To był jeden z tych snów, w których tkwiłam w samym środku wydarzeń, a
jednocześnie obserwowałam je cudzymi oczami. Brnęłam w nim przez białą
pianę, która raz wydawała się śniegiem, a raz grzbietem fali; nade mną
wisiało wielkie zwierciadło, a może ekran, transmitujący pogoń za jakimś
rzadkim gatunkiem zwierzęcia. I zobaczyłam tam siebie, uczestniczącą w
tych łowach, mierzącą z łuku w coś zwiewnego, co odbijało moje strzały
swym imponującym porożem. Pytałam kogoś, dlaczego na to polujemy, ale
nie dostałam odpowiedzi, musiałam więc strzelać dalej i zarazem biec,
dopóki nie potknęłam się o coś niewidocznego. Złapałam równowagę i
zanurzyłam ręce w śniegu, by wyłowić niespodziewaną przeszkodę. Nagle
śnieg zmienił się w srebrne, świecące confetti, które rozsypało się we
wszystkie strony, a ja trzymałam w dłoniach niewielki szary kamień,
zbliżony w kształcie do kuli. Był chropowaty w dotyku i lekki – tak
lekki, że z łatwością podrzuciłam go pod samo nie… ekran. Kamień rozbił
pełną obrazów taflę na kawałki, odsłaniając niebo, a sam pomknął w górę,
zamiast spaść.
- Coś ty narobiła!? – zawołał ktoś ze wzburzeniem. – To był martwy świat!
Już miałam odpowiedzieć – tylko co? – kiedy ktoś puknął palcem w moje ramię.
- O, cześć, Vanny! – ucieszyłam się na widok kuzynki. Tuż za nią drobna
czarnowłosa dziewczyna odgarniała resztki snu niczym zaspy z chodnika.
- No, cześć, pałko – tym razem Vanny pacnęła mnie w czółko. – Co to za
sceneria, która aż prosiła: „zgub się we mnie”? Ale ciekawie wyglądałaś,
nie powiem…
- Ciekawie? – powtórzyłam zdezorientowana. Skrzący się puch wokół mnie
poderwał się do góry i zniknął, odsłaniając drewnianą podłogę. – Która z
was to śni?
- Ja, ja! – Yori Yumeno pomachała ręką przystrojoną jakimiś kiczowatymi
pierścionkami. Na jej szyi pojawiło się pierzaste boa, a na głowie
toczek z piórkiem, co przyjęła z zaskoczeniem. – No dobra, to już nie
ja. Ale słuchaj, czemu się tak długo nie widziałyśmy? Nie miałam z kim
Egila obgadywać!
- Trzeba było mówić, mogłabyś ze mną – Vanny uśmiechnęła się jak kot na widok śmietanki.
- A to nie podchodziłoby pod tajemnice służbowe? – wtrąciłam, widząc, że
Yori jakby się speszyła. – Poza tym przez dłuższy czas byłam… Całkiem
gdzie indziej, daleko od wszystkiego. Ale wróciłam już zeszłej jesieni,
trzeba było mnie łapać.
- Zeszłej jesieni to byś się nie dała złapać – prychnęła moja kuzynka,
pracowicie urządzając sen według własnej artystycznej wizji. Już po
chwili wszystkie paradowałyśmy w balowych sukniach, a
dokoła stały manekiny w garniturach, trzymające w dłoniach puste
kieliszki.
- Tańczyć z nimi chcesz? – Yori przyjrzała się dokładnie nowej scenerii,
po czym na powrót zwróciła się do mnie. – Ja też wcześniej nie miałam
wiele czasu, bo wiesz, mam pracę, a nie tylko się obijam. Ale teraz
chciałabym, żebyś pomogła mi znaleźć Hikari-chan.
Poczułam się jak uderzona obuchem w głowę na taką konkluzję radosnego trajkotania.
- Co ci nagle przyszło do głowy?! – zawołałam, przypominając sobie
wydarzenia sprzed paru lat, których nigdy nie miałam siły opisać. – Czemu
tak nagle?!
- Bo pomyślałam, że obie powinnyśmy trochę odczekać, a potem jakoś
straciłam poczucie czasu – wzruszyła ramionami. – No, a ty ją poznałaś.
Spotkałaś we śnie i na jawie.
- Spotkałam ją rok temu – westchnęłam. – I nawet poinformowała mnie, że
jej się śniłaś. Nie mogłaś wtedy odnowić przyjacielskich więzi?
- To nie byłam ja – stwierdziła po prostu i dodała ciszej: – Parę miesięcy temu dostałam od niej list z życzeniem, żebym więcej tego nie robiła, ale to nie byłam ja. To musiał być jej własny sen, wyrzut sumienia albo tęsknota, nie wiem.
- No, raczej nie inaczej – Vanny skończyła urządzanie sali balowej (łącznie z
manekinową orkiestrą) i podeszła do nas. – Rok temu Miya była w
alternatywnej rzeczywistości i tam spotkała twoją dawną psiapsiółkę. No
to jakim cudem miałabyś się do niej wśnić?
- Była… Gdzie?!
- Całkiem gdzie indziej – powtórzyłam słabo. – W równoległej opowieści, w
której Domena Promienistych była połączona ze Srebrną i przewrócona do
góry nogami.
- Jasne. Nie ma sprawy – Yori zamachała rękami z uśmiechem osoby
bliskiej utraty zmysłów. – Spotkamy się kiedyś na jawie i poświęcisz
duuużo czasu na szczegółowe wyjaśnienia. Ale dlaczego Hikari-chan też
tam była?
- Bo rzeczywistości się przenikają – odpowiedziałam. – Rzekłabym, że coraz bardziej.
Tym razem nie wyglądała na zdezorientowaną.
- A więc to dlatego… – zamyśliła się, ale tylko pokręciła głową, nie mówiąc nic więcej.
- No, bo już mi omal ego nie sflaczało – prychnęła Vanny. – Bo gdybyś
ty pokonała barierę między rzeczywistościami, to dlaczego ja nie
mogłam? Dlaczego nie zdołałam znaleźć Miyi w snach?! Już się bałam, że jestem aż tak
do tyłu z moimi umiejętnościami.
- Ale ja nic o żadnej barierze nie wiedziałam! – protestowała Yori. – Ty wiedziałaś?
- Czułam.
- Ja też czułam – przyznałam. – A Hikari mogła nie wiedzieć. Może to był powód?
- Czy to znaczy, że już jej nie znajdę? – zmartwiła się Śniąca. - Do tej pory nie mogę namierzyć jej adresu, ale list ciągle trzymam pod poduszką.
- Niekoniecznie – pokręciłam głową. – Nie wiem, ile światów się przemieszało, ale najwyraźniej ona gdzieś tam jest…
- Wszystko bardzo ładnie – wtrąciła moja kuzynka – ale do czego ja tu
jestem potrzebna? Raczej wam nie pomogę i nawet sceneria wyszła mi
jakaś… Bez życia.
Yori uśmiechnęła się i nagle orkiestra zaczęła grać jakiś jazzowy kawałek.
- Tobie już mówiłam – przypomniała. – Prosiłam cię o opóźnienie efektów.
- Efektów czego? – zainteresowałam się.
- Pertraktacji o coś dziwnego – odpowiedziała mętnie dziewczyna. – Wiesz,
nawet taka supertajna Agencja jak nasza musi czasem korzystać z pomocy
innych potęg.
- Takich jak nasza – dopowiedziała Vanny ze zgryźliwym uśmiechem. – My
wszystkim dajemy, wy od wszystkich bierzecie. Tylko na różnych
warunkach…
Wywiązała się z tego dość długa dyskusja, i to w moim śnie, choć – jak w
pewnym momencie zaznaczyła Yori – im mniej osób znało szczegóły, tym
lepiej, a ja zdecydowanie byłam postronną osobą. Może to dlatego obie
dziewczyny zachowywały się jak na tajne agentki przystało i wymieniały
informacje w tak zawoalowany sposób, że nie byłam pewna, czy rozumieją
siebie nawzajem. W pierwszej chwili myślałam, że znów idzie o ocalenie
jakiegoś świata – to zdecydowanie zdarza się zbyt często – ale szybko
okazało się, że tym razem osią wydarzeń jest Egil, który plątał się po
niewłaściwych miejscach, chlapnął coś głupiego niewłaściwym osobom… I
teraz jemu pierwszemu mogło się za to oberwać.
– Od ciebie? –
uśmiechnęłam się do Yori.
- Ode mnie dopiero na koniec – fuknęła z irytacją. – Już i tak wszyscy się przyzwyczaili, że go niańczę.
- W takim razie dlaczego… I w co takiego się wplątał?
- Choćby dlatego, że jest jednym z bardzo nielicznych ludzi w Agencji –
dziewczyna na chwilę przygryzła wargę, po czym zdmuchnęła z twarzy
kosmyk włosów. – A zresztą to już podchodzi pod tajemnice służbowe. Im
mniej osób zna szczegóły, tym lepiej! – nagle wokół niej zafalowała
błękitna mgiełka. – T’chan, już gadam jak mój szef…
- A nie wystarczy, jeśli go wyciągniesz gdzieś w teren? – podsunęła Vanny. – Na długo, wiesz… Tak długo, aż zapomną.
Yori spojrzała na nią spode łba, jakby chcąc się przekonać, czy nie jest właśnie wykpiwana.
- Tak czy inaczej zamierzam to zrobić – stwierdziła wreszcie. – Znajdę mu
jakąś zajmującą misję, a przy okazji poszukam Hikari-chan. Może wyślą
za nami pościg – zachichotała nagle.
Zamiast szczegółowego opisywania, spróbowałam nie bez wysiłku pokazać
jej obraz miasta, w którym przed rokiem znalazłam jeden z rysunków
Geddwyna… i ślady obecności kogoś, kto powinien mnie niepokoić. Kogoś
noszącego czarną koronę z płomiennymi klejnotami. Na pół mitycznego
kogoś. Jednakże niepokój już dawno sobie odpuściłam, w przeświadczeniu,
że jeśli nie będę się czepiać jego korony, on nie zainteresuje się moją –
o ile w ogóle wie o moim istnieniu.
- Jeśli ten świat tu istnieje, znajdę go i podam ci położenie –
obiecałam, koncentrując się na wizji pozostałości po świątyni Lata. Yori
skinęła głową i przyjrzała się ruinom. Najwyraźniej dostrzegła w nich
coś, co mi umknęło, bo na jej twarzy wyraz podziwu mieszał się z…
Lękiem?
- O żeż – powiedziała nabożnym tonem i nagle cały sen się rozwiał…
( – A nie mogłabyś mi tak wyśnić Xaia? – zainteresowała się później J
i musiałam jej przypominać, że przecież nie zamierzała uganiać się za
każdym ze swoich „znikniętych” po kolei. Nie mówiąc już o tym, że sama
nie jestem w stanie wyśnić czegoś świadomie. Ale to w międzyczasie.)
…A po pobudce zabawa zaczęła się od nowa.
Ze snu wyrwała mnie Ettard, potrząsająca mną tak mocno, że zakręciło mi się w głowie. Aż dziw, że nie odpadła (głowa).
- Zbudź się wreszcie, zbudź! – szeptała gorączkowo. – Stało się coś niedobrego!
- Możemy przyjąć, że już nie śpię? – wymamrotałam z jednym okiem
zamkniętym, po czym zmrużyłam i drugie. Sen jakoś nie chciał odejść.
- Na Boginię, bądź poważna! – słyszałam jak zza ściany. – Marius zniknął!
Według późniejszych zeznań świadków, moją pierwszą reakcją było
przygarnięcie do siebie poduszki, z radosnymi słowami: „super, to ja się
przeprowadzam”. Nie potwierdzam tego z całkowitą pewnością, pamiętam za
to, że coś mnie usadziło z powrotem, kiedy próbowałam z tą poduszką
wstać.
- Co to znaczy, że Marius zniknął?! – wykrztusiłam, gdy już w pełni
dotarł do mnie sens słów Ettard. Otworzyłam oczy – oprócz rudowłosej
zobaczyłam także nadąsaną J i zdegustowaną Vingę. To właśnie ta ostatnia
ze zdegustowaną miną próbowała odebrać mi poduszkę, mój pomost do
krainy snów.
- Nazwał konia, wsiadł na niego i poooszli! – zaczęła wyjaśniać J z
gestykulacją bardziej obrazową niż słowa. – Ale to przecież nie mogło być
takie proste!
- Jak nazwał?
- Nie wiem, z okna nie dało się usłyszeć – westchnęła Ettard. – Ale to ja
mu poradziłam, by nadał koniowi imię. Przyznaję… Uważałam, że to
odpowiedni początek.
- Początek związania ze sobą ich losów?! – jęknęłam boleśnie. – Skąd wy w
ogóle wiecie, że nadał mu imię, skoro nie słyszałyście? Może
powiedział: „masz się mnie słuchać, bo jak nie, to na koninę”?
- Nie zrobiłby tego! – oburzyła się minstrelka.
- A przyjąłby świadomie opcję zostania bohaterem, o którym śpiewają
bardowie? – prychnęła J. – Miya ma rację, może zrobił coś innego.
- Ale to byłoby takie… Takie…
- Romantyczne? – podsunęłam.
- Słuszne! – wypaliła Ettard, a ja zadałam sobie w duchu pytanie, na ile
ta dziewczyna tak naprawdę go zna, choć rozmawiała z nim więcej niż
ktokolwiek inny od jego wyjścia z koszmarów.
- Dziwne jesteście – stwierdziła przysłuchująca się nam Vinga. – Skoro
tak się nim przejmujecie, to dlaczego nie sprowadzicie go z powrotem?
- Bo jeśli się wplątał w jakąś opowieść, wtrącanie się może być
niebezpieczne – odpowiedziałam i przypomniałam sobie o poduszce, którą
bezczelnie zaanektowała. Odebrałam ją i przytuliłam z błogością.
- To o czym mówiłam? – bąknęłam, gdy dotarło do mnie, że wszystkie nadal mi się przyglądają.
- Że się przeprowadzasz – podsunęła J.
- Tak? – nie mogłam sobie przypomnieć. – A dokąd?
- A, chyba tam obok.
- Może być. Tylko najpierw się zbudzę – uznałam i położyłam się z
powrotem. Po takim gwałtownym przejściu ze snu do jawy – czy może z
jednego wątku do drugiego – czułam się zbyt skołowana, żeby sensownie
myśleć. Z pewnością trwała jeszcze noc, a brak oświetlenia tylko pomógł
mi w zaśnięciu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz