20 V

- Już wiem! - zawołałam z piskiem radości, na który Muirenn aż podskoczyła.
- Co wiesz? - wykrzyknęła równie głośno, ale dość ponurym tonem, dla kontrastu.
- Przypomniałam sobie, jakie pytanie mnie dręczyło - uśmiechnęłam się szeroko. - Skąd Thanderil wziął tych Jeźdźców Słońca?
- O ile pamiętam, mówił coś o miejscu, które nazywał Wenden...
- No to świetnie - skomentowałam. - Czyli już wiem, skąd tego drania znam.
- Czy to znaczy, że mamy ich wykopać? - zapytała czarodziejka z nadzieją. - Całą szóstkę?
- Nie, ich nie! - zainterweniowała J, podbiegając do nas w te pędy. - Oni są mili!
- Z twojego punktu widzenia? - Muirenn spojrzała na nią z ukosa.
- W ogóle!
- Daj im na razie spokój, ale obserwuj - poradziłam. - Następnym razem cię podpytam.
- Jasne. Cieszę się, że jeszcze do nas wrócisz.
- Ale najpierw wróci do m o j e g o świata! - zaznaczyła J. - I odbierze sobie tego pana bez brwi. Jak już przeszukasz to swoje miasto z sektą. Ciekawe, dlaczego właśnie ono.
- Czy ja wiem... - westchnęłam. - Może zjawa po prostu rzuciła losowym miejscem, które zapadło mi w pamięć?
Podeszli do nas Kylph i Shyam, bardziej chętni do wyjazdu, niż się spodziewałam.
- Czuję się jakbym szedł w zastaw - stwierdził kłopotnik. - I to całkiem fajne uczucie, przyznam.
- Może Lona w końcu tam dojedzie i cię odbierze - pocieszyłam (?) go.
Mieliśmy się jeszcze na chwilę zatrzymać poza tym światem, zanim nasze drogi się rozejdą - J obiecała, że zdejmie ze mnie swoją barierę. Jednak już w tej chwili byłam w tym "pożegnalnym" nastroju roztkliwienia. Może dlatego ten dzisiejszy zapisek wyszedł taki ni w pięć, ni w dziewięć?

19 V

- Zobacz - Shyam podstawił mi pod nos książkę - Coś się zmieniło.
Sięgnęłam po nią prędko i rzeczywiście, zobaczyłam dwie nowe linijki:

Powiedzieli, że łatwo
Przy sprzyjającym wietrze

Wysoko, blisko początku strony. Słowa, które natchnęły mnie niespodziewanym optymizmem.
- Coś z tego rozumiesz? - spytał zaintrygowany demon.
- Tyle, że ktoś w tej piosence dokądś zmierza i polega na marzeniach - powiedziałam po namyśle.
- Dlaczego uważasz, że to piosenka?
- Bo uparcie kręci mi się po głowie melodia, która mogłaby pasować... - zaczęłam wyjaśniać, ale nagle urwałam. Kiedyś już przecież miałam podobne myśli. Gdzieś widziałam taką pustą książkę, która zawierała tylko fragment piosenki, choć nie ręczę, że teraz go dobrze pamiętam. Latem, jeszcze zanim zostałam przerzucona tutaj...
- A przecież droga ciągle daleka - zanuciłam, wysilając pamięć i nie słysząc, że ktoś wchodzi do komnatki - gdzie snów niewyśnionych strzegą czarne chmury i szklane góry... Nie, to zdecydowanie nie mogła być łatwa droga. Ale skoro te światy są odwrotne...
- Znowu gdzieś odpłynęłaś - zauważył Shyam z niezadowoleniem. - Czy to wrodzona cecha pisarzy?
- Śmiem twierdzić, że tak - wtrącił się ktoś, kto właśnie stanął obok. - Tak samo zachowywał się mój Laderic, nawet jeśli akurat miałam wolne od pracy i byłam tuż przy nim.
- Może właśnie o to chodziło? - uniosłam głowę i spojrzałam na Muirenn. - Może właśnie twoja obecność napełniała go natchnieniem?
Odwzajemniła spojrzenie, unosząc brew i lekko się krzywiąc.
- Ty mi go nie pozbawiaj wad, z łaski swojej - mruknęła, po czym pociągnęła mnie znienacka za rękę. - A poza tym chodź, bo król się "odbraził" i chce cię widzieć.
- Mnie chce widzieć? - wykrztusiłam, biegnąc za nią korytarzem. - Czy ja jestem najważniejszą osobą w tej grupie, że to zawsze ze mną chce rozmawiać? Moi towarzysze spędzają ten czas w cieplutkim, bezpiecznym kokonie, tracąc chęć powrotu do własnych opowieści. Jeśli twój król tak wierzy w przeznaczenie, to dlaczego nie założy, że spełni się, cokolwiek by nie robić?
- Nie przypisuj mu takich pobudek wziętych z powietrza! - czarodziejka gwałtownie zahamowała i okręciła się na pięcie, stając twarzą w twarz ze mną. - Zdaje się, że to był twój rysunek, nieprawdaż?! I to właśnie ty tak z nimi postąpiłaś!
Wytrzymałam jej spojrzenie, choć nie bez poczucia winy.
- Dlaczego traktujesz mnie tak, jakbyś mnie od dawna znała? - zapytałam cicho. - Dlaczego Caranilla uważa, że było mi sądzone przybyć tu i jeszcze w dodatku dostać smoka? Dlaczego ja się czuję...
Mówiłam coraz ciszej, aż w końcu zupełnie zamilkłam. Muirenn pogłaskała mnie po głowie jak małe dziecko; po prostu nie umiała się długo złościć.
- Może wspólny wróg to tylko wierzchołek góry lodowej - powiedziała i wepchnęła mnie w najbliższe drzwi, które okazały się wejściem do sali balowej. Miejsca audiencji - stylowego, nie przeczę. Aż dziwne, że nie było żadnej muzyki.
- Muirenn zawiadomiła mnie, że planujesz wyjazd, pani - zaczął Diarmaid na wstępie. Nie dosłyszałam w jego głosie wyrzutu, więc chyba rzeczywiście się odbraził.
- Najlepiej już jutro - przytaknęłam. - Moim kolejnym celem będzie miasto zwane Chinedu, o ile dam radę do niego trafić. Pozbędzie się wasza wysokość kłopotu.
- To byłby już drugi - uśmiechnął się lekko. - Muirenn nie może wyjść z ulgi, że Thanderil pozbawił nas swojego towarzystwa. Ale to nie twoja obecność, pani, jest dla mnie kłopotem.
- Och, proszę już do mnie nie panić - westchnęłam ciężko. - Czuję się jakbym była kimkolwiek innym, tylko nie sobą.
- Chyba to rozumiem - przyznał. - Od dawna już nikt nie zwrócił się do mnie po imieniu. Nawet Muirenn nigdy tego nie robiła, choć poza tym traktowała mnie jak młodszego brata.
Z trudem zdusiłam atak śmiechu, kiedy znowu przypłynęło do mnie pytanie, ile też arcymagini może mieć lat. Pokręciłam głową nad samą sobą i oparłam się o połowę kolumny, kierując wzrok w górę. Już zaczynały pojawiać się gwiazdy i uśmiechnęłam się, bo mrugały do mnie zachęcająco. Gdzieś tam były następne światy do odkrycia i już nie mogłam się doczekać, by ruszyć ku nim...
Poniewczasie przypomniałam sobie, że nie jestem sama w tej sali. I że ten człowiek obok, nie wiedzieć czemu, wygląda na zagubionego. Kiedy zaś na niego popatrzyłam, odwzajemnił spojrzenie z poczuciem winy.
- Przepraszam - powiedział. - Doprowadziłem do takiej niezręcznej ciszy...
- Jeśli ktoś tu doprowadził do ciszy, to tylko ja, bo stoję jak ten kołek - prychnęłam. - Poza tym, dlaczego cisza koniecznie musi być niezręczna? Milczenie może niekiedy wyrazić więcej niż słowa.
- Będę pamiętał - zapewnił. - Nie znałem innego milczenia niż to w samotności. Zawsze był ktoś obok i...
- I gadał jak nakręcony?
- Coś w tym rodzaju - uśmiechnął się. - Czy wiesz, że patrząc tak na ciebie, zacząłem zazdrościć mojemu bratu?
Taka nieoczekiwana zmiana tematu sprawiła, że omal się nie przewróciłam.
- Na bogów, skąd tak nagle? - wyjąkałam.
- Widzę, jak twoja dusza wyrywa się do wolności i przygód - wyjaśnił. - On też zawsze był niecierpliwy i ciągle czegoś poszukiwał... I znalazł.
- I w rezultacie zaatakował swoją własną ojczyznę? To niedorzeczne, zazdrościć komuś takiemu.
- Nie myśl, że o tym nie wiem. To... - urwał, chyba szukając odpowiedniego słowa, ale zrezygnował. - Chciałaś mi coś jeszcze powiedzieć?
- Ja? To wasza wysokość mnie tu wezwał - wzruszyłam ramionami. - Ja zwykle nie mam do powiedzenia niczego sesownego.
- Cóż... Czy w takim razie zgodzisz się być naszymi oczami i uszami w światach? Kimś takim miał być nadworny kronikarz, ale słuch o nim zaginął.
- Kronikarz?...
- Laderic - dopowiedział z uśmiechem. - Muirenn z pewnością zdążyła już ponarzekać, jak to musiała dzielić czas i uwagę między mnie a jego.
- Mogę być - roześmiałam się. - To nie pierwszy świat, w którego ochronę jestem wrabiana, nie zaszkodzi mi.

Opuściłam salę z wrażeniem, że jeden kawałek ściany jest ciemniejszy niż jej reszta i że ta ciemność mnie ściga.
- Dość tego - stanęłam i spojrzałam w tamtą stronę, starając się by mój wzrok stał się przeszywający. - Bez wygłupów, dobra?
Ciemna plama westchnęła cicho i przybrała ludzką postać, stając się Shyamem. Tuż obok niego stanął Kylph, który właśnie zdjął z siebie czar niewidzialności.
- No proszę, ciebie nie przewidziałam - zdziwiłam się. - Czy J-chan też się gdzieś tu plącze?
- Nie zlokalizowaliśmy - wyszczerzył zęby niezawstydzony Kylph. - Ale to by do niej pasowało, nie ujawniać się.
- Już sobie wyobrażasz, że ją tak dobrze znasz? - uśmiechnął się ironicznie demon.
Machnęłam ręką z rezygnacją i przeszłam obok nich bez słowa, co przyjęli bez zaskoczenia. Nie patrzyłam, dokąd idę, zastanawiając się, o co, u licha, miałam zapytać - a z pewnością było to coś ważnego - i w którym właściwie momencie coś mnie wytrąciło z równowagi na tyle, że wszystkie ważne rzeczy wyskoczyły mi z głowy.

18 V

Zła jak chrzan, siedziałam nad książką i narzekałam w duchu, że reszta tekstu się nie pojawia. Co jest, oczekuje, że sama dopiszę?! To byłaby już kompletna katastrofa... Tymczasem nawet Shyam zdążył mi już dać taką radę.

- Posłuchaj - zwróciłam się gorączkowo do Muirenn. - Musi być jakiś sposób, żebym ich dogoniła mimo tych dwóch dni przewagi! Podrasuj mi magicznie powóz albo coś.
- A tak ci tęskno do Tarquina? - zmierzyła mnie rozbawionym spojrzeniem.
- To swoją drogą - wzruszyłam ramionami. - Ale chętnie zapytałabym Thanderila, skąd wytrzasnął ten rysunek. Wcześniej jakoś nie było okazji...
- No to mi przykro, bo wybrali się poza nasz świat - nagle miejsce rozbawienia zajęło rozdrażnienie. - Wskoczyli w portal i tyle ich widziałam.
- W portal? - powtarzanie za nią zaczęło mi chyba wchodzić w krew. - Mimo bariery, którą zmoże tylko Dziecko Chaosu?
- Tak, mimo bariery - prychnęła. - Elf nosi ze sobą jakiś przyrząd, który skutecznie niweluje magię wkoło. Zdajesz sobie sprawę, jaki to dla mnie cios?
- Jakiś przy... Znaczy, a wiesz, jaki dla mnie?! - wykrzyknęłam. - Pamiętaj, że dostaliśmy się tu przez niezidentyfikowany portal! I to z miejsca, w którym działały właśnie rozpraszacze magii, i to masowo!
- O cholera - podsumowała trafnie Muirenn. - O tamtym portalu pamiętam. I teraz już wiem, dlaczego nigdy nie ufałam Thanderilowi.
- Co to był za przyrząd? - nie ustawałam w pytaniach. - Jeśli miał jakiś podejrzany kwiatkopodobny symbol, to... To dopiero będzie katastrofa!
- Nie dane mi było się przyjrzeć - powiedziała zmartwiona czarodziejka. - Drań trzymał to zazdrośnie w ukryciu.
Westchnęłam, żałując, że nie pozostałam przy wgapianiu się w książkę. Teraz pozostawało tylko zdać relację J i poczekać aż mnie ofuka. Tylko tego mi jeszcze brakowało.

17 V

Jakoś zawsze tak jest, że powrót wydaje się trwać krócej, nawet jeśli odległość pozostaje taka sama. Tak było i tym razem, szczególnie, że w połowie drogi oczekiwali nas Jeźdźcy Słońca w swoich lśniących zbrojach. Zostałyśmy powitane radosnymi okrzykami, a potem jazda przebiegała już przy elfich pieśniach, w których przeważały motywy pięknych dam, o które warto walczyć, a także strudzonych podróżników, oczekiwanych przez ich ukochane.
Zanim udaliśmy się do pałacu, wszyscy razem odstawiliśmy powóz i konie do stajni. Dwóch elfów pomogło mi wysiąść, trzeci zaś wziął J na barana, co przyjęła jako należny jej honor. Kiedy weszliśmy, oprócz Muirenn, która zaraz mnie uściskała, czekał na nas wielebny Oswin, jak zawsze niezadowolony.
- To szokujące, że kalacie swoje istnienie towarzystwem istot Chaosu - rzucił z niesmakiem w stronę Jeźdźców.
- Nie jesteśmy święci, kapłanie, ani one nie są diabłami wcielonymi - odparował błyskawicznie jeden z nich.
- Śmiem zauważyć, że elfy, tak jak i ludzie, potrafią być wrednymi kanaliami - powiedziałam w przestrzeń. - Ale kto mi tu uwierzy?
- My, gwiezdna panno, my! - zawołali Jeźdźcy ze śmiechem, który całkiem dobił Oswina, po czym ukłonili się dwornie i odeszli by robić to, co im pisane, czyli bohatersko strzec pałacu. Doprawdy, okazali się nad podziw mili, mimo że tak nieznośnie efektowni.
- Dobrze cię tu mieć z powrotem - rzekła mi Muirenn. - Bo widzisz, przez ten czas...
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ pojawiła się kolejna osoba, pragnąca złożyć uszanowanie. Był to Diarmaid III we własnej osobie, a uszanowanie polegało na wyładowaniu gniewu. Zupełnie nie w jego stylu.
- Jak mogłaś to zrobić?! - zapytał ostro. - Jak mogłaś, bez mojej wiedzy na tak niebezpieczną wyprawę?! Czy wiesz, jak to się mogło skończyć?!
Przez chwilę go nie poznawałam, kiedy tak porzucił swój spokój, przybierając groźne oblicze. Takie, jakie ukazał smokom, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Może bardziej. A już na pewno podobało mi się to bardziej niż melancholia.
- Wiem, że wasza wysokość czuje się odpowiedzialny za wszystkich, którzy przebywają na jego ziemi - powiedziałam spokojnie (ach, uwielbiam tak kontrastować!). - Ale proszę się tak nie unosić. Za krótko się znamy.
- Co to ma do rzeczy?! - syknął, zdezorientowany.
- Ot, tyle, że jeśli to się przedłuży, będę gotowa się pokłócić, a przecież nie wypada. Poza tym naprawdę nic się nie stało. Ani na mnie nie wyskoczyło znienacka, ani nie zjadło.
- Taką krnąbrnością, moja pani, przypominasz mi mojego brata - skomentował oschle, odwrócił się i odszedł, obrzuciwszy wcześniej J badawczym, oceniającym spojrzeniem. Za nim podążył Oswin.
- On prawie nigdy tak się nie zachowuje - rzekła szybko Muirenn, ale nie tonem usprawiedliwienia, a raczej satysfakcji. - Przyda mu się takie uzewnętrznienie gniewu.
- Nie musiał jednak przyjmować mojego wyjazdu tak osobiście - przewróciłam oczami. - Coś ty mu naopowiadała?
- Nie ja, tylko on - ruchem głowy wskazała na oddalającego się kapłana. - Naprawdę sądzisz, że osobiście?
- Tak to wyglądało - westchnęłam, bo już nie raz nasłuchałam się podobnych wyrzutów. Może to właśnie ja za bardzo wzięłam co nieco do siebie?
- Interesujące - przemówiła J tonem widza, który zaopatrzył się już w zapas popcornu. - Mam wrażenie, że otacza cię tłum wielbicieli.
- Mam nadzieję, że to mylne wrażenie - wzdrygnęłam się. - To po prostu tłum przypadkowych facetów. Właśnie, Muirenn, gdzie chłopaki?
- Kylph snuje się po pałacu, twierdząc, że knuje zemstę - odpowiedziała czarodziejka, prowadząc nas do mojej komnaty. - A Shyam jak zwykle siedzi wśród książek.
- A Tarquin nie? - zdziwiłam się. - On mi się normalnie psuje...
- Nie, on nie... Chociaż, kto wie - rzekła z wahaniem Muirenn. - Widzisz, od wczoraj nie ma go w pałacu.
- Co?! - ryknęłam, stając jak wryta. - Też się wypuścił samopas na jakąś niebezpieczną wyprawę?!
- O, a reakcji jego wysokości się dziwisz - zauważyła złośliwie.
- To co innego - prychnęłam, bo miałam pewne prawo czuć się odpowiedzialna. Tak jak dawniej czułam się odpowiedzialna za Kaede, za Vylette i do pewnego stopnia za Artena, których wyrwałam z przynależnych im opowieści. Mimo wszystko im łatwiej było znaleźć coś w zamian.
- Nie ma jaszczurki? - rozżaliła się J. - A tak chciałam sprawdzić czy w ludzkiej postaci też mu do twarzy z kokardką.
- Zabrał się z Thanderilem, kiedy ten zgłosił potrzebę wyjazdu - wyjaśniła Muirenn. - Oczywiście wszyscy próbowaliśmy go powstrzymać, ale bez skutku.
- Próbowaliście go powstrzymać - powtórzyłam tępo. - Demon, kłopotnik i arcymagini przeciw osobnikowi z resztkami mocy, tak?
- Thanderil był bardzo rad jego towarzystwu - westchnęła czarodziejka. - A nie wypadało mi się z nim kłócić póki jego wysokość nie przyjechał.
- Jak to póki nie przyjechał? - nie zrozumiałam. - Przecież wyjechali razem, prawda?
- Tak, ale elf wrócił o dzień wcześniej, bo gnała go jakaś pilna sprawa.
- No to świetnie - warknęłam. Nie dość, że podpadłam wysokiej figurze, to jeszcze wymknął mi się jaszczur z ko... Znaczy, jeden z towarzyszy. A do tego nie miałam pojęcia, gdzie jest Lona z resztą załogi...

16 V

- Jak na pierwszy raz, byłyście tam dość krótko - powiedziała nam Caranilla, kiedy się ocknęłyśmy. - Kiedy mój umysł odbył pierwszą wędrówkę za wrota, pozostałam tam dziesięć dni. Ostatnio było już łatwiej...
- Dlaczego tak długo? - marudziła J słabym głosem, wiercąc się na swoim posłaniu. - Tam nie minęła nawet godzina!
- W świecie snów i myśli czas płynie inaczej - pokręciłam głową. - Sama dobrze wiem jak łatwo stracić poczucie czasu, odpływając na morze wyobraźni. A potem okazuje się, że minęły już dwie godziny...
- Dwie godziny to nie pięć dni - dziewczynka nie dała się udobruchać. - Do tego w dalszym ciągu kręci mi się w głowie. A przecież nie przeżyłam tam niczego, co mogłoby mnie przyprawić o słabość!
- Właściwie ja też obawiałam się, że będzie gorzej - przyznałam. - Zwłaszcza po tym, co pewne dwie panie wspominały...
- Może po prostu jesteście dobre z natury? - zasugerowała Caranilla. - Nie to, co ten Aethelred.
Na te słowa J zwinęła się ze śmiechu i długo nie mogła się uspokoić. Zaraziła mnie tą wesołością, przez co jeszcze bardziej zakręciło się nam w głowach.
- I z czego tu się śmiać? - fuknęła przewodniczka. - Zanim dostały się w moje posiadanie, Wrota służyły jako kara dla największych nikczemników. Chociaż nigdy wcześniej nic nie wydostało się przez nie na zewnątrz.
- O, właśnie - podchwyciłam. - Mogłabyś wreszcie opowiedzieć coś więcej.
- Tego nie da się opisać - pokręciła głową. - Książę słuchał szeptów, które do niego napływały, i śmiał się, dopóki nie zachrypł. Ten czarodziej, który mu towarzyszył, oszalał ze strachu i odebrał sobie życie, a Calene tylko stała i dygotała, niezdolna odwrócić wzrok. Tylko ja znalazłam w sobie dość siły by zamknąć Wrota i kazać księciu by szedł precz.
- W takim razie cieszę się, że nie przywiozłam tu chłopaków - stwierdziłam. - Cokolwiek byś nie powiedziała, nie wyszłoby z tego nic dobrego.
- A co ty sama widziałaś? - zainteresowała się J. - Podczas twoich seansów?
- Głównie przeszłość... I może jakieś okruchy przyszłości - skrzywiła się Caranilla. - Nic, czego można by mi zazdrościć.

11 V

Stałyśmy we czwórkę przed leżącym na ziemi kręgiem, który emanował przygaszonym światłem. Za chwilę ja i J miałyśmy w nim stanąć.
- Czasami prawidłowe odpowiedzi są ukryte w naszych duszach i umysłach - powiedziała Caranilla. - Ale sami nie potrafimy ich odnaleźć. Po to istnieją Wrota. Taką mam przynajmniej nadzieję.
- A czego chciał się dowiedzieć książę Aethelred? - wróciłam do tematu, który i tym razem przyprawił Calene o dreszcze.
- Chciał wiedzieć, jak wielkie stoją przed nim możliwości. Tymczasem nawet nie zdążył przekroczyć Wrót. Kiedy się otwarły, trudno nam było odróżnić prawdę od złudy...
- Nie mów! - poprosiła Calene wystraszonym głosem, więc przewodniczka porzuciła ten temat.
- Prawda i złuda? Czy tam, po drugiej stronie, jest jakaś kraina snów? - chciała wiedzieć J.
- Może snów... Może lęków, a może nadziei. Zdecydowanie nie dla każdego.
- A dla nas tak?
- Dla was być może tak - pół-smoczyca starała się mówić z niezachwianą pewnością. - Jeśli wejdziecie tam razem, może tak. A ty powinnaś była sprowadzić swoich trzech towarzyszy - dodała ni w pięć, ni w dziewięć, już dla moich uszu.
- Sama chęć przejścia przez Thia'ess to szaleństwo - pokręciła głową Calene. - Nie rozumiem więc, dlaczego cała nasza gromada jeszcze nie ustawiła się w kolejce. Dlaczego sama reaguję takim lękiem.
Jej towarzyszka wzruszyła ramionami i uczyniła kilka gestów, bezgłośnie poruszając ustami. Niemal się spodziewałam, że krąg rozbłyśnie, ale nie - zupełnie zgasł. Teraz mogłyśmy już stanąć w nim bezpiecznie, co też niezwłocznie uczyniłyśmy.
- Wiecie dlaczego ta gromada mnie zaakceptowała, pomimo mojej mieszanej krwi? - dobiegł nas jeszcze głos Caranilli. - Bo przywiozłam ze sobą Wrota. Bali się ich.
A potem poczułam, że coś wyciąga cały umysł z mojej głowy i wszystko dokoła się rozpadło.

Znalazłam się razem z J w pustej przestrzeni; całej szarej, tylko w oddali mrugały jakieś namiastki gwiazd.
- Ustalmy coś - odezwała się dziewczynka, rozglądając się po tym mało urozmaiconym otoczeniu. - Tak wygląda twoja podświadomość, czy moja?
- Mam nadzieję, że jednak nie moja - prychnęłam.
- A ja nie obraziłabym się za taką. Przecież jestem dla siebie kompletnie przewidywalna.
- No, to chyba trochę się nudzisz w swoim własnym towarzystwie.
- Żebyś wiedziała! - przytaknęła radośnie. - Dlatego mnie tak ciągnie do innych istot!
W tej chwili niewielka część przestrzeni zaczęła się wyraźnie zagęszczać i formować. Nie minęła nawet minuta, a stanął przed nami efekt owego formowania - wykapany Xai. Tyle, że lekko przezroczysty, a zamiast eleganckiego garnituru miał na sobie czarny frak. A może granatowy albo ciemnofioletowy? Mienił się, czy też wzrok mnie zawodził?
- Dzień dobry - odezwał się, przywołując na twarz swój charakterystyczny, uszczypliwy uśmiech. - Pozwólcie, że pozostanę przy waszym boku jako ucieleśnienie tęsknot i lęków oraz przewodnik duchowy.
- To jednak był zły pomysł... - powiedziała cicho J. - I w ogóle, co za "ucieleśnienie tęsknot"? Ja za nikim nie tęsknię.
- A dopiero co mówiłaś, że ciągnie cię do towarzystwa - zauważył celnie, na co tylko fuknęła. - Gdybyś przybyła tu sama, zaraz zaczęłabyś za mną płakać.
- Przydałby ci się cylinder - oceniłam krytycznie.
- Nic mi po twoich zachciankach - odparował nonszalancko. - Jestem tu dla n i e j, a ty stanowisz dodatek, w dodatku gratis.
- To dlaczego nie mam własnego przewodnika? - rozżaliłam się.
- Bo ja jestem efektowny za wszystkich przewodników razem wziętych - widmo Xaia błysnęło zębami i popchnęło nas lekko do przodu. - No chodźcie, chodźcie, im dłużej tu zostaniecie, tym trudniej wam potem będzie wrócić.
- Ale dokąd mamy iść? - obruszyła się J. - Tu wszędzie jest całkiem tak samo!
- To fakt - demon skrzywił się lekko. - Ale postarałaś się o monotonne otoczenie i zafundowałaś mi kiczowaty frak, a teraz narzekasz? Zawsze wiedziałem, że jesteś niekonsekwentna.
- To ja wiedziałam - poprawiła. - Jesteś fragmentem mojej podświadomości. Ale zgadzam się, że Miya też mogłaby tu wnieść jakiś swój wkład.
- Nie ma mowy - brzmiała nieprzejednana odpowiedź. - Ona i tak już wnosi swój wkład tam na zewnątrz. Przypałętała się nie wiadomo skąd, a odłamy rzeczywistości już się gromadzą wokół niej na wyścigi.
- Wielkie dzięki - burknęłam. - Nigdy się o to nie prosiłam.
- Ależ ona o tym dobrze wie - widmo pogłaskało J po głowie. - Dlatego nie zostałaś jeszcze stąd wykopana. No i obie posłuchacie bajeczki, którą wam zaraz opowiem.
O, to mnie zaciekawiło, przyznam. Za to J zmarszczyła brewki i zrobiła minę małego sceptyka.
Natychmiast pojawiły się za nami wygodne fotele, a gdy w nich usiadłyśmy, okazało się, że żadna z nas nie może się podnieść.
- Dawno, dawno temu - zaczęło widmo - w małym domku na końcu światów, dziadek wyjrzał przez okno i posłuchał, co mówią ptaki. Usłyszawszy najnowsze wieści, zebrał tyle wnuków, ile zdołał, po czym przekazał im te słowa...
Jeszcze kiedy Xai mówił, przestrzeń przed naszymi oczami ukształtowała się w coś w rodzaju ekranu, na którym słowa przekładały się na wizje. Zobaczyłyśmy mały pokoik z kominkiem; na środku siedział w bujanym fotelu miły dziadziuś w okularach, a wokół niego, na puszystym dywanie, zasiadło czworo dzieci.
- Ptaki ćwierkają, a drzewa szumią - przemówił staruszek - że pora, bym rozdzielił między was moje włości. Wszyscy jesteście dostatecznie duzi, by bawić się na nich grzecznie.
- Wszyscy albo i nie wszyscy - skomentowała dziewczynka o rudych, wijących się włosach, przytulając się do równie rudego psa.
- Nie przerywaj - uciszyła ją druga, o brązowych warkoczykach z wielkimi różowymi kokardami, w równie różowej sukience. Z wysiłkiem przytrzymywała białego kota, gotowego podrapać psa w nos.
- Ty, ... - zwrócił się do niej dziadek imieniem, które nie pozostało w mojej pamięci - dostaniesz Domenę Zielonych Błysków. Wiem jak lubisz odpoczywać na łonie natury, do tego twój kot będzie miał co ganiać i gdzie łazić po drzewach.
- Może być - osądziła dziewczynka z warkoczykami.
- Ty, ... - staruszek przeszedł tymczasem do zaspanego chłopca w czerwonej czapeczce z daszkiem, któremu coś łaziło pod koszulką. - Dla ciebie najbardziej odpowiednia będzie Domena Śpiących Cieni. Tam nareszcie wyśpisz się za wszystkie czasy.
- Nie chcę! - zaprotestował płaczliwie wywołany. - Nie będę już nigdy spać, ani na chwilę nie zamknę oczu! Tyle razy już wam mówiłem, że jak tylko próbuję, zaraz przychodzą, żeby mnie zjeść!
- Dziecko jesteś - prychnął czwarty z dzieciaków, czarnowłosy, o obojętnym wyrazie twarzy.
- No pewnie, że jestem! Jak i wy wszyscy! Nie chcę tej domeny, dopadną mnie tam jak i wszędzie indziej!
- Na pewno coś pomyliłeś - próbowała go uspokoić różowa. - Przecież klauny nie zjadają dzieci, tylko je rozśmieszają.
- Żebyś się kiedyś nie zdziwiła - szepnęła rudowłosa z pieskiem. Dziadek to usłyszał i to właśnie na niej spoczął jego wzrok.
- Tobie, moja żabko - zwrócił się do niej pieszczotliwie - na pewno spodoba się domena, którą kiedyś nazwą Lustrzaną. Ma potencjał odpowiedni do twoich możliwości.
- O, to wiem, która - zamiast dziewczynki odezwał się piesek. - Piekielnie wielka. Mała zgubi się tam jak nic.
- Raz byś mnie docenił, Rudy - fuknęła na taką zniewagę. - Ale faktycznie, jest za wielka. Znajdę sobie mały kawałek z mrowiskiem i będę patrzeć jak się mróweczki uwijają, to mi wystarczy. A może z gniazdem os?
- To było do przewidzenia - westchnął chłopiec o czarnych włosach. - Dawać jej dużo miejsca do zabawy to zwyczajne marnotrawstwo.
- W takim razie, ..., pewnie ucieszy cię mój prezent... - zaczął dziadek, ale mały mądrala go ubiegł:
- Wybacz, dziadku, ale nie musisz się trudzić. Sam sobie znajdę plac zabaw. Albo moje zwierzątko dla mnie znajdzie.
- A jak ci nie dadzą? - wytknął maluch w czapeczce, mrużąc podkrążone oczy.
- To nie ma znaczenia. W każdym miejscu potrafię znaleźć kogoś, kto pomoże mi je zdobyć - powiedział chełpliwie czarnowłosy, a ja kątem oka zauważyłam, że Xai przy tych słowach przewrócił oczami - A teraz skończmy wreszcie tę farsę, dobra?
- Potem dzieci pożegnały się z dziadkiem i od razu pobiegły się bawić - zakończył nie bez ulgi demon, a ekran rozwiał się jak dym.
Spojrzałam na J - na jej twarzy widniało skupienie, ale także lekki grymas.
- Nie było tak - skomentowała, wydymając wargi.
- To była bajka, głuptasku - prychnęło widmo. - Interpretację i znalezienie morału zostawiam wam. Możecie już się zbierać, skoro wam się nie podobało.
- Jeszcze nie! - zaprotestowałam. - Ja też chciałabym coś własnego do interpretacji!
Demon postał chwilę w miejscu, wodząc oczami na boki, aż wreszcie spuścił głowę.
- Nie mam władzy nad twoim umysłem - przyznał z nosem na kwintę. - On za często przebywa gdzieś, gdzie tylko ty miałaś dostęp.
- Hihihi! - zaśmiała się J. - Jak on uroczo wygląda z taką miną przegrańca! Szkoda, że oryginałowi się to nie zdarza.
- Ale czasem zakotwicza i w tej rzeczywistości! - nie ustępowałam. - Musi coś być, o czym powinnam wiedzieć!
- No dobrze już, dobrze - poddało się widmo. - Jedź do tego miasta, w którym rządzi dziwna sekta.
- Dlaczego tam?
- Jestem duchowym przewodnikiem, a nie wyrocznią! - zdenerwował się demon. - Więcej ci nie powiem, od tego masz te swoje rysunki.
Zniecierpliwiony tupnął nogą, zakręciło nam się w głowach... Może powinnam mówić tylko za siebie, ale to J padła pierwsza.

10 V

Caranilla wróciła, ale szczątkowe odpowiedzi tylko zrodziły nowe pytania. Zanim jednak padły, w siedzibie smoków rozległ się głuchy dźwięk dziesiątek dzwonów. Gdzieś w oddali spadła lawina.
- Szybko wróciła - skomentowała to Calene. - Pewnie równie szybko dojdzie do siebie.
Po tych słowach odprowadziła nas do małej jaskini, która służyła nam za pokój, i poszła do swojej przewodniczki. A jakieś dwie godziny później ta ostatnia osobiście się do nas pofatygowała.
Wpadła jak huragan, a gęste fioletowo-srebrne włosy płynęły za nią niczym burzowe chmury. Nie poruszała się już jak tancerka, a żadna powłóczysta suknia nie zakrywała nieco chłopięcej sylwetki o wąskich biodrach ani groźnych, ostrych linii na rękach. Nie wyglądała już pięknie i powabnie, ale z twarzy i gestów biła duma i stanowczość, co najwyraźniej jej gromada doceniała.
- Najlepiej przejdźmy od razu do rzeczy - rzuciła na początek i zwróciła się do J: - Ty, skoro tak wyraźnie dałaś wszystkim do zrozumienia, czym jesteś, możesz nam przy okazji powiedzieć, dlaczego jeden z twoich kompanów zwrócił uwagę na nasz świat.
J bez problemów wytrzymała jej przeszywające spojrzenie, ale skrzywiła się jak dziecko, któremu nie kupiono obiecanego lizaka.
- Tacy jak my nie mają kompanów wśród sobie podobnych - burknęła. - A kryteria wyboru placu zabaw? Czy muszą jakieś być?
- Nie kręć - prychnęła Caranilla. - Skoro nie jesteś tu, by nas zniszczyć, równie dobrze możesz nam pomóc. Użyć swojej Bestii do wytropienia tego drugiego.
- Nie mogę - zaprzeczyła dziewczynka stanowczo. - Poza tym, kto powiedział, że i ja nie zechcę się tu pobawić?
- Przybyłaś tutaj z nią - przewodniczka wskazała na mnie, nie patrząc jednak w moją stronę. - A ona ma tu swoje zadanie do wykonania. Nawet wy nie możecie ustąpić przeznaczeniu.
- Właśnie my możemy - stwierdziła J, ale zerknęła na mnie z ciekawością. - Jesteś częścią jakiejś przepowiedni i się nie przyznałaś?
- Nie jestem... Nie mogę być - wyjąkałam, wysłuchawszy ich z otwartymi ustami (nie ma to jak dowiadywać się wszystkiego na ostatku!). - Sama wiesz, że przybyłam z innej rzeczywistości. Żadne przeznaczenie nie powinno mnie uwzględniać.
Caranilla przysłuchiwała nam się z uwagą, po czym skinęła na nas, byśmy poszły za nią.
Przeszłyśmy do jaskini, w której ścianie tkwił spory kryształ z czymś uwięzionym w środku. "Coś" zupełnie nie zwracało uwagi na uwięzienie, pogrążone w spokojnym śnie, a może letargu. I wyglądało jak mały smok o fioletowych łuskach, błoniastych skrzydełkach i błogim wyrazie pyszczka. Przyglądałam mu się z rozczuleniem.
- Legenda podaje, że prawowita opiekunka tego stworzenia zgłosi się kiedyś po niego - wyjaśniła Caranilla. - A ty nieźle podchodzisz pod jej opis... Co prawda ja też, ale moja próba uwolnienia ametystowego smoka spełzła na niczym.
Ametystowego?... O ile dobrze pamiętam, moja siostra Satsuki miała podobnego smoka, który był jednym z trzynastu zaklętych klejnotów czy coś w tym rodzaju. Odruchowo wyciągnęłam rękę w kierunku kryształu, ale zaraz ją cofnęłam.
- Raczej nie będę próbować - pokręciłam głową.
- Dlaczego nie? - zdziwiła się Caranilla.
- Bo mam w domu gadającego konia, lotofenka i małego demona-telepatę - mruknęłam. - Jakoś mi się nie kwapi do powiększenia zwierzyńca.
- Ale teraz nie jesteś w domu - zauważyła J.
- Tym bardziej - ucięłam, odwracając się od śpiącego smoka. Wolałam nie ryzykować - gdybym jakimś cudem wydostała go z kryształu, czułabym się jakbym spaliła za sobą jakiś most.
- W takim razie mój cel goszczenia cię tutaj odpada - skwitowała Caranilla, kiedy wychodziłyśmy z pomieszczenia. - Zdradź mi teraz wasz.
- Nie omieszkam - odpowiedziałam sucho. - Chciałabym wiedzieć, co zdarzyło się tego dnia, kiedy przybył do was książę Aethelred.
- Och, niewiele - stwierdziła przewodniczka, ale zmarszczyła brwi. - Jedna próba otwarcia Wrót, jeden napad szaleństwa, jednak śmierć... Sporo strachu.
- Tych Wrót, o których mówiła Calene? - przypomniała sobie J.
- Tych, Thia'ess - brzmiała odpowiedź, która mnie zelektryzowała. - Książę bardzo pragnął przez nie przejść, więc je otworzyłam, ale... Coś wydostało się do nas.
- To chyba zbyt enigmatyczne - mruknęłam. - Mogłabyś wyjaśnić, o co właściwie chodzi z tymi Wrotami?
- Teoretycznie to bardzo proste - Caranilla zapatrzyła się gdzieś w dal. - Przeszedłszy przez nie, stajesz twarzą w twarz z samą sobą i zaczynasz widzieć rzeczy takimi, jakie są. Sama tylko dwa razy się na to odważyłam...

9 V

Właściwie to J okazuje większy entuzjazm i biega po górach, nie martwiąc się wcale, że skończy w jakiejś zębatej paszczy - od kiedy stwierdziła, że czuje się niedoceniona przez naszych gospodarzy, demonstracyjnie rzuca się wszystkim w oczy. Tymczasem ja wolę raczej trzymać się na uboczu... Nawet z kronikarskiego punktu widzenia obserwowanie srebrnych smoków Chaosu w ich środowisku naturalnym to nie jest miłe zajęcie. Mieszka ta zbieranina w ponurym, zabałaganionym miejscu i tylko albo poluje, a potem zjada żywcem, albo się kłóci między sobą i bije bez zasad. Tylko tak, żeby nie zabić, bo Caranilla na to nie zezwala. Mimo że nie wszyscy w gromadzie traktują ją z należnym szacunkiem, nie uchylają się od jej rozkazów. Nawet Jaleel, który chętnie rzuciłby jej wyzwanie, lecz na razie ma za małe poparcie.
Samej Caranilli jeszcze nie spotkałyśmy. Jak dowiedziałyśmy się od Calene, dwa dni temu "przeszła przez wrota i jeszcze nie wróciła", cokolwiek to ma oznaczać. To właśnie Calene podjęła się roli naszej przewodniczki i w pewnym sensie eskorty. Zauważyłam, że większość smoków traktuje ją z dystansem, nas więc siłą rzeczy także.
- Sama nie wiem czy to z powodu mojej pozycji, czy raczej opinii, jaka o mnie chodzi - zamyśliła się, kiedy zwróciłam na to uwagę. - Mówią, że jestem za bardzo zapatrzona w Caranillę i za często jej towarzyszę w ludzkim kształcie. A mnie po prostu ciekawi jej sposób bycia i punkt widzenia.
- Jaką pozycję masz na myśli? Nie zauważyłam, byście tu mieli zorganizowaną hierarchię.
- Mój ojciec był przewodnikiem... Ale przewodnika zawsze można zastąpić - Calene zmarszczyła brwi. - Chyba chodzi o rolę jaka mi przypadła w sojuszu z ludźmi, po tym jak Caranilla objęła przywództwo.
- Więc to ty byłaś narzeczoną księcia Aethelreda - zrozumiałam.
- Tak - smoczyca od razu posmutniała. - To dziwne... Patrzył na mnie jak na ludzką kobietę, a nie złościło mnie to. Ale potem nastąpiło tamto wydarzenie i... Pewnie już sama słyszałaś.
- Niewiele - przyznałam. - Nie mogłabyś mi opowiedzieć, co naprawdę miało wtedy miejsce?
W jednej chwili twarz Calene ściągnęła się w grymasie odrazy... I może lęku.
- Nie - odmówiła zduszonym głosem. - Może Caranilla ci opowie, kiedy wróci. Ja nie chcę nawet o tym myśleć.

8 V

Jeszcze rano gotowa była wymyślać na czym światy stoją, że ociągałam się z wyruszeniem do dziś. Mianowicie ledwo zjadłam śniadanie, pogrążona w nieokreślonych refleksjach, przysłaniających mi całą rzeczywistość, przymaszerowała do mnie Muirenn... Z nowym gościem.
- Mówiłaś, żeby nie robić awantury - oznajmiła sucho. - Ale ona wyraźnie chce.
Spojrzałam ostrożnie na stojącą za nią J, która wyglądała na uosobienie niewinności. Albo dopiero teraz przybrała taką minkę, albo czarodziejka od razu ją przejrzała.
- Cześć - powiedziałam spokojnie. - Jak się domyślam, wcale się o nas nie martwiłaś, tylko u ciebie jest nudno i znów wybrałaś się na wycieczkę.
- Właśnie! - potwierdziła dziewczynka, zadowolona, że gram na jej zasadach.
Tymczasem Muirenn jęła się jej przyglądać okiem badacza, a po chwili przeszła do mnie, niemal węsząc. Widocznie wyczuła, że mamy tymczasowo podobne aury magiczne.
- Słuchaj - zwróciłam się cicho do J. - Nie zdjęłabyś z nas tych osłon, skoro już tu jesteś? Od kiedy tu przybyliśmy, robimy dziwne wrażenie...
- Nie - pokręciła głową. - Wtedy nie moglibyście przejść przez ich barierę i musiałabym wam pomagać, a nie zasłużyliście.
- Bo tę barierę sforsują tylko Dzieci Chaosu? - zapytałam przeciągle, ale nie podjęła tematu.
- Ukradłaś m o j e g o Shyama i żyjesz sobie teraz po królewsku - wytknęła mi za to, nie zmieniając wyrazu twarzy. - A do tego jeszcze zostawiłaś m o j e g o Ellila i  m o j e g o Taranisa Bogowie Chaosu wiedzą gdzie!
- A nie dojechali? - zaniepokoiłam się.
- Nie, nie dojechali - prychnęła, dając wreszcie upust niezadowoleniu. - I jeśli wmówisz mi, że tutaj robicie coś pożytecznego, tak, żebym uwierzyła, to może ci się upiecze.
Zobaczyłam, że Muirenn od razu zesztywniała na te słowa. Sama jednak za długo znałam J, żeby traktować ją jak ewentualnego przeciwnika. Niestety nie mogłam też siedzieć z założonymi rękami.
- Dobra - skapitulowałam. - W ramach zadośćuczynienia zabiorę cię na Tajemniczą Wyprawę, chcesz?
- A gdzie? - zainteresowała się natychmiast.
- Jak ci powiem, to przestanie być tajemnicza - obruszyłam się. - Do srebrnych smoków Chaosu.
- A po co?
- To już pozostanie tajemnicą - ucięłam. - Tylko ruszajmy jak najszybciej, żebyś się nie napatoczyła na chłopaków. Taką mi wczoraj awanturę zrobili, że ich nie zabieram; bez wątpienia uznaliby to za chodzącą niesprawiedliwość.
- Biedulki - dziewczynka zatrzepotała rzęsami. - No to jadę.
- Szkoda - zmartwiła się niespodziewanie Muirenn.
- Czemu? - zdziwiła się J. - Zostałam nagle ciekawostką przyrodniczą?
- Coś w tym rodzaju - przyznała czarodziejka z rezygnacją, ale już chyba bez strachu. - No nic, nadrobimy co nieco kiedy wrócicie.

Pojechałyśmy powozem zaprzężonym w dwa białe konie, które, jak powiedziała Muirenn, same dobrze znały drogę. Owa droga była zresztą tak charakterystyczna, że trudno było z niej zboczyć. Usypana z lśniących kamyczków i niezwykle kręta; podobno najłatwiejsza i najbezpieczniejsza. Cóż, w trakcie jazdy nic na nas nie wyskoczyło zza skał, więc to chyba prawda. Chociaż miałam po tej podróży lekkie zawroty głowy...
Wjechaliśmy w góry o ostrych, poszarpanych wierzchołkach. Świetnie, czyli shael'lethy preferują górzyste otoczenie, podobnie jak ich odpowiedniki z Ładu... Odpowiedniki? Na dobrą sprawę łączy je tylko srebrne umaszczenie i umiejętność latania. Biorąc pod uwagę, że oba gatunki były wymyślone osobno przez dwójkę bogów o skrajnie różnym punkcie widzenia, trudno się temu dziwić. Otoczenie było zatem mroczne, z ziejącymi ku nam czarnymi paszczami jaskiń - zupełne przeciwieństwo jasnych, kryształowych gór rodem ze Srebrnej Domeny czy nawet DeNaNi.
- Przypominają mi się stare czasy - odezwała się z nostalgią J. Przyznam, korciło mnie, żeby poprosić ją o rozwinięcie tematu. Niestety, jak zwykle nie w porę, nasza obecność została zauważona. Srebrna postać oderwała się od wysokiej skały i zleciała do nas z głośnym trzepotem skrzydeł i rozwianymi włosami. Dziwne, że ludzka postać, choć przecież na własnym terenie...
- Co za niespodzianka - długowłosy uśmiechnął się drapieżnie. - Jednak dość prędko znudziło cię przebywanie wśród ludzkich istot... I w dodatku przywiozłaś ze sobą ciekawe towarzystwo.
Zagrodził nam drogę, niepokojąc konie; rozpoznałam w nim przywódcę grupy, którą spotkaliśmy zaraz po przybyciu do tego świata. Reszta tej grupy przycupnęła na okolicznych skałach, spoglądając na nas z góry. Może byli zwiadowcami albo wartownikami...
- I co teraz z wami zrobić? - kontynuował niespiesznie. - Już nie jesteście na ich terenie, tylko na naszej łasce.
- I mamy przepustkę - dodałam, ale puścił to mimo uszu.
- Poza tym nie radziłabym ci gwałtownych ruchów, skoro się domyśliłeś - uśmiechnęła się słodko J. - Bo domyśliłeś się, prawda?
- Nie powiedziałem jeszcze, że was rozszarpiemy na strzępy - żachnął się skrzydlaty - Zresztą tacy jak ty nie stają w czyjejś obronie... Może więc weźmiemy sobie twoją towarzyszkę, a ty będziesz mogła popatrzeć.
- Na co popatrzeć, Jaleel?! - dobiegł nas ostry głos, podobny do krzyku jakiegoś ptaka.
Nasz uroczy rozmówca prędko spojrzał w górę, a kiedy zobaczył nowo przybyłą, jakby spuścił z tonu. I nie, nie była to Caranilla, a zupełnie obca smoczyca - choć również w ludzkiej postaci - w jadowicie zielonej sukni, opinającej bardzo kobiece kształty.
- Dlaczego tu jesteś, Ess'Calene? - wysyczał wywołany z rozdrażnieniem. - Przyleciałaś nas kontrolować, czy wreszcie zatęskniłaś za moim towarzystwem?
- To są goście oczekiwani przez Caranillę i na razie nie masz do nich prawa - kobieta wylecowała w nas palcem zakończonym długim, czarnym paznokciem. Wierzchy jej dłoni pokrywały osobliwe wzory, podobnie jak lewą część twarzy.
- Nie musimy się jej przyznawać...
- Ależ musimy - ucięła stanowczo. - Przeznaczenie.
Jedno słowo, a tak mnnie zamurowało. To tacy jak oni wierzą w przeznaczenie?!
- Też coś - skrzywił się tamten. - Przeznaczenie przeznaczeniem, a ty jesteś tu sama przeciw nam ośmiorgu!
Kobieta zupełnie się tym nie przejęła. Wręcz przeciwnie, na jej pociągłej twarzy o nieco gadzich rysach pojawił się bardzo ładny i miły uśmiech.
- Ale ty tego nie wykorzystasz, prawda, Jaleel? - odezwała się łagodnie, a zarazem pewnie. - Przecież to nie na mnie oszczędzasz siły... Do walki.
On tylko warknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi i dał znak swoim towarzyszom, aby się wycofali. Sam też po chwili odleciał.
- Teraz możecie spokojnie jechać dalej - zwróciła się do nas smoczyca, nie przestając się uśmiechać, a potem rozłożyła skrzydła i uniosła się w górę - Z pewnością jeszcze się spotkamy.
Kiedy zniknęła nam z oczu, nie pozostało nic innego, tylko popędzić konie. Dziwne, że nie spłoszyły się na tyle, by uciec galopem, ciągnąc nas ze sobą.

7 V

- Powinniśmy się grzecznie a kategorycznie pożegnać i stąd prysnąć - usłyszałam dziś od ostatniej osoby, od której bym się tego spodziewała.
- A to ciekawe - uśmiechnęłam się. - Miałam wrażenie, że tobie się tu najbardziej podoba.
- Właśnie dlatego - prychnął Kylph. - Za łatwo tu zostać. Nawet mnie coraz trudniej pamiętać o powrocie na "Nefele".
- Masz prawo. W tę sprawę jest przecież zamieszany twój dawny obiekt westchnień, nie?
- Jasne, ale chyba i Lona powinna o tym wiedzieć... Choć pewnie jeszcze bardziej by to podminowało atmosferę. Pamiętasz jak zareagowała, gdy przyznałem się jej do wizyty u Cirnelle?
- No to chyba normalne, że nie chce ci się wracać...
- A t o b i e się chce?! - przerwał mi z nagłą zjadliwością. - Shyam niby czuje, że powinien, ale czuje także swobodę, jakiej nie miał u siebie. A Tarquin najchętniej by się wybrał do srebrnych albo poczekał na powrót tych elfów, twierdząc, że są warci bliższego poznania. A co ty robiesz? Zwracasz w ogóle na to uwagę?!
Słuchałam tego w odrętwieniu. Nie mogłam zaprzeczyć, tamto wrażenie powrotu do domu mnie nie opuściło. Wręcz przeciwnie, coraz wyraźniej czułam, że mogłabym znaleźć tu coś w rodzaju własnego miejsca. A przecież na dobrą sprawę nawet tego miejsca nie znałam tak dobrze jak bym... Mogła? Chciała?
- To nie takie proste - westchnęłam. - Tutaj jest klucz do tajemnicy, za którą gonię. Przynajmniej jeden klucz, bo tajemnica ma ze cztery różne zamki. Muszę go znaleźć, rozumiesz?
- A szukasz go jak należy? - Kylph uniósł brwi. - Na razie tylko wyciągasz od innych informacje, ale czy robisz z nich jakiś użytek?
- Skoro tak ci to przeszkadza, mógłbyś mi trochę dopomóc.
Posłał mi krzywy uśmiech i wzruszył ramionami.
- Ja istnieję po to, by gmatwać sprawy, a nie by je rozwiązywać.
- Właśnie widzę...
- No, w pewnych wypadkach nawet kłopotnik może odejść od swojej natury, ale tylko na chwilę. Ale powiem ci, co mogłabyś zrobić: dorwać smarkulę i zapytać, czy nie jest przypadkiem Dzieckiem Chaosu.
- A do tego musiałabym się pożegnać i stąd prysnąć, rozumiem - prychnęłam, od razu wiedząc, kogo ma na myśli. - A co ty w ogóle wiesz o Dzieciach Chaosu?
- Tyle, że istnieją. A ty co wiesz?
Zmarszczyłam brwi, wracając pamięcią do buszowania w bibliotece międzywymiarowej. Tak dawno temu i zarazem tak niedawno, przyszło mi do głowy.
- W zaledwie jednej książce napisano, że przypada po jednym na wszechświat - powiedziałam wolno. - Ciekawe czy przez wszechświat mogę rozumieć domenę, czy coś mniejszego...
- Dlaczego nie większego?
- Właściwie sama nie wiem - uśmiechnęłam się słabo.

- Czy srebrne smoki shael'leth mają coś, co powinnam zobaczyć? - zapytałam konkretnie Muirenn.
- Myślałam, że już nigdy nie zadasz tego pytania! - klasęła wesoło w dłonie.
- Dzięki, wiesz... Czy wszyscy tutaj tylko patrzą jak wszystko partaczę i śmieją się w kułak?
- Przepraszam, przepraszam. Przyzwyczaiłam się do tego, że Laderic był szybszy w wyciąganiu wniosków.
- Musisz mi go kiedyś przedstawić - uznałam. - Na razie natomiast możesz odpowiedzieć.
- W porządku - uśmiechnęła się. - Srebrni mają coś, co nazywają Thia'ess. Nigdy tego nie widziałam, ale zapowiedzieli, że użyją tego jeśli Edlin... Aethelred powróci. On za to widział, bez wątpienia.
- Dlatego sądzisz, że i ja powinnam zobaczyć? - zmarszczyłam brwi. - Co to właściwie jest?
Muirenn przestała się uśmiechać i popatrzyła niby to na mnie, a jednak przeze mnie, gdzieś w dal.
- Wrota... - powiedziała nieobecnym głosem, a ja nie pierwszy raz zaczęłam się zastanawiać, jak wiele wiedzy skrywa. I kim bym tutaj była, gdybym zdecydowała się pozostać. Nie wiem dlaczego, ale te dwa pytania jakoś mi się splotły.
- Mogę pojechać do smoków i nie zostać przez nie zjedzona zanim zdążę się przywitać?
- Dam ci znak rozpoznawczy - kiwnęła głową Muirenn, wracając myślami do rzeczywistości. - Jak długo zamierzasz u nich być? Jeśli przeciągniesz wizytę, możesz mieć potem problemy z odjazdem. Łagodnie mówiąc.
- Nie mam pojęcia - wzruszyłam ramionami. - Tyle, ile mi zajmie zdobywanie informacji. A gdyby przypadkiem...
- No?
Zmrużyłam oczy, myśląc intensywnie nad pewnym szczególikiem, który przyszedł mi właśnie do głowy.
- Gdyby zjawiła się tu dziewczynka o fioletowych oczach, której nie straszne wasze bariery, nie rób awantur, tylko przekaż jej moich towarzyszy. Choćby się opierali.
- Nie zabierasz ich ze sobą? - to o dziwo bardziej ją zdumiało niż perspektywa niespodziewanej wizyty. A nabrałam pewności, że taka wizyta może niedługo nastąpić.
Pokręciłam głową, odpędzając sprzed oczu wyobraźni rysunek Geddwyna.
- Nie tym razem.

5 V

Snułam się po korytarzach pałacu w towarzystwie Muirenn, cierpliwie znosząc jej humory. Właściwie mogłam ją zrozumieć - Diarmaid wyjechał aby osobiście rozejrzeć się po królestwie i sprawdzić "jak głośno płacze ziemia", a jej, swojej zaufanej strażniczki, nie zabrał ze sobą. Wybrał towarzystwo Jeźdźców Słońca...
- Wolałabyś, żeby było odwrotnie? - spróbowałam jej wytłumaczyć. - Zostawiłabyś pałac w rękach typów, którym absolutnie nie ufasz? Teraz przynajmniej może ich mieć na oku.
- Ja też chciałabym mieć ich na oku - fuknęła na to. - Ale nawet nie w tym rzecz. Mogę zrozumieć, że mnie nie zabrał, ale dobrze by było, gdyby zabrał c i e b i e.
Zamrugałam raz, drugi, a potem poprosiłam o powtórzenie. Ani przecież nie jestem ważnym sprzymierzeńcem, ani nie powinnam się tak narzucać.
- Jesteś pisarką, więc można by ci to wybaczyć - wzruszyła ramionami czarodziejka. - A co tu do tej pory widziałaś? Pustkę, wypełnioną tylko ciszą? Beztroski dwór w tańcu ze smokami? Zupełne oderwanie od rzeczywistości? Jeśli nie obejrzysz naszego królestwa jak należy, pozostanie ci spaczony punkt widzenia!
- Skąd... Skąd wiesz takie rzeczy? - wyjąkałam, niepewna, co sama mam na myśli. Jednak zrozumiała.
- Och, użerałam się intensywnie z kimś tobie podobnym, jeszcze przed całą tą aferą i zawieszeniem broni ze srebrnymi. Dostatecznie długo się użerałam.
- I co się z nim stało? - zainteresowałam się.
- Nie ma go już w tym świecie - skrzywiła się Muirenn. - Kiedy młody Edlin... książę Aethelred, powinnam powiedzieć, ale nadal nie umiem go brać poważnie... narobił bałaganu i uciekł, Laderic również pognał w dal. W poszukiwaniu dalszej sensacji, na to wygląda.
Uśmiechnęła się w sposób przywodzący na myśl drapieżną bestię, która tylko czeka, by odgryźć komuś twarz.
- Zostawił mi liścik - ciągnęła przez zęby. - I nawet gdyby chciał wrócić, nie uda mu się, bo... Bo postawiłam tę przeklętą barierę, ot co. I niech ma za swoje.
- Ktoś mógłby pomyśleć, że ta bariera ma strzec przed wrogami - mruknęłam, błądząc wzrokiem po ścianach i suficie.
- Ma - zgodziła się czarodziejka. - Inna rzecz, że niektórzy z tej świty Aethelreda nie mieliby pewnie problemów... Wasza czwórka też by się chyba przedostała.
- Możesz powiedzieć coś więcej? - teraz dopiero byłam zaintrygowana. - Skoro być może nasze problemy mają to samo źródło... Opowiedz, jak to dokładnie było z tym księciem!
Muirenn westchnęła ciężko i nie odezwała się dopóki nie doszłyśmy do komnatki z obrazami. To miejsce najwidoczniej nastrajało na wyciąganie rodzinnych szkieletów z szafy.
- Kiedy przewodniczką gromady srebrnych została Caranilla, dążyła do zakończenia tej bezsensownej waśni równie mocno jak my - zaczęła, ale nie dane jej było opowiadać w spokoju.
- Dążyła do zakończenia waśni - powtórzyłam, bezczelnie wchodząc jej w słowo. - Kobieto, oni są istotami Chaosu! O ile mi wiadomo, walka to dla nich stan naturalny!
- O ile tobie wiadomo - powiedziała Muirenn przeciągle, dziwnie na mnie patrząc. - Caranilla jest w połowie człowiekiem, ale nie w tym rzecz. Zostało ustalone, że kiedy książę powróci z Wyspy Cierni, dla umocnienia sojuszu poślubi córkę poprzedniego przewodnika. Rozumiesz to, taki sojusz ludzko-smoczy?... Oboje wydawali się nie mieć nic przeciwko temu i kiedy Aethelred wrócił, wybrał się zaraz z wizytą do narzeczonej...
Na chwilę przygryzła wargi, tłumiąc prychnięcie; mogło być oznaką rozdrażnienia, pogardy czy czegoś jeszcze innego.
- Udał się tam ze swoim strażnikiem, kimś takim jak ja dla jego wysokości - podjęła prędko. - Ale wrócił sam, z krwią na szatach. Urządził awanturę, że srebrni dopuścili się zbrodni, że ten sojusz to farsa... Następnego dnia znowu nas opuścił, tym razem jednak wyruszył poza świat i z tej wyprawy nie wrócił już niestety sam. Towarzyszyła mu kobieta z błyskotkami bez smaku wpiętymi we włosy, która zachowywała się jakby pałac należał do niej, tak jak i cały świat...
- Kasztanowe włosy? - przerwałam, bo otworzyła mi się jakaś szufladka w zagraconym umyśle.
- Taak - pokiwała głową. - Tak wymyślnie pozawijane.
- I miała tarczę?
- Znasz ją? - Muirenn spojrzała na mnie ze zdumieniem. - No tak, wspólne źródło problemów...
- Na razie tylko kojarzy mi się z siostrą przyjaciółki. Może jeszcze miała ze sobą tarczę?
- Teraz jak pytasz, przypomina mi się... Ale to nawet trudno nazwać tarczą. Takie okrągłe maleństwo, zamocowane na ręce. Słuchaj, mam przejść do rzeczy czy nie?
- Jasne - skinęłam głową, bo w jej głosie brzmiała coraz większa niechęć. - Ktoś jeszcze z nimi był?
- Dziwny czarnowłosy dzieciak, który wcale się nie odzywał, a patrzył na wszystko jak na planszę do gry. Miał aurę trochę podobną do waszej, widać jesteście b a r d z o chaotyczni... No i jakiś elf, choć niepodobny do tych słonecznych od Thanderila.
- I co było dalej?
- Dalej? Dalej nasz mały książę oznajmił wszem i wobec, że mógłby bez problemu zrzucić brata z tronu, przejąć władzę i... I co? - niechętnie szukała w pamięci. - I koronę. Ale korona mu niepotrzebna, bo już ma lepszą i sięgnie po większą władzę. A potem... Potem zaatakowali srebrni, których uwadze nie umknął jego powrót. I zaczęło się piekło - zakończyła dramatycznym tonem, rozrzucając ramiona w imitacji wybuchu.

Teraz pluję sobie w brodę, bo jestem pewna, że zamierzałam porozmawiać z Muirenn dłużej, nawet niekoniecznie o sprawach związanych z buntem Aethelreda, ale pytanie, które pragnęłam jej zadać, uciekło i zamknęło się w jakiejś innej szufladce, a sama czarodziejka poszła spać, burcząc coś pod nosem..
Wiem natomiast na pewno, że bardzo chętnie wycisnęłabym co nieco z J, niezależnie od tego, jak bardzo by się opierała. I że nie obraziłabym się za inspekcję królestwa w towarzystwie Diarmaida. Obiektywny punkt widzenia ponad wszystko!

4 V

Wydawałoby się, że są lepsze tematy do rozmyślań niż Wędrująca Ciemność, a tymczasem powraca do mnie jak bumerang. Pewnie tak samo powracałyby myśli o jakimkolwiek odbiciu czegoś z mojej rzeczywistości. Zaraz pragnęłabym to coś zobaczyć i upewnić się jak bardzo jest odwrócone... Nie, żebym się wybierała, ale przynajmniej mogę spokojnie wyjść z założenia, że j e g o bym tam nie spotkała. Wbrew pozorom lepsze to niż wprost przeciwnie. Bo wtedy byłby kimś zupełnie innym...
Wpatruję się w tajemniczy tekst z pustej do tej pory książki, jakby moje spojrzenie mogło przywołać pozostałe słowa. To jakiś wyjątkowy przypadek - mam zakończenie, a nie mam początku. No, ale w końcu nie ja to piszę.

2 V

- Co to jest Wędrująca Ciemność? - zaczęłam iście w porę, kiedy już udało mi się przytrzymać Kylpha w jednym miejscu.
Mogłabym tu napisać, że popatrzył na mnie jak na wariatkę, ale wyszedłby wtedy na jaw mój jakże ograniczony zasób zwrotów.
- Co ty mi tu z czymś takim wyskakujesz? - wykrztusił. - Przecież wiesz.
- Nie, nie wiem - pokręciłam głową. - Wbrew pozorom nie wiem.
- Ale skoro jesteś świadoma istnienia cieni i reagujesz na nie odpowiednio... - zmroziło mnie, ale nie zauważył tego, przechodząc z kąta w kąt w zamyśleniu; w końcu przysiadł na piętach i zadał pytanie: - Czy tam, skąd przybyłaś, też takie latają?
- Tak, ale... - urwałam, nabierając powietrza. Nie chciałam, by oddech mnie zawiódł w nieodpowiednim momencie (a jaki byłby odpowiedni?!). - Istnieje tam Ciemność, ale nie wędruje. Jest światem uwięzionym wewnątrz innego.
- Djel też twierdziła, że ta czarna krepa kryje w sobie świat - skrzywił się Kylph. - A Arkia, że władają tam trzy bóstwa.
- Które trzy?! - zareagowałam błyskawicznie, aż się przewrócił z zaskoczenia.
- Jak to k t ó r e trzy? Po prostu trzy. Wolałabyś, żeby było więcej, czy jak?!
- U mnie było dziewięcioro bogów, ale też pozostało tylko troje... - w pierwszej chwili nie zdawałam sobie sprawy, że podniosłam się z krzesła i zaczęłam chodzić po komnacie. W końcu podeszłam do ściany i oparłam o nią czoło. Jej chłód przywrócił mi kontakt z rzeczywistością... Poniekąd.
- To jakieś szaleństwo - zawyrokowałam. - Wiedziałam, że u was wszystko jest wprost przeciwnie, więc...
- Jeśli mówisz o stanie swojego umysłu, to nic ci nie poradzę - wzruszył ramionami Kylph. - Możesz spytać Djel przy najbliższej okazji, kiedy Lee nie będzie w pobliżu.
- Jasne. Tylko... - nie zdążyłam dokończyć, bo do komnatki wpadli bez pukania Shyam i Tarquin, niosąc ze sobą jakąś literaturę. Przyjrzawszy się z bliska, rozpoznałam opowiadania Moriany i tę drugą książkę, niezapisaną.
- Zanim cokolwiek powiecie - odezwałam się. - Który śmiał grzebać w m o i c h rzeczach?
- On - odpowiedział demon bez wahania (Tarquin bynajmniej nie zaprzeczył). - Ale to w tej chwili nieistotne.
- Doprawdy? - przemówiłam najzimniejszym tonem, na jaki było mnie stać, kiedy jakaś złośliwa część mojej duszy chichotała w najlepsze, bawiąc się tą sytuacją.
- No już, tłumacz się - wężooki pchnął Shyama do przodu. Ten zaś prychnął i wcisnął mi książkę, a sam poprawił marynarkę.
- Coś nie tak? - zapytałam, przewracając białe kartki. - Nadal jest pusta.
- Spójrz na sam koniec - podpowiedział.
Nie kryjąc ciekawości, zerknęłam na ostatnią stronę. A tam, prawie u samego dołu, widniały dziwne słowa:

Czekać chcą
Aż się otuli marzeniami
Przerwie nić
Obudzi bogów, cisną gromy
Przyda się
Trochę odwagi, poświęcenia

- Tego tu przedtem nie było? - starałam się zebrać myśli. Tekst wydał mi się znajomy, jakbym już gdzieś coś podobnego widziała.
- On twierdzi, że magia tego miejsca zadziałała - wyjaśnił Tarquin, bo Shyam tylko wpatrywał się we mnie i czekał aż powiem coś sensownego. Ja!
- Jak mam to rozumieć? - zapytałam, marszcząc brwi. - Że w otoczeniu pełnym magii cała książka może się odtworzyć?
- Właśnie! - demon ucieszył się jak dziecko, czego nigdy dotąd u niego nie widziałam. - Nie spotkałaś się jeszcze z czymś takim?
- Opowieści same przychodzą, ale nie słyszałam, żeby książki się same pisały.
- No to może tutaj jest odpowiednia opowieść? - zasugerował Kylph. - A jeśli będzie miała braki, możesz je wypełnić. Zdaje się, że jesteś pisarką, nie?
- Byłam... Teraz jestem głównie pamiętnikarką - westchnęłam, ale nie zamknęłam książki. To był lepszy temat do rozmyślań niż Wędrująca Ciemność.

1 V

Po balu jego wysokość obiecał mi prywatną audiencję następnego dnia... To znaczy, obiecała mi ją Muirenn, wesoła jak szczygiełek, bo chyba tylko ona przez ten czas porządnie z nim rozmawiała. Może jeszcze Caranilla, ale to już była rozmowa w zupełnie innym tonie, niespokojnym i niepokojącym. Nie żebym ów ton słyszała, ale ich oblicza wiele wyrażały.
Bal trwał do północy, a po nim przyszły kłopoty ze snem, wskutek czego nazajutrz wyglądałam i czułam się nieszczególnie. Może to i lepiej, że przewidywana audiencja się nie odbyła... Król zamknął się w swojej komnacie razem z czarodziejką i przybyłymi elfami, i omawiali coś długo i zapewne dokładnie.
Dzisiaj zaś Muirenn wparowała do mojej sypialni i nafuczona poskarżyła się, że musiała tych namolnych osobników siłą wygonić, inaczej siedzieliby w nieskończoność, brnąc w ideowe bagno. O cokolwiek jej chodziło, wyglądało na to, że obrady nie potoczyły się tak jakby chciała; gdy jednak zawiadomiła, że jestem oczekiwana, w jej głosie pojawiła się nuta triumfu. Czułam się przez to jakby wciągnięto mnie w jakiś spisek...

Czekał na mnie w jednej z nielicznych komnat, które przetrwały atak bez ani jednej rysy... To dlatego, że były obłożone specjalnymi zaklęciami. Dlaczego akurat te pomieszczenia, przytulne, ale w porówananiu z resztą pałacu przypominające komórki, tego nie wiem. W jednym takim złożono wszystkie książki, tu zaś - na ścianach i pod nimi - znajdowały się obrazy. Portrety, sceny historyczne i kilka pejzaży.
- Pomyślałem, że to miejsce będzie najbardziej odpowiednie - rzekł, uśmiechając się na nasz widok. Muirenn uśmiechnęła się kącikiem ust i wyszła, cicho zamykając drzwi.
- Do czego? - zapytałam i rozejrzałam się po komnatce; dostojni przodkowie patrzyli na mnie z portretów, jakby osądzając. - I której z tych dam zawdzięczam swoją garderobę?
Pytanie wymknęło mi się bez zastanowienia, ale Diarmaid uprzejmie poprowadził mnie do obrazu przedstawiającego kobietę w sukni, którą nosiłam na balu. Młodą, roześmianą, o czarnych lokach.
- Namalowano ten portret, gdy została poślubiona mojemu ojcu - wyjaśnił mój rozmówca, ale myślami był wyraźnie gdzie indziej. Jego wzrok uciekał w dół, ku obrazowi ustawionemu pod wizerunkiem królowej.
- To brat waszej wysokości? - rzuciłam na chybił-trafił, również tam spojrzawszy.
- Prędko się domyśliłaś, pani - skinął głową z uznaniem. - Zawsze mówiono o nas, że zupełnie nie jesteśmy do siebie podobni.
- Zawsze tak jest - mruknęłam. - Jest sobie dwójka rodzeństwa, niby kompletnie od siebie różni, a jednak na koniec okazuje się, że myślą tak samo, czują tak samo, robią... Przepraszam - zmitygowałam się. - Skrzywienie zawodowe.
Przykucnęłam aby przyjrzeć się bliżej namalowanemu młodzieńcowi. Wysoki i smukły, tak jak brat miał czarne włosy, ale krótsze i falujące, a także ostrzejsze rysy twarzy. Nosił fioletową tunikę i bordową pelerynę; pozował z wielkim, lśniącym mieczem (czy takie miecze służą głównie do pozowania, czy czasem spływa po nich krew?), a nadgarstki miał czymś oplecione. Tatuaż?
- Odbywał nauki na Wyspie Cierni - odpowiedział mi Diarmaid na niezadane pytanie. - Przyjął tam imię Aethelred, "cierń wbity w tarczę". A później udał się w podróż po światach i wrócił już jako wróg.
...Co mi Muirenn mówiła o wspólnych wrogach?... Ale nie, to były raczej moje domysły niż jej, a jako żywo nie miałam z tym księciem do czynienia.
- To on tak zniszczył pałac? - spytałam. - Przeciw niemu zjednoczyliście się ze... Ze srebrnymi?
- Nie bój się nazywać rzeczy po imieniu, pani - uśmiechnął się lekko. - Nie tylko nasz kapłan zauważył, że masz więcej wspólnego z nimi niż z nami... Ale tylko on ci nie ufa.
- Nie mam z nimi wiele wspólnego - gwałtownie pokręciłam głową. - Nie czuję z nimi żadnej wspólnoty. Już nawet zapomniałam jak rozłożyć skrzydła. Tylko kolorystyka mi pozostała...
- Kim w takim razie jesteś?
- Koszmarem - odpowiedziałam po namyśle. - Jest we mnie coś z demona, coś z człowieka... Coś ze srebrnego smoka shael'leth, jak zdążyliście zauważyć... I wspomnienia, dużo wspomnień.
Przyjął to ze spokojem, inne myśli prędko zaprzątnęły mu głowę.
- Zapomniałbym o właściwym powodzie naszej rozmowy - westchnął po chwili.  - A przecież ty, pani, jako jedyna nie wydajesz się zaplątana w przeznaczenie.
- Jakie przeznaczenie? - skrzywiłam się. - Co ono ma do rzeczy?
- Twoim przyjaciołom może grozić niebezpieczeństwo - wyjaśnił, podając mi kartkę z rysunkiem. Nakreślonym lekko, pospiesznie, ale wyraźnie - Kylph, Tarquin i Shyam leżeli z zamkniętymi oczami na kamienistym gruncie, na który padał cień jakiejś niewidocznej osoby.
Prędko odwróciłam kartkę, by zobaczyć tytuł: What you get is what you see... Mógłby choć raz powiedzieć coś wprost!
- Skąd?... - zaczęłam, ale głos mi uwiązł w gardle.
- Dostałem ten rysunek od Thanderila - odpowiedział król poważnie. - Z informacją, że powinniśmy czekać na tych, których przedstawia, bo ich przybycie zwiastować będzie zwrot wydarzeń.
No to świetnie. Teraz mam szukać tego bladego elfa i z kolei jego wypytywać?!
- Szukam po światach takich rysunków jak ten - powiedziałam głucho. - Co nie zmienia faktu, że nie lubię przeznaczenia.
- W takim razie, pani, powinnaś go zatrzymać.
Uśmiechnęłam się blado i skłoniłam głowę w podziękowaniu.
- To ja dziękuję - usłyszałam i nie miałam pojęcia, co ma na myśli. - Nie będę cię tu już dłużej zatrzymywał. Mamy prawo zostać sami, z naszymi myślami.
Zanim jednak zdążyłam opuścić komnatę, zawołał mnie jeszcze na moment:
- Czyim koszmarem?
- Widać niczyim - wzruszyłam ramionami. - W przeciwnym razie trwałabym teraz przy tym kimś.