27 II

- A jednak budzi się bez naszej pomocy.
- Ale ile trzeba było na to czekać...
Głosy stawały się coraz wyraźniejsze, nawet szum w mojej głowie nie był w stanie ich zagłuszyć. I coraz bardziej realne... Poniekąd.
- Sam fakt, że się doczekaliśmy, jest istotny - te słowa przeszyły mój umysł niczym strzała. Zatruta.
- Na litość bogów, nie telepatycznie... - jęknęłam. - Zaraz mi głowę rozsadzi...
Odpowiedzią było ciche prychnięcie.
- Kolega już nie będzie - powiedział cicho kobiecy głos, ten, który przedtem mówił o długim czekaniu. - Możesz otworzyć oczy?
Powieki miałam cieżkie jak z ołowiu, a gdy już je uniosłam, na moment oślepiło mnie światło. Potem usłyszałam czyjeś kroki, odgłos zasuwanej zasłony i zrobiło się trochę lepiej. Już pewniej otworzyłam oczy, choć z trudem odzwyczajałam się od ciemności.
- Jak się czujesz? - zapytała pochylona nade mną kobieta. Miała bardzo jasne włosy i, o ile dobrze widziałam, jasnoniebieską skórę. Przypominała mi trochę Quassa i Quivela, którzy byli u mnie na balu sylwestrowym.
- Kręci mi się w głowie, ale żyję - powiedziałam z pewnym trudem, próbując się rozejrzeć po pokoju. Oprócz niebieskiej w pokoju było jeszcze dwóch mężczyzn. Jeden w szarym garniturze, jasnowłosy, elegancki i skupiony... Drugi stał przy zasłoniętym oknie i wyglądał bardzo dostojnie. Miał długie czarne włosy z jednym białym pasmem.
- Lepiej nie wstawaj przez co najmniej dwa dni - powiedziała moja rozmówczyni. - Nie codziennie wpada się w taką zadymę.
Zadymę? Trudno mi przyszło pozbieranie myśli... Co się ze mną stało, dlaczego się tu znalazłam? Ostatnie, co pamiętam, to że wracałam z Althenos, ale potem? Co było potem? Coś, co mnie przyciągało... Strumień dziwnego światła, czyjś krzyk, znak Omegi...
- Jak długo byłam nieprzytomna? - spytałam, tak żeby coś powiedzieć.
- Cztery dni.
- A niech to - mruknęłam, uświadamiając sobie że herbaciarnia zarasta kurzem, a Tenariego ciągle ma na głowie Vaneshka, o ile nie straciła cierpliwości i nie wykopała go do międzysfery. - O cztery dni za dużo, więc może lepiej dokończę kurację w domu.
- Powtarzam, lepiej nie wstawaj. Nie odpowiadamy za to, co mogłoby z tego wyniknąć.
Zrezygnowana opadłam na poduszki. Pewnie przyjęłabym pomoc z ufnością, gdyby nie pewien istotny szczegół...
- Mogłabym zatem się dowiedzieć, komu powinnam dziękować?
- Nie musisz nam dziękować, ale dowiedzieć się możesz - kobieta uśmiechnęła się lekko i wskazała ruchem ręki na człowieka przy oknie. - Przedstawiam ci szlachetnego Évearda en Dárce, pana tej posiadłości...
Znajome nazwisko, słyszane kiedyś od Lexa. Pięć rodów toczących cichą wojnę na zakazanej planecie...
- Jesteśmy na Carne? - wyrwało mi się.
Przedstawiony obdarzył mnie przelotnym spojrzeniem.
- Dlaczego miałbym być przywiązany do tamtej planety? - zapytał głębokim, melancholijnym głosem, a mnie, nie wiedzieć czemu, przeszedł dreszcz.
- To jest mój współpracownik, Rigel Thierney - kontynuowała niebieska.
- Już się kiedyś spotkaliśmy - przypomniałam sobie, a telepata posłał mi lekki uśmiech i ukłon.
- Cieszę się, że pani pamięta, choć okoliczności były dość niefortunne - popłynęła do mnie odpowiedź, tym razem brzmiąca cicho i delikatnie. Nie mogłam nie odwzajemnić uśmiechu. A przecież w dzień Przesilenia miałam ochotę raczej rzucać talerzami.
- A ja jestem Queda - zakończyła kobieta, również się uśmiechając, ale jakoś niepewnie. - A ty jesteś Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd.
- Skoro już się znamy, to może powiecie mi, co robię akurat w siedzibie END-u?
- To nie jest siedziba END-u, tylko pana Dárce - odezwał się telepata. - Przebywamy tu w gościnie, podobnie jak pani.
W gościnie. Czy ta gościna była wynikiem ostatniego wydarzenia, które pamiętałam jak przez mgłę? Co miała z tym wspólnego Omega? Ciągle nie mogłam pozbierać myśli, ale może to i lepiej, że nie Omega mnie "gościła"...
- Teraz powinnaś zasnąć - powiedziała Queda. - Dla odmiany takim prawdziwie zdrowym snem. Porozmawiamy jutro.
Chciałam zaprotestować, na usta cisnęły mi się pytania, ale jakie... Jakie? Mętlik w głowie nie pozwalał mi nawet się odezwać, bo kto wie czy nie powiedziałabym czegoś bezdennie głupiego... Może pójście spać to jednak dobry pomysł?
To była moja ostatnia przytomna myśl tego dnia.

21 II

Tak jak sobie postanowiłam, byłam w Teevine. Zabrałam ze sobą Tenariego, ryzykując, że podczas podróży przez żywioł nałyka się wody... Ale skoro Geddwynowi udało się raz go przeprowadzić, to czemu i ja nie miałam spróbować? Trochę się zakrztusił, ale nie wyglądał na specjalnie niezadowolonego.

Spędziliśmy dzień w strefie wiosennej na pikniku, z prowiantem made by Maeve. Cała czwórka rodzeństwa była na miejscu, co oznaczało zbiorowe rozczulanie się nad małym. I teraz już wiem, że w wykonaniu duchów żywiołów Zachodu wygląda to tak:
- Jeszcze raz! Jeszcze raz! - dopingował Tiley Tenariego, który właśnie pociągnął Brangien za włosy.
- Rozkoszny! - pisnęła ofiara napaści. - I na pewno nie wyrośnie na mięczaka!
- Podsumowując - westchnął Geddwyn - ten dzieciak to potwór.
- I za to go kochamy - stwierdziła Maeve. - Poza tym nie będę ci przypominać, kto go tu po raz pierwszy przyprowadził...
Ja i Arten wycofaliśmy się na z góry upatrzone pozycje i obserwowaliśmy tę scenę zbiorowego rozczulenia.
- Nie pomożesz swojej damie w opałach? - zapytałam.
- Są takie momenty kiedy dama chce sobie radzić sama - odpowiedział. - Ty też czasem potrzebowałaś chwili wytchnienia aby potem wrócić i przytulić się jeszcze mocniej niż zwykle, pamiętasz?
Pamiętałam. Ostatnia z takich chwil wytchnienia trwała nieco za długo i nie zdążyliśmy znowu do siebie dotrzeć. Ale nigdy nie wątpiłam, że Brangien nie straci panowania nad sytuacją i wyczucia czasu. Za dobrze do siebie pasowali.
- Nieźle ci się musi koegzystować z tym demonkiem - usłyszałam w pewnej chwili.
- Dlaczego tak uważasz?
Arten spojrzał na mnie wesoło spod przydługiej grzywki.
- Masz taki tkliwy uśmiech gdy na niego patrzysz.
- Tkliwy? - zachichotałam. - Chyba nieświadomie. Ale rzeczywiście, przywiązałam się do tego rozrabiaki.
- No i tak trzymaj - mroczny elf położył mi rękę na ramieniu. - W końcu zasługujesz na szczęście, nie uważasz?
- No właśnie, mówisz, jakbym tak nie uważała.
- Bo szczęście trzeba łapać, o! - Geddwyn znienacka pojawił się za naszymi plecami.
- Nie podkradaj się od tyłu, bo kiedyś pomyślę, że to niebezpieczeństwo i zdzielę - mruknęłam. - Nawet nie zauważyłam, kiedy id nich odszedłeś. Bałeś się ataku?
- Jedynym niebezpieczeństwem w pobliżu jest Tenari - odpowiedział. - Ale jest na tyle fajny, że chyba ci krzywdy nie zrobi. Ani ty jemu.
- No, chyba nie - uśmiechnęłam się i rozejrzałam. - Rosną tu konwalie?
- Pewnie jakieś by się znalazły - powiedział Arten. - A dlaczego pytasz?
- Bo jest na głodzie wiosennym - roześmiał się Geddwyn i spojrzał na mnie z ukosa. - Może powinnaś wybrać się na Południe? Tam wiosna w pełnej krasie...
Odwzajemniłam się takim samym spojrzeniem.
- A chciałbyś przez ten czas zajmować się Tenarim? - zapytałam przeciągle i wybuchnęłam śmiechem na widok jego miny.

Na odchodnym Geddwyn wręczył mi cztery teczki na rysunki.
- Będziesz taka miła i wyślesz je Sat, Vanille, Tence i Vaneshce? - zapytał z ujmującym uśmiechem. - Ja nie znam dokładnych adresów.
- Cóż to za wena cię naszła na rysowanie dla kogoś, kogo spotkałeś raz w życiu?
- Rysowanie dla uroczych młodych dam to sama przyjemność - skłonił się lekko. - Zwłaszcza, że trzy z nich mają więź z żywiołami i łatwo mi było do nich dotrzeć...
- Aż się boję zastanawiać, co im tam wymyśliłeś - prychnęłam. - I cóż to się stało, że dla mnie nic nie masz?
- Dałaś mi do zrozumienia, że nie życzysz sobie podglądania twojej duszy - Geddwyn uśmiechnął się szeroko. - Za to możesz obejrzeć sobie jeden z tych rysunków.
- Tylko jeden? Aż taka tajemnica korespondencji?
- Ty, która chowałaś rysunki ode mnie przed Lexem Diss Gyse, powinnaś to zrozumieć...
- Przestań, dobrze? Za dużo osób mnie ostatnio obserwuje i czuję się osaczona.
Mimo tych słów pozwoliłam ciekawości zwyciężyć i otworzyłam jedną z teczek. Swoją drogą Geddwyn ma ich chyba nieskończoność, skoro nie żal mu wkładać do nich raptem po jednym obrazie... Tak czy inaczej, westchnęłam na widok tego, co ujrzałam. Dla osoby postronnej nic by to pewnie nie znaczyło, ale dla mnie tak. Cztery osoby, z czego trzy płci męskiej. Może jedenastoletni chłopiec z czymś rozłożystym i beretopodobnym na głowie, lewitujący na dużej pomarańczowej kuli. Wysoki i postawny młodzieniec o czarnych włosach, w pełnej zbroi, brak mu tylko broni, najlepiej sporych rozmiarów. I ubrany w jasne kolory chłopak o sympatycznym uśmiechu, w którym od razu rozpoznałam Raely Kaya Anjina, brata Xemedi-san. Strażnika Ładu. Jedyna na rysunku dziewczyna miała znajomą twarz, ale włosy spływały jej niemal do ziemi i miały kolor platynowy. Roześmiana i wolna od trosk.
Nie miałam wątpliwości, że ten rysunek ma powędrować do Satsuki.
- Tylko wiesz... - mruknęłam, gdy już go schowałam. - Podpisałbyś jakoś te przesyłki, bo jeszcze mi się pomylą.
- Niech to, nie pomyślałem. Tylko może lepiej przykleić zamiast napisać...
- Dlaczego? Przecież zawsze podpisujesz. Wiesz, jak.
- Straciłem wiarę w siebie po tym, jak Sat wyznała, że nie mogła się rozczytać w moim zaproszeniu - westchnął ciężko, a ja zachichotałam. Geddwyn zwykle pisał w artystycznym, gotyckim stylu pełnym ozdobników - jeśli używał swego zwykłego pisma odręcznego, bazgrał gorzej niż kura pazurem. To taka cecha rodzinna całej czwórki, choć Tileya chyba nikt pod tym względem nie przebije.
- Ja ci podpiszę, chcesz? - zlitowałam się. Tym razem to on wybuchnął śmiechem.

19 II

Mam czasami takie wrażenie, że moje życie nie jest specjalnie interesujące. Trudno się dziwić, skoro tylko siedzę w domu, nie robiąc nic zajmującego, o czym warto by było napisać... Gdy wyruszam w podróż, to zwykle materiał się znajduje - ale dotyczy wtedy raczej innych osób, innych zdarzeń... I zamiast żyć swoim życiem, żyję czyimś.
Nie wiem, skąd mi się wzięło takie marudzenie, chyba włączę sobie The power of smile, jako dawkę zdrowego optymizmu. Radosna piosenka się przyda, zwłaszcza że Vaneshka zawiadomiła niedawno, że ten śpiewnik od Aeirana sprawuje się ponad oczekiwania. Pokazała mi jedną ze swoich pieśni, już zobrazowaną. Dotąd uważałam, że nie da się zobrazować muzyki, teraz sądzę, że nie da się opisać zobrazowanej muzyki. Ale jedno jest pewne - obraz był melancholijny. Doprawdy, czy Vaneshka nie mogłaby zaśpiewać czegoś weselszego? Korci mnie czasem by zamówić sobie u niej pieśń specjalnie dla mnie. Jednak z drugiej strony... Którą mnie by wyraziła?

Dość, dość. Teraz pora zadać kłam własnemu stwierdzeniu, że nic się nie dzieje. Jak się ma w domu takie rozwydrzone demoniątko jak Tenari, zdecydowanie nie może być nudno. A jeśli znajdzie pokrewną duszę, można spodziewać się wszystkiego. Co też powiedziałam Irian, kiedy wreszcie wpadła z wizytą.
- Czyżbyś uważała, że jestem rozwydrzona? - zapytała wtedy niewinnym tonem, ale zaraz uśmiechnęła się nieco złośliwie. - A chcesz zobaczyć, co to naprawdę oznacza?
- Nie zlęknę się - parsknęłam śmiechem. - Mam to na co dzień.
Cóż, przedwczoraj miałam to w zdwojonej ilości i dotąd nie jestem pewna, kto bardziej szalał, Ten-chan czy Irian, jeśli akurat nie wypytywała mnie jak mały się sprawuje (jakby sama nie widziała...). Jakaś część mnie też miała ochotę pozachowywać się przez chwilę jak dziecko, ale głos rozsądku szepnął mi (co zdarza mu się rzadko, ale jednak zdarza), że ktoś w tym towarzystwie powinien być dorosły i zachować powagę.
- Tyle ci przechodzi koło nosa - stwierdziła Irian, gdy Tenari już zasnął (znowu w dzień!). - A potem będziesz marudziła, że nic się nie dzieje.
Nie da się ukryć, wykrakała.
- Może i masz rację - westchnęłam. - Patrzę na tego brzdąca i widzę, że wszyscy coś wnoszą do jego wychowania, tylko ja nie.
Spojrzała na mnie z lekkim niedowierzaniem.
- A nie? - wzruszyłam ramionami. - Od wygłupów jesteś, jak widać, ty, od rozpieszczania są Vanny i Sat, od autorytetu Clayd, od dobrego wpływu Vaneshka, a od złego Xemedi-san. A co ja mam robić?
- Odzwyczajać od fast foodów - podsunęła Irian. - I przyzwyczajać do chodzenia.
- On jest na tyle wybredny, że jedzenie często kończy na suficie - odparłam. - A żeby przyzwyczaić go do chodzenia, najpierw trzeba ściągnąć na ziemię i zatrzymać tam na wystarczająco długi czas. Niewykonalne.
- W takim razie poczekaj, będziesz miała co robić gdy zacznie zadawać pytania...
- O tym będę myślała dopiero gdy zacznie mówić, a na to też się nie zanosi. Leń jeden.
- Może zacznie do ciebie myśleć - zachichotała. - Albo, tak znienacka, do gości...
Słabo mi się zrobiło, gdy ta wizja stanęła mi przed oczami. A w następnej chwili poczułam, że jestem obserwowana. Faktycznie, Tenari już nie spał, tylko siedział na kanapie, wpatrując się w nas swoimi dużymi oczami.
A Irian uśmeichnęła się do niego i padły słowa straszliwe:
- To w co się teraz pobawimy?

Nie, melancholia to jednak nie jest. Raczej brak czegoś. Może wiosny (wiedziałam! Wszystko przez te konwalie!)? Chyba warto wybrać się do Teevine ze szczególnym uwzględnieniem strefy wiosennej.
The power of smile, the power of love, the power of you...
Właśnie Ten-chan uśmiecha się do mnie od ucha do ucha.

16 II

(Z racji tego, że 1) nie mam wprawy w pisaniu listów i 2) początki zawsze są najtrudniejsze, nagłówka nie będzie.)

Jak widzisz, żyję i znalazłem chwilę, żeby się zameldować. Co nie znaczy, że cierpię na brak czasu; mam go akurat tyle ile trzeba... Obrałem sobie za cel Południe i obecnie znajduję się w miejscu, od jakiego w normalnych okolicznościach starałbym się trzymać jak najdalej (nazywa się Céluin Glamáe, resztę możesz sobie sama dośpiewać), ale znalazłem tu coś ciekawego, co być może wiąże się z opowieścią w sam raz dla Ciebie - o ile już jej kiedyś nie odkryłaś. Więcej nie powiem żeby nie zapeszyć. I, uprzedzając pytanie: nie, nie chodzi mi o to, żebyś tam pognała wiedziona pisarską ciekawością i zapomniała, że mam Cię zabrać do mojego świata. W końcu kto wie, kiedy wrócę, może do tego czasu i tak Ci się odechce.
Za to przedwczoraj zahaczyłem o Alkhonê i jestem prawie pewien, że tam zawiałoby Cię najpierw, bo tej krainie najbliżej atmosferą do Tarahieny, a nie zaprzeczysz chyba, że lubisz takie miejsca. Tylko uprzedzam w razie czego - najlepiej żeby zawiało Cię tam od razu w sylwestrowej sukni, bo mieszkańcy cenią sobie piękno (co wyjaśnia, dlaczego niżej niepodpisany krył się po kątach i ciemnych uliczkach) i co drugi dzień świętują. I lepiej żebyś zdążyła przed nastaniem lata (czyli na Zachodzie wiosny), bo wtedy podobno podczas świętowania nagminnie się uwodzą. Nie pytałem dlaczego, od dociekania jesteś Ty. Zanim stamtąd uciekłem, wypatrzył mnie tłum handlarzy na rynku w stolicy (kiedy nie balują, to handlują) i zanim się spostrzegłem, już miałem mętlik w głowie i kilka dziwnych rzeczy w rękach, czego próbkę dołączam do listu. Wbrew pozorom ta książka ma być pusta, bo jeszcze nie była używana - podobno gdy gra przy niej muzyka, na kartkach powstaje jej obrazowy odpowiednik... Nie wiem, może jakimś cudem zainteresuje to pieśniarkę i będę miał do wypominania sobie o jedną głupotę mniej.
Jak się łatwo domyślić, kieruję się coraz dalej na południe i jeśli tak dalej pójdzie, opuszczę Domenę Promienistych i ze świecą mnie będzie trzeba szukać. Chyba że mam pisać dalej, wtedy jakiś ślad pozostanie.
A co u Ciebie słychać? Jak Ci upływa czas? I czy pytanie o to dopiero na końcu listu jest dowodem egocentryzmu?

Jeśli ten list jeszcze nie skończył w Twoim kominku, pozdrawiam.

***

(Jako że 1) nie mam natchnienia na nic oryginalnego i 2) postanowiłam dzielić z Tobą niedolę rozpoczynania, nagłówka też nie będzie.)

W odpowiedzi na Twoje ostatnie pytanie - jeśli egocentryzmu, to w zdrowej dawce, niezdrowa byłaby gdyby tego pytania w ogóle tam nie było. Poza tym spieszyłeś ze zrelacjonowaniem mi swojej wyprawy i w ogóle napisałeś ten list, a to mówi samo za siebie...
Pozwól, że się upewnię - GDZIE się zatrzymałeś? Na Złocistych Wzgórzach?! Na litość bogów, toż od tego miejsca i ja bym wiała gdzie pieprz rośnie!!! To jest, obok DeNaNi, najlepsze miejsce, w którym można szybko uprzedzić się do elfów... Poza tym od nadmiaru przepychu zaraz mnie boli głowa.
A co do tej opowieści, to może byś jednak coś powiedział, byłoby to miłą odmianą po tych tajemnicach, którymi gnębi mnie Lex, próbując wciągnąć mnie w coś, na co nie mam ochoty. Nie ma strachu, że ją już poznałam, Céluin Glamáe odstraszyły mnie do tego stopnia, że uznałam je za niewarte szukania tam opowieści. I nie rób sobie nadziei - Ciemność ciągle mnie kusi i będzie kusić. Co się odwlecze, to nie uciecze...
Do Alkhonê zajrzałam kiedyś, jeszcze w początkach jego istnienia jako oficjalnego państwa i stwierdzam, że nieźle się rozkręciło. Co do balowania, to dlaczego nie miałabym się tam wybrać latem i sobie kogoś uwieść? Chociaż pora roku trochę na to za gorąca... Sama się zastanawiałam nad tą ich tradycją - ponoć ma związek z naturą i płodnością, ale dlaczego nie świętują, jak przystało, wiosną? Bo chcą się wyróżniać?

(W ogóle to "uwodzenie" to Twoje czy ich określenie? Bo łapanie za siedzenie i całowanie z dubeltówki bez zapowiedzi trochę inaczej bym nazwała, ale może się nie znam.)
By the way, myślę, że i ja chowałabym się po kątach - suknia sylwestrowa by mnie nie uratowała, bo pewnie bym jej ze sobą nie wzięła. A w Twoje ukrywanie się nie bardzo wierzę, skoro dałeś się schwytać w sidła handlarzy i uległeś zwodniczemu czarowi reklamy. Wstydź się, nie spodziewałam się tego po Tobie!

 A poważnie - Vaneshka na prezencik nie powiedziała ani słowa, ale i bez tego widziałam, że jest zachwycona. Osobiście podchodzę do tego bardziej sceptycznie, bo niby jak zobrazować muzykę?
A co u mnie słychać? W chwili obecnej słychać rocka, w przerwie od nastrojowych ballad miłosnych. A oto jak mi upływa czas - na zapijaniu się herbatą, leniuchowaniu i droczniu się z Tenarim, który za nic nie chce mi pokazać kartki, którą dostał od Vanny z okazji Dnia Zakichanych (hihi). Poza tym, że przedwczoraj razem z Geddwynem i Vaneshką obleciałam całą Antę, miasto awangardy, a wczoraj chodziłam rozanielona, bo ktoś mi w zimie przysłał konwalie, absolutnie nic się nie dzieje. Nie wiem czy to dobrze, czy raczej mam to uważać za ciszę przed burzą. Albo obawiać się, że uschnę z bezczynności. Chyba zabiorę się za kroniki DeNaNi, niech tylko wymyślę, od której strony zacząć (legendę o Klejnocie skończę, gdy zaliczę wizytę w Ciemności i będziesz pierwszym czytelnikiem, chcesz?), bo normalnie zaczyna się od stworzenia świata, a ten świat jest miejscami za mało normalny...
Proszę nie zapuszczać się zbyt daleko, bo naprawdę nie chciałbyś żebym się wnerwiła i zaczęła Cię szukać.
I pod żadnym pozorem nie przerywać korespondencji!

Tak trzymaj - i trzymaj się ciepło.


Zanotowałam dla potomności (a nuż będzie go trzeba tym kiedyś zaszantażować albo co).

14 II

Dzień zaczął się od listów. A raczej od pobudki o jedenastej przed południem. Nigdy nie śpię do tej pory, ale wczoraj byłam dziwnie zmęczona, a potem śniło mi się coś... Teraz już nie mogę sobie przypomnieć. Ale gdy się obudziłam, coś mnie ściskało w gardle i miałam ochotę się rozpłakać. Przeszło.
Na biurku leżały dwa listy, z czego jeden był bez wątpienia walentynką. I to w nastraszniejszym tego słowa znaczeniu. Cukierkowo różowa kartka, ozdobiona do granic możliwości kwiatkami, serduszkami i amorkami o słodkich buźkach. Zakręciło mi się w głowie od tej słodyczy i niemal się spodziewałam idealnie kaligraficznych zawijasów nakreślonych różowym długopisem. Tymczasem zamiast różu była krwista czerwień, a charakter pisma niepokojąco znajomy. Najpierw mnie to przeraziło, a potem przeczytałam i padłam na łóżko ze śmiechu.
Fajnie odjechałem w komerchę, nie? To tak żeby obalić Twoją teorię, jakoby Dzień Annicenty nie był kiczowaty (jak święto bogini o tak głupim imieniu może nie być choć trochę kiczowate?). Wysłałem jeszcze 2 kartki, ale obie normalne - tę zostawiłem dla Ciebie, wiedząc, że trafi w Twój gust i oprawisz ją sobie w ramki. Ośmielam się życzyć zakochania się w tym roku! Ściskam do utraty tchu - C.
Tylko jaka ramka by do tego czegoś pasowała?
Drugi list był od Irian, która po dość częstym dopytywaniu się o Tenariego korespondencyjnie postanowiła nawiedzić go osobiście, najlepiej w przyszłym tygodniu. Nie miałam nic przeciwko, bo nie obawiałam się, że mogą nie przypaść sobie do gustu. Nie po tym jak opisałam Irian opiekę Lexa nad Tenarim (a może odwrotnie?) i przysłała odpowiedź z gratulacjami.
- Ten-chan! Następną ciotkę poznasz, co ty na to? - zawołałam wchodząc do herbaciarni, ale odpowiedziała mi cisza. Zaniepokojona obeszłam wszystkie pomieszczenia, ale demoniątko jakby się pod ziemię zapadło. Dopiero po kilku minutach moje spojrzenie przyciągnęła kartka leżąca na stoliku. Wiadomość ułożona z liter powycinanych z gazet wyglądała jak anonim od przestępcy, tyle że była podpisana (podklejona?)
TwoJe maLeńsTwo jest w TeeVine, rOzpieSzczaNe w tym moMenCie przez Maeve. W spRaWie oKuPu spoTKajMy się dZisiAj o 13.00, loKaliZacja: Blayse Den - Anta - Krennhegan. WzyWanie poLicJi niEwskAzane. Twój nAjwiĘkszy iDol Geddwyn.
Wariat, to prawda, ale ze stylem.
Skoro chciał mi w ten sposób uprzyjemnić Dzień Zakichanych, nie wypadało odmówić... Wypadało za to się dostosować, ale znalazłam w tym przyjemność jak rzadko. Po przetrząśnięciu Szafy w poszukiwaniu odpowiednich ciuchów i zrobieniu makijażu wyglądałam jak piosenkarka z lat 80. Na szczęście nic nie musiałam robić z włosami...

Krennhegan jest światkiem niewielkim, podzielonym na państwa-miasta, pod względem rozwoju technicznego przypominającym Ziemię. Właściwie zastanawiam się czy modę na walentynki przywiało tu z Ziemi, czy raczej odwrotnie...
Klub Blayse Den tętnił życiem, muzyką i hałasem. Tego dnia zgromadziła się w nim chyba cała młoda Anta, a i parę starszych osób postanowiło powspominać dawne lata. Wszyscy w każdym razie mieli image podobny do mojego dzisiaj i Geddwynowego zawsze. Praktycznie same pary, pogrążone jeśli nie w czułościach, to w szalonym tańcu, do czego nakłaniała muzyka - ostra, dynamiczna i na swój sposób namiętna. Kolory świateł zmieniały się szybko, z okolic podwyższenia, na którym stała grająca właśnie kapela, wydobywał się dym rozprzestrzeniający się po całej sali. Łatwo się zgubić.
- Geddwyn!!! - wrzasnęłam na widok przyjaciela. Jak go rozpoznałam w tym tłumie, sama się dziwię, chyba wyłącznie dzięki intuicji.
- No, cześć! - przepchał się bliżej i pociągnął mnie do tańca, zanim zdązył to zrobić jakiś zakolczykowany osobnik z włosami ustawionymi w kolce. Aż dziw jak łatwo mnie ten taniec pochłonął... Geddwyn cały czas był roześmiany i miał dziwnie rozszerzone źrenice.
- Czego się napijesz? - zapytał, gdy trochę zgrzani usiedliśmy przy barze.
- Zakład, że herbaty tu nie mają.
- W istocie. Ale mają sok pomarańczowy.
Na to mogłam przystać. Sok smakował orzeźwiająco, choć omal mi nie przymroził języka do podniebienia.
- Szczęśliwego Dnia Zakichanych - miałam możliwość trochę ściszyć głos gdy zagrano spokojną balladę.
- Nawzajem, Kropelko Rosy - uśmiechnął się Geddwyn i szybko uścisnął moje dłonie. - To co teraz robimy?
- Ja mam wiedzieć? - obruszyłam się. - Ty mnie tu zaprosiłeś, więc powinieneś mieć wszystko z góry zaplanowane!
- Niech pomyślę - zadumał się. - Z racji takiej okazji możemy pogadać o facetach!
- Wierz mi, gadać o facetach mogę bez okazji.
- To znaczy, że wolisz o kobietach? - duch wody złapał mnie za ramiona i potrząsnął. - Miya, do licha! Czy ja mam zwidy, czy ty się normalnie wyzwolona robisz?!
- Spokojnie, wariacie - przystopowałam go. - Bo zachowujesz się, jakbyś coś brał.
- Może i tak? - przeciągnął się leniwie. - Jakbyś nie wiedziała, że ci, którym patronuje żywioł wody, są tymi najwrażliwszymi - wyrecytował jak z podręcznika.
- I co z tego wynika?
- To, że w taki dzień jak dziś emocji nie trzyma się na wodzy, dlatego aż mnie bombardują. Jestem zahipnotyzowany miłością. Pijany namiętnością. Też byś się na to otworzyła, a nie...
- Dobra, wiem, że z ciebie empata nieprzeciętny - mruknęłam. - Ale osobiście wolę być pijana własnymi uczuciami, a nie czyimiś.
- Jak dla mnie, no problem - Geddwyn uśmiechnął się szeroko. - Na pewno znalazłby się ktoś, kto by cię pokochał. Tylko słowo, a rozświetlę mrok na moim rysunku i ukażę twarz.
- To zabrzmiało, jakbyś miał nie dać temu komuś wyboru.
- Czepiasz się szczegółów...

Niezwykły był brak tłoku na ulicach Anty, bo, jak to ujął Geddwyn, "wszystko pochowało się pomizdrzyć". Tak więc spacerowaliśmy bez przeszkód, jedząc lody. W zimie. Jeszcze bardziej lodowate niż w innych porach roku.
- Nieee, pięciu ludzi na krzyż jeszcze się przez to miasto przwija - mój towarzysz rozglądał się na boki. - O, na przykład ten fenomen. Śliczna i delikatna, a bez chłopaka.
Podążyłam za nim wzrokiem i osłupiałam.
- Vaneshka? - zawołałam nieco niepewnie, ale to rzeczywiście była ona. Obejrzała się i uśmiechnęła, widząc znajomą twarz.
- Co ty tu robisz? - spytałam zdziwiona, gdy podeszliśmy bliżej.
- Chciałam trochę bardziej się poorientować w światach - odrzekła speszona. - Żeby już się nie gubić, tak jak poprzednio.
- Następnym razem daj znać, pobuszujemy po wymiarach razem - uśmiechnęłam się. - Pozwól, to mój przyjaciel Geddwyn. Duch wody.
Pieśniarka nieśmiało podała mu rękę w niepraktycznie koronkowej rękawiczce.
- Zobaczymy... - Geddwyn ujął jej twarz w dłonie. - Odpowiedni makijaż i byłabyś pięknością doskonałą. Bo ciuchom nic zarzucić nie mogę. Musimy się kiedyś umówić.
- Nie słuchaj go - zaśmiałam się. - Jak cię przerobi, będziesz wyglądała jak on!
- Nie da rady - westchnął. - Ten przywilej jest dany wyłącznie wybrańcom. Czyli mnie. Ale mogę ci coś za to narysować, chcesz?
Vaneshka pokiwała głową; zaraziła ją jego wesołość. Mogłam się spodziewać, że odwdzięczy się pieśnią...
- Ale nie ma co stać, kiedy lody się roztapiają - uznałam. - Chyba możemy pospacerować w trójkę?
- Nawet powinniśmy - uśmiechnął się Geddwyn. - Tylko dokupię jeszcze jednego loda - mrugnął do Vaneshki. - A potem pokażę ci Antę w taki sposób, w jaki samotnie byś jej nie poznała...

Kiedy dobiegło końca nasze spotkanie i wróciłam do domu już z Tenarim, był późny wieczór. A na mojej poduszce leżała ostatnia dzisiaj walentynka. W postaci wiązki konwalii... O tej porze roku? Nie było podpisu - na dołączonej karteczce widniały tylko wydrukowane srebrnymi literami słowa:

Abyś w sercu miała wiosnę.

12 II

Aeiran wyjechał, a ja zaczynam czuć, że czegoś mi brak. Mianowicie... podróży! Trudno się dziwić, w końcu siedzę w domu i żaden dłuższy wypad się nie zapowiada... Niby ze mnie domatorka, ale nie umiem długo siedzieć w domu. A z drugiej strony przeglądam swoje zapiski z podróży po DeNaNi i uganiania się za Symbolami, i mam wrażenie, jakby to było kilka dni, a nie miesiecy temu. Cóż, zawsze miałam problemy z rachubą czasu. I lubię wspominać, w wyniku czego tamte zapiski czytam nie po raz pierwszy. Jakbym chciała w nich odkryć coś nowego, zaszyfrowanego, między wierszami... Co jet, do licha, przecież sama to napisałam! Sama sobie nic zaszyfrować nie mogłam, to by było bezsensowne!
Nie zabrał ze sobą Symbolu, choć może powinien. Ale umówiliśmy się, że wyślę mu go, jeśli zajdzie potrzeba. To znaczy, wymogłam na nim tę umowę.

Siedzę na kanapie w Blue Haven, a obok mnie Tenari zawzięcie coś smaruje kredkami na kolejnej kartce. Cztery poprzednie leżą na moich kolanach, ponieważ ostatnio robię za krytyka dzieł sztuki. Najświeższe dzieło, o ile się orientuję, przedstawia Vanny. Można poznać po tej tacy, na której stoją cztery kwadraciki i którą twardo trzyma w ręce, mimo że sama jest w pozycji horyzontalnej. Aha, i nie posiada włosów. Vanny, nie taca. Bez przesady, aż tak krótkich to ona nie ma...
- Co, artysto? Sugerujesz, że kolor włosów zlał się w jedno z kolorem kartki?
Mały kiwa głową - mam u niego plusa, doceniłam jego wizję artystyczną. Dobra dobra, najpewniej po prostu mu się nie chciało. Trudno, ciocia Vanny pozostanie łysa i piękna.

Znowu krąży mi po głowie Hounds of love - jasne, bardzo lubię tę piosenkę i chętnie jej słucham, ale od jakiegoś czasu wraca jeszcze uporczywiej. Nie przeczę, że jest bardzo moja, takie samo "i chciałabym, i boję się" jak w moim przypadku, ale... Ech, dopiero co cieszyłam się, że nie jestem sama, a tu zaczyna mi brakować miłości? I co dalej? Znajdzie mnie ta miłość, a ja znów będę przed nią uciekać? I've always been a coward and I don't know what's good for me... Widać sama nie wiem, czego chcę. Ale na pewno nie chlipać w poduszkę, co to, to nie! Fakt, że mi się na to zbiera, nie znaczy, że tego chcę! A co się robi żeby zająć czymś ręce i uwagę? Jeśli się jest mną, wyciąga się z szuflady rysunki od Geddwyna i przegląda się je wciąż i wciąż na nowo.
Żałując, że fabuła potoczyła się tak a nie inaczej...?
Nie, do diabła! Oni są już przeszłością, wspomnieniem!
- Ty też jesteś wspomieniem, Lex.
- A myślałem, że tak się bezszelestnie podkradłem...
- Bez szans, jestem na ciebie wyczulona jak radar. Chociaż... Zwykle kierujesz się od razu do herbaciarni.
- Tam jest to dziecko - mruknął i wyjął mi z ręki kartkę, na której byłam z Artenem. - No tak, oni są wspomnieniem. Ale ja ciągle wracam.
- Wiesz - powiedziałam łagodnie, zabierając rysunek i chowając do szuflady. - Wspomnienia mają to do siebie, że czasem wracają.
- A ty nagle zaczęłaś patrzeć w przyszłość, tak? Czyżby zbliżający się Dzień Zakochanych już na ciebie wpływał?
- Moje myśli zostaw mnie - usiadłam przy biurku. - Ale ty, jak rozumiem, nie mogłeś wytrzymać, żeby mi jednak zdradzić ciekawą informację?
- Ha! Wyobraź sobie, że właśnie...
- Uprzedzam, jeśli to ma coś wspólnego z Omegą i Kenjim Hôdemei, to nie chcę tego słuchać.
- Jesteś pewna? A czy to, że chłopaczek majstruje coś z czasem - Lex spojrzał wymownie na stojący na biurku Symbol - też nie ma dla ciebie znaczenia?
- To wiem i bez twoich rewelacji - oświadczyłam chłodno. - Ale dzięki, że przypomniałeś mi o Dniu Zakochanych, bo mam co nieco do wysłania z tej okazji. Więc możesz zjeżdżać.
- No to nie powiem nic więcej - uśmiechnął się jakoś szelmowsko i zniknął.
Rzeczywiście, zaczyna się powoli plaga serduszek. Pojutrze w Krennhegan, na Ziemi i jeszcze w paru poszczególnych krainach będą walentynki i im podobne, natomiast jutro w DeNaNi będzie dzień Annicenty Kochającej, bogini, która patronuje uczuciom. To powinno się spodobać Lilly, bo nie jest aż tak kiczowate jak w innych światach. A z drugiej strony wygląda na to, że nasza tradycja posyłania sobie życzeń z tej okazji przyspieszy o jeden dzień.
Piątek trzynastego. Niezła data, nie ma co...
- Wierzysz w przesądy, Ten-chan? - zapytałam demonka, który właśnie wleciał i usiadł na biurku. Niekoniecznie wiedział, o co go pytam, ale podumał chwilę, uśmiechnął się szeroko i energicznie kiwnął głową.

11 II

Egoistycznie podrzuciłam Tenariego Vaneshce i wybrałam się na konną przejażdżkę. Jednak tym razem ustąpiłam Nindë, która domagała się pobytu w cieplejszym klimacie. Cóż, może upału tam nie było, ale nie było też mrozu...
Usłyszałyśmy tętent kopyt i dopędził nas Aeiran na No Doubcie.
- Pozwól mi go przegonić - wymamrotała przez zęby moja klacz na widok mrocznego i groźnego wierzchowca jakim sama niestety nie była.
- A goń na zdrowie - mruknęłam. - Tylko poczekaj aż zsiądę.
- Phi, to już nie to samo...
- Co za nieoczekiwane spotkanie! - zwróciłam się do Aeirana, zsiadając z konia. - A może jednak oczekiwane?
- Przyznaję, zastanawiałem się, gdzie też mogło cię zanieść - powiedział, również stając na ziemi. Nindë tymczasem przestępowała niespokojnie z nogi na nogę.
- Pokrzywa, spokój - syknęłam.
- Ale ja chcę pobiegać! - jęknęła. - Nie liczysz się z moimi uczuciami!
- A biegaj sobie - parsknęłam i puściłam wodze. Zarzuciła grzywą, spojrzała wyzywająco na No Doubta i pomknęła w dal.
- Dlaczego to z w i e r z ę mnie ignoruje?! - wrzasnęła po chwili z owej dali. No Doubt zaś stał jak stał, ze spokojem skubiąc zeschłą trawę.
- Czy twój rumak nie lubi biegać? - spytałam Aeirana ze śmiechem.
- Cholera go wie - odparł sucho. - To, że na nim jeżdżę nie znaczy, że potrafię go przewidzieć.
- Trafił swój na swego - mruknęłam, pochylając się nad krokusem, który chyba niedawno wyjrzał z ziemi.
- Wiosna idzie - uśmiechnęłam się. - Nie dziwota, jesteśmy na granicy z Południem, tu dochodzi szybciej...
- Nie zauważyłem, żeby w międzysferze były jakieś granice - Aeiran podszedł bliżej.
- Symboliczne. Wszystko w międzysferze jest symboliczne - szepnęłam. - Powinieneś to wiedzieć, skoro pracujesz nad miniaturką domeny.
- Czasem trzeba się osobiście przekonać - powiedział, wpatrzony w dal. - Nie wybrałabyś się w podróż? Tak na dłużej.
- To dość kuszący pomysł, ale nie bardzo wykonalny, przecież jest Ten-chan... Nie chciałabym robić kłopotów Vaneshce czy komuś innemu, poza tym zaczynam coraz bardziej lubić tego urwisa.
- W porządku - rzekł powoli. Wstałam i spojrzałam na niego z namysłem.
- Słuchaj, jeśli ciągnie cię w światy, to w czym problem?
Aeiran nie odpowiedział, a jedynie kwaśno się uśmiechnął.
- Jeśli w przysiędze, to chyba wiesz, że cię na smyczy nie trzymam.
Uśmiech zniknął jak zdmuchnięty i domyśliłam się, że trafiłam.
- Jeśli co jakiś czas będziesz mi dawał znać czy żyjesz i co u ciebie słychać, przysięga nie zostanie złamana - mówiłam dalej, - Wtedy mogę się czuć jakbym tam była, nawet siedząc przy swoim biurku.
- Będę - spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem. - Wiesz, że będę.
- Nie wiedziałam, dopóki nie uzyskałam potwierdzenia - roześmiałam się. I w tej chwili przypomniałam sobie, że swego czasu wylągł mi się w umyśle pewien plan...
- Możesz bez przeszkód jechać... Choć jest pewien warunek.
- Tego się obawiałem.
- Kiedy wrócisz, zabierzesz mnie ze sobą do Ciemności.
Takiego warunku raczej się nie spodziewał, bo wyglądał na autentycznie zaskoczonego.
- Nie dziw się, nie dziw - powiedziałam uszczypliwie. - Ja też mam prawo zwiedzić jakieś nieznane miejsce. Chyba to dla ciebie nie problem?
- Nie, tylko... - urwał i pokręcił głową. - Nieważne. Zabiorę cię.
Jakimś cudem powstrzymałam się od skakania z radości.
Przygalopowała Nindë, przeszła wyniośle obok No Doubta, który nieporuszenie stał w miejscu, i przyjaźnie trąciła mnie pyskiem.
- Ech, ty Pokrzywo nieznośna - mruknęłam czule, wzbudzając tym jej śmiech.
- Wpadniemy po Tenariego? - zaproponowałam wesoło. Aeiran nie zaprotestował.

Zasiedzieliśmy się w Marzeniu dość długo - przy kominku, w którym zamiast drewna paliły się świece. Pomysł trochę niepraktyczny, ale przyznam, klimatyczny. I tak było mi cieplutko, bo siedziałam między Aeiranem i Vaneshką, do tego mając na kolanach demonka. Ściśnięci najbardziej jak się dało, bo kanapa niewielka. Ha.
Było cicho i spokojnie, dopóki pieśniarka nie zaczęła się ode mnie domagać opowieści.
- Wspominałaś, że masz opowieści w sam raz na długie zimowe wieczory - przypomniała. - A teraz właśnie taki jest.
- Ale nie sądziłam, że będziesz chciała do tego wracać - mruknęłam. - Opowiadać to ja nie umiem. Może czasem pisać, ale na głos zawsze mi brakuje słów. Zżera je trema albo zapomnienie.
- Nie zauważyłem żeby kiedyś brakowało ci słów - Aeiran odezwał się chyba drugi raz od naszego przybycia. Vaneshka potwierdzająco kiwnęła głową.
- Bo wśród przyjaciół raczej nie miewam tremy - gdy to powiedziałam, we wzroku Aeirana dojrzałam na moment jakieś ciepło, pieśniarka zaś cała się rozpromieniła. Dlaczego kiedy ona czuje się szczęśliwa, mnie robi się smutno? Na szczęście to tylko chwilowe. Ten smutek, znaczy. Bo szczęście zielonookiej powinno trwać jak najdłużej.
- No to o czym mam opowiedzieć? - poddałam się.
- Najpiękniejsze opowieści tworzy życie - wystrzeliła Vaneshka. - Więc może opowiesz o swoim?
- Mam Życie w rodzinie i nie mogę się z tobą nie zgodzić - westchnęłam. - Ale nie sądzę, żeby moja egzystencja była fascynującym tematem.
- Mówiłaś kiedyś, że żyłaś wiele razy - zauważył Aeiran. - Więc coś się powinno znaleźć.
- Wiele razy? - pieśniarka popatrzyła na mnie ze zdumieniem. - Reinkarnacja?
- Coś w tym stylu - przyznałam niechętnie. - Od kiedy po raz pierwszy zginęłam, odradzałam się dziesięć razy, ale nie pamiętam swojego pierwszego życia. Ani nie wiem dlaczego to ciągle trwa.
- Nic a nic nie pamiętasz?
Zapatrzyłam się na chwilę w przeszłość, ale nie aż tak daleką...
... - Stałaś na podwyższeniu, taka jaką się opisywałaś, jak z lustra, a ci goście w szarych płaszczach zapytali: "Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd, czy przyznajesz się do popełnionych czynów?" Wtedy uniosłaś głowę, powiodłaś wzrokiem po tłumie i odpowiedziałaś stanowczo: "Przyznać się? Jestem z nich dumna!"...
- Wiem, że byłam za coś sądzona i sama wybrałam sobie rodzaj egzekucji - powiedziałam powoli. Zawsze trudno mi się o tym mówiło, choć z biegiem czasu powinnam traktować to lżej. - I miałam ciemne falujące włosy i niebieskie oczy.
- Takie jak na rysunku wiszącym w herbaciarni? - zapytał Czasoprzestrzenny. No patrzcie, szybko kojarzył...
- Takie - potwierdziłam. - I wiem, że pochodziłam ze Starego Świata. Wiecie coś o Starym Świecie? Pisałam o nim kroniki.
- A ja chyba jedną nawet czytałam - pochwaliła się Vaneshka. - Tę mitologiczną, o Patronach i stworzeniu świata. Oczywiście zakazaną, bo Timida jest dość ortodoksyjna... Powiedz coś w języku ten'pei, dobrze?
Zachichotałam - ta dziewczyna szybko skakała z tematu na temat.
- Hirayaki na sanyu no yoru daisuki - powiedziałam rozmarzonym głosem. - To znaczy "uwielbiam noc gdy płoną gwiazdy".
- Ładnie brzmi - stwierdziła i znów zmieniła temat. - Tobie nie jest dobrze z tym odradzaniem się, prawda? Mówiłaś o tym z takim smutkiem...
- Dziwisz się?
- A nie powinnam? Tyle przeżyłaś, poznałaś światy, jesteś bogata w doświadczenia...
- Doprawdy? - zaśmiałam się gorzko. - Coraz to jestem kimś innym, tracę wszystko i zaczynam od nowa, mając wrażenie, że moje prawdziwe "ja" gdzieś się bezpowrotnie zgubiło. Mam się cieszyć?
Mówiłam coraz gwałtowniej, na policzku poczułam łzę. Rzadko się tak rozklejałam i ten widok chyba speszył pieśniarkę.
- Przepraszam. Tak bym chciała cię jakoś podnieść na duchu - wyjąkała. - Ale... Tak mi trudno. Nie umiałam sobie wyobrazić ciebie takiej... Bez uśmiechu i pogody ducha. Dlatego...
Wbiłam pięści w kanapę. Natomiat Ten-chan chyba miał dość mojego mazgajstwa, bo spojrzał na mnie z wyrzutem i zwyczajnie odfrunął. Vaneshka zaraz pobiegła za nim.
- Za krótko cię jednak zna - Aeiran odprowadził ją wzrokiem. - Bo ciebie nie jest trudno pocieszyć, prawda?
- Prawda - odpowiedziałam automatycznie i poczułam jak na chwilę zamyka mnie w swoich ramionach. Nawet nie wiem, które z nas wykonało pierwszy ruch, ale przez tę jedną chwilę było spokojnie, ciepło i dobrze. Tak jak być powino.
- I już się śmiejesz.
- Bo mi kradniesz mój sposób pocieszania.
- Jeśli go opatentowałaś, to przepraszam - powiedział, jak to on, skrajnie poważnie i uwolnił mnie z objęć. Może nieco histerycznie, ale rozchichotałam się na dobre.
- Faktycznie, łatwo mnie pocieszyć - wykrztusiłam. - Muszę uświadomić Vaneshkę pod tym względem, bo co ze mną będzie, kiedy wyjedziesz?
- Nie jesteś sama - usłyszałam. Usłyszała również pieśniarka, która wreszcie ucapiła opierającego się Tenariego i podeszła bliżej.
- Nie jesteś sama - powtórzyła z nieśmiałym uśmiechem.
Na wszystkie żywioły, do czego to dochodzi żeby role tak się odwracały?
Ale raz na jakiś czas jest to chyba potrzebne.
- Nie jestem sama - przyznałam. - Nie w tym życiu.

9 II

Dawno nie widziałam Lexa. Chyba dlatego byłam taka zaskoczona jego przybyciem.
- Jak tam, tęskniłaś? - oczywiście nie mógł nie zapytać.
- Raczej zaczęłam się odzwyczajać - odpowiedziałam z rozmysłem. Chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewał, choć w zasadzie nie pierwszy raz ją słyszał. Nie zawsze szczerą.
- Widzisz, chętnie bym wpadł wcześniej, podtrzymać twój afekt dla mnie - rzucił. - Ale wolałem być pewien, że niebezpieczeństwa nie ma w zasięgu wzroku. Rumowa jest?
- Nie ma - pokręciłam głową z ponurą satysfakcją.
- A miętowa?
- Jest. Słuchaj, jak światy światami, zawsze podstawiałeś się niebezpieczeństwom pod sam nos, żeby mieć potem radochę z uciekania. A teraz?
- Tamte niebezpieczeństwa oswoiłem - powiedział z drwiną zanim wymaszerowałam do kuchni.
W samą porę tam weszłam, bo Tenari właśnie miał zamiar pobawić się nożami. Ja się wcale nie zdziwię jeśli wyrośnie z niego badacz-eksperymentator - inną opcją byłby zabójca na zlecenie, ale to nie pod moją opieką, mam nadzieję.
- Gościa mamy, Ten-chan - szepnęłam do niego konspiracyjnie, bo przyszedł mi do głowy szatański pomysł. Mały zrobił zaciekawioną minę i poleciał sprawdzić.
Po uporaniu się z wszędobylskim demoniątkiem zrobiłam wreszcie tę herbatę. Kiedy opuściłam kuchnię, Lex był właśnie zajęty ściganiem Tenariego dookoła Szafy. Ciekawe za co...
- Herbatka podana! - zawołałam do niego. - A skoro już byłeś taki miły i wpadłeś, to mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
- Niby jaką? - Lex zatrzymał się na chwilę.
- Mam sprawę do załatwienia, więc popilnuj Tenariego przez następne... Hm, parę godzinek - posłałam mu niewinny uśmiech, pomachałam mojemu podopiecznemu i wybyłam z herbaciarni.
Przedtem roztaczając wokół niej barierę.
Ciekawe, czy i to niebezpieczeństwo uda mu się oswoić...

Sprawę załatwiłam pomyślnie - mianowicie zebrałam Lilly, Shee'Nę, Pai Pai, Brangien i San-Q na ploty w domu tej ostatniej. I żadna nie miała nic przeciwko temu.
- Właściwie szkoda, że nie wzięłaś swojego brzdąca - stwierdziła San, tuląc do siebie małą Neid.
- On teraz ma za zadanie bojowe zaopiekować się Lexem - wyjaśniłam i zbudziłam tym zbiorowy śmiech.
- A upomniałaś go, żeby był delikatny? - wykrztusiła Lilly.
- E tam, przyda mu się - prychnęła Pai Pai. - Faceci się nie umieją zajmować dziećmi, trzeba im to jasno udowodnić!
- No no, nie uważasz chyba, że wszyscy faceci to takie ciamajdy? - mruknęła San, uśmiechając się lekko do siebie. Tak jakby miała jakąś fascynującą tajemnicę, niedostępną zwykłym śmiertelnikom. Ten uśmiech był wyraźną oznaką, że w jej życiu ktoś się pojawił - na pytanie o tego kogoś nie udzieliła nam jednoznacznej odpowiedzi, ale i tak złożyłyśmy jej zbiorowe gratulacje.
- Dziewczyny, mam pytanie - odezwałam się, a gdy wszystkie przysunęły się bliżej, zapytałam: - Co poradziłybyście kobiecie zakochanej?
Cała piątka spojrzała na siebie, na mnie i wyrzuciła z siebie jednogłośnie:
- W KIM?!
Przewróciłam oczami, bo słabo mi się zrobiło gdy mnie ciasno obstąpiły.
- Nie bądź taka, powiedz w kim! - piszczały jedna przez drugą. - Do licha, Mad, my ci wszystko mówimy! Powiedz!
- Sio ode mnie, muchy natrętne! - zamachałam rękami. - Czy ja wyglądam na kobietę zakochaną?
- Tak - strzeliła San.
- Tobie to się teraz wszystko wydaje zakochane, co? - burknęłam. - Nie o sobie mówię, tylko o innej kobiecie.
- Eee - zmartwiły się te potwory. Poza Pai Pai, która deklarowała, że jeśli kiedykolwiek zwiąże się z mężczyzną, to tylko po to, żeby miał jej kto gotować obiady.
- I tak trzymaj - powiedziała. - Ale sprawę trzeba przemyśleć... Zasługuje na uczucie? Ten facet, znaczy.
- Z mojego punktu widzenia czy z jej?
Oj, chyba coś palnęłam nie tak, bo zaczęły mi się dziwnie przyglądać, a Brangien położyła mi rękę na ramieniu.
- Z jej - powiedziała grobowym głosem. - Miya, pysiaczku, bo zaraz zrobię się podejrzliwa. Chyba że wasze punkty widzenia się pokrywają?
- Niekoniecznie - mruknęłam. - I nie uczucie jeszcze, tylko raczej stan umysłu. Widziała go raptem parę razy, jest diabelnie zafascynowana i do tego jeszcze wdzięczna za ocalenie życia...
- Będziesz swatać? - Lilly zabłyszczały oczy z ekscytacji.
- Brońcie Siły Wyższe! - przeraziła mnie ta perspektywa. - Raz w życiu kogoś wyswatałam, w dodatku pomyślnie. - Uśmiechnęłam się do Brangien i w nagrodę otrzymałam jej piękny uśmiech. - Nie chcę tego robić znowu i psuć sobie reputacji!
- No to jeśli nie jesteś zazdrosna ani nie chcesz swatać, to dlaczego tak cię to gryzie? - spytała Shee'Na.
- Bo mi jej żal - westchnęłam.
- Aha - powiedziały ponuro, kiwając głowami. - Czyli brak wzajemności.
- Spójrzmy na to fachowym okiem - zabrała głos San. - Wyobrażasz ich sobie razem?
- Na razie nie... Choć ty byś może sobie wyobraziła.
- A ja? - zapiszczała Shee'Na.
- Ty na pewno tak - roześmiałam się. - Ale twoja siostra już nie.
- No, no - Lilly spojrzała na mnie z ukosa. - Znam?
- Pół na pół. To na czym stanęłyśmy?
- Jedno wyjście - zaczęła San. - To powiedzieć facetowi co jest grane.
- Ryzykowne jak cholera - dodała Lilly.
- A drugie, to odsunąć go z zasięgu jej wzroku na jakiś miesiąc albo dłużej - dokończyła Pai Pai. - Jeśli jej nie przejdzie, urządzimy następny sabat.
Parsknęłam śmiechem. Fakt, inaczej naszych spotkań nazwać nie można.

Kiedy zdjęłam barierę i weszłam do Blue Haven, Lex zastąpił mi drogę przy wejściu. Miał włosy w nieładzie i obłęd w oczach.
- Co, złotko? - spojrzałam na niego z troską. - Za dobrze się bawiłeś?
Otrząsnął się trochę z oszołomienia i wziął głęboki wdech.
- Wpadłem tu z zamiarem powiedzenia ci o czymś ciekawym - rzekł powoli i dobitnie. - Ale teraz - zapomnij!!
Wyteleportował się tak szybko, jakby go kto ścigał. Natomiast ja weszłam w głąb herbaciarni i dojrzałam Tenariego siedzącego na Szafie. Popatrzyłam na niego z uznaniem i uniosłam kciuk do góry, a on zaniósł się bezgłośnym śmiechem.
Doprawdy, czasami rozumiemy się doskonale!

7 II

Okrucieństwo, dziewczyno... okrucieństwo. Groby nie są placem zabaw. Jak mogłabyś się bawić, leżąc w grobie?.

L. M. Montgomery, Emilka z Księżycowego Nowiu

I znowu jestem w domu tylko z Tenarim. Wczoraj wyjechała Satsuki, natomiast ja podjęłam się wyprawy po kolejną nocną łzę. Nieźle, jak tak dalej pójdzie, to wkrótce już ani jeden kwiat nie zostanie w tamtym miejscu...

Marzenie prezentowało się baśniowo. Mnóstwo zieleni, proste, ale eleganckie wyposażenie i firany zwiewne niczym mgła - bo dom ma wreszcie okna. I wszystko było tu na swoim miejscu, nie odczuwało się żadnej przesady.
A jednak gdy się tam zjawiliśmy, Ten-chan zaczął wykazywać oznaki podejrzliwości... Szybko domyśliłam się, że to nieoczekiwana obecność Xemedi-san je wzbudziła.
- Dzieńdoberek! - pomachała do nas od okrągłego, zielonego stolika, jakby wziętego prosto z kawiarenki. - Też na inspekcję?
- Można to i tak nazwać - odpowiedziałam i przywitałam się z gospodynią, która właśnie weszła z talerzem ciasteczek.
- Ładnie tu z twoją siostrą zagospodarowałyśmy, prawda? - uśmiechnęła się z dumą. - A teraz Xella-Medina namawia mnie bym zaczęła gromadzić książki... Właśnie mi jedną przyniosła; taką zapieczętowaną, której nie można otworzyć!
- W takim razie jaki z niej pożytek? - zdziwiłam się.
- Też pytanie - fuknęła Xemedi-san. - Tajemnica! Dobrze wiem, że ty byś się do każdej książki dobrała, nawet gdyby to było niewykonalne. Musicie się nauczyć, że niektóre rzeczy istnieją dla samej tajemnicy!
Tak, tak, znałam dobrze jej punkt widzenia. Tymczasem przypomniałam sobie, że i ja mam mały prezent na nowy dom. Który, nota bene, trzymam w rękach.
- To jest nocna łza, dahenre - wręczyłam Vaneshce kwiat. - Pewnie nie może konkurować z twoim drzewem, ale ostatnio wszystkim takie daję i.... - No dobra, to zabrzmiało ciut niezręcznie; na szczęście pieśniarka nie zwróciła na to uwagi.
- Dziękuję! - ucieszyła się i zaraz obronnym gestem osłoniła doniczkę przed Tenarim, który właśnie podleciał i wyciągnął do niej rączki.
- Hej, łobuziaku! - zachichotała. - To nieuczciwe, ty fruwasz i masz dostęp do wszystkiego!
- Próbowałam go przyzwyczaić do chodzenia, ale nic z tego - westchnęłam. - On jest strasznie uparty...
- A nie dałoby mu się jakoś wyłączyć tych skrzydełek? - podsunęła Xemedi-san. Przyjrzałam się demoniątku z namysłem.
- Wiesz, jakoś się nad tym dotąd nie zastanawiałam - mruknęłam, a Tenari spojrzał na mnie z wyrzutem i poleciał do innych pokoi. Dobrze się składało, bo i tak miałam ochotę je zwiedzić.

- W zasadzie skąd ty bierzesz te roślinki? - spytała Xemedi-san od niechcenia, gdy obie znalazłyśmy się już w międzysferze.
- Z tego wymiaru, w którym puszczaliśmy fajerwerki - odpowiedziałam. Zatrzymała się.
- No i wszystko jasne - rzekła z cichym westchnieniem.
- Znaczy, co? - zapytałam zaintrygowana.
- Wszystko - powtórzyła przeciągle. - Mam ci uściślić?
- A, byłabym wdzięczna, naprawdę.
- W takim razie opatul swego podopiecznego, bo on chyba lubi ciepełko - posłała mi jakiś niepokojący uśmiech. Pomijając, że praktycznie każdy jej uśmiech jest niepokojący.
Po krótkim postoju w Blue Haven przeszliśmy do tamtego świata, w którym oczywiście panowała noc.
- Zimy są tutaj niezwykłe - szepnęła Xemedi-san. - Choć wtedy panowało lato. A lato było piękne tego roku...
Zaczęła iść, jakby świetnie znała ten obszar. W końcu dotarłyśmy w pobliże góry o łagodnych zboczach, pod którą rosły jaśniejące kwiaty. Ciągle ich sporo, pocieszyłam się.
- Wiesz dlaczego nazwano je akurat "łzami"? - gdyby nie ten wieczny uśmiech, słowa Xemedi-san byłyby pewnie melancholijne.
Pokręciłam głową.
- Bo opłakują - wyjaśniła. - Wyrastają tam, gdzie smutek i żałoba.
Świetnie, czyli wychodzi na to, że sprezentowałam Aeiranowi i Vaneshce kwiatki pogrzebowe...
- Choć łzy można lać z wielu powodów, więc również tam, gdzie radość i wzruszenie - kontynuowała Poszukiwaczka Tajemnic. - Ale nie tu.
Nie powiedziałam nic, nie chcąc jej przerywać. Patrzyła na kwiaty nieco nieobecnym wzrokiem.
- Od razu wiedziałam, kto i dlaczego nawiedził wtedy herbaciarnię - mruknęła. - Ale nie wiedziałam jak znaleźli do niej drogę... Tymczasem przyczepili się do tych kwiatów i tyle.
- Kto się przyczepił? - nie wytrzymałam. - Mam rozumieć, że ktoś tu umarł?
Xemedi-san spojrzała na mnie z cieniem drwiny.
- Wydaje ci się, że nigdy tu wcześniej nie byłaś, co? - odezwała się. - A to przecież ten świat, który jego mieszkańcy nazywają Wzniosłym, a przybysze Wyniosłym.
No tak, coś mi świtało, że tę aurę jakby kojarzę... Ale ostatni raz byłam w tym wymiarze nieludzko dawno temu, a w te rejony na pewno się nie zapuszczałam...
- Jaki z tego wniosek?
- Taki, że jakieś 60 kilometrów na wschód było... Jest Hagri'mel - zaśmiała się trochę gorzko. - A tutaj jest Góra Wieczności... Tyle że latka lecą i zdążyła się trochę spłaszczyć.
Poczułam się jakbym dostała obuchem w głowę. Oto byłam w pobliżu na poły zapomnianego kraju rasy vlexinów... A teraz stałam w miejscu, gdzie całe wieki temu poniosła klęskę armia jednego z ówczesnych Filarów Ładu - Paedriga Cenn Dialla, zwanego Inkwizytorem.
- Czyli zerwałam te kwiaty z grobu - powiedziałam do siebie.
- Nie z grobu. Oni nie mieli grobów, zauważ - przypomniała Xemedi-san lekkim tonem. Nigdy dotąd nie mówiła o tamtym wydarzeniu tak lekko.
- W każdym razie zaatakowali, bo wyczuli w herbaciarni twoją obecność, prawda?
- Nie porzucili myśli o zemście - przyznała z szerokim uśmiechem. - Chociaż teraz... To już chyba nie mieli wyboru, musieli porzucić.
Zmroziło mnie i nie była to sprawka zimy.
Próżne były Jego starania, nawet mimo że w poczet Filarów Ładu się zaliczał, gdyż przeciwnik samym wzrokiem mordował wszystkich i każdego z osobna, kto w Jego armii miał zaszczyt służyć. Wszystko, co w zasięgu oka istoty Niepokojem zwanej się znalazło, rozpadało się natychmiast i nawet najdzielniejszy obrońca dobra nie zdążył przeciwstawić się tej sile. Nawet Jego dosięgła.
I powiadali, że niebo spadło na ziemię, wody wystąpiły z brzegów i ciemność zapanowała na świecie tamtego dnia, gdy poległ waleczny Cenn Diall, któremu straszliwy Filar Chaosu zgotował otchłań na ziemi. Nie odczuło to stworzenie mroku żadnej skruchy ani żadnych innych uczuć nie wykazało, jeno z najwyższą obojętnością spoglądając z Góry Wieczności na rzeź, która miała miejsce w dole.

Ten, kto to pisał, nie miał pojęcia, że jeśli Xemedi-san się nie uśmiecha, to znaczy, że jest skrajnie wściekła.
- Coś mi tu nie pasuje - stwierdziłam. - Rozniosłaś ich w pył za pomocą Zwycięskiego Zjednoczenia. Czyli nie powinno z nich zostać nic a nic! Nawet dusze!
- Fakt - przyznała. - Ale nawet jeśli nie dusza, to czasem zostaje... jakieś echo. A jeśli złączy się armia takich ech, może mieć siłę...
Westchnęłam, kręcąc głową. Nawet jeśli nic już tu nie straszyło, miałam nieprzemożną ochotę wracać do domu.
- Co? - Xemedi-san spojrzała na mnie z rozbawieniem. - Czyżbyś wreszcie wzięła przykład z innych demonów i zaczęła mnie obawiać?
- Bez szans - prychnęłam. - Inne demony po prostu nigdy nie widziały cię jako niemowlaka mówiącego "a gu gu".
- A ty mnie taką widziałaś w innym życiu.
-Ale widziałam. Wróżkowałam ci, jak lubisz mi teraz wypominać
Słysząc to rozchichotała się dziko i nad wyraz szczerze.
- Patrz, a teraz ja wróżkuję twojemu dziecku! - wykrztusiła z trudem i śmiała się tak, dopóki nie oberwała śnieżką od Tenariego...
- Widać nie jest jednak jakimś zaciekłym wrogiem zimna - zdziwiłam się, zanim mu oddała. A potem stoczyliśmy kolejną nieuczciwą bitwę pod Górą Wieczności, tym razem jedna przeciw dwojgu.
Na grobach.

5 II

Dopiero dzisiaj miałam okazję go za to ofukać, ponieważ jednak musiałam trochę odespać. I pobiegać z Satsuki i Vaneshką po sklepach w rozmaitych światach - urządzanie Marzenia jest czasochłonne, ale i interesujące... Zwłaszcza, że jego właścicielka jest dość wybredna. Dzisiaj za to dziewczyny wybrały się do Solen i wzięły ze sobą Tenariego. Mało miałam pod tym względem do gadania - moja siostra chciała poodkrywać Solen bez wszystkowiedzącej kronikarki stojącej jej nad głową. Może niedokładnie tak się wyraziła, ale... Pewnie kiedy wróci, i tak zasypie mnie pytaniami.

Coś rozświetlało pokój i tym razem nie były to lampy.
- Niezłe masz wyczucie czasu - stwierdził Aeiran, widząc mnie w swojej siedzibie.
- T... tak? - udało mi się wyjąkać tylko tyle, bo zupełnie zbił mnie z tropu.
- Owszem. Udało ci się przyłapać mnie na tym, nad czym ostatnio pracuję.
Po tych słowach bezceremonialnie pociągnął mnie na podłogę, nad którą unosiło się... Hm, to, co wywoływało światło. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam, jednak wydało mi się dziwnie znajome.
- A więc to ci zajmuje wieczory ostatnio? - odruchowo ściszyłam głos, przypatrując się niewielkiej kuli, jakby zrobionej ze szkła. W jej wnętrzu coś się poruszało i wiedziona ciekawością wyciągnęłam rękę...
- Nie dotykaj - Aeiran odsunął ją stanowczo. - Nie po to nałożyłem osłonę. To jest jeszcze zbyt kruche.
Uniósł dłoń nad kulą i szklana otoczka zniknęła. Zaś to, co było w jej środku, okazało się przezroczyste jak woda, jak powietrze... A jednocześnie to jaśniało, to ciemniało. Falując przy tym, dzięki czemu co chwilę przybliżały się i oddalały od siebie różnobarwne punkty krążące po tej przestrzeni. A może nie przestrzeni?
- Czy to... - zaczęłam, domyślając się odpowiedzi.
- Światy w międzysferze - dopowiedział Aeiran. - Taki miniaturowy model, na którym można będzie znaleźć każdy wymiar. Przynajmniej w miarę możliwości.
- Pięknie ją widzisz - szepnęłam.
Spojrzał na mnie pytająco.
- Mówi się, że każdy postrzega międzysferę inaczej - wyjaśniłam. - Dla mnie też jest trochę jak morze, a trochę jak powietrze, ale jednak... Jest inna.
Przyglądałam się tej miniaturce, światom, które szalały... A może stały w miejscu, tylko międzysfera zmieniała swoje granice? Nad tym zagadnieniem zastanawia się mnóstwo uczonych z różnych wymiarów i dotąd nie doszli do jednoznacznej odpowiedzi. Tylko jeden punkt bez wątpienia się nie poruszał. Był większy od innych i emanował delikatną srebrną poświatą.
- Rozumiem, że to Teevine - uśmiechnęłam się. - Zebrałeś wszystkie światy z zachodniej części domeny, czy jeszcze jakiś ci został?
- Parę poprawek jeszcze się przyda - odpowiedział i wskazał na jeden z punkcików. - Zobacz, tu jest DeNaNi.
Punkt jakby urósł w moich oczach do kulki i wyraźnie zobaczyłam, że jest zabawnie żółtopomarańczowy. Natomiast w jego środku znajdował się jeszcze mniejszy punkcik, doskonale czarny.
- Ciemność? - spytałam. - Wymiar wewnątrz wymiaru... To dlatego jest taka odizolowana?
- Dlatego. Innej odpowiedzi nie widzę.
- Zamierzasz poprzestać na Zachodzie, czy resztę też tak uwiecznisz?
- Jeszcze nie wiem. Jak dotąd tam nie byłem.
Wyłapałam w jego głosie jakąś melancholijną nutę.
- A chciałbyś?
- Być może... Kto wie jak daleko trzeba zajść żeby odnaleźć to, czego się szuka - powiedział cicho i przypomniałam sobie o właściwym celu swojej wizyty.
- À propos - zaczęłam. - Vaneshce było przykro, że poszedłeś bez pożegnania.
- Za słabo się postaraliśmy? - zapytał sucho. - Za mało ją dom ucieszył?
Westchnęłam. Gdyby nie to, że cieszyła się domem, byłaby po prostu zrozpaczona. Ale tego oczywiście Aeiranowi nie powiedziałam.
- Widzę, że masz o niej bardzo pozytywne mniemanie...
- A co mogę sądzić o kimś, o kim nic nie wiem, bo nie chce powiedzieć?
- Jako o osobie, a nie obiekcie obserwacji - fuknęłam.
- Pod tym względem też jej nie rozumiem - wzruszył ramionami. - Ale może teraz uda jej się pozbierać. Ma to szczęście, że zyskała swoje niewzruszone centrum...
- Ha, dobrze powiedziane - przyznałam. - Coś własnego i stałego.
- I w tym rzecz - stwierdził. - Chyba każdy gdzieś w głębi duszy potrzebuje czegoś, czego mógłby się trzymać, do czego mógłby wracać. Miejsca, osoby, marzeń, ideałów...
- Jeszcze trzy miesiące temu nie spodziewałabym się usłyszeć czegoś takiego właśnie od ciebie.
- Wtedy nie byłem zdecydowany, czy warto szukać - odpowiedział Aeiran z namysłem. - Teraz za to nie jestem pewien, czy znajdę.
- Mnie to mówisz - mruknęłam. - Tymczasem jestem jak toczący się kamień, jak rwąca rzeka. Co mogę mieć stałego? Poza herbatą?
- I kronikami - przypomniał z lekkim uśmiechem. - Mówisz tak, a tymczasem masz rodzinę, przyjaciół, nawet tego przeklętego Diss Gyse'a...
- Lex akurat nie mógłby być niczyim niewzruszonym centrum - przerwałam mu. - I nie o to chodzi. Po prostu żyłam już wiele razy i za każdym muszę zaczynać od nowa. Nigdy nie jestem pewna, jak to ze mną będzie.
- Nawet najbardziej rwąca rzeka wpada w końcu do morza.
Przyjęłam te słowa z wdzięcznością, bo powstrzymały mnie od wpadnięcia w melancholię.
- Pora na mnie - podniosłam się z podłogi. - Trzeba sprawdzić czy już wróciły, a jeśli nie, to ich poszukać... Czyżbym była nadopiekuńcza? - roześmiałam się.
- Chyba nie - Aeiran pokręcił głową. - Jest w tym troska... Ale chyba nie przesada.
- Dzięki - zdusiłam w sobie chęć zmierzwienia mu włosów jak Tenariemu. - Cóż, gdyby nie to, nie wiem jak długo bym mogła tak tu siedzieć i zajmować ci czas. Nastrój złapałam.
- Nic straconego - usłyszałam na pożegnanie. - I nie martw się. Może nie mam całego czasu światów, ale trochę się zawsze znajdzie.

3 II

My light shall be the moon
and my path - the ocean.
My guide - the morning star
as I sail home to you.
I'll wait the signs to come.
I'll find a way
I will wait the time to come.
I'll find a way home.
Who then can warm my soul?
Who can quell my passion?
Out of these dreams - a boat
I will sail home to you.


Enya

Przygotowana byłam na to, że będę musiała urządzić sobie jeszcze wycieczkę po Czasoprzestrzennego, tymczasem on już znajdował się na miejscu. Nie wiem, kto o zawiadomił, ale na pewno nie ja.
- Dobrze trafiłem? - spytał na przywitanie.
- Jeśli nie, to znaczy, że ja się zgubiłam - mruknęłam, odmierzając ile przestrzeni wytniemy. - Dobrze, że nie ma śniegu, inaczej nie połapałabym się, gdzie zasadziłyśmy tę roślinkę.
- Ta "roślinka" będzie kiedyś drzewem, więc powinnaś uwzględnić kawałek ziemi na zapas - zauważył Aeiran. Przyznałam mu rację i odeszłam dziesięć kroków od miejsca, w którym spoczywało nasiono.
- Taki promień chyba będzie akurat - uznałam, podskakując w miejscu. Nie żeby mi było zimno, to raczej sprawka ekscytacji. Tymczasem Aeiran zmarszczył brwi i bez słowa zawinął mnie w swój płaszcz. Ledwo mogłam ruszać rękami.
- Czuję się jak dywan idący do trzepania - uśmiechnęłam się lekko. - I co teraz, przerzucisz mnie sobie przez ramię i zniesiesz do międzysfery?
- Jeszcze nie - odparł. - Najpierw musimy skończyć to, w co nas wrobiono.
- Sami się wrobiliśmy - sprostowałam. - Mam nadzieję, że Vaneshka skojarzy, gdzie leży nasiono i nie będzie po nim deptać...
- Chyba możemy temu zapobiec - zdecydował.
Zaciekawiona spytałam, co zamierza. Nie odpowiedział, za to uklęknął na ziemi, wyciągając dłonie i domyśliłam się, że zaraz będę oglądać taki sam proces jak kiedyś przywoływanie róży dla Vanny. Tyle że nie w tył, a w przód... Patrzyłam na to równie zafascynowana jak poprzednio, otulając się mocno płaszczem. Po chwili z ziemi wyrastał już cienki, młody pęd. Był śmiesznie żółto-zielonkawy i sięgał mi gdzieś tak do kolan.
- Tak mi przyszło do głowy, że może Vaneshka wolałaby sama móc patrzeć, jak to maleństwo rośnie - stwierdziłam z przekąsem.
- Najwyżej się cofnie - odrzekł niefrasobliwie i aż mnie zatkało, że nagle zachciało mu się tak bawić czasem. - Teraz twoja kolej.
Czekało mnie trudne zadanie i miałam nadzieję, że Xemedi-san już oddzieliła swój kawałek przestrzeni w międzysferze. Musiałam oddzielić wyznaczone miejsce granicą niewidzialną dla niewprawnego oka, ale i niemożliwą do przebycia przez niewprawione istoty. Za tą granicą miał się znajdować wymiar Vaneshki, ale to już zostawiłam Xemedi-san. To miejsce razem z drzewkiem i kawałkiem nieba, na którym wciąż mogło świecić słońce, miało się odtąd znajdować tak naprawdę tam, mimo iż wizualnie wciąż tu. Byłam ciekawa, co powiedziałby zbłąkany przechodzień, widząc kobietę wyłaniającą się z nicości by doglądać swoją roślinkę...
Nie pomyślałam tylko o jednym - że po całym tym procesie będę tak strasznie słaba. Już zapomniałam jak męczące było tworzenie Blue Haven, pamiętałam tylko swoją satysfakcję. Chyba upadłabym na ziemię, gdyby Aeiran mnie nie podtrzymał. Przymknęłam oczy i z nadzieją, że nie będzie miał nic przeciwko, pozwoliłam sobie na chwilowy luksus odpoczynku.
- Śpisz? - usłyszałam ciche pytanie.
- Nie ma tak dobrze - mruknęłam. - Ustaw mnie do pionu a zaraz będę jak nowa.
Po chwili stałam już twardo - w miarę twardo - na ziemi. Na oko nic się dokoła nie zmieniło, ale...
- Ściana - Aeiran wyciągnął rękę natrafiając na coś twardego.
- Czyli z tamtej strony też wszystko dobrze poszło - uznałam z ulgą. - To co, zajmiesz się czasem? Ja sprawdzę, co tam u nich.
- Tylko nie zemdlej po drodze - spojrzał na mnie z cieniem uśmiechu. Prychnęłam tylko i oddałam mu płaszcz.

Nowy dom Vaneshki miał błękitnozielone ściany i otaczał wkoło tę przestrzeń z drzewkiem, tak przynajmniej deklarowała Xemedi-san. Na zewnątrz prowadzić miały zielone drzwi - oczywiście z drugiej strony niewidoczne, tak jak przejście z herbaciarni do mojego mieszkania. Xemedi-san wyglądała na zadowoloną z siebie, natomiast Satsuki biegała po całym wymiarze z Tenarim w charakterze honorowego gościa. Gdy demoniątko do mnie podleciało, złapałam je za rączki i zakręciłam się z nim w drobną kaszkę. Mały całkiem entuzjastycznie to przyjął.
- No, chyba mi już minęła chwila słabości - stwierdziłam, podtrzymując Tenariego, który o mało nie spadł na podłogę, tak mu się zakręciło w głowie.
- No, urwipołciu, może teraz zechce ci się chodzić, co? - spytałam, a on w odpowiedzi tylko bezczelnie pokręcił głową.
Natomiast świeżo upieczona gospodyni tylko stała bez ruchu ze splecionymi dłońmi i wyrazem oszołomienia na twarzy.
- Czy coś się stało? - podeszłam do niej z uśmiechem.
- To ja powinnam spytać - odpowiedziała z nieobecnym wzrokiem. - Czy coś się stało z moim nasionem?
Zaskoczona byłam, że to odczuła. Nie miałam pojęcia, że jest jakaś więź między nią a tą roślinką, choć po Cirnelle można się było właściwie spodziewać...
- Aeiran użył swojej mocy i trochę przyspieszył jego rozwój - wyjaśniłam. - Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza...
- Nie, to... - poprzedni wyraz nagle ustąpił miejsca czułości. - To było jak pieszczota. Gdzieś w głębi duszy i umysłu. - Wyglądała jakby chciała się rozpłakać, ale zamiast tego tkliwie się uśmiechnęła. - I teraz rozumiem dlaczego czułam, że coś we mnie dojrzewa. Gdzieś... W sercu.
Oj, dziewczyno, w coś ty się wpakowała, pomyślałam, wzdychając cicho. Miałam ochotę ją uścisnąć i pogłaskać po tej burzy loków, ale coś mnie powstrzymało. Może fakt, że w tym geście byłoby współczucie? Nie jestem pewna jak by to odebrała.
- Dobra, Vaneshka! - Satsuki wkroczyła do akcji, rwąc cienką pajęczynę nastroju. - Ożyw się trochę, trzeba w końcu zacząć dostrajanie!
- Najpierw trzeba sprawdzić jak Miya-san się spisała - uznała Poszukiwaczka Tajemnic. Gdy podeszła do drzwi i je otworzyła, do środka wpadły delikatne promienie słońca. Chyba przydałyby się jeszcze jakieś okna...
- Jak stoimy z czasem? - usłyszałam roześmiany głos Xemedi-san. Odpowiedź była cicha i niewyraźna, ale kiedy Aeiran wszedł do domu, sprawiał wrażenie usatysfakcjonowanego.
- Jej, chyba mnie tu zaraz rozsadzi! - moja siostra była podenerwowana. - W końcu w życiu jeszcze czegoś takiego nie robiłam!
Ha, a ja się martwiłam, że może mi się nie udać z astralem...
Satsuki stanęła na środku pokoju, a my dokoła niej. Ostrożnie sięgnęłam do sfery astralnej i przez chwilę byłam trochę nieobecna duchem, szukając tam obecności Vaneshki. Wbrew złym przeczuciom udało mi się przeciągnąć cienką nić od jej istoty do domu, wskutek czego w moich rękach pojawiło się coś w rodzaju splotu - ciemnego, a zarazem świetlistego, eterycznego. Podobny splot dostrzegłam w dłoniach Xemedi-san - tyle że przezroczysty i przypominający nieco strumień wody - i Aeirana... Do tej pory nie wyobrażałam sobie jak mógłby wyglądać splot czasu, natomiast teraz, już po wszystkim, nie potrafię go opisać. Bo jak opisać czas?
Wszystkie trzy sploty pomknęły w stronę Satsuki i zniknęły w jej dłoniach. Już nie była zdenerwowana, ale skupiona i jakby w transie, inkantując zaklęcie, którego ani chybi nauczył ją Clayd. Nie ulegało wątpliwości, że jednak trochę czasu w Althenos poświęciła na dokładniejsze zagłębianie się w sprawy duchowe... Podeszła, a raczej podpłynęła do Vaneshki, która też działała jak zahipnotyzowana - wyciągnęła rękę, a moja siostra przekazała jej wszystkie sploty.
A potem pieśniarkę otoczyła delikatna poświata... I chyba już było po wszystkim.
- I jak tam? - spytałam serdecznie, gdy już otrząsnęła się z transu. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Teraz całkowicie czuję się jak w domu - szepnęła. - Svaern.
Tylko ja i Aeiran zrozumieliśmy, więc musiała wyjaśnić.
- Spełniło się moje marzenie, dlatego to miejsce nazwę Marzeniem. Svaern.
- Czyli się nam udało - podsumowała Satsuki. - Jak tylko zainstalujemy tu jakiś barek, to poświętujemy!
- Najpierw, siostro, pomyśl o bardziej użytecznym wyposażeniu - powiedziałam.
- Jakbym nie wiedziała! - obruszyła się. - Ze świecą szukać takiej dekoratorki wnętrz jak ja! A kto zrobił remont w herbaciarni, co?
Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo Vaneshka podbiegła, z radością zarzucając nam obu ręce na szyję. Tak samo potraktowała Xemedi-san, co wywołało u mnie lekki szok, bo od kiedy to ona pozwala się ściskać?
- Dziękuję - wyszeptała ze wzruszeniem. - Dahar'nen.
Kątem oka dostrzegłam, że Aeiran wyniósł się bez słowa.

2 II

Satsuki też już wróciła z Althenos - wesolutka niczym skowronek - i kontynuujemy planowanie. Ustalamy każdy szczegół, bo przy takiej robótce, jaką chcemy wykonać,lepiej niczego nie pozostawiać przypadkowi . W końcu ma to być porządny świat z kawałkiem nieba, pod którym ma rosnąć roślinka Vaneshki. Zostałam zatem zaangażowana do znalezienia nikomu niepotrzebnego kawałka nieba, który będzie można zaanektować. Podobno ma mi w tym pomóc Aeiran, którego oczywiście nie ma. Nie to nie, najwyżej dowie się wszystkiego w ostatniej chwili...
Za to przyszła właścicielka prywatnego wymiaru od swojego powrotu wydaje się radośniejsza i bardziej wyluzowana. Czyżby Tenari miał na nią zbawienny wpływ? Bo raczej nie Xemedi-san... Poza tym chyba wreszcie uwierzyła, że to nie sen i porządnie zaangażowała się w projekt. I dobrze się razem bawimy - pijemy sobie herbatę, plotkujemy... Gdyby jeszcze Vaneshka zechciała nam mówić po imieniu... Mnie na przykład tytułuje Leven Imell czyli "żyjąca pomiędzy". Boi się używać naszych imion?

- No to podsumujmy - powtórzyła któryś raz z kolei przejęta Satsuki. - Kiedy Xemedi-chan zajmie się wymiarem, ty połączysz go z kawałkiem ziemi, której razem z Vaneshką zaraz ruszacie szukać.
Uśmiechnęłam się tylko i przytaknęłam.
- A potem Aeiran pobawi się czasem tu i tam.
Przytaknęłam jeszcze raz.
- A potem osobiście zestroję wymiar z duszyczką Vaneshki! - dokończyła z błyskiem w oczach. - Międzysferę, czas i... Sferę astralną. Prawda?
Pieśniarka spojrzała na nią z zaskoczeniem i ledwie dostrzegalnie skinęła głową. Zaciekawiło mnie to.
- Jak to sobie wyobrażasz? - zwróciłam się do siostry. - Rozumiem, że Xemedi-san jest odpowiedzialna za międzysferę, Aeiran za czas, ale kto za astral, skoro ty będziesz łączyła?
- Jak to kto? - zdziwiła się szczerze. - Ty, oczywiście!
Zdębiałam bo na to nie wpadłam. Jakoś nigdy nie używałam specjalnie swojego ciała astralnego, mimo że przecież byłam demonem, jak Satsuki.
- Ryzykujesz, pozwalając mi na to - mruknęłam.

Znalazłyśmy śliczny kawałek ziemi, na zupełnym odludziu. Mogłyśmy być na 90% pewne, że nikt nie wykryje tu żadnych zmian w przestrzeni.
- To jak, zasadzamy? - uśmiechnęłam się do Vaneshki.
- Ale jesteś pewna, że nic mu się nie stanie? W końcu ciągle jest zima, takie nasionko nie musi przetrwać...
- Ustaliliśmy już, że to nasiono rośliny magicznej, prawda? - przypomniałam. - Magiczne rośliny tak łatwo się nie dają.
- W takim razie... - dziewczyna z lekkim uśmiechem zabrała się za sadzenie. A potem odśpiewała pieśń. Tym razem nareszcie bez smutku.
- Pomyśleć, że to już jutro! - westchnęła ze wzruszeniem. - Jutro będę miała dom.
- Nie ciesz się tak, bo zapeszysz - ostrzegłam, śmiejąc się.
- Przy waszych staraniach nie ma szans - zapewniła. - Na pewno wyjdzie taki dom, który pokocham od pierwszego wejrzenia... Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? - zapytała ni w pięć, ni w dziewięć.
- W zakochanie najwyżej - powiedziałam odruchowo. - Do prawdziwej miłości trzeba czegoś więcej.
- Wiem - zgodziła się, nagle smutniejąc. - Może powinnam zatem porzucić swoją tęsknotę? - dodała ciszej. - Może tak naprawdę jej obiekt jest całkowicie nieosiągalny?
- Moim zdaniem powinnaś raczej zaczekać z nią do czasu, aż przekonasz się, czy ten obiekt na nią zasługuje - mruknęłam, czując, że ta rozmowa zaczyna mnie przerastać. W tej chwili żałowałam, że Vanny już wyjechała... Ale z drugiej strony efekt byłby pewnie taki, że obie trzeba by było pocieszać.
Przerwałam rozmyślanie, widząc, że Vaneshka patrzy na mnie z kompletnym zaskoczeniem.
- Coś się stało?
- Odezwałam się w języku sånkhen - wyjaśniła. - W moim języku. A ty odpowiedziałaś.
Zatkało mnie. Nawet nie zauważyłam, że pieśniarka użyła mowy z Ciemności!
- Hej, to znaczy, że to cacko od Akane-chan działa! - roześmiałam się. A jakże, udusiłaby mnie, gdyby podejrzewała, że w to wątpiłam...
- Co takiego?
- To jest naszyjnik wielomowy - pokazałam jej gwiazdkę. - Moja przyjaciółka go zrobiła. Noszony pozwala zrozumieć każdy język, widać twój też.
- Niezłe ułatwianie sobie życia - stwierdziła z podziwem.
- Słuchaj, jeśli nie powinnam była tego usłyszeć... - zaczęłam. - Wiem, że masz prawo mieć swoje tajemnice.
- Nie szkodzi. Tak myślę - Vaneshka spuściła głowę. - Chciałabym mieć w tobie przyjaciółkę, ale... Jakoś mi trudno.
- Przejdzie, gdy nabierzesz większej pewności siebie, a przy Sat musisz jej nabrać albo zginiesz - powiedziałam. - Możesz zacząć przełamywanie się od mówienia mi po imieniu, co ty na to?
- Uraziłam cię tym? - zaniepokoiła się.
- Nie, coś ty! - powoli traciłam cierpliwość; ta dziewczyna za bardzo brała sobie wszystko do serca. - Domyślam się, że to "pomiędzy" ma znaczyć, że żyję pomiędzy światami, ale mi się to dziwnie kojarzy z egzystencją między życiem a śmiercią. Wampiry, zapomniani, te rzeczy.
- Zapomniani?
- Przypomnij mi kiedyś, to ci opowiem. To historia na długi zimowy wieczór.
- Uwielbiam takie! A co do imienia... Imiona są zbyt ważne, żeby ich nadużywać.
- Masz jakiś konkretny powód, by tak uważać? - zapytałam ostrożnie. Vaneshka chwilę się wahała, ale chyba przypomniała sobie, że chce się ze mną zaprzyjaźnić.
- Mój ojciec zdradził swe imię mojej matce i znalazł się w jej mocy - szepnęła.
A więc to tak. To tłumaczy, dlaczego Satsuki nalegała na dostrojenie jej ciała astralnego.
- Czy twój ojciec pochodził z demonów fangryal?
- Tak - szepnęła już trochę śmielej.
- Ale nie masz żółtych oczu ani nic w tym rodzaju - zauważyłam.
- Bo bardziej wdałam się w matkę - westchnęła.
- Musiała być piękna - powiedziałam szczerze.
- Była - zgodziła się Vaneshka niechętnie. - I pewnie nadal jest. Opuściła nas dawno temu, jeszcze zanim ojciec zginął w Faile Grande.
Westchnęła jeszcze raz, a potem potrząsnęła lokami, jakby chcąc odgonić złe wspomnienia.
- Jutro wielki dzień, Leven... Miya - odezwała się. - Nasiono zasadzone, możemy wracać.
- Tak jest, szefowo - objęłam ją przyjaźnie ramieniem i otworzyłam portal.

1 II

A jedak spokoju tak do końca nie mam. Dlatego też zawinęłam się w płaszczyk, wyciągnęłam Nindë z cieplutkiej stajenki na mróz, co mi wypominała (ona, która zwykle tak się domaga przejażdżek!) i wybrałam się do Dekilonii.
Tym razem moim celem nie był srebrny pałac królowej, ale ta bardziej zalesiona część kraju. Ta, w której mieści się siedziba szarej czarodziejki Dionê. I dobrze zrobiłam, bo na miejscu okazało się, że przebywa tam również Akane. Dość często jeździ do swojej mistrzyni i w zasadzie sama mogłaby już dano osiągnąć przynajmniej czwarty stopień w szarej magii, gdyby nie wiązałoby się to z wyrzeczeniem się czegoś najważniejszego na trzy lata i trzy dni. Z muzyki zrezygnować by nie mogła, bo nie sposób zamknąć duszy na melodie, które w niej grają. A ze spotkań z siostrami, przyjaciółmi... Tego by nie zniosła. Poza tym obowiązki przeszkadzałyby jej w izolacji od świata.
- Co ty, wywary przyrządzasz? - zaśmiałam się na widok jej poplamionych ciuchów. - Znów coś tworzysz, mimo że specjalizujesz się w gwiazdach? To się może baaardzo źle skończyć...
- Nie może, skoro mistrzyni czuwa nad wszystkim - odparła spokojnie Akane. - Poza tym nie mów, że nie ucieszyła cię pozytywka, którą dostałaś z okazji świąt.
- Ucieszyła, ucieszyła. Ale kto wie, czy jakaś eksperymentalna miksturka ci kiedyś nie eksploduje...
- To Natsumi była mistrzynią w psuciu czarów... Dlatego w końcu zrezygnowała z nauki. Ale wystarczy, skoro tu przyjechałaś, pewnie nie ze mną chcesz się widzieć?
- Z tobą też - uśmiechnęłam się. - Ale i do Dionê mam sprawę...

Nie musiałam długo czekać na jej pojawienie się w głównej sali. Wysoka, o bardzo jasnych i zaczesanych do tyłu włosach, z pozoru emanowała chłodem, ale wiedziałam, że były chwile, gdy potrafiło się w niej zagotować od emocji. Dawno temu, zanim zaczęła ukrywać lewą rękę pod peleryną.
- Witaj - odezwała się z cieniem uśmiechu. - Czyżbyś znów szukała materiału na opowieść? Zauważ, że teraz wiodę całkiem beztroskie życie.
- Nie, nie, żadnego grzebania w przeszłości już nie będzie - zaprzeczyłam. - Chciałam was tylko o coś zapytać.
Obie spojrzały na mnie z ciekawością, a wtedy wyrecytowałam wiersz, który pokazał mi Lex.
- Znacie to?
- Zdarzyło się nam - odpowiedziała ostrożnie Akane. - Ale dlaczego przyszłaś z tym właśnie do nas?
- Bo domyśliłam się, że ten rozbudzający marzenie o gwiazdach to nei'ned, ten uwodzący spojrzeniem to omaji zoi - uroczne oko - a to o pannie i mrozie jest oczywistym nawiązaniem do legendy o pochodzeniu kryształów Hefi! - wyrzuciłam z siebie jednym tchem. - Te właśnie kamienie zamawiałyście u Gerrainta, a Gerraint połączył je w jedno, tak?
- No, tak...
- Ale chciałabym jeszcze zrozumieć dalszą część tej rymowanki.
- My też połączyłyśmy - Dionê chyba zastanawiała się, dlaczego tak się tym przejmuję (miała rację, sama się nad tym zastanawiałam). - Całkiem niedawno. Te klejnoty zjednoczone mają potężną moc kontrolowania czasu.
Rwącej bieg rzeki wstrzymają dla ciebie.
Powoli wszystko zaczynało mi się układać. Ale dlaczego Lex tak nalegał, żebym się temu przyjrzała?
- Przepraszam, że to powiem, ale chyba poszalałyście - westchnęłam ciężko. - Eksperymentujecie z taką mocą podczas gdy ma na nią chrapkę Omega?
- Miya-chan - Akane postanowiła przemówić mi do rozsądku. - Przecież my nie zamierzamy zmieniać biegu historii ani nic takiego. - Gdy to mówiła, Dionê na moment odwróciła wzrok. - Rezultat eksperymentu zniszczyłyśmy właśnie ze względu na Omegę. Inaczej byśmy ci się pochwaliły.
- Sama wiesz, że magia czasu zalicza się do szarej. Poniekąd - dodała cicho szara czarodziejka. - Ale nawet gdybyśmy chciały użyć tej mocy, nie znamy słów, które ją aktywują. I nie sądzę, żeby Omega je znała.
Poddałam się, choć w duchu ciągle pytałam siebie co ten dzieciak, Kenji, chce zrobić z czasem. Najpierw Symbole, potem klejnoty...
- Chyba nie będę wam już zabierała... czasu - stwierdziłam z histerycznym chichotem.
- Ale my ci pozwalamy - Akane ujęła mnie pod ramię. - Dostaniesz herbaty, która wybije ci z głowy Omegę. I pokażę ci, co ostatnio wykonałam. Całkiem sama!
Cieszyła się jak dziecko - rzadko można ją było taką zobaczyć - ale jeśli to, co mi pokazała, działało, miała pełne prawo. delikatny, z wisiorkiem w kształcie gwiazdki, według jej słów miał być całkowicie sprawnym naszyjnikiem wielomowy. I pożyczyłam go sobie, żeby wypróbować na jakimś języku, którego nie znam. Choćby, nie szukając daleko, na tym z Ciemności...

- No, wreszcie stamtąd wypełzłaś! - powitała mnie entuzjastycznie Nindë, gdy opuściłam świątynię - Przebiegnijmy się galopem, proszę, proszę, proszę...
- Dopiero co wyrzucałaś mi, że ciągnę cię na mróz - przypomniałam.
- I miałam rację. Dlatego właśnie marzy mi się galop! Im szybciej tym cieplej, proszę...
- Nabiegałaś się już wystarczająco - uznałam. - Pora nam do domu.
Jeszcze gdy odprowadzałam ją do stajni, nie mogłam się opędzić od myśli o Omedze. Ale kiedy weszłam do Blue Haven i w ramiona wleciał mi Tenari, zły humor pierzchnął w siną dal.
- Dobry wieczór - Vaneshka pomachała mi z kanapy. - We're back in business!