26 XI

Tak go zapewniałam, że znajdziemy, a przecież powinnam była pamiętać, że mimo jego najlepszych chęci czarna robota i tak spadnie na mnie - dyżurny wykrywacz anomalii.
Chyba całe miasto obskoczyliśmy przez ostatnie parę dni. Naprawdę całe, niekoniecznie pod względem rozrywkowym, aż oboje zaczęliśmy mieć dość. Ale w ostatni - dzisiejszy - wieczór niebo znów zakryły chmury, co znaczyło, że albo zbliżamy się do celu i opowieść chce nam zapewnić dramatyzm, albo poprostu będziemy mieć utrudnione zadanie...

Przekorny los rzucił nas na koniec do miejsca, w którym odkryliśmy istnienie medalionu - do unikatowej dzielnicy bez neonów. W większości spokojnie śpiącej, choć może ze trzy restauracje nadal były czynne i chyba nawet pełne. Niestety znowu nie było szans wpaść do którejś i sprawdzić czy podawane w niej potrawy smakują tak dobrze jak pachną. Naszym celem stał się budynek wyglądający na opuszczony - dokładnie naprzeciwko gabinetu wróżki. Czy Siły Wyższe się w tym momencie śmiały? Przynajmniej jedna na sto procent.
- Mam nadzieję, że im nie zacząłeś rechotać w czasie zwiadu!
- Nawet jeśli wiatr da się usłyszeć, to i tak nie można go zobaczyć - roześmiał się znowu Ellil. - Ale jak widzisz, udało mi się wylecieć przez wywietrznik. Po to właśnie ktoś je wynalazł, powiem ci.
- Co za śmiała teoria - prychnęłam. - Powiedz, czego się dowiedziałeś?
- Jest ich czterech - zaczął. - Oczy im się świecą, kiedy rozmawiają o tym, jaka to zapłata ich czeka, kiedy dostarczą medalion.
- Komu?
- Zapewne jakiemuś wariatowi, który marzy o kiczowatym amulecie z odpustowym rubinem... Chyba sami nie byli do końca pewni. Ale też wzdychali z ulgą.
- O? Czyżby rzeczony wariat mógł im zrobić coś nieprzyjemnego, gdyby amuletu n i e przynieśli?
- Toteż mówię, że jak dla mnie jest wariatem - mruknął Ellil. - Ale mówili też, że chodzi mu głównie o jedną część... Zobaczymy.
- Ale jak zobaczymy? - zapytałam. - Jeśli zafundujemy im "nawiedzoną piwnicę", pewnie uciekną z naszyjnikiem.
- Możesz wystąpić jako tajemnicza nieznajoma z cudzoziemskim akcentem, pragnąca go od nich odkupić - podsunął.
- Odpada, akcenty to mój słaby punkt. Poza tym musiałabym z ciebie wycisnąć chyba całą gotówkę, wiesz?
- Przyzwyczaiłem się... Choć smarkula przynajmniej wyciska na raty. Co w takim razie robimy?
- Ja spytałam pierwsza... - zaczęłam bardzo dojrzale i rozsądnie. I ten moment złowieszcze siły Chaosu wybrały sobie, by pokazać, na co je stać. Jeszcze nie skończyłam mówić, gdy z piwnicznego okienka doszedł nas głośny szum i błysk lawendowego światła. Tak, właśnie lawendowego. Mogło być liliowe albo wrzosowe, ale było lawendowe.
...Chyba zaczynam popadać w jakieś szaleństwo...
Nie tracąc czasu, wpadliśmy do wnętrza budynku i pobiegliśmy schodami w dół. Zza zamkniętych drzwi nie dobiegał żaden dźwięk, więc Ellil nie cackał się, tylko po prostu wywiał je z zawiasów. W odrapanym pomieszczeniu czterech zupełnie zwyczajnych, mało oprychowatychz wyglądu jegomościów leżało bez przytomności na podłodze. Pośrodku stało wielkie pudło, służące za stół, a na nim leżała nasza zguba i jakieś narzędzia.
- Próbowali rozłupać - odezwałam się głosem bez wyrazu. - Nie wiedzieli, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
- Raczej nie do piekła, bo tętno j e s z c z e wyczuwalne - poprawił Ellil znad jednego z leżących. - Możesz śmiało brać amulet i pryskajmy stąd.
Podchodząc do medalionu, czułam jak coś w nim pulsuje. A kiedy wzięłam go do ręki, pulsowanie jeszcze przyspieszyło, jakby coś było pełne niepokoju... Albo oczekiwania.
- Gdybym to ja go dotknął, wyssałby mi moc, tak? - spytał mój towarzysz. - A u ciebie bez zmian?
- Myślę, że sprawdza czy mu wolno - zachichotałam, bo nagle jakiś diablik mnie podkusił. - Może ułatwię mu wybór?
Gdyby to był fragment opowiadania, a nie spisanych faktów, pewnie sama kręciłabym nosem, że to zbyt łatwe rozwiązanie, ale nie ma po co aż tak narzekać na rzeczywistość, prawda?
Naprawdę nie wiem, skąd i dlaczego mi to przyszło do głowy, ale w tamtej chwili nie to mnie zastanawiało. Mogłam niby użyć mocy demonicznej, astralnej, z której się ziściłam w tym życiu, ale nie byłam pewna czy współgrałaby z tym światem ani czy umiałabym jej użyć (bądź co bądź, zdusiłam w sobie tę część mojej natury już dawno temu). Ale z drugiej strony mogłam po prostu skorzystać z pomocy gwiazd, z ich magii... Wyuczonym czarom we własnym wykonaniu też właściwie do końca nie ufałam, bo nigdy tak naprawdę nie mogłam ich pojąć. Ale co mi szkodziło spróbować, jeśli chciałam rozwiązać tajemnicę amuletu? Co innego mogłam zrobić, jeśli nie nakarmić go magią? Wewnętrzny głosik podszepnął mi: "wezwać J", na co zachichotałam do siebie jak szalona (Ellil chyba się domyślił, bo wyszczerzył zęby). A potem skoncentrowałam się i wymówiłam zaklęcie...
W następnej chwili odrzuciło nas pod ścianę. Błysk się powtórzył, ale krótszy i mniej intensywny - za to zdecydowanie ciekawszy w stutkach. Medalion wylądował na podłodze, rozdzielony na pięć części plus rubin, natomiast w pomieszczeniu jakby zaczęła się robić noc. To prawda, że i tak było tam dość ciemno, ale chodzi mi o prawdziwą noc, taką jak na zewnątrz, ale bez gwiazd i bez księżyca. Najpierw rozpełzła się wszędzie, a na koniec skoncentrowała się w jednym miejscu (tak, w i e m jak to brzmi, ale tak właśnie wyglądało) i zaczęła przybierać względnie ludzki kształt. Układać się w ciało, strój... I głos.
- Tak długo... Tak długo - przemówił długowłosy młodzieniec dramatycznym tonem, do nikogo konkretnego. Chyba w ogóle nas nie zauważył. Wyglądał jakby nie wiedział czy ma się triumfalnie śmiać, czy raczej rozpłakać ze wzruszenia, choć powiewająca peleryna pasowała raczej do tej pierwszej możliwości. Poza tym byłby niezwykle elegancki (nie wiem czy zdobiony kaftan i falbaniasta koszula balansowały na granicy kiczu, czy już ją przekroczyły, ale nie mnie o tym sądzić), gdyby strój nie był tak wymiętoszony; na jego kolorystykę składały się zaś chyba wszelkie możliwe odcienie czerni. Ewentualnie ciemnej szarości.
- Nadszedł jednakże kres mojej niewoli...
Mówiąc to nadal na nas nie patrzył, więc nie dostrzegł, że Ellil na jego widok zrobił minę jakby zobaczył ducha. Za to zdecydował się wreszcie na j e d e n wyraz twarzy - wyraz wściekłej determinacji.
- Aislinn - wycedził przez zęby, po czym nie bez pewnego wysiłku (najwyraźniej tak długo siedział w amulecie, że wyszedł z wprawy) uniósł się w powietrze, powrócił do jeszcze mroczniejszej, ale bezpostaciowej (tak więc skojarzenie z cieniami n i e jest na miejscu i będę to sobie powtarzać aż ataki histerycznego śmiechu ustaną) formy i po prostu wyfrunął przez okno, tłukąc je przy okazji.
- Za nim!! - Ellil oprzytomniał pierwszy i rzucił się do schodów. Prędko zebrawszy części amuletu, pobiegłam w jego ślady, ale mrocznego nieznajomego nie dogoniliśmy. Jedynym tropem, na jaki wpadliśmy po opuszczeniu dzielnicy, było kilka zderzonych na skrzyżowaniu samochodów, których kierowcy wymyślali sobie nawzajem. Przynajmniej dopóki nie ustalili wspólnej wersji wydarzeń - mianowicie, że przefrunęła przed nimi przerośnięta wrona czy jakieś inne, ale równie paskudne ptaszysko.
- W każdym razie mamy amulet - powiedziałam słabo, przyglądając się temu. - Jak myślisz, da się jakoś poskładać te kawałki?
- Pewnie tak - mruknął Ellil i zdziwił się, kiedy wepchnęłam mu owe kawałki w łapki. - O, czyli już mogę dotykać? A myślałem, że problemem jest jednak anomalia, a nie taki głupi demon.
- Tego, co oddamy Cassandrze, dotykać możesz - zdecydowałam, bawiąc się przedmiotem, który został mi w dłoni. - Ale to maleństwo zatrzymam. Chyba ten okropny rubin je zasłaniał, nie będzie różnicy...
Maleństwo było krążkiem podobnym do monety, w przeciwieństwie do mocno zaśniedziałych (dla większej tajemniczości?) pozostałych części połyskującym na złoto. Z jakimś dziwnym symbolem - abstrakcyjną wersją lilii?
- Może gdyby ten uroczy pan nam nie uciekł, dowiedzielibyśmy się czegoś więcej.
- Cóż, przynajmniej wiem, o kim mówił - mój towarzysz parsknął śmiechem. - Co prawda nie wiem, gdzie ją aktualnie można znaleźć, ale on pewnie też nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz