26 III

- A właściwie to gdzie się podziewa Nemezis? - zapytała Vanny w chwili olśnienia i uświadomiłam sobie, co mi ukmnęło. - Znowu gdzieś pływa?
- ...Kto? - Mewa spojrzała na nią zdezorientowana.
- No, Nemezis! Mroczna, blada, z ciastkami...
- Ach, Piąta - westchnęła czarownica ze zrozumieniem. - Tak często zmieniała imiona, że trudno mi było wszystkie spamiętać. Cóż, nie ma jej już od burzy.
- Od burzy - mruknęłam, cofając się pamięcią. - Chyba nie od tej burzy, której w końcu nie było?
- Nie, aż tak długo nie - odpowiedziała. - Ale chmury zasłaniały niebo przez większość czasu. Jakby pogoda nie mogła się zdecydować.
- I co w końcu?
- W końcu któregoś dnia Piąta postanowiła wypłynąć - ciągnęła Mewa. - A kiedy znzlazła się na morzu, burza się wreszcie rozpętała.
- Mówisz, jakbyście nie mogły się jej doczekać - stwierdziła Vaneshka, krzywiąc się.
- W pewnym sensie tak było - przyznała białowłosa. - Do pewnego stopnia potrafimy kontrolować pogodę, ale z tym zjawiskiem nie potrafiłyśmy zrobić praktycznie nic. Ani rozpędzić chmur na dłużej, ani zapanować nad sztormem...
Mówiła coraz ciszej, coraz bardziej gorzkim tonem. Przypomniałam sobie, że pośród czarownic to właśnie ona ma władzę nad wiatrem - mogła więc czuć się winna.
- Później Mały Smok przybiegła z wieścią, że statek Piątej poszedł na dno - mówiła dalej. - Co zostało potwierdzone przez Konwalię. Co prawda żadna z nas nie wyczuła, żeby sama Piąta utonęła... Ale już więcej jej nie zobaczyłyśmy.
Podniosła się, otrzepując swoją zieloną szatę z piasku. Vaneshka miała na sobie podobną, ale w czarne kwiaty. Ja i Vanny też pasowałyśmy do konwencji pod względem strojów... I tak radośnie paprałyśmy je piachem, nie ma co.
- Przy okazji - powiedziała czarownica zanim odeszła - Konwalia będzie wam miała coś do przekazania, kiedy wróci z odosobnienia. Być może poprosimy was wtedy o pomoc.
Uśmiechnęła się niespodziewanie pogodnie i opuściła plażę.

24 III

...Chyba. Dni mijają tak płynnie, że już nie jestem pewna, choć przecież Biała Iskra zdjęła nam rozpraszacze myśli i mogę już swobodnie kontaktować. Ale czy powinnam się tym przejmować, kiedy mogę upajać się morskim powietrzem? Wolnością?
Wolna jak rwący potok, no no...
Mewa pilnuje nas prawie nieustannie, podobnie jak Biała Iskra i Mały Smok. I żeby nie było, akurat w takim pilnowaniu nie widzę nic złego. Wyraźnie cieszą się, że tu jesteśmy. Innych czarownic poza nimi nie widujemy, jak zwykle się gdzieś zaszyły... Choć Mewa coś wspominała o spotkaniu w najbliższej przyszłości z Konwalią, tą od zapisywania przeszłej i przyszłej historii.
Zastanawiam się tylko, co dalej. Kiedyś w końcu będziemy musiały stąd odjechać za opowieścią, ale nie bardzo mam pomysł, w jakim kierunku. Szczęście przynajmniej, że mogę się teleportować. Naprawdę! Nie uświadczyłam żadnych zawirowań mocy, z jakimi miałam problemy podczas poprzedniej wizyty w tym świecie! To, że wreszcie jestem panią samej siebie i mogę dołączać do Małego Smoka w zabawie z wodą, to jeszcze nic - kiedy pomyślę, że miałybyśmy znów apelować do Cykady o przerzucenie nas w jakieś inne miejsce... Brrr. Bo na przykład nasze wierzchowce wróciły na Rozdroże i - jak poinformowała nas Vaneshka - radośnie przekazują, że się śmiertelnie obraziły. Tak tak, jak zwykle. Dopóki im się nie znudzi takie bezczynne stanie w stajni i nie wrócą, stwierdzając, że i tak nie damy sobie bez nich rady.
Siedzę na plaży i zaglądam myślami do innych światów, do innych rzeczywistości - pewnie można to nazwać "wyobrażaniem sobie", ale kto wie, ile z tego jest jeszcze prawdą, a ile już wymysłem... A pod kamieniem, na którym napisano historię czarownic, pieśniarka nuci jakąś rozkołysaną melodię. Na dobrą wróżbę?

21 III

...po kostki w piachu, a gdzieś blisko - cudownie blisko - rozległ się szum morza.
Tak, morze znajdowało się tuż za nami; przed naszymi oczami rozciągał się zaś egzotyczny las. Noc otulała nas ciemnością, ale gwiazdy były jasne.
Nie dane mi było jednak zachwycać się długo przyrodą, gdyż zostałam dokumentnie zaściskana przez pewną pieśniarkę, która właśnie skończyła równie wylewnie witać Vanny.
- Udało się - powtarzała uszczęśliwiona. - Udało się! To naprawdę miało sens!
- Co takiego miało sens? - wyjąkała moja kuzynka, chyba jeszcze odurzona zapachem kwiatów.
- Te przesunięcia przestrzeni? - dodałam przytomniej. - Przecież nie ty ich dokonałaś? Możesz nam wytłumaczyć?
Vaneshka odsunęła się nieco, ale nadal promieniała radością.
- To naprawdę miało sens - westchnęła z uśmiechem. - Miało się odbyć wcześniej, kiedy byłyście nie do ściągnięcia. Tymczasem nagle wyczuliśmy, że przeniosłyście się w jakiś bardziej dostępny wymiar... Ale po namyśle uznali, że odrobina efektów nie zaszkodzi. Zwłaszcza jedna osoba uznała - zachichotała.
- Może od początku - zaproponowała Vanny, przewracając oczami. - Kto uznał i coś ty wyprawiała po tym, jak uciekłaś?
- Jak to kto uznał?! Przecież ile ja się najeździłam! Do Pieśni, na Rozdroże, do DeNaNi! Do tych, którzy was kochają i są władni... I żadne z nich nie ruszyło się z miejsca, a jednak tak im się doskonale udało!
- Pohamuj trochę to przejęcie, Pąku Czarnej Wiśni - przerwał jej miły, rozbawiony głos. - One chyba powinny trochę odpocząć. Wszystkie powinnyście.
Spojrzałyśmy w stronę lasu, na ubraną na zielono postać, która właśnie zeskoczyła z drzewa. Podeszła do nas, uśmiechając się zawadiacko. Była dość drobna, miała krótkie białe włosy, a pod prawym okiem kilka punktów ułożonych w linii prostej. Choć panowała noc, było ją doskonale widać... I wydawała mi się jakby znajoma.
- Nie poznajecie mnie? - uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Nazywają mnie Mewą; spotkałyśmy się przelotem, gdy zjawiłyście się na naszej wyspie poprzednim razem.
Odpowiedziałam uśmiechem, przypominając sobie zeszłe lato.
- Rzeczywiście, przelotem - skinęła głową Vanny. - Obejrzałaś sobie nas jak na wystawie i zaraz się zmyłaś, a szkoda.
- Ściągnęłaś nas na wyspę czarownic? - zapytałam pieśniarkę z zaskoczeniem.
- A czy to takie dziwne? - odpowiedziała pytaniem. - Przecież już dawno powinnyśmy były tu dotrzeć. A w każdym razie do tego świata.
- Bez wątpienia powinnyście - przyznała Mewa. - Chodźcie, zaprowadzę was do waszej komnaty. Musicie się wyspać.

- No dobrze, czyli byłaś u Aeirana - zwróciłam się do Vaneshki, kiedy już rozsiadłyśmy się na wyłożonych poduszkami matach. Aż tak nam się spać nie chciało.
- Bardzo chciał do ciebie pojechać, ale to na razie nie było możliwe - spuściła wzrok, chyba nie chcąc powiedzieć za wiele. Nie czuła się uprawniona, czy wolała mnie nie martwić?
- A możliwe było przerzucenie nas w taki spektakularny sposób, samemu siedząc na Krawędzi? - nie wytrzymała Vanny.
- Ależ nie był sam! - zaprzeczyła gorąco pieśniarka. - Mówiłam, że pomoc nadeszła ze strony innych. Twojej córki i twojego Strażnika.
- Aha, to już wiem, komu się chciało efektów... Ale on jest Strażnikiem mojej chałupy, a nie moim!
- Bądź co bądź, jesteś właścicielką tej chałupy - przypomniałam. - Za to nie rozumiem udziału Ivy w tym wszystkim. Czy duchy opiekuńcze są do tego zdolne? Zwłaszcza odcięte?
- Czekaj, nie wiemy j a k i właściwie był jej udział - Vanny spojrzała na zielonooką pytająco.
- Ja ci nie powiem, bo też nie wiem. Byłam tylko pośrednikiem - pokręciła głową Vaneshka. - A czy to... dziwne, że się przyłączyła? Czy to źle?
- Chyba nie, tylko niespodziewane - na twarzy kuzynki zobaczyłam konsternację. - Ale gdyby z Ivy działo się coś niedobrego, Clayd zaraz by to wyłapał.
Zamyśliłam się. Czy po wyrwaniu z własnej historii dziewczynka mogła zacząć stawać się czymś innym? Może to też należało do zmian w rzeczywistości...
- Ale to jaśniejące miasto to już chyba nie wy - podjęła Vanny.
- A ta muzyka, którą słyszałyśmy? - dorzuciłam.
- O muzyce nic mi nie wiadomo - zdziwiła się pieśniarka. - Gdyby mieli jakąś w planach, na pewno bym o tym wiedziała.
- W takim razie to opowieść - wzruszyłam ramionami. - Miała prawo sama zadbać o odpowiednie tło.

20 III

Nie mam pojęcia jak i dlaczego, ale znowu się pojawiło. Zupełnie nieoczekiwanie.
Mam na myśli tamto niezwykłe miasto. A może to my pojawiliśmy się w nim? Spłynęliśmy w nie z góry, choć przecież czuliśmy nadal pod nogami podłogę wieży. Jakbyśmy znajdowali się na tle ekranu w kinie i obraz się poruszał... Nie, źle. Nie na tle. Byliśmy wewnątrz, a ono się zbliżało, zmieniając swoje położenie wokół nas, jakby ktoś gwałtownie obracał kamerę. Zatopiło nas w swoim blasku.
- Jak to możliwe? - odezwał się cicho Ern. - Jesteśmy przecież poza Aztodią, nie powinno jej tu być.
- Poprzednim razem też tak było - przypomniał Lex z twarzą bez wyrazu.
A Vanny i ja, gdy tylko droga prowadząca do znanego już nam targowiska-promenady pokryła się z podłogą, na której stałyśmy... Po prostu odwróciłyśmy się i pobiegłyśmy do środka. Nie zważając na to, że jeśli miasto jest iluzją, po prostu wpadniemy na ścianę albo wylecimy przez okno. A w powietrzu rozbrzmiewała kołysząca, przyzywająca nas melodia, przysięgłabym, że słyszałam ją naprawdę.
Bo czy istnieje coś takiego, jak iluzja dźwięku?
Chyba ruszyli za nami - co także nas specjalnie nie obchodziło - ale kiedy tylko przebiegłyśmy przez wrota, wokół nas rozpostarła się ściana ognia, jakbyśmy wpadły w sam środek eksplozji. Zatrzymałyśmy się gotowe zawrócić, jednak ten ogień również był gdzieś poza nami, nie dotykał i nie parzył - a muzyka grała...
- No nic, ruszajmy - postanowiłam. - Mimo wszystko stanie w płomieniach to nie jest najmilsze doświadczenie.
Kiedy tylko to powiedziałam, płomienie rozstąpiły się, ukazując...
Błękitne wiosenne niebo i niekończące się pole kwiatów?!
Tego zdecydowanie się nie spodziewałam.
Kwitły chyba wszystkimi możliwymi kolorami, a w promieniach słońca wydawały się przybierać jeszcze więcej barw. Stałyśmy upojone ich zapachem, rozhuśtane melodią, która nadal nie przestała grać...
Spojrzałam na kuzynkę - wyglądała jakby wróciła do upragnionego domu.
Nagle zerwał się wiatr, a płatki kwiatów zaczęły tańczyć w powietrzu.
- No, chodź - uśmiechnęłam się, łapiąc Vanny za rękę. - Biegniemy dalej!
Odpowiedziała trochę nieobecnym uśmiechem i popędziłyśmy przez wiatr, który stawał się coraz silniejszy. Coraz więcej kolorowych płatków podrywało się w górę, otaczając nas i tworząc gęstą zasłonę... Zakrywając nam oczy. Ale nie potrzebowałyśmy wzroku, by biec ze śmiechem. A może nie biegłyśmy, może to już wiatr nas unosił?
Zawiał jeszcze raz, najmocniej. A potem spadłyśmy w dół, w atramentową czerń i zaraz po niej oślepiające światło.
Melodia urwała się, kiedy stanęłyśmy...

19 III

- Skoro już tu jesteś, to podejdź - powiedziałam, nie odwracając się. - Nie lubię być obserwowana z ukrycia. Dziwne, że jakichś kamer tu nie poinstalowałeś...
- A skąd wiesz, że nie? - usłyszałam ten znakomicie modulowany głos. - Poza tym ciekaw jestem czy rzuciłaś te słowa na chybił trafił.
- Oczywiście, że nie. Od paru minut czułam, że tam stoisz - prychnęłam. - Jestem wyczulona na wrogów.
- Mam się czuć zaszczycony, gwyll'ionn líam? - Ern z uśmiechem podszedł do barierki balkonu, trzymając się jednak ode mnie na pewną odległość. - A wiesz, że Diss Gyse siedzi na balkonie piętro wyżej i też pilnuje? Jednocześnie próbując obserwować śpiącą pannę Loire. Dziwne, że od tego nie oszalał. M ó g ł b y oszaleć.
Nie odpowiedziałam, a tylko przechyliłam się przez barierkę, patrząc w dół. Nawet teraz, choć znajdowałam się na jednym z niższych pięter wieży, czułam lekki dreszcz lęku. I czułam, że potrzebny mi był taki n o r m a l n y, znajomy lęk.
- O czym myślisz?
- Zastanawiam się, jak by mi się stąd spadało - mruknęłam, prostując się.
- Aż tak ci z nami źle, gwyll'ionn líam?
- Od dawna mam ochotę ci powiedzieć, żebyś przestał nazywać mnie swoją zdobyczą. - Tylko jakoś cały czas o tym zapominałam. - Nie poczuwam się do bycia niczyją własnością.
- Oczywiście, że się nie poczuwasz. Czujesz się wolna jak rwący potok - rudowłosy przestał się uśmiechać i spojrzał na mnie jakoś inaczej, jakby dopiero teraz zobaczył mnie naprawdę. - Może dlatego właśnie ciebie chcę.
Przeniósł spojrzenie na zachodzące w oddali słońce, przywołując na twarz wyraz melancholii.
- Przy tobie mógłbym poczuć tę wolność - powiedział wolno. - Mógłbym... zupełnie się zmienić, gdybym miał twoją miłość.
- Nawet gdybyś rzeczywiście mógł, i tak byś nie chciał.
- To fakt - przyznał, mrugając kilka razy i przecierając oczy. - Ale chciałem sprawdzić, co na to powiesz.
- Mówiłam ci już, co by było, gdybym uległa - ucięłam, kierując się w stronę wejścia do środka. Zdążył jednak złapać mnie za rękę.
- A ja mówiłem, że w to nie wierzę, gwyll'ionn líam - głos mu nieznacznie drgnął. - Madelyn...
- Skończ z tymi pozami. Nie mam w zwyczaju obdarzać miłością takich jak ty - wyrwałam się. - Najwyżej nienawiścią.
- Och, miłość, nienawiść... - Ern powrócił do drwiącego uśmieszku. - Po prostu emocje, tak samo zdolne bezpowrotnie przywiązać jedną osobę do drugiej.
- Sugerujesz, że wystarczyłaby ci moja nienawiść?
- Zawsze to jakaś alternatywa dla kompletnego uczuciowego chłodu - wzruszył ramionami.
- Tak trzymaj, a przypadnie ci najwyżej litość - rzuciłam i opuściłam balkon.

- A więc znalazłaś sobie kogoś nowego do mącenia w emocjach? - zapytał później Lex, popijając upragnioną rumową.
- Niepotrzebne mi już zmącone emocje - zaprotestowałam. - Nie kiedy znalazłam już coś bliskiego spokojowi duszy.
- Czy rzeczywiście? Powinienem ci zatem zazdrościć tej nagłej zmiany?
- Zauważ, że miałam na nią ładne parę żyć - przypomniałam. - I już dawno nie jestem tą zdesperowaną dziewczyną z zamku bez wyjścia, spragnioną trującej słodyczy.
- To dziwne, bo przez lata dawałaś mi do zrozumienia, że nadal jesteś - wbił we mnie przeszywające spojrzenie. Na szczęście jego oczy były już fioletowe, nie czerwone.
- Pewnie tak... - westchnęłam. - Dlatego teraz obwiniam siebie. Już nie ciebie. Parę prawd do mnie dotarło.
- Cóż, ja nie mam możliwości odradzania się i palenia za sobą mostów - skomentował, uśmiechając się nagle, bardzo miło i pogodnie.

16 III

Tym razem zamknęli nas w wieży. Jakby nie mogli nas po prostu wypuścić! Podejrzewam, że przynajmniej jeden z nich świetnie się bawi całą tą sytuacją - a drugi nie chce nas w związku z tym spuszczać z oka. A że powinni teraz być w Aztodii, tym świecie od Korony i kontynuować swoje zadanie - kogo to obchodzi?
Przenieśliśmy się w światy, po jakich mogłabym się już poruszać bez żadnych osłon. Ale na głowie mamy rozpraszacze myśli, więc nic z tego. Nie takie techniczne cudeńka jakie mają w Althenos czy na Carne, raczej coś przypominające wieńce laurowe oplata nasze skronie i za nic nie chce dać się zdjąć.
W zasadzie przykro mi było opuszczać Ogród Tipharos, a właściwie cały tamten świat. Bo tam został Tenari... Mam nadzieję, że jego obecność tam nie była zamierzona, że w nic go nie zamieszają. A z drugiej strony dobrze, że wróciłyśmy, bo tam czas płynie inaczej. Wolniej albo na jakiejś innej płaszczyźnie. Tutaj zbyt wiele dni już upłynęło - i pomyśleć, że mogłam przegapić nastanie wiosny!
Trzymam się z Vanny, tamtym staramy się nie pokazywać na oczy. A już na pewno ja się staram - zauważyłam, że kuzyka jakby dłużej rozpamiętuje pewne rzeczy i miewa ochotę na rozmowy - konfrontacje? - z Lexem, żeby mieć potem jeszcze więcej do rozpamiętywania. Dlatego staram się zająć nasze myśli czym innym. Wypytuję ją o Rozdroże i o jej barwne towarzystwo - w ten sposób na przykład dowiedziałam się, że jestem zaproszona na wesele Ricka i Andrei, które jeszcze nie wiadomo dokładnie, kiedy się odbędzie, ale na pewno z pompą. A sama dzielę się z nią swoimi spekulacjami na temat opowieści, w którą nas wplątano, żeby później na siłę wyplątywać. To dobrze, że stamtąd odeszłyśmy, naprawdę. Ale chyba nie jest mądrze z mojej strony tak... Rozpamiętywać.
Lepiej móc się śmiać na przekór wszystkiemu.

*

A może ja wyolbrzymiam pewne rzeczy bez powodu? Jeśli sięgnę pamięcią, mogę przysiąc, że wcześniej nie widziałam siebie w roli zdobyczy zamkniętej w złotej klatce... W diamentowej, trudniejszej do zniszczenia. Przykuta niewidzialnymi kajdanami, nie mając siły płakać nad swoją niedolą ani śmiać się ze swojej głupoty.
A może po prostu trafiłam na najbardziej nieodpowiednie osoby akurat w czasie największego poczucia zagubienia? Które zresztą wzięło się sama nie wiem skąd. Łatwo taką zagubioną uwięzić w swoim małym świecie bez wyjścia i nawet nie będzie zdawała sobie z tego sprawy... Przynajmniej na początku.

- Dzień dobry, moja gwyll'ionn - powitanie było niespodziewanie miłe i pogodne. - Jak się spało?
- Słabo - rzuciłam, odruchowo poprawiając włosy. - Witaj, Ern.
Siedzieli przy stoliku, ostentacyjnie na siebie nie patrząc - ale na mnie, owszem - jeden w czerni, drugi w kłującej w oczy czerwieni. Jeden wyglądał jakby nie spał całą noc, drugi zaś uśmiechał się prawie serdecznie, ostrożnie biorąc w dłoń kieliszek, jakby do toastu. Prawie - bo uśmiech nie obejmował oczu.
Skinęłam obu głową, po czym zamknęłam z powrotem drzwi do sypialni, stanęłam przy toaletce i zaczęłam się sobie przyglądać w lustrze.
- Słuchaj, potrzebuję barw ochronnych - zażądałam, a Vanny o mało nie przewróciła się ze zdumienia.
- Dobrze się czujesz? - spytała ostrożnym tonem.
- Niedobrze i o to właśnie chodzi - usiadłam przed lustrem, gotowa na wszystko. - Skoro już mnie zawiało pomiędzy dwóch facetów, którzy zaleźli mi za skórę, to niech chociaż ładnie wyglądam.
- Że Lex to rozumiem, ale ten drugi? - zamyśliła się, nakładając mi cień do powiek. - Czy go nie widziałaś ostatni raz wieki temu? Nie mrugaj, z łaski swojej.
- On załazi za skórę zawodowo - mruknęłam. - Zresztą sama wczoraj mówiłaś, że ci się przyśnił. Widać potrafi zaleźć nawet komuś, kogo nigdy wcześniej nie spotkał.
- To były takie sny, w których tylko zawadzałam - stwierdziła Vanny jakoś tak bez wyrazu. - Za to ty byłaś w środku wydarzeń. Nie powinnam się więc właściwie dziwić, że chcesz ładnie wyglądać.
- Chcę ładnie wyglądać żeby poprawić sobie nastrój - skorygowałam. - Zresztą, licho wie. Może się o mnie pozabijają?
Za drugim razem wyszłyśmy z sypialni już we dwie. Tym razem to Lex wpatrywał się w swój kieliszek, natomiast Ern Fáel ev Saedd poderwał się ze swojego miejsca i chwycił mnie za rękę.
- Wypiliśmy z Diss Gysem twoje zdrowie - powiedział, nadal z tym samym pogodnym uśmiechem, jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi, jakbyśmy się widzieli ledwie wczoraj... Nie, zaraz, on mnie widział wczoraj. - A teraz cię porywam. Zwiedzisz Ogród Tipharos, teraz już porządnie.
- To ja idę z wami - wtrąciła Vanny z niewinnym uśmiechem. - I tak nie mam tu nic do roboty.
Poświęcił jej zaledwie przelotne spojrzenie - brak podzielności uwagi przy więcej niż jednej kobiecie? - i otworzył przejście w ścianie.
- A ja tu się bez przeszkód upiję dramatycznie - dobiegło nas, zanim jeszcze wyszliśmy. - Nawet jeśli jak zwykle brak rumu.

Po "porządnym" zwiedzaniu Ogrodu pozostałam przy swojej opinii, że składa się głównie z krętych korytarzy. Zaś za szybami, które przyjemnie dzwoniły, gdy się w nie stuknęło palcem, znajdowały się rośliny o srebrnych liściach i kolorowych kwiatach. A w innych pomieszczeniach - maszyny... Nie spotkaliśmy ani jednej żywej istoty, za to co jakiś czas przejeżdżała obok nas metalowa postać z kółkiem zamiast nóg. Postacie te nie miały twarzy, a jedynie okrągłe, błyszczące "oko" - lecz któraś miała wymalowany pod tym okiem szeroki uśmiech i rumieńce.
- Obecny właściciel tego Ogrodu mieszka na Kontynencie i nieczęsto tu przylatuje - wyjaśnił Ern, widząc moje zainteresowanie - Ale jego zabaweczki zajmują się wszystkim. Oczywiście nie są kreatywne, tylko zaprogramowane... Choć jedna z nich stara się malować obrazy, czy raczej obrazki. Jak dzieci w przedszkolu.
Wyglądało na to, że dobrze się tutaj orientuje, zresztą podejrzewam, że czułby się jak u siebie w każdym dziwnym miejscu i okolicznościach. Mroczne Carne, futurystyczny Ogród czy pełne intryg Saedd Ménn, co za różnica, jeśli się roztacza wokół taki urok i niezachwianą pewność siebie? Nie odstępował mnie na krok i z pewnym zaskoczeniem i rozbawieniem zarazem przyglądał się, jak pukam w szyby, komentuję głośno, do czego mogą służyć widniejące za nimi urządzenia i ze śmiechem omawiam je z kuzynką. Po prostu nie mogłam nie chłonąć wszystkiego całą sobą - to szczęśliwie odwracało moją uwagę od jego obecności.
- To powinno trwać wiecznie - stwierdził w końcu. - Ciebie się powinno uchwycić w chwili, gdy jesteś rozhuśtana emocjami i schować za szkłem, dla wiecznego podziwiania.
- Zrób zdjęcie - podsunęła Vanny lekkim tonem.
- Obraz jest zaledwie nikłym odbiciem prawdy - wzruszył ramionami, nadal patrząc na mnie. - Nie zadowalam się takimi namiastkami.
Przystanęłam i spojrzałam mu śmiało w twarz.
- Słyszałeś o czarowniku, który zbierał oczy? - zapytałam. - Podróżował po świecie i wyszukiwał te w jakiś sposób najpiękniejsze. Obiecywał za nie wiele, dawał za nie wiele... I tak, jego kolekcja ciągle się powiększała.
Vanny słuchała z fascynacją tej zasłyszanej dawno temu historii, na twarzy Erna zaś zobaczyłam zadumę.
- Aż raz spotkał małą dziewczynkę, której oczy były szczęśliwe - ciągnęłam. - Za wszelką cenę pragnął je zdobyć, ale ona za nic miała pokusy, bo chciała zobaczyć tęczę. W końcu zabrał jej oczy bez pytania... I nagle odkrył, że stały się szare i pozbawione wyrazu, straciły swój blask.
Kiedy zamilkłam, uśmiechnął się ironicznie, ale uciekł spojrzeniem w bok.
- Ostatnio wszyscy mnie częstują opowieściami o kolekcjonowaniu oczu - rzekł z rozdrażnieniem. - Może i panna Loire ma jakąś w zanadrzu?
- Może i ma - przytaknęła Vanny. - Ale raczej nie opowie, wierząc święcie, że szanowny pan Saedd już i tak ją zna.
Nie przestając się uśmiechać, ukłonił się jej teatralnie, po czym pociągnął mnie dalej.

- Wiesz, dlaczego cię tu sprowadziliśmy?
Oderwałam wzrok od rozciągającego się w oddali krajobrazu i przypomniałam sobie, że stoję prawie na samym skraju Wyspy.
- Nie dlatego, że się o mnie troszczycie? - zapytałam, cofając się.
- Istotnie, troszczymy się - skinął głową Ern. - Trudno się nie troszczyć, kiedy pojawiasz się ponownie, by pokrzyżować nam szyki.
- Wcale nie zamierzałam nic wam krzyżować - obruszyłam się.
- Wtedy też tak się zarzekałaś... Kiedy to niby nie zamierzałaś szukać Kryształów Niebios, pamiętasz? A następnie popsułaś plany tak nam, jak i Omedze - do tej pory nie puścił mojej ręki; nie próbowałam jej wyrwać, choć ujmował ją właściwie delikatnie. Lewą dłonią - zauważyłam, że prawą jakby oszczędzał, choć nie było po niej znać tamtego starcia z Lexem na Carne. Ale od kiedy to ja umiem rozpoznawać iluzje?
- Przynajmniej nikogo nie faworyzowałam - prychnęłam, odgarniając targane wiatrem włosy. - I dlatego mnie tu trzymacie? Bo mogłabym się wtrącić w tę jakąś Koronę? Przecież nic mi do niej, nawet bardziej niż do Kryształów!
- Teraz tak mówisz - uciął. - Ale byłaś w t a m t y m mieście i spotkałaś Białego Rycerza, a to już pierwszy krok.
Siła wiatru coraz bardziej się wzmagała. Zerknęłam kątem oka na kuzynkę - uśmiechała się niewinnie.
- Zdecydowanie za wysoko mnie cenicie - stwierdziłam i wtedy wichura uderzyła z całą mocą. Wykorzystując okazję, wyrwałam się Ernowi i spróbowałam otworzyć portal...
Udało mi się to z pewnym wysiłkiem i wniknęłam do środka, ale już po kilku krokach zatrzymałam się. To nie była międzysfera, ta dziwna, przygaszona przestrzeń, w której się znalazłam, to było coś pośredniego, przed czym ostrzegała mnie T'Surith. Tu nie płynęło się spokojnie, tylko biegło się po niewidocznej podłodze. Im bardziej starałam się przez to przebiec, tym trudniej mi się oddychało i czułam jakby w ciało wbijały mi się setki szpilek. Coraz bardziej zwalniałam, z wrażeniem, że już tu zostanę na zawsze - bo powrót okazałby się równie bolesny.
Opadłam na kolana, próbując złapać oddech i wtedy ktoś podszedł lekkim krokiem, otoczony słabo widoczną poświatą.
- I coś ty narobiła, gwyll'ionn líam? - zapytał z politowaniem. - A gdybyś nie zostawiła portalu otwartego? Być może nikt już by cię nie znalazł.
Podniosłam głowę, nie mogąc powstrzymać syknięcia wściekłości.
- No, już - podniósł mnie i wciągnął za osłonę. - Nie masz się co trudzić, doprawdy. Ale przynajmniej znalazłaś miejsce, w którym nikt nam nie będzie przeszkadzał.
Ciągle oddychałam głęboko, nie opierając się, kiedy mnie objął. To była taka niedorzeczna scena - dama w opresji ucieka przed niebezpieczeństwem, aż przybywa bohater, chroni ją i... Czy tak to mogło wyglądać z zewnątrz?
- Wiesz... Jesteś tu, bo tego chcę - schylił głowę, patrząc mi prosto w oczy. - Jesteś tu, bo twój amant tego chciał, myśląc, że cię przede mną ochroni. I co?
I co? I tylko dziki galop myśli przez moją głowę. Myśli, nawet nie emocji. Ale może to była tylko kwestia czasu?
- Mówią, że do trzech razy sztuka - uśmiechnął się, zanim nasze oddechy się złączyły. - A za czwartym...?
I coraz szybsza gonitwa myśli. Coraz dalej, dalej, zanurzyć palce w jego włosach, prędzej, prędzej, zatracić się, karuzela i zawrót głowy, dłużej, dłużej...
...Wyrwać się i przyłożyć mu w twarz?
Odsunął się zaskoczony, zabierając mi osłonę, odpłacając bólem. Cierp dalej, damo w opresji.
- Za czwartym nauka - wycedziłam - nauczysz się wreszcie?!
Ern syknął ze złością, ale już po chwili opanował się i uśmiechnął.
- Mógłbym cię tu zostawić już na zawsze - powiedział. - Ale nie... Taką ciebie też warto zatrzymać, choćby za szkłem.
- Nadal nie rozumiesz. Nie wiesz, że wyssałbyś ze mnie wszystkie emocje? Każda kolejna chwila przy tobie zostawiałaby we mnie coraz więcej chłodu, coraz więcej rezygnacji. Zabrałbyś mi życie jak tamtym oczom.
- Nie wierzę - pokręcił głową. - I któregoś dnia ci udowodnię, że się mylisz.
- Może ten dzień nigdy nie nadejdzie, wziąłeś to pod uwagę, Saedd?! - głos, który wdarł się w naszą wymianę argumentów, był podniesiony i rozdygotany.
- Nie wiedziałem, że jesteś takim pesymistą - rudowłosy odwrócił się w stronę Lexa, również stojącego w osłonie. - Założymy się?
- Ja ci radzę, optymisto, spieprzaj od niej, bo ci zrobię drugi stygmat!!
- Tak bez łuku? Mogłeś się przynajmniej wcześniej zaopatrzyć.
- Jeszcze nie wiesz, na co mnie stać - Lex trochę się uspokoił, ale i tak chyba nigdy go takiego nie widziałam. Agent END-u zaś tylko wzruszył ramionami i ruszył w stronę wyjścia.
Podeszłam do Lexa, nie mogąc ukryć zdumienia. Wpuścił mnie za osłonę, ale jak zwykle udało mu się utrzymać bezpieczną odległość. Jeden bohater niewiele lepszy od drugiego...
Wróciliśmy na Wyspę, gdzie czekała na nas Vanny, chora ze zdenerwowania. Zastanawiałam się, co się działo tu, na zewnątrz, przez ten czas - pobiegła po odsiecz? Skoro owa odsiecz przybyła... Ern popatrzył na nią jak na włos w zupie, a następnie zwrócił się do Lexa jak gdyby nigdy nic:
- Zabieramy je z tego świata. Przebywanie z nimi tutaj mija się z celem.
- Jutro - brzmiała kategoryczna odpowiedź. - Niech jeszcze dzisiaj Vanille Śni tutaj.
Rudowłosy odnotował tę uwagę i odszedł bez słowa. Natomiast Lex raczył się wreszcie do mnie odezwać, choć chyba nie tak, jak bym chciała.
- Dlaczego to musiałem być ja?! - wrzasnął, z mieszaniną triumfu i rozczarowania w oczach. Były czerwone - nie pamiętam, by przybierały ten kolor od czasu... Tak, od mojego poprzedniego życia, kiedy rozpaczliwie prosiłam, by mnie zabił.
- Gdzie teraz jest twój rycerz na czarnym rumaku?! - nie ustawał. - Dlaczego go nie ma przy tobie?! Dlaczego mimo wszystko to musiałem być ja?!
Stałam bez słowa, nie znajdując na to odpowiedzi.
- Daj jej spokój - nadal zdenerwowana Vanny chwyciła go za rękę. - Nie dokładaj jej więcej, po co?
Zamilkł i popatrzył na nią jakoś dziwnie, po czym ukrył twarz na jej ramieniu, zaskoczony tym chyba bardziej niż ona.
- Ty jej powiedz, przynajmniej jesteś jej bliska - rzekł zmęczonym głosem. - Może ciebie posłucha.
Potem on też odszedł, a kuzynka popatrzyła na mnie pytająco. Pokręciłam tylko głową, sama nie do końca wiedząc, co miał na myśli.

Nie, nie czuję się bohaterką krwawego romansu. Tak, najwyraźniej potrzebowałam odjechania w tani dramatyzm, żeby się w tym upewnić. Może i brzmi to bezdusznie, kiedy już na spokojnie zapisuję to w zeszycie. Ale cóż, skoro przychodzi do mnie myśl... Jakie to wszystko było nierealne.

*

Obudziłam się... nie mogąc sobie przypomnieć, kiedy się kładłam. A leżałam na posłaniu wygodnym, ale twardszym niż łoże w moim pokoju, jednocześnie łagodnie kołysana - co oznaczało, że nadal znajduję się na "Diamond Night". Pewnie zaczęłabym się zastanawiać, czy T'Surith nie dosypała mi czegoś do herbaty, ale głowę miałam ciężką i nie mogłam pozbierać myśli, a nawet otowrzyć oczu. Leżałam więc bez ruchu, pogrążona w ciemności.
- Wiem, że nie śpisz - odezwała się nagle ciemność cichym i niepokojąco znajomym głosem. - Dobrze cię widzieć... Choć byłoby lepiej, gdybym mógł liczyć na wzajemność pod tym względem. Choćby pod tym.
Czyżbym dlatego się zbudziła? Bo podświadomie wyczułam czyjąś obecność? Poczułam dreszcz... I nie wiedzieć dlaczego, był to dreszcz oczekiwania.
- To miłe ze strony T'Surith, że cię przywiozła, choć ciekaw jestem, co chciała tym udowodnić - właściciel głosu poruszał się niezwykle cicho i w jednej chwili słyszałam go już przy swoim uchu. Dziwnie się go słuchało z tą przytłaczającą ciszą w tle, tak gęstą, że można ją było kroić nożem. Mówił hipnotyzująco, a jednocześnie...
Jednocześnie...
- W każdym razie... Miło. A gdybyś teraz otworzyła oczy? - zaczął bawić się moimi włosami, a ja w myślach dziękowałam wszystkim Siłom Wyższym, że nie jestem w stanie otworzyć oczu. Nie jestem do końca pewna jak bym zareagowała, ale być może bardzo bym później żałowała.
- Chyba za długo traciłem czas - odezwał się znowu, tym razem już z pewnej odległości. - Ładnie wyglądasz, kiedy udajesz, że śpisz... Dobranoc, gwyll'ionn líam.

Gdy obudziłam się ponownie, już we własnym łóżku... No dobrze, "własnym" to pojęcie względne. Przynajmniej baldachim miało, jak moje. Ale do rzeczy - obudziłam się z jakimś niejasnym wspomnieniem, które najchętniej włożyłabym między sny. Ale nie dano mi się długo łudzić.
- O, już nie śpisz - uśmiechnął się Lex, kiedy wyszłam z sypialni chwiejnym krokiem. Vanny siedziała obok niego jak na szpilkach.
- Rzeczywiście - powiedziałam słabym głosem. - Rzadko się zdarza, żebym spała najdłużej ze wszystkich.
- Toteż nie spałaś. Ten tam - wskazał na drzwi do innego pokoju - chyba miał bardzo ciężką noc. A T'Surith tylko was przywiozła i wyniosła się nie bez ulgi... Czekaj, czekaj - zmarszczył brwi i złapał się za głowę. - Właśnie do mnie dotarło, co powiedziałem.
- Chyba nie chcę wiedzieć, o co ci chodzi - stwierdziłam ostrożnym tonem, patrząc nie na niego, tylko na kuzynkę, która wyglądała jakby ją coś bardzo dręczyło.
- W każdym razie mam zamiar przesiedzieć cały dzień w pokoju, bo źle się czuję - podjęłam, odwracając się w stronę drzwi (faktycznie kręciło mi się w głowie). - Chciałam wam to tylko zakomunikować.
- A jesteś pewna, że chcesz tak sama siedzieć? - Vanny zerwała się z kanapy i podbiegła do mnie. - Bo ja bym nie chciała.
- Zależy, z kim - zdołałam się uśmiechnąć.
- Vanille - dobiegł nas wesoły głos Lexa. - Co z tobą? O nim też śniłaś?
- I to niedawno - potwierdziła, wpychając się do mojego pokoju.
Zanim i ja tam weszłam, obejrzałam się jeszcze i zobaczyłam jak twarz chłopaka ściąga się w grymasie złości.

*

Vanny skrywała się w pokoju, a Lex też się gdzieś zapodział, byłam więc całkowicie zdana na T'Surith. Po prostu złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą z dziwnym uśmieszkiem. Otworzyła przejście w ścianie, po czym poszłyśmy krętym korytarzem do wielkiej hali, w której stał statek międzyprzestrzenny. Tak, międzyprzestrzenny - zapytałam o to agentkę i potwierdziła. Nie sądziłam jednak, że zechciałaby odwieźć mnie nim do domu, zresztą nie zostawiłabym kuzynki samej z Lexem.
Nie żebym nie próbowała przedostać się do międzysfery - wyglądało jednak na to, że ten świat jest na nią w jakiś sposób zamknięty... Jakby coś go odgradzało. Może czarna dziura by to coś pokonała, ale jakoś nie ufam sobie pod tym względem.
- Żeby stąd odejść, trzeba mieć odpowiednią osłonę - potwierdziła moje przypuszczenia czarnowłosa, kiedy już wyleciałyśmy przez dach ponad wyspę - Dlatego też... Chyba zauważyłaś, jak bardzo nasze pokoje różnią się od reszty Ogrodu? Po prostu przenieśliśmy się tu w nich.
Rzeczywiście, z tego, co zdążyłam zauważyć, ten tak zwany Ogród wyglądał raczej futurystycznie (powiedziałabym "po altheńsku", ale był bardziej kolorowy) i nie pasowały do niego luksusowe łoża z baldachimami...
Statek T'Surith nazywał się "Diamond Night", był czarno-czerwony i dużo większy niż się wydawał z zewnątrz. Leciał na tle czerwono-złotego nieba, na tle słońca zachodzącego w letni (!) wieczór - a ja miałam na sobie ciemnofioletową sukienkę z czerwonymi wykończeniami. Akurat taką znalazłam w szafie i czułam się, jakbym leciała na bal.
W trakcie lotu widziałam przez okno inną latającą wyspę. W przeciwieństwie do Wyspy Tipharos była porośnięta bujną zielenią, a ponad drzewa wznosiła się wysoka wieża z czymś na szczycie... Czymś kolistym, świecącym i wirującym. Przywodziło mi to na myśl śmigło i karuzelę, ale nigdy nie byłam zbyt dobra w opisach, więc lepiej sobie daruję porównania. Nie pytałam, którą z Wysp mijamy, nie dałam też po sobie poznać, że interesuję się owymi Wyspami. Inaczej być może T'Surith zaczęłaby zadawać pytania, a jakoś nie miałam ochoty udzielać jej odpowiedzi typu "bo jeden z twoich kolegów zabrał moje dziecko na którąś z nich".
Na inne tematy jednak ciekawie się z nią rozmawiało.
- Mam zadanie do wykonania tam, dokąd lecimy - wyjaśniła. - Może nie bezpośrednio związane z Koroną, ale...
- Co jest takiego w tej Koronie, że aż END się wmieszał? - tym razem już nie mogłam ukryć zaciekawienia. - Jaki macie w tym interes?
- Poproszono nas o pomoc - wzruszyła ramionami. - A naszym jedynym interesem jest prześcignięcie Omegi.
Zabawne, byłam pewna, że Lex odpowiedziałby identycznie... A jednak coś spowodowało, że współpracowali ze sobą, przynajmniej w tej chwili.

- Dlaczego mnie zabrałaś? - zapytałam później, nalewając herbaty do szklanek. Jak dobrze, nawet herbatkę było tam gdzie zaparzyć! Do tego T'Surith miała jakąś nieznaną mi wcześniej, o raczej ostrym, egzotycznym smaku (pycha).
- Może chciałam zrobić na złość Diss Gyse'owi? - podsunęła zaczepnym tonem. - Z tego, co słyszałam, jesteś w jego sercu. A może on w twoim, nie wiem.
Jakoś wolałam się nie zastanawiać, gdzie słyszała.
- Nic mi nie wiadomo, by był w moim sercu - przybrałam podobny ton. - Ale przez niewiarygodnie długi czas zajmował mi duszę.
- I jak ci się udało go z niej wygonić? - spytała prędko.
- Samo jakoś... Chyba w końcu się nim zmęczyłam - westchnęłam. Przewidywana odpowiedź - "zakochałam się" - raczej tu nie pasowała. W końcu przed Aeiranem był jeszcze Arten, a jakoś wtedy nie udało mi się zapomnieć o Lexie. Pojawiał się w moich myślach... Może już nie pod kątem czekolady i truskawek, ale jednak.
- Czy mi się wydaje, czy zaczynasz mnie pytać o sprawy sercowe? - dotarło do mnie. - Nie wyglądasz na osobę, która mogłaby mieć z tym problemy.
- A ty nie wyglądasz na osobę, za którą mężczyzna mógłby pędzić przez światy - odparowała, nie do końca na temat.
- Niby dlaczego jakiś miałby pędzić? - roześmiałam się.
- Właśnie, dlaczego? - podchwyciła, a w mojej głowie otworzyła się jakaś szufladka i odpowiedziałam odruchowo:
- Bo pojawiam się za często we właściwych miejscach, mam znajomości w wyższych sferach i opieram mu się.
- Komu? - to pytanie znów zostało zadane prędko.
- Specjaliście, który dawno temu wydał ten osąd - wzruszyłam ramionami i zapatrzyłam się w okno.

*

- Mówię ci kategorycznie, przestań wtrącać się w jej życie!! - usłyszałam zza drzwi podniesiony głos Vanny.
- Jakoś wcześniej tak na to nie patrzyłaś - odpowiedział lekko Lex. - A szkoda, może gdybyś mi tak powtarzała regularnie...
- Wcześniej najwyraźniej patrzyłam nie tam, gdzie trzeba - burknęła. - Zresztą i tak nie możecie nas tu trzymać właśnie teraz!
- A kiedy indziej tak? Do tej pory nasze problemy zdążą się rozwiązać, a wy będziecie sobie wyrzucać, że uciekła wam taka opowieść...
Ziewnęłam i wstałam, narzucając szlafrok. Nawet pragnienie snu nie mogło mnie powstrzymać przed włączeniem się w tę rozmowę.
- Przykro mi, ale muszę się zgodzić z kuzyneczką - powiedziałam z uśmiechem, wychodząc ze swojej sypialni. - Bo właśnie teraz nam taka opowieść ucieka.
- A nam jest przykro, ale nie możemy was wypuścić - T'Surith też się pojawiła, nadal kompletnie ubrana i z cygaretką w dłoni. Podejrzewałam, że ona w ogóle nie sypia - dwa razy z rzędu odpływałam w sen, wsłuchując się w jej kroki dobiegające z sąsiedniego pokoju.
- No tak, tobie to na pewno jest przykro, ale w moim imieniu nie mów - rzekł Lex bardzo uprzejmym tonem. - I bądź łaskawa to zgasić, bo Miya nie lubi.
Kątem oka dojrzałam jak Vanny spogląda na niego w osłupieniu i zaniosłam się dzikim chichotem.
- Czy ja jestem jakąś świętą krową, czy jak? - wykrztusiłam.
- T'Surith może i nie życzy ci za dobrze, ale ja się o ciebie troszczę - Lex sprawiał wrażenie, że się świetnie bawi. - I w tej chwili nie wiem, co może ci bardziej zaszkodzić... Jej toksyczna obecność tutaj, czy perspektywa kolejnego spotkania z Białym Rycerzem.
- Z Białym... A skąd wiesz, że go spotkałam? - zmarszczyłam brwi. - Ty też biegałeś po tym iluzorycznym mieście, czy jak?
- Niedokładnie iluzorycznym - sprostowała T'Surith. - To była projekcja, wytwór j e j umysłu. Na szczęście dla mnie do złamania, jak i wytwory zwykłej magii.
Nie miałam pojęcia, kim jest "ona", ale miałam ochotę dowiedzieć się więcej.
- I myślicie, że jeśli tylko wyściubię nos za te ściany, ten... Biały Rycerz, tak? Natychmiast mnie dopadnie i będzie gnębił o tę jakąś Koronę?
- Oczywiście zawsze możesz mu ją oddać - podsunęła Vanny. - Tę, którą trzymasz w Szafie. W ten sposób miałabyś dwa problemy z głowy.
- To nie taka korona, o jakiej mógłby marzyć - pokręciłam głową, choć moje myśli też krążyły wokół tego motywu. Nie miałam wątpliwości, że facetowi pasowałaby ta druga korona, ta pasująca do mojej i jednocześnie będąca jej przeciwieństwem... Nadawałby się. Ale chyba przeznaczone (brrr!) mu było coś innego...
- A co zyska posiadacz tej waszej Korony? - zainteresowałam się.
- Oficjalnie mówi się, że władzę nad całym Kontynentem i wszystkimi Ogrodami - wzruszyła ramionami T'Surith. - Ale to by było zbyt banalne.
Za taki punkt widzenia mogłabym ją uściskać, gdyby tylko nie utrzymywała tego chłodnego dystansu wokół siebie.
- Ogrody? - moja kuzynka nie ustawała w pytaniach. Widocznie z czymś jej się skojarzyło.
- Na Wyspie Saphany, Wyspie Hayido, Wyspie Kheeraq... - zaczęła wyliczać agentka - Wyspie Kaine i Wyspie Tipharos, gdzie właśnie gościmy.
- Wszystkie te Wyspy, nota bene, krążą w powietrzu - dodał Lex i zwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem: - Również dlatego nie możemy was wypuścić. Jeszcze byś spadła, i co?
Nie odpowiedziałam, nie mogąc z siebie wydonyć głosu. Bo przecież Wyspa Kheeraq - teraz już nie dam rady zapomnieć tej nazwy - była właśnie tym miejscem, gdzie przebywał Tenari...
- Skończ tę komedię, Diss Gyse - westchnęła T'Surith. - Wcale nie jesteś lepszy ode mnie.
- Ale przynajmniej jestem złem, które te panie już znają - nie przestawał się uśmiechać. - Wiedzą, czego się po mnie spodziewać.
- Co wcale nie sprawia, że się tym nie martwią - stwierdziła Vanny z pociemniałą nagle twarzą. Zauważył to i przesiadł się obok niej.
- A nie przyszło ci do głowy, że ja nie odpowiadam za twoje sny? - zapytał miękko. - Do czegokolwiek byłem w nich zdolny, może być tylko tworem twoich skrytych pragnień...
- Niedoczekanie twoje!! - zawołała, odskakując.
- ...Choć trzeba przyznać, że chętnie porozmawiałbym sobie z tobą o tych snach - ciągnął, nie przejmując się jej reakcją. - Zwłaszcza, że od kiedy zaginął nasz najlepszy Śniący, mamy w Omedze poważne braki w tej dziedzinie.
- Do... Do czego zmierzasz? - zobaczyłam jak Vanny coraz bardziej blednie. Lex też to zauważył i roześmiał się w głos.
- No nie, nie proponuję ci jeszcze angażu - powiedział, a jego oczy pojaśniały. - Choć nie wątpię, że świetnie by się nam razem pracowało...

*

Wróciło do mnie to dziwne uczucie, że rzeczywistość się zmienia, a może bardzo pragnie się zmienić. Samoistnie, niezależnie od osób mających na nią jakikolwiek wpływ. I oczywiście od tych, którzy po prostu żyją swoim życiem, nie zadają pytań i nieświadomie równieź ulegają zmianom.
A może to wrażenie nigdy nie odchodziło, a jedynie czekało na dogodny moment, by uderzyć znowu? Ileż to opowieści już mi umknęło? Teraz być może właśnie jedną tracę, ale zarazem schwytała mnie inna... Nie o to mi jednak w tej chwili chodzi, lecz o rzeczywistość otaczającą mnie i bliskie mi osoby. Jak bliskie? Większość z nich jest bardzo daleko, odległością, której nie mierzy się kilometrami. Nazywam je moją rodziną, ale jak bardzo oddaliły się od siebie nasze opowieści? Sao, Alath, nawet Satsuki, którą przecież widziałam ostatnio ponad dwa miesiące temu. Istnieją równolegle, może wiedzą, że była kiedyś jakaś Miya, ale to było w innym życiu, w innej historii? Ciekawe, czy jeszcze kiedyś spotkamy się w takim składzie jak podczas oblewania domu na Rozdrożu, całą wieczność temu.
Właśnie, a Vanny? Jak zakrzywia się rzeczywistość dokoła niej? Niby nie dzieje się nic bardzo widocznego, ale nie ma już białych rąk i znaku na czole - i mam ochotę spytać czy nosi narzuconą iluzję, czy może jej historia układa się od nowa. Ale chyba nie muszę tego wiedzieć póki nie przestała być sobą, czego raczej nie muszę się obawiać.
A ja? Wciąż jem dla przyjemności smaku, nie dla zaspokajania głodu, wciąż się strzępię zamiast krwawić, ale chyba łatwiej mnie zranić zwykłą bronią. Wciąż mam pentagram na policzku - dowód mojej smoczej krwi - ale nie jestem pewna, czy udałoby mi się choćby rozwinąć skrzydła, na czym zresztą bynajmniej mi nie zależy.
Czy rzeczywistość zmienia się od dawna, lecz tak powoli, że trudno to zauważyć, czy raczej nagle, a szybko? Wiem, jak by to wytłumaczył Raely Kay albo Kilmeny... Wiem też, jak ich argumenty wyśmiałaby Renê, stwierdzając, że rzeczywistości, światy i opowieści rządzą się własnymi prawami, których my, zwykłe pionki, nie możemy ogarnąć ani przewidzieć...
A właściwie dlaczego zebrało mi się na takie rozważania? Dlaczego akurat teraz, kiedy znalazłam się w złotej klatce wyściełanej atłasem, między dwójką agentów wrogich organizacji? Może chcę w ten sposób zapomnieć o swojej obecnej sytuacji... A może jak zwykle siedzenie w wannie nastraja mnie do pisania, choć muszę uważać, żeby nie zamoczyć zeszytu.

*

Nie do końca tego się spodziewałam, zanim wyszłyśmy z hali, aby zobaczyć, co jest na zewnątrz. Miasto okazało się ogromne, a jednocześnie... Dziwnie łatwe do ogarnięcia, może przez tę nierzeczywistość? Budynki miały ślimakowate dachy, inne zaś przypominały chińskie pagody - wszystkie zaś miały nieco zaokrąglone krawędzie, które świeciły. Nie takim natrętnym neonowym światłem, raczej jakby sfrunęły na nie tysiące świetlików. Dobrze to pasowało do ciemnych barw i zapadającej nocy...
Zapadającej nocy. Która to noc wyraźnie nie zamierzała zapaść na dobre, przez co miasto trwało w przyjemnym półmroku.
- Nikt nie jest w stanie stworzyć tak doskonałej iluzji - zawyrokowałam.
- Najlepiej chodźmy przed siebie - zaproponowała Vaneshka. - To miasto gdzieś się musi kończyć.
- Ale co jest poza nim? - westchnęłam. - Pustka?
- Czy musisz się tym przejmować? - pieśniarka najwyraźniej poczuła klimat tego miejsca - tej przygody. - Właśnie wpadłaś w opowieść, a się martwisz... Chodź, przejdźmy się, a potem zobaczymy.
Poszłam, ale w przeciwieństwie do niej nie byłam w stanie wczuć się w tę opowieść w pełni. Coś mi przeszkadzało, jakieś natrętne myśli... Po prostu szłam przed siebie, nie do końca zwracając uwagę na niezwykłość miasta... A szkoda.
Dopóki nie zorientowałam się, że cały czas podążamy za jedną konkretną osobą. Za dziewczyną o białych włosach, splecionych w warkocz i związanych kokardą. Pasowała do otoczenia, a jednocześnie jakoś się wyróżniała. Ubrana w prostą różową sukienkę, w ręce trzymała koszyk z kwiatami i co chwilę zatrzymywała się, sprzedając je ludziom. Odpowiadali na jej uśmiech, kupowali kwiaty, więc najpierw myślałam, że to zwykły zbieg okoliczności... Dopóki nie spojrzała prosto na nas i nie mrugnęła szelmowsko.
- Jesteś tu naprawdę? - zapytałam głupio, podchodząc bliżej.
- Jestem tu we śnie - na twarzy Vanny pojawił się lekki uśmiech, jakby miała jakąś własną tajemnicę związaną z tym snem. - Dobrze, że udało mi się was znaleźć.
- Czyli to miejsce również jest wyśnione - wywnioskowała Vaneshka - Ludzie tutaj przechodzą przez nas jak duchy, ale na ciebie zwracają uwagę!
- Nie wiem, czy to jest senna wizja - moja kuzynka pokręciła głową. - Kojarzy mi się z czymś, ale... Nie wiem.
- W takim razie dlaczego tu trafiłaś? - zdziwiła się pieśniarka.
- No, Pokrzywa przygalopowała na Rozdroże, spanikowana i musiałam was jakoś poszukać...
- Niedokładnie to miałam na myśli. Dlaczego właśnie tu? Skąd wiedziałaś, że coś takiego istnieje?
- Intuicja? - roześmiała się. - A naprawdę to mam ochotę powiedzieć, że coś mnie tu przyprowadziło. Tak jakby... Jakiś głos w mojej głowie.
- To jednak niespecjalnie zmienia nasze położenie - mruknęłam. - Ty możesz się w każdej chwili obudzić, a my... Facet w bieli powiedział, że same stąd nie wyjdziemy.
- Może blefował - Vanny nie okazała zdziwienia, nie zadawała pytań. - Jestem pewna, że razem znajdziemy jakiś...
Nie dokończyła, zamierając nagle jak żona Lota, zamieniona w słup soli. Jej oczy stały się puste, a za nią stanęła jakaś niewyraźna postać... Nie, nie za nią. Nałożyła się na nią - a potem jeszcze jedna. Wtedy wszystko dokoła znieruchomiało i zadrgało, jak obraz w telewizorze, kiedy anteną targa wiatr...

...i nagle znajdowałyśmy się na ośnieżonej drodze, mrużąc oczy, bo odbijające się od zasp słońce skutecznie uniemożliwiało nam widzenie.
- Co jest?! - zawołałam. - Miasto zniknęło czy my z niego zniknęłyśmy?
- Vanille też nie ma - Vaneshka osłoniła oczy dłonią i rozejrzała się. - Jak myślisz, zbudziła się... Czy może tam została?
- Skoro myśmy się wydostały, to ona tym bardziej powinna - stwierdziłam, mając nadzieję, że nie mówię na wyrost.
Na szczęście moja nadzieja została spełniona - po paru minutach w powietrzu - w przestrzeni - rozległ się trzask i na śniegu wylądowała Nindë z Vanny na grzbiecie. Moja kuzynka trzymała się tylko nogami, bo dłonie przyciskała do skroni - aż dziw, że nie spadła.
- A jednak! Całe szczęście, całe szczęście... - na nasz widok zeskoczyła z konia i rzuciła mi się na szyję. - Jesteście całe?
- Chyba widzisz, skoro nad nami czuwałaś - roześmiałam się, na co westchnęła. Oczy miała zaspane, ale na twarzy wciąż jeszcze ślady lęku.
- Jasne, i to jak czuwałam! - rzuciła, a ja dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, jak roztrzęsiony jest jej głos. - Nie poczułyście niczego? Coś... Ktoś przeze mnie wszedł do tego miasta!
- Jak to przez ciebie? - pieśniarka podeszła i położyła jej troskliwie dłoń na ramieniu.
- Przez mój umysł, nie mam pojęcia jak - Vanny pokręciła głową. - I rozwalił tę całą iluzję, projekcję, czy co to było... Scenografię, w każdym razie. W drobny mak.
- Jak to możliwe? - teraz już poważnie się zaniepokoiłam.
- Po prostu, w jednej chwili spała sobie na Rozdrożu, aż tu nagle wypada z wrzaskiem i dalejże, ruszamy - wtrąciła się Nindë, szczerząc zęby. - Ciekawe, co Roy powie na to, że o nim zapomniała...
- Ale... Chyba nic ci się nie stało złego? - zapytała Vaneshka. - Ktokolwiek wtargnął do twojego umysłu, powinien dostać nauczkę!
- Nic a nic mi nie jest! - Vanny nagle uśmiechnęła się szeroko i wyzwoliła z naszych opiekuńczych objęć. - Skoro wszystko się dobrze skończyło i wreszcie do was dołączyłam, możemy wreszcie ruszyć na poszukiwanie zaginionej opowieści! Tak bym się chętnie dla odmiany spotkała znów z tamtymi uroczymi piratami...
- Skoro tak, należy ruszać jak najszybciej - pieśniarka odetchnęła z ulgą i stanęła obok Pokrzywy, czochrając jej grzywę. Najwyraźniej wzięła wybuch entuzjazmu mojej kuzynki za dobrą monetę, ja jednak martwiłam się, co też usiłuje w ten sposób zamaskować.
- Obawiam się, że nigdzie nie pojedziecie, dopóki o tym nie zadecydujemy - usłyszałyśmy naraz nieznany, gardłowy głos, któremu towarzyszył szczęk odbezpieczanej broni.
Co za dobijający motyw, prawda? Zwłaszcza, jeśli występuje za często. Tajemnicza postać pojawia się znienacka - najczęściej za twoimi plecami - i mierzy w ciebie z pistoletu...
- Czy to rozsądne, n a m grozić zwykłą bronią? - Vanny uśmiechnęła się krzywo, zaciskając dłonie w pięści.
- Owszem, zwłaszcza, że nie wiecie, czym jest naładowana - powiedziała nieznajoma, jeszcze bardziej zniżając głos - Żadnych gwałtownych ruchów, a nie będziecie miały potem czego żałować.
Coś w tym głosie było takiego, że od razu zesztywniałam, a Vanny wciągnęła powietrze ze świstem - choć na jej twarzy wciąż dało się zobaczyć wyraz ekscytacji....
Za to Vaneshka, która cały czas stała twarzą do napastniczki, zrobiła coś zupełnie nieoczekiwanego. Uśmiechnęła się, dziwnie wyzywająco, następnie z głośnym okrzykiem wskoczyła na Pokrzywę, która wtedy zarżała i stanęła dęba - po czym obie zniknęły.
- Co, do... - zaczęła nieznajoma, podczas gdy Vanny okręciła się na pięcie, z wyraźnym zamiarem unieszkodliwienia jej. Jednak w tym momencie ze wszystkich stron otoczyła nas ciemnofioletowa bariera i znów zostałyśmy odcięte od rzeczywistości.
- Jak mówiłam, żadnych gwałtownych ruchów - kobieta odzyskała rezon, a moja kuzynka natychmiast oklapła jak przekłuty balonik.
Wreszcie zdecydowałam się powoli odwrócić i spojrzeć napastniczce w oczy. Nie zrobiła niczego, żeby mnie powstrzymać, pewna swego. Co więcej, opuściła pistolet - choć nie wyzbyła się swojej czujności.
Miała ciemną karnację i krótkie, rozwichrzone czarne włosy. Z twardym spojrzeniem i nienaganną sylwetką w bordowym kombinezonie, emanowała świadomą i nieco drapieżną urodą. Jedno tylko nie pasowało do ogólnego wrażenia - jaskrawozielona opaska na prawym oku, ozdobiona figlarnym, różowym serduszkiem. A może właśnie jak najbardziej pasowała? Zależy od punktu widzenia...
- Następny przystanek - Tipharos - kiedy to powiedziała, przeszedł mnie dreszcz, choć nic mi ta nazwa nie mówiła. Podejrzewam, że ta kobieta potrafiłaby każdy banał wypowiedzieć tak, by wszyscy wysłuchali go z rozkoszą. Już zdążyła wylądować obok Évearda en Dárce w moim prywatnym rankingu głosów. I obok Vaneshki w rankingu urody, choć przecież różniły się od siebie jak noc i dzień. Geddwyna by pewnie zachwyciła...
...Tak, nie ma to jak myślenie o dziwnych rzeczach w samym środku sceny akcji. Choć prawdę mówiąc, scena akcji już się zakończyła.
Elegancki pokój, w którym się znalazłyśmy, skojarzył mi się z apartamentem hotelowym - jak się później okazało, miałam rację. Na samym początku rzuciło mi się w oczy kilkoro drzwi, ale żadne nie wyglądały na wyjście; prowadziły raczej do jakiejś potwornej liczby sypialni i łazienek. Takich z okrągłymi wannami, w których pływają płatki róż.
- Tylko dwie z nich - odezwała się nieznajoma i dopiero wtedy odkryłam, że nie jesteśmy tu same.
- To nic, T'Surith, to nic - postać w czarnej koszulce z napisem Century Child zbliżyła się do nas z tacą w rękach. - Możesz ode mnie wziąć tę herbatę? Do różnych usług jestem przyzwyczajony, a do kelnerowania jakoś nie.
- W twoich ustach, Diss Gyse, te słowa brzmią zdecydowanie nie tak, jak powinny - stwierdziła czarnowłosa i ostentacyjnie nie ruszyła się z miejsca. Za to Vanny tak - odruchowo podeszła do Lexa i wyjęła mu z rąk tacę z filiżankami, nie spuszczając z niego badawczego wzroku.
- Zapomniałem, że mamy tu profesjonalistkę - uśmiechnął się do niej miło. - Ale przecież jesteś tu gościem, Vanille. Powinnaś się raczej... rozgościć.
- Jestem przyzwyczajona - powiedziała słabym głosem.
- Już rozumiem, dlaczego tak się paliłeś do tego zadania - w głosie kobiety nazwanej T'Surith słychać było sarkazm. - Czyżbyś trafił na swoje wielbicielki?
- Chyba pomylili ci się rozmówcy - rozłożył ręce z udaną bezradnością. - Wielbić to ja, a nie mnie. Poza tym, skoro tobie się zadanie nie podoba, możesz wracać, skąd przyjechałaś.
- Ktoś tu musi być do sensu - prychnęła, piorunując go wzrokiem i obstawiałam, że prędzej okaże się agentką END-u niż Omegi. Nie z racji tego, jak się zachowywała w stosunku do Lexa, ale raczej tego, co powiedziała. Choć właściwie...
- To wy wydostaliście nas z tego dziwnego miasta? - zdołałam wreszcie wtrącić.
- T'Surith to zrobiła, jej podziękujcie - chłopak nie przestał się uśmiechać. - Jest łamaczką iluzji... Między innymi.
- Psioniczką też jest? - Vanny spojrzała na nią spode łba.
- Jak dotąd nie - nasza "wybawicielka" pokręciła głową. - Miałam sprzymierzeńca, choć tu go nie spotkacie.
- No to świetnie. Włazicie mi w umysł, grozicie nam bronią i z jednego więzienia lądujemy w drugim. Na dodatek w miłym towarzystwie - posłała Lexowi sardoniczny uśmiech. - Co teraz, posadzicie nas przed ekranem i będziecie pokazywać jak nasi bliscy umierają?!
- Skąd w ogóle taki pomysł? - autentycznie się zdziwił, na co moja kuzynka jakby zmalała w sobie i wzięła głęboki wdech, a jej dłonie zaczęły niebezpiecznie drżeć.
- To się zmienia w jakąś farsę - skomentowała T'Surith.
- A czy od początku nią nie było? - Lex z westchnieniem odebrał od Vanny tacę i postawił ją na stoliku. - Nie, nie jesteście naszymi zakładniczkami. Wbrew pozorom jesteśmy tu, żeby was chronić.
- Omega nikogo by nie ochroniła - prychnęła czarnowłosa.
- A ty jesteś ostatnią osobą, która powinna strzec Miyi - chłopak od razu znalazł się obok mnie, oczywiście unikając mojego dotyku. Zdziwiły mnie jego słowa, spodziewałam się więc, że gdy napotkam wzrok T'Surith, spiorunuje nim również mnie. Ale nie, w jej oczach zobaczyłam... Rezygnację? I jeszcze coś nieuchwytnego.
- Dlaczego niby stałam się obiektem chronionym? - zapytałam ostrożnie, nie będąc pewna, czy rzeczywiście powinnam wiedzieć.
I rzeczywiście, wyjaśnienie Lexa ani trochę nie rozjaśniło mi w głowie.
- To chyba oczywiste - odpowiedział. - Korona.

*

Obudziłam się, kiedy promienie słońca połaskotały mnie w nos. Kichnęłam, otworzyłam oczy i napotkałam zdziwione spojrzenie Vaneshki.
Dokoła nas były kwiaty. Barwne, piękne kwiaty i soczyście zielona trawa. Ale to, co wzięłam za słońce, było zwieszającą się z sufitu lampą w kryształowym kloszu.
No dobrze, ja wiem, że można urządzać takie sztuczne parki czy łąki w centrach handlowych - bo za coś takiego uznałam miejsce, w którym się obudziłyśmy... Gdy już oderwałam wzrok od kwiatów i rozejrzałam się uważniej. Nie to mnie dziwiło. Problem w tym, że nie miałyśmy prawa się w takim miejscu zbudzić - poprzedniego wieczoru położyłyśmy się spać w najzwyklejszej gospodzie. Takiej drewnianej, staroświeckiej, w której podaje się miód do picia. W zaśnieżonej wiosce po drodze do najbliższego portowego miasta. Jakim więc prawem zbudziłyśmy się pod zupełnie innym dachem?!
Na szczęście nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby nas przyłapać i wlepić mandat czy zawołać ochronę. W ogóle nikogo nie było.
Po namyśle ruszyłyśmy czymś, co wyglądało nam na promenadę - tyle, że pod dachem. Wystrój tego wnętrza był raczej futurystyczny (choć raczej z soleńskim rozmachem niż z altheńską sterylnością), za to stoiska, które mijałyśmy, były zapełnione drewnianą biżuterią i pierzastymi amuletami. Rzecz w tym, że nikt ich nie kupował. Ani tym bardziej sprzedawał... Było zupełnie pusto.
Ale naraz hala wypełniła się ludźmi. Nie weszli tam, po prostu - nagle byli. W jednej chwili cisza i pustka, a w następnej gwar i barwne stroje, migające nam przed oczami. Rozmawiali, handlowali... I przechodzili przez nas jak przez powietrze. Zupełnie nie zwracali na to uwagi, o ile w ogóle nas widzieli... Przypuszczam, że jednak nie.
- Czy to jest iluzja? - szepnęła do mnie Vaneshka, choć myślę, że i tak nikt poza mną by jej nie usłyszał.
- Sama nie wiem - mruknęłam. - Mam wrażenie, jakbym trafiła do wirtualnej rzeczywistości. Może gdzieś na zewnątrz jest ktoś, kto się tym bawi?
- A może nam się to po prostu śni?
- Masz wrażenie, że śnisz? - zapytałam, a ona po namyśle pokręciła głową. Tego się spodziewałam, a jednak... A jednak im dłużej byłam w tym miejscu, tym bardziej nierzeczywiste mi się wydawało. Tak jakbym weszła do czyjegoś snu - cieleśnie.
- Może ta iluzja, czy cokolwiek to jest, opadnie sama, jeśli przestaniemy w nią wierzyć, nawet podświadomie? - pieśniarka chyba myślała mniej więcej podobnie jak ja.
- Nie liczyłbym na to - usłyszałyśmy niespodziewanie i ktoś pojawił się obok mnie. Nie tak jak ci nierzeczywiści ludzie, ale jakby... Portalem?
Vaneshka zatrzymała się gwałtownie, ja też zaryłam piętami w podłogę, kiedy zobaczyłam przybysza. Miał srebrne włosy, białą pelerynę i lodowato błękitne oczy...
- Tym razem żadnej maski, nadobna pani? - skierował na mnie ironiczne spojrzenie. - Żadnego przebrania, by móc się bezpiecznie schronić w tym świecie ułudy?
- Już sama realność wystarczy, bym się czuła bezpiecznie - te słowa same wypłynęły z moich ust. Natomiast Vaneshka podeszła i śmiało zajrzała mu w oczy. Z jakiegoś powodu uciekł spojrzeniem w bok.
- Prędzej czy później zechcecie stamtąd wyjść - stwierdził. - A ja mogę wam w tym pomóc... Pod jednym warunkiem.
Przemyślałam naprędce wszystkie możliwości, łącznie z tymi, które przyprawiły mnie o ból zębów, wreszcie doszłam do wniosku, że żadna do niego nie pasuje. Zapytałam więc, o co mu chodzi.
- Korona - rzucił twardo. Jedno słowo, a zabrzmiało dość złowieszczo... Brakowało tylko pioruna w tle.
- Proszę, sprecyzuj - odezwałam się po jeszcze dłuższym namyśle.
- Jeśli nie wiesz, co mam na myśli, dlaczego zamilkłaś na tak długo?
- Mam opóźniony zapłon - mruknęłam. - A jedyna korona, jaką posiadam, na pewno nie przypadłaby ci do gustu. Pomijając fakt, że by nie pasowała.
- Dlaczego jesteś taka pewna? - uśmiechnął się znowu. Z reguły takie uśmiechy wywołują u mnie dreszcze, ale ten był jakiś... Bardzo odległy.
- A dlaczego ty jesteś pewien, że zwracasz się do właściwej osoby? - odparowałam.
- Bo nie wierzę w zbiegi okoliczności - wyjaśnił. - Najpierw spotykamy się na balu w Ogrodzie Saphany, a zaraz potem trafiasz tu... To nie przypadek.
Saphana, Saphana... Gdzie ja już to imię...?
- Jak to zaraz? - zdumiałam się. - Przecież już miesiąc minął od tamtego balu!
Teraz to on wyglądał na zaskoczonego.
- Poza tym ja wierzę w zbiegi okoliczności - ciągnęłam. - Będę się zatem kłócić.
- A szkoda. Nie myślisz o tym, że naraziłaś nie tylko siebie, ale i przyjaciółkę na pozostanie tutaj dłużej - westchnął srebrnowłosy. - Bo wygląda na to, że zostaniecie. Dopóki się nie namyślicie.
Po tych słowach ukłonił się i zniknął w obłoku dymu, tak jak się pojawił. Nie zauważony przez nikogo oprócz nas.
- I on myśli, że to jakieś straszne przeżycie? - Vaneshka popatrzyła za nim z wyrazem niezrozumienia na twarzy - Przecież tutaj jest niesamowicie!