pewnego dnia na świat spadł deszcz płomieni i spalił wszystko aż do
czarnej ziemi. Nigdy wcześniej nie było tam ognia i może brakowało go
stwórcom świata, ale za bardzo się rozpędzili. A może ktoś uznał go za
zbyt doskonały – albo właśnie za mało doskonały i postanowił zniszczyć
go w złości? Nikt nigdy nie poznał przyczyny. Ale później, dużo później,
popioły rozwiały się i wyrosły nowe rośliny, spadł deszcz i świat ożył
na nowo. Tylko że z kolorami, porami roku i coraz to nowymi
zwierzętami… W końcu pojawili się i ludzie, którzy przynieśli tam gwar i
taniec, ale żaden do dziś nie zna starej historii.
Dzieci westchnęły jednogłośnie; każde z pewnością miało własne myśli i zdanie o tej opowieści, ale pochłonęły ją i zapamiętały.
Ziewnęłam szeroko i zatęskniłam za snem, gdy trawa zaszeleściła pod
czyimiś stopami. Nie miałam pojęcia, że ktoś jeszcze przysłuchiwał się z
kącika, a raczej spod drzewa.
- Pamiętam tamten świat – Arten stanął przy mnie i uśmiechnął się
porozumiewawczo. – Kwitnący i udający, że istnieje od wczoraj. Wiecznie
rozświętowany. A ty pamiętasz?
- No pewnie – roześmiałam się. – Przecież tam się poznaliśmy. Byłeś taki z innej bajki.
- Ty tym bardziej. Mieszałaś nieszczęsnym ludziom w głowach, próbując zgłębić tę historię. I sama srebrzyłaś się jak księżyc.
- Sam nie byłeś lepszy. Wojownik ścigający zbiegłe demony, w miejscu,
gdzie nie było wojen... W dodatku przerwałeś ten
swój pościg, żeby mnie obkomplementować. Wszystko było takie czarowne i
nierzeczywiste.
- Fakt. Ale prawdziwe, nie uważasz? – teraz on zapatrzył się we wspomnienia. – Zawsze będziemy to mieć w pamięci.
- Swoją drogą, dla ciebie zawsze musi być czarownie i nierzeczywiście –
zauważyłam. – Brangien zrelacjonowała mi ze szczegółami twoje zachowanie,
kiedy się poznaliście.
- Bo na co dzień jestem zupełnie przyziemny – Arten skrzywił się zabawnie. – Dopiero jak się zakocham, to z rozmachem.
Parsknęłam głośnym śmiechem, aż Brangien mnie usłyszała i przyszła
spytać, co knujemy. W odpowiedzi Arten cmoknął ją w czółko i szepnął coś
do ucha, ale skwitowała to prychnięciem i wróciła do ogniska, by dalej
snuć opowieści. Arten nie dał za wygraną i poszedł za nią, a ja udałam
się spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz