24 V

Najpierw śniły mi się rozmaite osoby z mojego życia, znikające za bramą, której za nic nie mogłam otworzyć, potem obudził mnie zapach akacji. W pierwszej chwili myślałam, że to jeszcze część snu, ale otworzyłam oczy i zobaczyłam kiść kwiatów, leżącą na poduszce tuż obok mnie. Masz ci los, nawet nie zauważyłam kiedy zakwitły, a tak przecież na to czekałam...
Wstałam i po upewnieniu się, że Ten-chan śpi, a w domku jest cicho, wyszłam na zewnątrz. Aeiran stał oparty o ścianę, a jedyną jego reakcją na moje przyjście było zerknięcie w moją stronę. I co zrobiłam? Nie popłakałam się, bo ze smutku nie umiem, a uradowana nie byłam. Po prostu usiadłam na trawie i ukryłam twarz w dłoniach. Wtedy dopiero zareagował.
- Przestań, nie tak powinno być - przyklęknął obok i mocno złapał mnie za ręce. - Jeśli cię jakoś zraniłem, po prostu mi to wygarnij. Nie chcę, żebyś się odgradzała.
W każdej innej sytuacji zaskoczyło mnie, że powiedział tyle słów naraz, ale teraz tylko pokręciłam głową.
- To nie twój problem, tylko mój - szepnęłam. - Wiesz, kiedy byliśmy związani przysięgą, uważałam sytuację za wyjątkowo pokręconą. Co w takim razie mam powiedzieć teraz? Wtedy wszystko było prościutkie.
Nie odpowiedział - albo chciał, żebym się wygadała, albo nie wiedział o co mi chodzi. Sama do końca nie wiedziałam.
- Zdaję sobie sprawę, że każde z nas odczuwa czasem potrzebę samotności, ale w praktyce trudno mi to uszanować - ciągnęłam. - A z drugiej strony zastanawiałam się, czy przypadkiem nie ułożyłam sobie i nie napisałam tego twojego wyjazdu po to, by mieć pretekst do tego, jak powiedziałeś, odgrodzenia się...
- Tego wyjazdu kilka dni temu? - zapytał. - Czy wyjazdu do D'athúil?
- Sama już nie wiem.
- Zawsze mówiłaś, że nie chcesz wpływać na światy swoim pisaniem - zauważył. - Dlatego nie myśl sobie, że jesteś panią moich czynów... Przynajmniej pod tym względem.
- No tak - uśmiechnęłam się gorzko. - Ale skoro sam sobie wybierasz swoją drogę... To właściwie powinnam przyznać ci rację.
- Sprecyzuj - westchnął.
- Bo... Bo więcej czasu spędzasz u mnie niż ja u ciebie - wykrztusiłam. - Bo czuję, że nic nie robię. I gdybyś nie wyjechał, to w ogóle byłabym na minusie, jeśli chodzi o jakąkolwiek inicjatywę.
- Posłuchaj, D'athúil jest "u mnie" kiedy ty tam jesteś - wychwyciłam w jego głosie nutę uśmiechu. - Jak i każde inne miejsce. I gdyby chodziło mi o to, żeby zniknąć ci z oczu, wróciłbym tam zaraz po tym przyjęciu weselnym.
Dopiero wtedy odjęłam dłonie od oczu. Faktycznie, uśmiechał się i to tak szeroko jak chyba jeszcze nigdy. Nabrałam ochoty by zerwać garść trawy i nasypać mu na głowę - czyli, jakby to dokładnie przeanalizować, zaczął mi wracać humor.
- Lepiej późno niż wcale - mruknęłam. - I tak postanowiłeś uciec teraz. I co?
- Masz rację, uciekałem.
Zamrugałam powiekami, a usta ułożyły mi się w "o".
- W pewnym momencie zacząłem odbierać coś... Jakby wezwania. Z zewnątrz, a zarazem z głębi mnie. Najpierw wydawało mi się, że tracę rozum...
- Mhm. Jasne.
- ...Więc uciekałem od tego. Chciałem to z siebie wytrząsnąć. Ale wezwanie się powtarzało dopóki na nie nie odpowiedziałem.
- Dobra. Dobra, w porządku - podniosłam rękę. - Mam na co dzień do czynienia z telepatą, niedawno miałam z dwoma, a jeszcze wcześniej nieproszony gość nawiedzał moje lustro, więc nie sądzę, żebyś akurat ty oszalał. Ale trzeba mi było przynajmniej powiedzieć! Ja ci sprawę Kaede wyjaśniłam.
Ale o kartce od Lexa nie mówiłam. O nie.
- Bo gdyby to było wezwanie stamtąd, raczej nie byłabyś zadowolona.
- Do licha, jeśli to jest wezwanie z D'athúil, to znaczy, że jesteś związany z tamtym światem bardziej niż byś chciał - prychnęłam. - Zatem nie ma wątpliwości, że powinieneś jechać. Żeby tę teorię obalić lub potwierdzić.
- A ty przez ten czas będziesz się martwić.
- Będę się co najwyżej złościć. A raczej nie będę, bo jadę z tobą. Nie myśl sobie.
- Czasem cię nie pojmuję... Ale chyba właśnie to mnie do ciebie przyciąga.
- Ha. A jak już mnie całkowicie zrozumiesz, to odlecisz w siną dal?
Aeiran nie potrzebował słów żeby na to odpowiedzieć.

Dopiero potem zaczęłam się zastanawiać jak to powiem Tenariemu.
A akacje kwitną, że aż miło.

21 V

Pisałam dwa dni temu, że dopadła mnie melancholia... Dlatego nie wiem jak nazwać to, w co się dzisiaj przerodziła.

Wszyscy się zmówili na składanie mi wizyt. Najpierw wpadła Xella-Medina... Ona zawsze wie, gdzie jestem, choćbym schowała się w najciemniejszym kącie.
- Przyszłam spytać, czy mogę pożyczyć trochę herbaty - wyjaśniła, witając się z uradowanym Tenarim.
- A to coś nowego - mruknęłam. - Dotąd zawsze zawiadamiałaś mnie o tym już po fakcie.
- Ale to nie dla mnie - pokręciła głową. - Neid-san rozsmakowała się w miętowej, a mieszka u nas dopóki nie wrócą z podróży poślubnej, wiesz... Mama ją rozpieszcza.
- Nie mogę sobie wyobrazić żeby Renê kogoś rozpieszczała... - Tak samo nie mogłam się przestawić na szczerze uśmiechniętą Xemedi-san, rozprawiającą o swojej rodzince.
- Ale tak jest. Rozczula się, że mój brat był w dzieciństwie taki sam i że się świetnie zrozumieją - roześmiała się. - Ta młoda dama drepcze za każdym, kto się nawinie i zadaje abstrakcyjne pytania.
- Na przykład jakie?
- Na przykład czy królik to taki mniejszy król albo czy chochla to taki damski chochlik.
- Czego chcesz, to zupełnie normalne dziecko - stwierdziłam kiedy już się wyśmiałam.
- Jakie jest w takim razie nienormalne?
- A takie, jakie trzymasz w tej chwili na kolanach - odpowiedziałam, a Tenari uśmiechnął się z najprawdziwszą dumą.
- Jak dla mnie, to jest właśnie szczyt normalności - wzruszyła ramionami i nagle zaczęła skakać z tematu na temat: - To ja wpadnę do herbaciarni po zapas miętowej. Moja droga szwagierka się załamie... A czekaj, Aeiran-san gdzie ci przepadł?
- Zdecyduj się, o czym chcesz rozmawiać - od razu zaczęłam tracić humor. - Po co ci on.
- A tak, żeby mu dzień dobry powiedzieć - uśmiechnęła się zupełnie inaczej, bardziej podejrzanie.
- W takim razie sama go sobie poszukaj, bo nie mam pojęcia, gdzie jest.
- Oj, oj. Pokłóciliście się?
- Daj spokój - machnęłam ręką. - Powiedział, że chce pobyć trochę sam. Znaczy, zapytał, czy może. Tak jak ty teraz.
- Obraziłaś się! - zawołała radośnie.
- Znalazła się znawczyni myśli zakochanych kobiet.
- Oj, czuję się oblana od stóp do głów jadem twego sarkazmu - Xemedi-san spojrzała na mnie z łagodnym wyrzutem. - Już szczypie, zaraz zsinieję i skonam. Słuchaj, mam pod ręką Sanille-san i się uczę. Znaj moje dobre chęci.
- Tak naprawdę to przyszłaś żeby mi namieszać w emocjach, co?
- Nie, nie, nie - pokręciła teatralnie głową. - Od tego jest Kaneto-san.
- On. Ma. Na. Imię... - zaczęłam powoli.
- Sorilex, wiem - weszła mi wesoło w słowo. - Ale jemu to lubię mieszać w emocjach. Twoje... są już wystarczająco pomieszane. Nie, o to mi nie chodziło.

Następnym gościem był Ketris. Na Pokrzywie, dlatego nie musiałam pytać jak mnie znalazł. Jego przyjazd mnie nawet ucieszył, zwłaszcza, że tym razem nie musiałam wysłuchiwać spekulacji na temat moich spraw sercowych.
- Wiesz co? Ja sobie chyba zmienię jeźdźca - oznajmiła mi Nindë, zarzucając grzywą. - On przynajmniej lubi galop.
- Przy Egilu też coś takiego mówiłaś, a nie zmieniłaś - wytknęłam jej i zwróciłam się do Ketrisa: - Gdzie się rozbijałeś przez ostatni tydzień?
- Czy ty jesteś moją matką, czy co? - roześmiał się. - Miałem pewną sprawę do załatwienia.
- Dla Tenariego jestem złą matką, więc dla kogoś muszę być dobrą - westchnęłam. - Czy ta sprawa ma na imię Vaneshka?
- Tak, pojechałem załatwić Vaneshkę - rozłożył ręce ze strapioną miną. - Wydało się. Leży zakopana pod drzewkiem w Marzeniu.
- Tak, tak. Powiem jej to, gdy ją spotkam.
- Skoro ją zakopałem, to już nie spotkasz.
- Robisz się coraz bardziej stuknięty - uznałam. - A teraz co, wpadłeś do mnie po drodze po następną ofiarę?
- Tak, do Solen się wybieram - kiwnął głową. - I chciałem ci pokazać, że jeszcze żyję. Ty byś się nie wybrała?
- Raczej nie - westchnęłam. - Chociaż właściwie bym... Ale nie. Zaśpiewasz mi coś zanim pojedziesz?

19 V

I wake up from a nightmare now
In the day it haunts me, it slowly tears me apart
With dreams of a distant love I'm a wandering satellite
Somewhere in the wasteland
I see you smiling at me, a vision out of my dreams
Will everything change? Take the pain away,
Lead me with your light
Heading for the sun
Leave the sadness behind
Crossing oceans dry
My world's spinning out of time
Won't somebody stop me? I may be losing my way
Will you make it right? Take the pain away
Hear me as I cry
Heading for the sun
Leave the sadness behind
Crossing oceans dry
Deep inside I go
Spirit dreams inside...


L'Arc~en~Ciel

Czekam aż zakwitną akacje... Jeśli istnieje coś, co nie jest konwalią, a potrafi mnie odurzyć i zachwycić zapachem swoich kwiatów, to właśnie akacje, a akurat tutaj rosną. Poza tym jest jezioro, mnóstwo krętych ścieżek pośród drzew i wpuszczają skrzydlate demony, wtłaczające innym do głów swoje dziwne wizje. Naprawdę dziwne, że tak miłego miejsca nie zalała jeszcze fala turystów. Choć właściwie ciągle jest wiosna, nawet jeśli pod pewnymi względami przypomina już pełnię lata. Jeszcze zdążą tu napłynąć.
Pięknie jest. Tylko moja melancholia tu nie pasuje. Zupełnie bezpodstawna.

15 V

Nie jest tajemnicą, że nie przepadam za hucznymi weselami. Ale gdybym powiedziała, że nie bawiłam się dobrze, San spuściłaby mi lanie. Za kłamstwo.
Wytańczyłam się za wszystkie czasy (ciekawe ile razy w życiu przyjdzie mi to pisać), muzyka była świetna, a przede wszystkim podawano herbatę. Inaczej jeszcze dwie osoby poza mną wyszłyby z przyjęcia natychmiast...
Było nas siedem druhen, siedem panien pastelowych. A także siedmiu drużbów wziętych na poczekaniu nie wiadomo skąd, jak się wyraziła Renê, myśląc, że Kay nie słyszy. Była też przysięga wiecznej miłości przed wszystkimi bóstwami, jakie przyszły do głowy zarówno państwu młodym jak i gościom... Fakt, że wszelkie przysięgi przyprawiają mnie o gęsią skórkę, ale tym razem z ochotą przyłączyłam się do wynajdywania owych bóstw (w sumie naliczyliśmy ponad siedemdziesiąt). Było przy tym dużo śmiechu, a San i Kay promienieli szczęściem.
Co prawda wesele nie odbywało się na Andromedzie, ale i tak zjechała się przynajmniej połowa dworu królewskiego (ta połowa, która polubiła nową księżną - również słowa Renê). Poza tym przybył rycerz Wellyn, na szczęście bez pełnego uzbrojenia, mały Zak na lewitującej piłce oraz oczywiście Satsuki. San do tej pory nie poznała osobiście swoich Oddanych, więc z jej strony nie było nikogo, ale nie wydawała się tym specjalnie zmartwiona, bo przecież my byłyśmy. Dotarli również Thaedrion i Sodrisel, która mimo eleganckiej sukni nie przestała przypominać żołnierza. Przekazałam im pozdrowienia dla Pacolyn i to wystarczyło, byśmy wdali się w dłuższą rozmowę, której teraz nie przytoczę, bo nie chcę przeskakiwać z tematu na temat. Bez słowa komentarza pozostawili fakt, że Neid zadaje się z małym demonem, za to Thaedrion zaśpiewał piękną elfią pieśń o miłości. To podkusiło naszą piątkę i wypchnęłyśmy San i Kaya na środek z rozkazem wyznania sobie miłości - śpiewająco. Czyj to był pomysł... Shee'Ny? Chyba tak, bo jako jedyna z nas trochę się podłamała efektami owego pomysłu. Połowa gości była, nie wiedzieć czemu, zbulwersowana, a druga połowa dostała ataku śmiechu i zaczęła się przerzucać dziwnymi oczepinowymi przyśpiewkami... Szczegół, że pora oczepin miała dopiero nadejść.
Ku zdziwieniu ogółu welon trafił się najzagorzalszej feministce, czyli naturalnie Pai Pai. Stało się to trochę niechcący, a przynajmniej San ją pogłaskała po głowie i ze słodką minką przeprosiła. Ha.

A teraz mój dom jest pogrążony w ciszy jak rzadko kiedy. Tenari śpi, Aeiran śpi. Ketris pożyczył Pokrzywę, wyruszył gdzieś jeszcze zanim pojechaliśmy na wesele i dotąd nie wrócił. Sama też powinnam wreszcie się położyć, bo już mi się ciemno w oczach robi, ale chcę najpierw skończyć pisać (a jutro się zbudzę, przeczytam i załamię ręce). Poza tym jestem trochę zdenerwowana, bo przed chwilą przyszła do mnie wiadomość następującej treści:

Na kolanach błagam o wybaczenie,
ale po prostu nie mogło być inaczej.
Mam nadzieję, że okażesz zrozumienie.

Lex Diss Gyse

A może nie powinnam się denerwować. Przecież jeszcze nie mam pojęcia, za co mnie przeprasza.
A może jednak powinnam się denerwować. Skoro przeprasza zanim jeszcze się wydało, co zrobił, to pewnie coś istotnego... Chyba, że to tylko on tak uważa.
Jedyne, co teraz mogę zrobić, to rozpalić na chwilę w kominku, wrzucić tę kartkę w ogień i - przynajmniej na razie - zapomnieć.

Jutro wybieramy się gdzieś nad wodę. Jak tylko się wyśpimy.

8 V

Przywędrowałam do Teevine w towarzystwie Vaneshki. Mówiła, że Geddwyn się domagał jej obecności... Cóż, w praktyce wyglądało to raczej odwrotnie. Tyle, że musiała trochę zaczekać, toteż przeznaczyła ten czas na pomoc Maeve przy obiedzie (Leo jej do garnków nie dopuszcza, egoista). Geddwyn tylko przemknął obok niej, puścił oko... I zaciągnął mnie do Komnaty Iskier.
- Musisz zobaczyć jak wytreso... Wytrenowaliśmy tego małego, zanim go zabierzesz z powrotem - argumentował. Jakby moim największym pragnieniem było zabieranie Kaede gdziekolwiek.
- A kiedy poskładaliśmy Tileya - kontynuował niezrażony moją miną - od razu zażądał rewanżu. I miał swój rewanż... Zupełnie bez użycia mocy.
- Znaczy, była normalna bijatyka? - upewniłam się. - I kto tym razem wygrał?
- Remis był - duch wody uśmiechnął się szeroko - Maeve ich rozdzieliła i puknęła w łebki zanim zdążyli zrobić sobie krzywdę. A tak już ładnie zaczęli, niech to...

Pierwsze, co dało się zauważyć u Kaede, to że stwarzał jakieś pozory spokoju. Wyglądał na bardziej skoncentrowanego niż wtedy, gdy go ostatnio widziałam... I w pełni kontrolował swoją moc. Ognistą, w każdym razie, bo lodu w ogóle nie używał. Jakoś to w sobie stłumił? Widać treningi z duchami żywiołów nauczyły go więcej niż miałam nadzieję.
Właściwie jego zmagania z Brangien mało przypominały regularną walkę. W każdej innej sytuacji przypiekłaby którąś z wrażliwszych części ciała takiemu damskiemu bokserowi, teraz jednak nie o to chodziło. Na każdy cios reagowała błyskawicznym unikiem i czekała... Czekała...
Aż nagle ogarnęła go płomieniem, uwięziła w kręgu ognia, stanęła przed nim niepokonana.
- Jak długo jeszcze pozwolisz mi się blokować? - odezwała się donośnym głosem, w którym jednak czaił się uśmiech.
Nie widziałam jak na to zareagował, ale głowę bym dała, że uśmiechnął się drapieżnie, jak to on.
- A co mogę zdziałać przeciw komuś, kto kontroluje ogień? Nawet mój?
- Źle się do tego zabierasz - pokręciła głową.
- Mówicie mi to po kilka razy dziennie. Co jeszcze przegapiłem?
- Nie rozumiesz? - roześmiała się dźwięcznie. - Przecież to ja jestem ogniem! Nie potrafisz mnie ujarzmić?
A potem był tylko trzask płomieni. I cichy pojedynek... Bez ruchu, na wole.
Aż w końcu ogień wystrzelił w górę i zgasł. I wreszcie mogliśmy dokładnie zobaczyć, co się dzieje...
Stali tuż przy sobie, oboje nieludzko zmęczeni. I chyba równie zdziwieni - że jego usta na jej...
- Uuu - Geddwyn zmarszczył brwi. - Powiemy Artenowi?
Chyba jednak Kaede był bardziej zdziwiony tym, co zrobił, ale nie przerywał pocałunku. Dopóki nie zaczęły wyrastać przy nim słupy ognia i teraz on musiał robić uniki.
- Ha, widzisz - powiedziała Brangien z mściwą satysfakcją. - W ten sposób jednak ognia nie ujarzmisz.
- Czyli nie musimy mówić Artenowi - podsumował Geddwyn. - Mały już i tak ma przechlapane.
Brangien podeszła do nas, nie przestając traktować Kaede płomieniami.
- Słuchaj, Miya - zaczęła. - Widzisz jak on lubi swój żywioł? Jak już go zabierzesz...
- Tak, tak - weszłam jej w słowo. - Rozpalę w kominku żeby miał co całować.
- Rozpal na kuchence - uśmiechnęła się słodko.

- Jak to się wyprowadził?! - zdumiałam się.
- Zwyczajnie - westchnęła Vaneshka. - Spakował się, wyjaśnił nam, że w Marzeniu zawadza, choć nie zdradził komu... I dodał, że w końcu musi się porządnie usamodzielnić.
- I ma nadzieję to zrobić w siedzibie Agencji? - prychnęłam. - Przecież tam go non-stop będą kamery śledzić!
- Więc może ty z nim porozmawiasz?
- Niby jak mam to zrobić, skoro widuję go rzadziej niż wy...

Po obiedzie rozsiedliśmy się wszyscy w leśnym. Brangien zagoniła Geddwyna do pianina, choć się wykręcał, że nie grał od wieków i wyszedł z wprawy. Koniec końców, dał się przekonać, ale nie mogliśmy go nakłonić do zagrania czegoś żywszego niż Live alone czy Watermark. Później Vaneshka zaczęła śpiewać, a Geddwyn zaimprowizował podkład muzyczny - całkiem ładny i pasujący, czyli aż tak z wprawy nie wyszedł! Zauważyłam, że Kaede przygląda się pieśniarce twardym wzrokiem, więc może to dla niego była ta pieśń? Gdy się nad tym zastanawiałam, przyszła mi do głowy pewna myśl. Poprosiłam Geddwyna żeby zagrał Lords of the new Church i zaśpiewałam, dziękując siłom wyższym, że ta piosenka jest na miarę mojej skromnej skali głosu. Także tym razem najbardziej zasłuchaną osobą był Kaede, ale nie wbijał we mnie wzroku, tylko odpłynął w zadumę.
- Dobra, koniec tego grania - Geddwyn odszedł od instrumentu. - Bo zaczynam czuć się wykorzystywany.
- No to ja już chyba pójdę - także się podniosłam. - Skoro tak się nie możecie doczekać bym zabrała stąd Kaede...
- Nie, no wcale nie twierdzimy, że jest już dostatecznie wytrenowany - Brangien wzruszyła ramionami. - Chyba jednak stać nas na więcej.
- Myślałem, że to mnie stać na więcej... Sensei - wycedził rudowłosy.
- Ciebie jak ciebie, ale to my cię musimy wychowywać - mruknął duch wody. - A, zapomniałbym. Pokaż ręce.
Kaede zdjął rękawice na zaledwie parę sekund, ale zdążyliśmy zobaczyć, że jego dłonie wyglądają normalnie. Odetchnęłam z ulgą.
- No, teraz to ty powstrzymujesz swoją moc, a nie te tak zwane ograniczniki - powiedział Geddwyn z zadowoleniem. - Choć przydałyby ci się jednak jakieś lepsze. A na razie pamiętaj...
- Że masz być zawsze skupiony i myśleć o mocy lodu świadomie i podświadomie - dokończył jego uczeń znudzonym tonem. - Tak tak, to też powtarzacie mi kilka razy dziennie. To teraz, skoro już coś tam te trenigni przyniosły, mam wracać do Ha'O'Hany?
- A ten znowu swoje - przewróciłam oczami. - Tego ci z głowy nie wybili, co?
- A niby po co mi to zaśpiewałaś? - jego oczy się zwęziły.
- Żeby sprawdzić jak zareagujesz. I wygląda na to, że coś ci się jednak skojarzyło - odpowiedziałam. - Jeśli zechcesz, opowiem ci o człowieku, który pragnął zostać bogiem i o pewnym buntowniku, próbującym położyć kres tym planom. Wtedy zdecydujesz czy chodzi o ciebie.
- Nie jestem pewien czy u nas tak jest - burknął. - Ale rozumiem, że ktoś to już kiedyś wymyślił.
- Wielu było w światach niedoszłych bogów. Ci z największym przerostem ambicji nie przetrwali.
- A jeśli zdecyduję, że nie chcę tam wracać?
- Myślałem, że już zdecydowałeś - wtrącił się nie bez złośliwości Geddwyn. - Ale jeśli nie będziesz miał się gdzie podziać, to wiesz... Zawsze możesz się powłóczyć po światach.
W międzyczasie Vaneshka znów zaczęła coś śpiewać, zagłuszając jego słowa, zagłuszając wątpliwości Kaede, porywając nas wszystkich nie pierwszy i nie ostatni raz. Ale tym razem szybko się ocknęłam.
- Geddwyn - odezwałam się łagodnie. - Czyś ty oszalał?
- Ależ ja nie mówię, że ma się włóczyć sam - uśmiechnął się niewinnie. - Możesz mi go pożyczyć jeszcze na trochę. Sprawdzi się chłopak w terenie...
- Teraz to jesteś okrutny - odciągnęłam go na bok, ściszając głos. - I co to za historie z tym myśleniem non-stop o kontroli nad mocą? Nie znalazłby się łatwiejszy sposób?
- Daj spokój - parsknął śmiechem. - Myślisz, że gdybym mu powiedział, że wystarczy, by tę moc lodu zwyczajnie polubił i zaakceptował jako część siebie, posłuchałby?

A Vaneshka została w Teevine na dłużej, żeby pogadać z Geddwynem o ciuchach i makujażu. Ciekawe na jaką okazję.

7 V

Wczorajszy dzień przełaziłam na czworakach, w wyświechtanym T-shircie i z włosami spiętymi trzema zębatymi klamrami. Krótko mówiąc, nie ma jak skleroza. Zapamiętać na przyszłość - jak się przed ruszeniem w podróż nie przywoła Chmurki z poleceniem dbania o dom, to po powrocie chodzi się po kostki w kurzu... Ale jak już się zabrałam za wiosenne porządki, tak mnie to nieoczekiwanie wciągnęło, że miałam chichotę... Tfu! Ochotę chichotać histerycznie. Nie ma jak niepoprawna bałaganiara porządkująca herbaciarnię. A nawet dwoje bałaganiarzy, bo Tenari zaofiarował się, że mi pomoże, tyle, że wyglądało to... Nieważne.
Radio grało mi jeden romantyczny love song za drugim, tak żeby był akompaniament. Na cały regulator. A na czworakach łaziłam, bo i pod Szafą musiałam podłogę wytrzeć. Wisiała przez ten czas biedulka w powietrzu.
W porę przypomniałam sobie o urodzinach Pai Pai - nie wyprawia żadnych, żeby zachować energię na wesele San, ale jakieś życzenia wypada złożyć. Dlatego siedzę teraz przy biurku i szykuję kartkę urodzinową, bo nie mam prezentu. Kartka będzie ręcznie rysowana, więc jeśli Pai Pai nie padnie na zawał na jej widok, to będzie znaczyło, że jest zdolna wszystko przetrzymać... Ale zaraz, to akurat już od dawna wiadomo!
Życie jest piękne.

*

- Skoro to jest ta twoja międzysfera, to powinnaś ją świetnie znać - zauważył Jastrząb. - Tymczasem zastanawiasz się i zastanawiasz, zamiast zwyczajnie nas gdzieś przerzucić.
- To nie jest takie proste - ocknęłam się z zamyślenia. - Chyba niechcący zmieniliśmy domenę... Nie bardzo wiem, dokąd mam nas przenieść.
- Co to znaczy "domenę"?
- Mogłabym inaczej powiedzieć "wszechświat", ale to byłoby za proste wyjaśnienie. I jednocześnie zbyt skomplikowane
- Inny wszechświat - a jednak uczepił się tego wyjaśnienia. - Czym się różni od naszego? Czy są w nim gwiazdy i żywe istoty?
- Otworzyłabym wam nawet pierwsze lepsze przejście, gdyby statek nie był uszkodzony - mruknęłam.
- To tylko jeden z silników - wzruszył ramionami. - Ulecimy jeszcze trochę.
- Ulecimy, taaak? - Zięba pojawiła się za nim jak duch. - Chcesz narazić "Przygodę" na ryzyko żeby móc sobie trochę pooglądać?! Zawsze wiedziałam, że nie masz powołania by latać. Powinieneś był zostać w domu i oglądać sobie filmy geograficzno-przyrodnicze.
- Tutaj raczej nie naprawimy uszkodzeń - przypomniał jej. - Musimy wylądować, a do tego potrzebne jakieś konkretne miejsce.
Pewnie sprzeczaliby się tak bez końca, gdybym nie otworzyła międzysfery na przestrzeń pełną gwiazd. Migoczących na niebie ziarenek. Niby takich samych, a jednocześnie w jakiś sposób innych.
Chyba poczuli ulgę, że znów znajdują się w kosmosie, zwłaszcza, że Zięba doszła do wniosku, że statek może się jednak zdobyć na odrobinę wysiłku. Natychmiast stanęła przy sterze.
Ja też poczułam ulgę.
- Chyba już wiem, gdzie jesteśmy - szepnęłam.
- A jednak! - ucieszył się Jastrząb. - Byłaś już tutaj?
- Nie - pokręciłam głową, wpatrując się w okno. - Ale myślę, że wiem, którędy możemy wrócić... Zobacz, tam jest Aaxen, źródło mnóstwa opowieści - wskazałam palcem na widniejący w oddali punkcik - Taka alternatywna Ziemia. Mogłabym w każdej chwili tam wpaść i odwiedzić siostrę, ale teraz muszę was pilnować.
- Jakaś inna Ziemia niż ta, którą znamy? - Zięba zmarszczyła brwi. - Czyli możemy tam wylądować, nie musisz nas przerzucać z powrotem.
- Czy ja wiem... - westchnął Jastrząb. - Nie sądzisz, że może potem nie chcielibyśmy już stamtąd wrócić?
- A czy to źle? Nowe miejsca, nowe zlecenia... Nowe możliwości?
- Ale tam została Przepiórka - powiedział, choć nie spuszczał oczu z widoku za oknem, gdy tymczasem ja podeszłam do jego siostry.
- Widzisz? - szepnęła przenikliwie z triumfalnym wyrazem twarzy. - Oni się jeszcze zejdą! O ile oczywiście Przepiórka nabierze wreszcie chęci do latania...

- Koniec siedzenia w tej dziupli! - zapukałam do kajuty, w której siedziała półelfka - już zaczęłam o niej myśleć jako o Pacolyn - i Tenari. - Chyba zauważyliście, że wylądowaliśmy?
Ten-chan wyfrunął z radosnym uśmiechem, ciągnąc za rękę rudowłosą. Ona dla odmiany wyglądała jakby szła na egzekucję.
- Gdybyś nam powiedziała więcej o sobie, może teraz byś się nie bała, że zabijemy cię wzrokiem - spróbowałam się jak najweselej uśmiechnąć. Zresztą nie było to takie trudne, gdy się patrzyło na Tenariego. Pacolyn nieśmiało odwzajemniła uśmiech, ale uciekła wzrokiem.
Wyszliśmy ze statku, przed którym stali już Zięba i Jastrząb.
- Mam wrażenie, że tu nie pasujemy - powiedział chłopak, zapatrzony na las i kompleks budynków jakby wtopionych w drzewa. Na posąg bóstwa, trzymającego w dłoniach tablicę z jednym jedynym znakiem runicznym.
Panowała tu pełnia wiosny, takiej do jakiej tęskniłam na pokładzie "Peripetei".
- No patrz, a właściwie każdy powinien tu pasować - uśmiechnęłam się.
- Niby dlaczego?
- Bo to jedno z takich miejsc, gdzie się stykają różne światy - odpowiedziałam.
- Do naszego świata chyba jednak stąd daleko - mruknęła pod nosem Zięba i cofnęła się bliżej statku, jakby dla bezpieczeństwa.
Nie spodziewali się, że ktoś z tej leśnej siedziby złoży nam wizytę. Już mieli się zabierać za naprawę, kiedy nagle zamigotało i pojawił się przed nami wysoki elf o długich włosach w kolorze platyny. Nosił białą kapłańską szatę.
- Jestem Thaedrion Vrémineleth, sługa Najwyższej Mocy i strażnik tej ziemi - zaintonował donośnie. - Z jakiej przyczyny się tu zjawiliście?
- Aleś drętwo zabrzmiał, wiesz? Nie zdziw się, jeśli zaraz zwieją z krzykiem - zza pleców elfa wyłoniła się dziewczęca główka z paskami na twarzy niczym barwy wojenne.
- Raz na jakiś czas muszę się pozachowywać jak kapłan, co poradzisz - uśmiechnął się do niej i od razu zrobił się bardziej przystępny. Elfka dała mu prztyczka w nos i zbliżyła się do nas w swoim kusym stroju, zdecydowanie za lekkim nawet na tak ładną pogodę. Miała w sobie coś z psotnego chochlika, przyczajonej pantery i mrocznego, piekielnego - co nie znaczy, że złego - demona.
- A teraz powiedzcie, co was tu sprowadza. Tylko bez kręcenia! - uśmiechnęła się szeroko i odrobinę złośliwie.
- Przyhamowałaś go tylko po to żeby osobiście się zabrać za przesłuchiwanie nas? - odpowiedziałam podobnym uśmiechem. - To się nazywa czysta hipokryzja, wiesz?
- Nie życzę sobie wysłuchiwać pouczeń od shael'letha! - prychnęła.
- A ja sobie nie życzę słów pogardy ze strony cáerme'dhei! - odprychnęłam z nie mniejszą pogardą.
Nasi towarzysze wyraźnie byli gotowi odciągnąć nas od siebie w razie gdyby sprzeczka przerodziła się w walkę. Dlatego kiedy obie wybuchnęłyśmy śmiechem i padłyśmy sobie w objęcia, wyglądali na zaszokowanych. Łagodnie mówiąc.
- Przestałabyś już być cięta na ten gatunek na wymarciu, Deidre - chichotałam. - Zwłaszcza, że wy sobie świetnie dajecie radę i jest was sporo.
- W porównaniu z wami? Znaczy, z tobą?
- Ja w zasadzie też sobie świetnie daję radę - wykrztusiłam i wylądowałam ze śmiechu na trawie. Deidre też, bo pociągnęłam ją za sobą.
- Skoro tak się przyjaźnicie, to my nie będziemy przeszkadzać i zajmiemy się naprawą - wzruszyła ramionami Zięba.
- Jasne, zajmować się możecie, aż Sodrisel wróci z patrolu i przesłucha was skuteczniej niż my - Deidre podniosła się chwiejnie i podeszła do kapłana. - A ty, zamiast patrzeć na ten wehikuł z takim niesmakiem, możesz iść do domu albo coś - poklepała go po ramieniu z macierzyńskim uśmiechem. Dziwnie się razem prezentowali - nie chodzi nawet o to, że z wyglądu, po prostu ich podrasy zwykle egzystują z dala od siebie. On ze szlachetnych elfów, ona z mrocznych...
Nie miałam czasu na takie rozmyślania, bo Deidre chwyciła mnie pod rękę i pociągnęła na spacer do lasu. Nawet mi się nie dała pomartwić o moją "świtę", jak ich nazwała - domagała się rozmowy. Co za apodyktyczna istota. Wiedziałam jak ta rozmowa przebiegnie - ja będę wypytywać Deidre o Airín i Cztery Kąty (choć o nich powinien chyba opowiedzieć Thaedrion), ona będzie chciała wiedzieć co słychać u Artena i Satsuki...
- Moment, moment. To w końcu t w ó j brat, nie? Można by pomyśleć, że czasem się z nim kontaktujesz.
- Ale będzie mi bardzo miło, jeśli to od ciebie coś o nim usłyszę - uśmiechnęła się słodko.
- Oj, Deidre - westchnęłam ciężko. - Dobrze wiesz, że nic już nas nie łączy. Romantycznego.
- Tak, tak - pokiwała głową z rezygnacją. - Brangien jest w porządku i świetnie pasuje do Artena, ale... No, nie jest tobą, co na to poradzisz.
- I właśnie dlatego świetnie do niego pasuje - ucięłam.

Gdy wróciłyśmy, zastałyśmy tylko Ziębę i Jastrzębia, pochłoniętych grzebaniem w silniku. Równocześnie z nami na polanę wjechała piękna biała klacz z siedzącą na niej ciemnowłosą elfką o żołnierskiej postawie.
- Uuu. Teraz już się możecie bać - szepnęła złowróżbnie Deidre.
Istotnie, kiedy tylko kapitan Sodrisel Dervorin zeskoczyła z konia, natychmiast pomknęła ku mnie z obnażonym mieczem. Nie przytknęła mi go do gardła, ale niewiele brakowało. Nie odrywała ode mnie podejrzliwego wzroku, a szczególnie od moich oczu.
- To jest, jak widzisz, moja niedoszła szwagierka Miya - odezwała się Deidre, dyskretnie ziewając. - Przybyła tu całkiem niedawno, więc nie rób scen i szukaj dalej, skoro cię to tak pasjonuje.
- "Tu" nie musi znaczyć, że wcześniej jej nie było w naszym świecie - wojowniczka uśmiechnęła się ironicznie i schowała miecz, nie przestając jednak mi się przyglądać. - Z drugiej strony, według świadków tamten nie był tak...
- Ładny? - strzeliłam odruchowo. Po prostu musiałam coś powiedzieć, bo miałam już dość tej lustracji.
- Kobiecy - skrzywiła się. - Ale wiele demonów potrafi zmieniać postać...
- Sama jestem demonem, a postaci nie zmieniam.
- Uważaj żeby cię twoja bezczelność drogo nie kosztowała - syknęła Sodrisel, po czym z powrotem wsiadła na konia i pognała w stronę leśnej siedziby.
- A właściwie o co jej chodziło? - zapytałam Deidre, gdy już się wyśmiałam.
- O możliwość spuszczenia komuś łomotu - mruknęła. - Przyszły raporty o srebrnookim demonie, zostawiającym za sobą zgliszcza i chaos... Usłyszała i sama zaczęła patrolować okolice. Tylko ten demon chyba nie ma źrenic, więc to raczej nie ty.
- Wysłannicy mają takie oczy - uśmiechnęłam się lekko do wspomnień. - Jeśli ten wasz "demon" do nich należy, pewnie ma swoje powody by zostawiać za sobą zgliszcza. I raczej go nie powstrzymacie.
- Powiedz to Sodrisel...
Podeszłyśmy bliżej statku. Zięba i Jastrząb usiedli na trawie, zmachani.
- Takie poważne było uszkodzenie? - zaniepokoiłam się.
- Ta tyranka mnie musztrowała trochę na wyrost - nawigator zerknął na siostrę z grymasem.
- A gdzie się podziała Pacolyn?
- Zagadała się z tym facetem w bieli i gdzieś poszli - wzruszyła ramionami Zięba. - Mówił, że ją oprowadzi, czy coś. Gdyby Tenari nie poleciał z nimi, moglibyśmy już odlatywać.
- A koleżankę zostawić z Thaedrionem? - zachichotała Deidre. - Ja ich wam zaraz przyprowadzę, wiem, gdzie on zwykle spaceruje.
Usiadłam, patrząc za oddalającą się mroczną elfką.
- Tak się wam spieszy z powrotem?
- Trochę tego za dużo na nasze biedne głowy - wyjaśnił Jastrząb. - Nagle ze znanej nam świetnie przestrzeni kosmicznej przerzuciłaś nas do bajki z elfami i magią... To nam chyba wystarczy jako zapłata za wożenie was.
- Powiedzmy - dodała ciszej Zięba.

- Na pewno już musisz jechać? - narzekała Deidre. - Mamy jeszcze tyle do obgadania, że przynajmniej ze dwa tygodnie by zeszły...
- Tyle czasu to ja nie mam - pokręciłam głową. - Muszę wracać i być druhną.
- A, to wiem - przyznała. - Thaedrion też jest zaproszony. Razem z Sodrisel.
No, no. Żeby się upewnić czy taka opiekunka jak San nie zepsuła jeszcze ich bezcennego wcielenia Wybranki? Której przeznaczenie, nawiasem mówiąc, sami pomagali odwrócić? Do licha, niech Neid sobie żyje normalnie, niech nie zakłócają jej znów spokoju...
- Czy chociaż ona nie mogłaby tu zostać trochę dłużej? - nalegał kapłan. - Ma fenomenalną wiedzę o uzdrawianiu, tak by się nam przydała!
- Nie mnie o to pytaj, tylko Pacolyn - zerknęłam na rudowłosą, która stała w pewnej odległości od nas. Drgnęła, słysząc swoje nowe imię, ale nie protestowała przeciw niemu. - Ja myślę, że ona bardzo chce mieć się o co zaczepić, ale sama nie poprosi.
- No to my ją poprosimy - zdecydował Thaedrion i ruszył ku niej, a za nim ja i rozbawiona Deidre. Kiedy składał Pacolyn ofertę, mroczna elfka szepnęła mi do ucha, że zabrzmiało to jak oświadczyny... W każdym razie kapłan miał gadane, co nie zaskakuje w przypadku kogoś, kto planował kiedyś zostać bardem.
- Ale ja nie mogę... Tu jest bardzo pięknie, ale nie mogę - jąkała się Pacolyn. - Tam został Rage, ja muszę... Wracać.
- Tak bardzo byś za nim tęskniła? - zapytałam, przepychając się do przodu. Twarz półelfki zmieniła się nagle, rysy jej się ściągnęły jakby w bólu. Dziewczyna zacisnęła powieki... I pięści.
- Nigdy, nigdy bym za nim nie tęskniła - wyrzekła wreszcie drżącym głosem.
- No to postanowione - stwierdziła Deidre. - Tylko inni mogą gadać, a Sodrisel najbardziej.
- Sodrisel sama jest mieszanką szlachetnego i leśnego elfa - machnął ręką Thaedrion. - Dobrze wie, że tutaj albo nikt nie jest wyrzutkiem, albo wszyscy.
- Wyrzutkiem - Pacolyn zapatrzyła się w dal. - Wyrzutkiem wśród czystej starej rasy. Wyrzutki powinny trzymać się razem. Kto mi to mówił?...
- Czyżby wspomnienia do ciebie wracały?
- Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło - pokręciła głową. - Choćbym próbowała przywyołać do siebie najmniejsze z nich... Ilekolwiek ich jest. Gdziekolwiek.
Uścisnęła zasmuconego Tenariego, a potem wyciągnęła do mnie rękę.
- Jeszcze się kiedyś spotkamy.
Uścisnęłam jej dłoń, kiwając w odpowiedzi głową... Nie, nie w odpowiedzi. Tak samo jak jej słowa nie były pytaniem.
Kiedy nasze ręce się zetknęły, jej oczy na moment pociemniały.
- I wtedy któraś z nas będzie musiała zginąć - dodała nieobecnym głosem.
- Dostrzegasz przyszłość, a nie możesz odnaleźć przeszłości? - szepnęłam. - Nie zazdroszczę ci.
- Rage'a zawsze ta umiejętność niepokoiła - Pacolyn spuściła głowę. - Zwłaszcza gdy miałam wizję, że... Nieważne. Przecież zostawiam to wszystko za sobą.

Nie udało mi się uchwycić tych chwil takich jakie powinny być - i były - ale trudno...
Znów zmieniliśmy domenę, wróciliśmy w "świetnie znaną przestrzeń kosmiczną". Lecimy spokojnie, kierując się ku punktowi naszego spotkania. Stamtąd ja i Tenari zamierzamy wrócić do domu...
Jakoś tak wszyscy milczymy. Nawet Zięba i Jastrząb się nie kłócą.
Ostatnie, co mi utkwiło w pamięci, to pożegnanie z Deidre. Zaznaczyłam wtedy, że następnym razem to ona ma mnie odwiedzić... Ale czy to możliwe? Ja potrafiłam przekroczyć barierę między domenami, ale czy ona dałaby radę?
Zawsze może poprosić Artena. On przecież też potrafi...
Naprawdę szkoda, że nie odwiedziłam Satsuki. Ale niedługo zobaczymy się na ślubie San i Kaya, tam się nagadamy. Chyba.

*

- I wszystko jasne! - warknął Jastrząb, chwytając rudowłosą za rękę. - Zgrywałaś się na niewiniątko, ale wcale nie zamierzałaś opuszczać wygodnego schronienia, co?!
- Puść - dziewczyna wyglądała na wystraszoną. - Nie miałam pojęcia, że nas namierzy i sprowadzi posiłki!
Oczywiście na radarze znów nie było nic widać, ale widziane z okna strumienie energii, przelatujące obok statku, mówiły za siebie. Jeszcze nas nie trafili, zdaje się, że pierwsze strzały były ostrzeżeniem.
- No to może teraz wybierzesz się na zewnątrz i ich powystrzelasz, nie narażając dla odmiany życia mojej siostry?!
- Przestań strugać idealistę i uruchom system obronny! - rzuciła od steru Zięba. - Nie widzisz, że Miya nawet muchy nie skrzywdzi?!
- Nie, ja po prostu nie wiem, co nacisnąć - mruknęłam, bezradnie spoglądając na widniejące przede mną mnóstwo guzików i nie pozwalając Tenariemu się do nich zbliżać. Dobre i to, że posłuchał.
- Nie ma mowy, nigdzie nie idziesz - Jastrząb wciąż mocno trzymał półelfkę za rękę. - Chyba że wylatujesz stąd żeby im się poddać.
- Czyś ty oszalał?! I jak miałabym potem stanąć przed Rage'em?!
- Kimkolwiek jest, mam nadzieję, że ci porządnie... - zaczął, gdy nagle statkiem mocno szarpnęło. Niespodziewanie (i boleśnie) znalazłam się w jednym kącie kabiny, Tenari w drugim, kłócąca się dwójka też nie ustała w jednym miejscu. Tylko Zięba jakoś się utrzymała przy sterze.
- Mogliście się zająć obroną, prawda? Mogliście! A nie tylko flirtować! - zawołała. - Jeśli dostaliśmy w silnik...
Za oknem błysnęło oślepiająco. Nawet nie mogliśmy się pozbierać, bo statek kołysał się niebezpiecznie, a tamci nie przestawali do nas strzelać. O tak, należało porządnie rozmówić się z rudowłosą, ale teraz nie było na to czasu. I miałam tylko jeden pomysł, jak to zmienić.
Potem sobie wymyślałam w duchu za taką akcję w afekcie. Ale cóż, kiedyś przeniosłam za jednym zamachem całą gromadę smoków i nic się nie stało...
Zięba wrzasnęła, gdy zobaczyła, że coś się przed nami otwiera i pochłania statek. I po chwili już nie było dokoła przestrzeni kosmicznej, tylko... Po prostu przestrzeń.
- Przepraszam za te niespodziewane wrażenia - powiedziałam, podnosząc się wreszcie, nie bez pomocy półelfki.
- To twoje dzieło? - Jastrząb jak zwykle był spokojniejszy od siostry. - Przeniosłaś nas gdzieś?
- Oczywiście - weszła mi w słowo rudowłosa. - Jesteśmy w międzysferze.
- Ale... Tak będziemy wisieć w próżni? - Zięba powoli odzyskiwała zimną krew. - Ani nie spadamy, ani nie lecimy...
- Jeśli silnik jest uszkodzony, to nie polecicie. Zresztą ten statek raczej nie jest przystosowany do lotów międzyprzestrzennych, prawda?
- Słuchaj, ja to miałam powiedzieć - tym razem ja przerwałam półelfce. - I zawsze mogę nas przenieść do innego świata. Tylko żebyście dali radę naprawić co trzeba...
- Damy radę - machnął ręką Jastrząb. - A tę panią, skoro się tak dobrze zna na podróżach między wymiarami, zaraz wysadzimy...
- Nie, nie wysadzicie - odparowała pogodnie rudowłosa i poczułam, że przyciąga mnie do siebie. Próbowałam się wyrwać, ale była zaskakująco silna.
- Chyba że chcecie stracić możliwość powrotu w światy - jej głos stał się tak ostry, że można nim było przeciąć stal.
- A co jej zrobisz, uzdrowisz?
- Owszem, posiadam moc uzdrawiania - odrzekła. - Ale potrafię tę moc odwrócić. Nie zmuszajcie mnie do tego.
Rodzeństwo patrzyło na nią z niepokojem w oczach. Ale... Groziła, to prawda, ale z każdym słowem coraz bardziej podnosiła głos, który powoli stawał się... Rozpaczliwy?
- A na demony to działa? - zapytałam cicho.
Kiedy to usłyszała, wzdrygnęła się i natychmiast odskoczyła.
- Chyba nie lubisz być taka groźna, na jaką się kreujesz - mruknęłam, rozprostowując ręce.
- Nie myśl sobie... - starała się znów przybrać twardy ton, ale urwała, bo podleciał do niej Ten-chan z zaaferowaną miną. Powinnam była go trzymać z dala... Ale nie, dziewczyna zrezygnowała już chyba z głupich wyczynów. Uśmiechnęła się jakby nic się nie stało i pogłaskała Tenariego po głowie.
- No dobrze, dobrze - zachichotała. - Tylko że... - umilkła i przez chwilę słuchała jego myśli. W końcu mały wyfrunął z kabiny, a ona pobiegła za nim. Ale jeszcze przed wyjściem przystanęła i spojrzała na mnie z dziwnie niepewną miną.
- O co chodzi? - zapytałam, siląc się na spokój.
- On spytał czy chcę się nazywać Pacolyn - wyjaśniła.
- No to mu odpowiedz - westchnęłam ciężko. Co też temu dziecku przyszło do głowy...
Dziewczyna postała jeszcze chwilę w drzwiach i w końcu wyszła.
- Co za niecodzienna mieszanka nastrojów - pokręciła głową Zięba (czy ja niedawno czegoś takiego nie napisałam?).
- A ty to wszystko przyjmujesz z niecodziennym spokojem - skomentował jej brat.
- Ktoś musi, skoro tobie się dla odmiany nie udaje - odcięła się.

*

- Czy ja jestem tu zakładniczką? - usłyszeliśmy dzisiaj i nas zatkało.
- Siedzisz tu z własnej, nieprzymuszonej woli i jakoś nie wspominasz o odjeździe - pierwsza odzyskała mowę Zięba - a teraz nagle zadajesz takie pytanie?
Co prawda, to prawda. Rudowłosa dziewczyna zadomowiła się na "Peripetei" jakby była członkiem załogi. Z ową załogą jest zgrana, jakby znali się od dawna... Zresztą ja też miałam podobne wrażenie kiedy ich spotkałam. Widać mają jakiś dobroczynny wpływ na ludzi. I na demony. I na półelfy.
Chociaż chyba Jastrząb nie zaufał jej aż tak jak jego siostra. Zwłaszcza od kiedy przekonał się, że nie ma sensu zadawać pewnych pytań, bo i tak nie usłyszy się sensownej odpowiedzi.
- A ty jak się nazywasz? - zapytał, gdy wymieniali uprzejmości.
- Nie znam swojego imienia - rzekła spokojnie. - Nie pamiętam niczego, co działo się w moim życiu przed Rage'em. A on mówi tylko "dziewczyno".
- I nie chciałaś żadnego nowego imienia?
- Ej, braciszku! - rzuciła słodko Zięba. - A kiedy ją spytasz, czy jest zajęta?
- Spadaj - odburknął tylko.
Jeśli zapytać kim jest Rage i dlaczego wysłał ją w pogoń za tamtym mieszkańcem Toal, który przyczepił się do "Eos" jak rzep, nie ma co się spodziewać wyjaśnienia. Rudowłosa milczy tylko i momentalnie smutnieje. W ogóle czasem zachowuje się jakby chciała być energiczna i żywiołowa, ale w porę sobie przypomina, że jej nie wolno.
A właściwie... Nie zawsze sobie przypomina. Nie kiedy w pobliżu jest Tenari i bawią się jak rozbrykane dzieciaki. Znaczy, w to, że Ten-chan jest rozbrykanym dzieciakiem, nigdy nie wątpiłam, ale ona... Cóż, traktuje go jak kochanego młodszego braciszka. Szaleją razem, próbując przy tym nie przewrócić do góry nogami całego statku (Zięba nie pozwala) albo kryją się po kątach i coś razem knują. A raczej razem milczą. Idę o zakład, że Tenari pytluje do niej w myślach, a ona z anielską cierpliwością słucha...
I chyba ma się potem nad czym zastanawiać, skoro chodzi taka zamyślona... Niezwykła i wybuchowa mieszanka nastrojów.

Znowu mam wrażenie, że czas przecieka mi przez palce i nagle tracę wątek.