21 VIII

Czas płynie zdecydowanie za szybko.
Może mam takie wrażenie, bo umknęło mi sporo dni, gdy byłam zamknięta w wymiarze Carnetii? A może dlatego, że zachciało mi się czytać swój pamiętnik niemalże od początku i aż mnie przeraża, ile się już wydarzyło? Poprzednie lata wydawały mi się spokojniejsze, bardziej bezczynne. Polegające przede wszystkim na pisaniu kronik... Ale może co ważniejsze zdarzenia po prostu mi umknęły, bo wtedy ich nie spisywałam?
A przecież tyle tego było, choćby tylko w obecnym życiu. Xella-Medina, rodzina, przyjaciółki... i Arten. Podróże z Vylette Nealis, a następnie mój desperacki udział w ratowaniu równowagi żywiołów. Ta dziwna aleja, której nigdy potem nie odnalazłam, smocza postać... Enrith i Próby w Teevine. Dlaczego?...
Sama się sobie dziwię, że taki prawdziwy, regularny pamiętnik prowadzę dopiero od zeszłego roku. Niby wcześniej też mi się zdarzało utrwalanie swoich myśli, ale... No właśnie, to było przede wszystkim utrwalanie myśli, a nie utrwalanie zdarzeń. Wcześniej uważałam, że zapamiętanie ich i ponowne przeżywanie w wyobraźni jest najlepsze. Co zatem się zmieniło? Co zmotywowało taką leniwą istotę jak ja do pisania pamiętnika? Opowieści za to jakby zaniedbałam. Zdecydowanie mam za mało podzielną uwagę.
A propos, przypomniał mi się ten wiersz, który mówiłam kilka dni temu. Ten bez początku i końca. A to dlatego, że wiele razy zdarzało mi się tworzyć coś, co składało się praktycznie z samego środka. "Obramowanie" dopisywałam dopiero później... Nawet ten pamiętnik ma początek trochę wyrwany z kontekstu. Zresztą jak powinnam była zacząć? "Nazywam się Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd, żyję po raz któryś z kolei, a obecnie jestem demonem i srebrnym smokiem Shael'leth na dokładkę, mieszkam w międzysferze i zajmuję się zbieraniem opowieści, witaj, drogi pamiętniczku..."? O nie, w taki sposób zaczynać nie potrafię i dlatego pierwsze zdanie w moich zapiskach brzmi niezbyt zachęcająco: Właściwie nic się nie dzieje...
A jednak sporo się zdarzyło, oj, sporo. I ze zdumieniem odkrywam, że już niedługo minie rok od tamtego pierwszego zapisku... Nie, nie chodzi o sam ten fakt, bo do wszelkich rocznic przywiązuję wielką wagę i nie uchodzą mojej pamięci, ale w tym wypadku coś mnie trochę przeraża. Jakby coś się miało zakończyć, przynajmniej dla mnie. Nie rozumiem skąd to wrażenie.
Za szybko płynie ten czas, przecieka mi przez palce i chyba powinnam się ruszyć z leżaka i gdzieś się wybrać. Tak długo przecież nie było mnie w domu, w herbaciarni, a teraz pewnie tam grube warstwy kurzu zalegają. I możnaby zajrzeć do Biblioteki na Pograniczu - jeśli nie wiszę Kilmeny jakiejś książki (czego nie jestem pewna), to mogłabym sobie coś nowego wypożyczyć. Tak, siedzenie zbyt długo na jednym miejscu to jednak nie dla mnie.
Do licha, rok to mało czy dużo? Czasem myślę tak, a czasem inaczej. Czy ten lęk przed zakończeniem czegoś bierze się z tego, że uważam te miesiące za zbyt krótkie? Niemalże rok... Od rozpoczęcia pamiętnika.
Od... przysięgi?
A niech mnie, to już?!

18 VIII

Lazy old day
rolling away
dreaming the day away
don't want to go
now that I'm in the flow
crazy amazing day
One red balloon
floats to the moon
just let it fly away
I only know
that I'm longing to go
back to my lazy day
And how it sings and how it sighs
and how it never stays
And how it rings and how it cries
and how it sails away... away... away....


Enya

Z samego rana przyjechała Xemedi-san i przywiozła ze sobą deszcz. Porządny, ożywiający ziemię deszcz, który jednak przeszkodził Leo, Mil i Egilowi w kolejnej wielkiej wyprawie po lesie i przekonaniu się, czy dadzą radę się nie zgubić. Dlatego jest nas teraz pełno w domu. Zwłaszcza Tenari nie jest z tego powodu zadowolony - pewnie liczył na szaleńczy galop na Nindë, a tak plącze się wszystkim pod nogami, w czym radośnie pomaga mu Strel. Ale trzeba przyznać, że przyjazd cioci Xelli-Mediny uratował jego dobry humorek. Przez ładne parę godzin buszowali po domu jak... No, jak dzieciaki. A ja jak zwykle, gdy obserwuję Xemedi-san, zastanawiam się ile w jej zachowaniu jest grą... Ale może jestem przeczulona.

- Postanowiłam, że zabiorę Carnetię do Marzenia - powiedziała mi Vaneshka.
Westchnęłam, nie kryjąc niepokoju.
- Czy Leo i Mil o tym wiedzą?
- Dowiedzieli się - przytaknęła. - Nie byli zachwyceni, ale kiedy podałam im powód, powiedzieli, że postarają się zrozumieć.
- Czy to inny powód niż ten, że Carnetia jest twoją siostrą?
- Wiesz, że czuję się za nią odpowiedzialna - westchnęła. - Jeśli nie ja, to kto?
- I czujesz się na siłach wytrzymać z jej zachowaniem? Z jej charakterkiem?
- Posłuchaj - głos Vaneshki zabrzmiał niespodziewanie twardo. - Ona nie ma już bezpiecznego kokonu, w którym mogłaby się schronić...
Ona, schronić? To światy należy chronić przed nią! Ale tego głośno nie powiedziałam.
- Nawet nie chodzi o to, kto mógłby sobie z nią poradzić - ciągnęła pieśniarka - tylko o to, jak ona by sobie sama poradziła. Gdzie by się podziała i jak trudno by jej było się przyzwyczaić... do życia.
Skinęłam głową. Chyba zaczynałam rozumieć.
- Czy ona spędziła w tamtym wymiarze całe życie?
- Nie wiem, czy całe - mruknęła Vaneshka. - Ale na pewno większość.
Czyli być może dłużej niż mogłabym się spodziewać... Nie było rady, musiałam się poddać.
- I myślisz, że potrafisz nauczyć ją prawdziwego życia? - zapytałam tylko, dla zasady.
- Czemu nie? - uśmiechnęła się promiennie. - Może i ja się przy tym czegoś nauczę?

Wieczorem rozpętała się prawdziwa burza i wszyscy oprócz Carnetii zatłoczyliśmy się w małym pokoju na pięterku. Jest on w centralnej części domu, a jego atutem jest szklany dach, więc mogliśmy oglądać błyskawice, a deszcz donośnie bębnił o szybę.
Nie wiem, kto zgasił światło, ale podejrzewam Tenariego... W każdym razie przeżyliśmy chwile grozy wpadając co chwilę na siebie w poszukiwaniu foteli lub wolnych kawałków podłogi.
- I zaraz kogoś rozdepczesz - Aeiran złapał mnie pod ręce i usadził obok siebie.
- Ciebie pierwszego, bo się w scenerię wtapiasz - odcięłam się. Leo zrzucił z kanapy parę poduszek, z czego jedną w porę zagarnęłam dla siebie. Poszułam dotyk miękkiego futerka - Strel zaszczyciła mnie swą obecnością na moich kolanach, pewnie dlatego, że nie żałowałam jej mięska na kolację. Gdy ją pogłaskałam, wtuliła pyszczek w moją bluzę. Ten-chan powędrował na kolana cioci Vaneshki.
I po prostu nie mogło, nie mogło zabraknąć słów, które wypowiedział Egil:
- Miya, opowiedz coś...
Jęknęłam, słysząc jego wymagający ton, ale może lepiej by kłócił się ze mną o opowieść niż by snuł się po domu z melancholijną miną...
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam opowiadać o Eldzie Theirensenie, wojowniku ze Starego Świata, który przeciwstawił się królowi i został zesłany na mroźną wyspę aby tam czekać na swój koniec. Od tego końca ocaliła go czarodziejka płynąca statkiem bez steru i w zamian zgodził się być na jej rozkazy przez jeden rok i jeden dzień. I przez ten czas znajdowała dla niego zadania, tyleż fascynujące, co niebezpieczne...
- Dlaczego nigdy nie kazałaś mi zrobić czegoś na miarę pokonania demona Harngeira i zdobycia naszyjnika jego złotowłosej branki? - zapytał Aeiran cicho, z uśmiechem w głosie.
- Bo nigdy nie umawialiśmy się, że będziesz się mnie słuchał - prychnęłam, opierając się o niego wygodnie. Nie sprzeciwił się.
Kiedy skończyłam mówić, Xemedi-san puściła mi perskie oko i zrewanżowała się opowieścią o rycerzu pięknym jak dzień i niedoścignionym w boju, poległym za niepewną sprawę i przywróconym do życia by przysiąc nowej pani i towarzyszyć jej zawsze i wszędzie... Wtuliłam twarz w futerko Strel żeby powstrzymać chichot, ponieważ znam tę opowieść i tę panią, i mam pewne pojęcie, jak kłopotliwa potrafi być obecność takiego rycerza.
- Wiecie co - rzuciła Milanee. - Tak sobie gawędzimy, wprowadzamy się w atmosferę baśni... Szkoda, że nie możemy wyjść i rozpalić ogniska. Przy ognisku fenomenalnie by się opowiadało!
Xemedi-san zastanowiła się nad tymi słowami, a po chwili posłała nam łobuzerski uśmiech i poprosiła chłopaków żeby odsunęli meble pod ściany. Sama zaś zgarnęła Mil i gdzieś zniknęły.
Pojawiły się ponownie z naręczem drewna.
- Co ty tu kombinujesz? - zwróciłam się do Poszukiwaczki Tajemnic, a minę musiałam mieć baranią.
- Ciii, ognisko zrobimy! - wyszczerzyła się od ucha do ucha. Milanee zachichotała, a Leo i Egil omal nie padli z wrażenia.
- Skąd wytrzasnęłyście drewno?
- A z tego okratowanego kominka w salonie - wzruszyła ramionami Mil. - Tak się tam marnuje, a mogłoby się przysłużyć...
Kiedy mówiła, Xemedi-san zdążyła położyć opał na podłodze i teraz przeszukiwała swoją nieodłączną torbę w poszukiwaniu jakichś zapałek.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że będziesz miała przechlapane u Ciarána i Renê? - zapytałam ją słabym głosem.
- Ja? A czemu? - zareagowała z miną zbitego szczeniaczka. - Czy to ja zaproponowałam ognisko? Spełniam tylko życzenie gości... Rodzice i tak planowali wymienić podłogę.
Wszystko jednak wskazywało, że świetnie się bawi. Tak jak i ja zaczęłam podczas prób zapalenia tego zaimprowizowanego ogniska. W pewnym momencie drzwi skrzypnęły cichutko i weszła Carnetia. Przez chwilę patrzyła na nas jak na wariatów, ale nie wyszła, tylko usiadła z dala od nas, na kanapie, i uważnie obserwowała... Z pewnym zaciekawieniem.
Wreszcie za którymś razem ogień zapłonął wesoło przy huku gromów.
- No to teraz trzeba zaintonować jakąś pieśń! - zawołałam i wybrałam pierwsze, co mi przyszło do głowy: - Płonie ognisko w lesie...
- I smród po lesie niesie! - podchwycił Leo.
- Bylibyście poważni, wiecie? - rozchichotał się Egil.
I wtedy zaskoczyła nas Milanee, która zaczęła spiewać elfią balladę o Wiecznym Podróżniku. Okazało się, że ma niezły głos, który nadawałby się do piosenek R'n'B, i prawidłowe wyczucie rytmu. Szybko zawtórowała jej Xemedi-san, która rzadko coś śpiewała, ale jeśli już, potrafiła się wykazać. W końcu i Vaneshka osłuchała się z melodią i słowami, i do nich dołączyła. Przyznam, że trochę dziwnie słuchało się jej śpiewającej coś innego niż te eteryczne, magiczne pieśni... I myślę, że ta odmiana wyszła jej na dobre.
Burza nie miała zamiaru się zakończyć, ale już nam to nie przeszkadzało. Ognisko paliło się niespodziewanie długo, siedzieliśmy więc, słuchając piosenki za piosenką, opowieści za opowieścią... I chciałam, by mogło być tak już zawsze.

15 VIII

Wynurzyłam się z jeziora, gdy dobiegły mnie dwa głosy z coraz mniejszej odległości. Wyszłam na brzeg i otrząsnęłam się z wody.
- Znowu pływać idziecie, chłopaki? - zagadnęłam.
- Jeszcze nie wiemy - uśmiechnął się Leo. - Ale jesteś jedyną kobietą tutaj, której towarzystwo nie niesie ze sobą przykrych konsekwencji, więc dobrze, że cię znaleźliśmy.
- Co masz na myśli?
- Vaneshka i Mil uparły się, że dzisiaj one robią kolację i wyrzuciły nas z domu - wyjaśnił. - Pewnie nie chcą żebyśmy zobaczyli jak im się dymi coś przypalonego. A Carnetia...
- Nie musisz kończyć.
Odetchnął z ulgą, ale Egil nie.
- Nawrzeszczała na nas, że nią gardzimy, choć jest jedyna w swoim rodzaju i nawet bogowie przyjmowali ludzką postać, żeby móc się do reszty zatracić w jej uroku - musiał się wyżalić. - No to powiedziałem jej, że ma jednego boga pod nosem, może go sobie podrywać a nas niech zostawi w spokoju. - Zaczerwienił się po sam czubek nosa, a ja dostałam nagłego ataku kaszlu.
- I sądzisz, że zacznie się uganiać za kimś, kto rozwalił jej dom?!
- A czemu nie? - Leo uśmiechnął się jakoś perfidnie. - Takie uganianie się to by była niezła zemsta... Choć ona pewnie tego tak nie postrzega. Hehehe!
- Jesteś okrutny - mruknęłam i dreszcz mnie przeszedł. W wodzie było zdecydowanie cieplej niż na powierzchni i najdotkliwiej odczułam to patrząc na kompletnie ubranych chłopaków, podczas gdy sama byłam w stroju kąpielowym i rozczłapanych klapkach.
- Przejdziemy się? - zaproponowałam. Zgodzili się entuzjastyczne.
- Pokażę wam fajne miejsce - postanowił Leo. - Tylko będzie trzeba iść trochę w las... Boicie się kleszczy, co?
- Komarów prędzej...
- A czy komarzyska lubią demonią krew?
- W zasadzie nie mam krwi, ale one o tym nie wiedzą i przylatują sprawdzić.

Gdyby nie to, że szliśmy przez gęste chaszcze i dostawaliśmy w twarz od gałęzi, droga byłaby bardzo klimatyczna, tym bardziej, że zaczynało robić się ciemno. Wreszcie dotarliśmy tam, gdzie metodą prób i błędów prowadził nas Leo. W tym miejscu utworzyła się mała zatoczka, nad którą widniały ślady zaczętej budowy. Zaczętej dawno temu i nie ukończonej. Cokolwiek miało tam stać, było drewniane i nieźle przegniłe. Dokoła latały ważki i rosły nie znane mi niebieskie kwiaty o małych, delikatnych płatkach. Wszędzie unosił się ich zapach. W wodzie odbijało się zachodzące słońce.
- Spójrz, tam na niebie czerwień wieści koniec dnia - wyrecytowałam. - Tam, coraz cieplej, ale w tobie chłód wciąż trwa...
Rzeczywiście było coraz chłodniej.
- I znowu się alienujemy - mruknęłam. - Tyle, że jakoś tak... Razem.
Odwróciłam się spokojnie, chłopcy również, zaskoczeni.
- Coraz więcej nas szuka tu samotności - ciągnęłam monotonnym głosem (klimat tego miejsca na mnie podziałał, a może te kwiatki?), patrząc na stojącego za nami Aeirana. - Przeszkadzamy może?
- Nie - odpowiedział po namyśle, ale odsunął się nieco. Podszedł do niedokończonego domu.
- Cały czas tu przychodziłeś? - zapytałam. - Czy my też należymy do tych, którzy chcą cię dopaść, jak mówiła Xemedi-san?
- Ona wie zdecydowanie za dużo - stwierdził. - Ale nie, wy nie. Chyba.
- Mówiłbyś konkretniej, a nie! - zdenerwował się Leo. Aeiran posłał mu drwiące spojrzenie.
- Wiecie, co tu miało stanąć? - zapytał bez związku. - Pewien człowiek czekał tu na kobietę... I zaczął budować dom, w którym mogłaby zamieszkać.
- Bawiłeś się czasem? - chciałam wiedzieć. - Widziałeś przeszłość?
- Słyszałem raczej - poprawił. - W niektórych miejscach czas potrafi przemówić... I wiesz? Nie zjawiła się. Zostawił budowę taką niedokończoną, odszedł i nie chciał wracać tu nawet pamięcią.
Może mi się zdawało, a może naprawdę słyszałam w jego głosie żal. Ciekawe, o czym myślał - o Klejnocie może?
- Dlaczego się nie zjawiła? - spytał ciekawski Egil.
- Może nie chciała, kronikarzu? Może chłód w niej trwał, jak to ładnie Miya ujęła?
Mina chłopaka stała się dziwnie zacięta.
- Dlaczego bogowie pozwalają na ten chłód? Dlaczego ludzie przez to cierpią? Gdybym był władny, to...
- Co, zmusiłbyś mnie, bym pokochał pieśniarkę? - oblicze Aeirana przeciął krzywy uśmiech. - A może zmusiłbyś Miyę by pokochała ciebie?
Słowa zamarły Egilowi w ustach i przez chwilę wyglądał jakby dostał czymś ciężkim w głowę. Nie wiem dlaczego, zrobiło mi się go żal - coś go dręczy ostatnio... W końcu chyba znalazł słowa i chciał się odgryźć, ale wkroczył Leo.
- Tylko się nie pożryjcie, nie po to się tu tłukłem, żeby pozwalać na psucie klimatu! - roześmiał się. - Miya, może powiesz ten wiersz od początku? Chętnie bym posłuchał.
- Nie ma początku...
- Jak to nie? Co za autor pisze wiersze bez początku?
- Autorką - powiedziałam wolno - była niejaka Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd. Dawno temu, gdy jeszcze udawała, że potrafi pisać wiersze.
Spojrzeli na mnie pytająco.
- Nie ma toto początku, końca zresztą też - westchnęłam. - Za bardzo osobiście traktowałam ten wiersz, dlatego go porzuciłam w krytycznym momencie. I choćbyś pędził do słońca, i choćbyś je dogonił nim zapadnie zmrok... - powiedziałam cicho do siebie. - Nadal go traktuję osobiście.
- To jakieś wspomnienie z poprzedniego życia?
- Co? - na dźwięk głosu Aeirana otrząsnęłam się ze smutnych myśli. - Tak, wspomnienie... I to z niejednego życia. Dlaczego ja jeszcze nie oszalałam przez te wspomnienia?
Objęłam się ramionami i zatrzęsłam lekko, a czarnooki spojrzał na mnie jakby żałował, że nie ma płaszcza, w który może mnie zawinąć, ale to tylko moje domysły. Za to Leo podszedł i schował mnie w ciepłym uścisku.
- O, dzięki - uśmiechnęłam się. - Na duszy też się robi cieplej od razu. Ciepłe wspomnienie do kolekcji.
- Taka ilość wspomnień pewnie inspiruje? - ożywił się Egil.
- Czyżbyś sugerował, że mam szczęście, odradzając się na nowo? - mruknęłam. - Czasem brak wspomnień inspiruje bardziej, wiesz? Bo można snuć domysły. Najdziwniejsze. O tym, kim się było.
- O tym, kim byłaś za pierwszym razem? - Aeiran podszedł bliżej, ledwo zauważalnie. Skinęłam tylko głową.
- Mógłbym spróbować - zaczął wolno - przywołać dla ciebie tamten czas. Mogłabyś się wreszcie dowiedzieć.
Zaskoczyła mnie ta propozycja. I to od niego, który zwykle nie chciał marnować mocy na zabawę czasem, chyba że chodziło o namieszanie w pamięci kogoś, kto mu podpadł... Ale od razu wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Nie trzeba. Nie chcę.
- Dlaczego? Wydawało mi się, że źle ci z tą niewiedzą, a tymczasem...?
- Wiesz w czym rzecz? - zaczęłam wyjaśniać. - Na pewno łatwiej by mi się żyło bez pamięci o poprzednich wcieleniach. Mogłabym nie żyć przeszłością i nie zastanawiać się, która "ja" jest prawdziwa. I jedno życie więcej tylko by to spotęgowało...
- Nie rozumiem - przyznał. - Zadręczałaś się pytaniem, jak to się stało, że się odradzasz. Nie chcesz bym ci pomógł się dowiedzieć? - posłał mi ten swój powściągliwy uśmiech. - Czy wątpisz w moją kompetencję?
- Nie, to nie tak - pokręciłam głową. - Tylko wiesz, rozmawiałam kiedyś o tym z Tenką, a ona jest Życiem, więc się zna - zadumałam się. - I zasugerowała, że wbrew moim przypuszczeniom to nie musi być przekleństwo, tylko raczej karma. Że każde kolejne wcielenie jest po to, bym mogła czegoś poszukiwać... Bym w końcu znalazła i zakończyła wędrówkę... A gdybym poznała swoje pierwsze życie, może dowiedziałabym się, co muszę znaleźć. A za to na razie dziękuję.
Nie odezwał się, podobnie jak pozostali, oczekując, że będę mówić dalej.
- Jakoś ostatnio mniej gryzie mnie przeszłość. Przynajmniej tamta przeszłość - powiedziałam. - Sama nie do końca wiem dlaczego, ale najlepiej mi tak jak jest teraz. Jakbym znalazła jakiś stały punkt zaczepienia w życiu... Może faktycznie? Dlatego już chyba nie chcę szukać.
Aeiran patrzył na mnie długo, z zastanowieniem, jakby chciał przeniknąć moje myśli i zrozumieć mnie bardziej, niż sama siebie rozumiem... Leo uścisnął mnie mocniej, wyraźnie chcąc mi dodać otuchy (czyżbym wyglądała w tym momencie na bezbronną i zagubioną?), zaś w spojrzeniu Egila był smutek. Jakby czegoś mu brakowało.
Czyżby jednak nie czuł się zżyty ze swoją obecną sytuacją? Do Jasności i tak by nie mógł wrócić...
- Wiecie co, może wracajmy, zanim Miya nam tu zamarznie - mruknął Leo i przypomniałam sobie, że jest mi trochę za zimno.
- OK. Ale tym razem idziemy do domu wszyscy. Tak, ty też - uściśliłam, bo czarnooki wyglądał na niezdecydowanego.
- No. Bo się głodny robię - wyznał elf z rozbrajającym uśmiechem. - Tylko wizja kolacji jakoś tak mnie... Przeraża.
Zachichotałam.
- Ciesz się raczej, że nie ja się jej podjęłam.

12 VIII

Gdzieś daleko, daleko stąd zdarzają się niebezpieczne przygody, ktoś podejmuje ryzyko, tworzą się opowieści...
A ja! Ja! Ja okupuję leżak na ukwieconej werandzie, spoglądam na kryształowo czyste jezioro i czuję się nareszcie beztroska i wolna od wszelkich problemów! To niemal zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, ale jednak...
Oczywiście było parę osób, które miały ochotę zjeść nas żywcem, gdy tu przybyliśmy. Leo, Mil i oczywiście Tenari... Choćby dlatego, że Xemedi-san przywiozła ich tu i zostawiła na pastwę losu. To znaczy, powiedziała "No to rozgośćcie się i czujcie jak u siebie" i wyparowała. Świetnie, dokoła tylko lasy i lasy, a tak energiczne stworzenia jak ta trójka, cierpią srodze przykute do domu, nie mogąc się nigdzie wybrać bo zabłądzą! I faktycznie, wybrali się i zabłądzili. Błądzili tak przez cały dzień, dopóki Xemedi-san się litościwie nie pojawiła, wyrażając ogromne zdziwienie faktem, że w takim miejscu można się zgubić. Zresztą kto wie, może naprawdę była zaskoczona... Zna te lasy od małego, w końcu po to jej ojciec postawił tu dom, żeby móc wracać do miejsca swych najważniejszych wspomnień... Jedyna różnica między tamtymi czasami a obecnymi to ta, że już praktycznie żadne wredne potwory się tu nie kręcą i teraz się tu przyjeżdża na wakacje, a nie uczy przetrwania.
A jednak Egil, gdy usłyszał mrożącą krew w żyłach historię opowiedzianą przez Mil, zaczął rozważać pójście do tego lasu z Carnetią i zostawienie jej tam. Rzecz w tym, że niekoniecznie udałoby mu się znaleźć drogę z powrotem.
Jak dotąd wszyscy schodzą tej pani z drogi i gdyby Vaneshka faktycznie planowała ugościć ją w Marzeniu, nie zdziwię się, jeśli wywoła tym bunt pozostałych lokatorów. Zresztą sama Carnetia też nie jest specjalnie towarzyska... W końcu nie może tu nikogo podglądać, osobnicy płci męskiej są niewrażliwi na jej nieodparty urok osobisty (co nie przeszkadza jej jednak paradować non-stop w bikini), a płeć żeńska jest poniżej jej poziomu, czyż nie? Jedynym wyjątkiem jest Ten-chan, który upodobał sobie jej grzywkę... A fakt, że ofiara jego ataku miota się i wrzeszczy, tylko go nęci do dalszego ciągnięcia.
À propos Tenariego - ten dzieciak jest coraz bardziej za pan brat z moim inwentarzem. Pokrzywa jest wniebowzięta, że może z kimś sobie pogalopować, a Strel nie odstępuje go niemal na krok i razem wtykają nosy we wszystkie możliwe zakamarki. To pewnie moja wina, że mój urodzinowy prezent od Małgorzaty-Leszczynki został tak perfidnie przejęty, ale miło patrzeć jak się razem bawią. A niekiedy szamoczą. O tak, ich wzajemne relacje bez wątpienia można zatytułować "Kto się czubi..."
Całe szczęście, że dom jest spory i wszyscy się w nim mieścimy, inaczej roznieślibyśmy go w pył.
Na szczęście każdy znalazł tu swoje miejsce i czasem trudno poznać, że jest tu siła nas... Zwłaszcza, że gospodyni prawie się nie pokazuje, a Aeirana jak zwykle gdzieś nosi... Został tu również, rad nierad, bo Xemedi-san mu kazała. A raczej delikatnie zasugerowała, że tutaj go nie znajdą i nie dopadną. Kto, u licha, miałby chcieć go dopadać, wiedzą tylko oni dwoje. Oczywiście mogłabym Aeirana podpytać, ale jest tak jakby go nie było... Nie wiem czy unika Carnetii, czy Vaneshki, a może mnie...
Teraz siedzę tu sama z pamiętnikiem, ale jeszcze przed chwilą był na werandzie spory tłum. Cóż, Leo, Milanee i Egil odkryli w domu stół do ping-ponga i szaleją przy nim. Tak, wbrew pozorom można szaleć podczas tak spokojnej gry jak tenis stołowy. Zwłaszcza gdy ma się nikłe pojęcie o zasadach. Też sobie z nimi trochę pograłam, więc jestem naocznym świadkiem... A ostatnio jakimś cudem skusili Vaneshkę. Co następne, skoki na główkę z dziurawego pomostu?

7 VIII

- I jak ty sobie to wyobrażasz? - Yukito uśmiechał się szeroko.
Spojrzałam na niego bez cienia zrozumienia.
- Znaczy, co?
- O ile wiem, poprosiłaś moją siostrę, żeby przysłała ci info o facecie, który szuka tego całego Kryształu - wyjaśnianie wyraźnie go bawiło. - W tym wypadku postanowienie, które złożyłaś, jest trochę...
- Nawet nie kończ - przerwałam. - Zawsze mogę to odwołać, prawda? A ty się po prostu nie możesz pogodzić z tym, że i twoje zadanie dobiega kresu, co?
- Tak, i cię dręczę - uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Skończyło się jeszcze przed zaczęciem. Przygoda mnie ominęła.
- Jesteś pewien, że chciałbyś być ozdobą u Carnetii?
- Po tym jak zobaczyłem spektakularną ucieczkę Egila przed tą panią, wolałbym się jednak zastanowić.
Nie dziwiło mnie to. Ledwo doszła do siebie, a już zaczęła się zachowywać jakby była panią całego świata. Mnie traktuje jak zło konieczne, Aeirana tym bardziej, uśmiecha się złośliwie do Vaneshki, która udaje, że tego nie widzi... Za to cięgiem uwodzi biednego Egila. Yukito miał rację, nie wychodząc ze swojego pojazdu.

- To tu się chowasz? Za wydmami? Nie wiesz, że to najlepsze miejsce na małe tête-à-tête?
Egil omal nie wrzasnął, ale w porę zorientował się, że to tylko ja.
- Nie podchodź tak człowieka znienacka! - wziął głęboki wdech.
- Wybacz, już nie będę - wzruszyłam ramionami. - Skoro szukasz samotności, nie zamierzam przeszkadzać.
- Tak myślałem, że to powiesz - westchnął. - A na razie właśnie ty trzymasz nas w kupie. Jakoś wszyscy się izolują... Yukito na statku, ja tutaj, Vaneshka... - ruchem głowy wskazał na brzeg morza. Pieśniarka siedziała nad wodą i patrzyła w dal, a po chwili zaczęła śpiewać. Jej głos niósł się po wodzie przy akompaniamencie szumu fal. Była w tej pieśni jakaś tęsknota, jakieś rozpaczliwe błaganie i widziałam, że Egilowi błyszczały oczy... A we mnie wzbierał szloch.
- To jest jej pieśń o miłości, wiesz? - szepnął kronikarz.
- Wiem.
- Słyszałaś ją już wcześniej?
- Nie - pokręciłam głową. - Ale znam Vaneshkę na tyle, by wiedzieć.
- Ja słyszałem - mruknął. - Zapytałem o jej uczucia, tak jak mi radziłaś - słysząc to, gwałtownie odwróciłam twarz. - I wtedy mi to zaśpiewała... Jak myślisz, dlaczego istnieje coś takiego jak miłość bez wzajemności?
- Znów pytasz niewłaściwą osobę - prychnęłam. - A przy okazji, zdaje się, że ta pieśń też zbiera nas razem. Zobacz.
Skierował wzrok tam, gdzie wskazałam. W pewnej odległości od nas stała Carnetia i przysłuchiwała się śpiewowi. Na jej twarzy widać było ból... I też wydawała się bardzo samotna.
Vaneshka przestała śpiewać; chyba wyczuła naszą obecność, bo odwróciła się powoli. Carnetia uciekła spłoszona, natomiast ja i Egil podnieśliśmy się z piasku.
- Znowu wyszłam na płaczliwą istotę bez charakteru, co? - pieśniarka uśmiechnęła się do mnie smutno.
- Można nie mieć charakteru a mimo to śpiewać w taki sposób? - zapytał Egil. Skłoniła ku niemu głowę z wdzięcznością.
- Wiedziałam, że tu siedzicie, ale nie chciałam przerywać - powiedziała. - Chciałam żeby Carnetia dosłuchała do końca.
- Dlaczego? - chciałam wiedzieć.
- Bo wydaje mi się, że łączy nas coś jeszcze poza więzami krwi.
Skrzywiłam się odruchowo. Ta kobieta nie miała w sobie nic z anioła, w przeciwieństwie do Vaneshki, a jednak...
- Jesteś pewna, że możesz wierzyć w te więzy krwi? Jak dla mnie łączy was tylko kolor oczu.
- Nie znałaś jej, więc nie wiesz, jak bardzo Carnetia jest do niej podobna - mruknęła pieśniarka. - Do mojej... naszej... matki. Z charakteru.
Już miałam powiedzieć, że jędzowatych erotomanek w światach nie brakuje, ale ugryzłam się w język, bo zielonooka jeszcze nie skończyła.
- Poza tym, gdyby nie była moją siostrą, nie mogłabym jej ocalić tak, jak to zrobiłam.
- Masz więcej rodzeństwa? - zainteresował się Egil.
- Na pewno. Ale nie wiem ile ani gdzie - spuściła głowę. - To, że udało mi się spotkać Carnetię, jest... Czymś niezwykłym.
Sama bym tego w ten sposób nie ujęła... Ale widać było, że Vaneshka poczuwa się do odpowiedzialności za siostrę. Nie wiedzieć dlaczego.
- Wzbudziła w tobie siostrzane uczucia? - zapytałam.
- Nie - w głosie pieśniarki zabrzmiało poczucie winy. - Ale mamy ze sobą coś wspólnego. I dlatego powinnyśmy trzymać się razem.
Ciekawe czy Carnetia zgodziłaby się z tymi słowami...
- I co, chcesz ją zabrać do Marzenia? - nie ukrywałam nawet rozbawienia.
- Do Marzenia... Jeszcze nie wiem. Na razie do Xelli-Mediny. Potem czas pokaże.
Aż dziw, że padłam i nie zaryłam nosem w piasek. Z mojego punktu widzenia zabieranie Carnetii do Xemedi-san było chyba najgorszym pomysłem z możliwych, ale Vaneshka zwyczajnie o tym nie wiedziała.
Nie wiem dlaczego jej o tym nie powiedziałam.

5 VIII

Czuję się koszmarnie... Kręci mi się w głowie i wykonuję gwałtowne, nieskoordynowane ruchy... I to podobno dlatego, że zmieniłam z powrotem czas na płynący względnie normalnie. Dziwne to trochę, bo skoro u Carnetii czas ciągnął się o wiele wolniej, ci, którzy do niej trafiali, powinni teoretycznie reagować tak jak ja teraz, a nie nieruchomieć w charakterze posągów. Tymczasem stało się dokładnie odwrotnie... Cóż, to chyba w sam raz dla mnie i dla mojej przekory, zresztą od czasu jest Aeiran, niech on się nad tym głowi. Choć właściwie nie ma się już nad czym głowić, skoro tamten wymiar już nie istnieje.

Jesteśmy z powrotem w świecie z kolorowym niebem. Zaraz po przybyciu tutaj spotkałam Egila, który został tak na wszelki wypadek. Wszyscy żyjemy... Vaneshka na zmianę czasu reaguje dość podobnie jak ja i śmieje się z tego, zaś po Aeiranie znów wszystko spłynęło jak woda po kaczce. Gorzej z Carnetią, którą pieśniarka odłączyła od siebie po wylądowaniu w bezpiecznym miejscu - oberwała od Aeirana na tyle mocno, że nadal jest nieprzytomna; nie wiadomo co z nią będzie dalej ani co z nią teraz zrobić... Od sprawcy jej stanu nie ma co oczekiwać, że ten stan poprawi - wygląda na to, że Carnetia nieźle mu podpadła. Za to Vaneshka, o dziwo, zajmuje się nią z prawdziwie siostrzaną troską...

W każdym razie poszukiwania ostatniego z Kryształów uznaję za zakończone - wytęskniony spoków jest więcej wart, a nawet jeśli Carnetia zdradziłaby komuś jak ów Kryształ odnaleźć, postanawiam, że nie obejdzie mnie to! Trzeci raz tak postanawiam, a w końcu do trzech razy sztuka...

Niedługo do tego wymiaru ma wrócić Yukito i zabierzemy się z nim do domu, kiedy tylko niebo przybierze odpowiednią barwę. Na razie zaś, ponieważ niespecjalnie mogę pisać, dyktuję wszystko Egilowi. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że zaprzęgnięcie go do roboty będzie dobrą zemstą za gnębienie mnie o opowieści, tymczasem kronikarz zwyczajnie się cieszy, że ma dzięki temu wgląd w mój pamiętnik i może mnie bliżej poznać. A niech go.
I tak to potem przepiszę.

*

Obudził mnie głos Carnetii, która stała przy odsłoniętej niebieskiej firanie i trzęsła się z oburzenia, nie zważając na to, że chciałabym jeszcze pospać.
- Cholery można dostać, ten facet jest chyba z kamienia!! - wykrzyknęła ordynarnie piskliwym tonem - Jak słowo daję, nie dość, że na mnie nie zwrócił uwagi, to i na nią!! Przecież nam nikt nie powinien się oprzeć... Chodź, chodź zobacz - spostrzegła, że się obudziłam i pociągnęła mnie do firany. - Jak ona na niego patrzy! Ślepy by zauważył i zareagował! A ten co?!
Machinalnie zerknęłam do drugiego pokoju. Vaneshka mówiła coś gorączkowo do Aeirana, który stał odwrócony do niej plecami, z twarzą zupełnie bez wyrazu.
- Jak myślisz? - Carnetii nagle poprawił się nastrój. - Co ona może do niego mówić? Coś takiego, co mogłabym zapisać i czytać sobie przed zaśnięciem... A może po obudzeniu? - zamyśliła się. - Z czego może wynikać taka rozmowa... Pewnie nie zaglądałaś tam przez noc, co? Trzeba będzie nad tobą popracować.
- Przepraszam bardzo - udało mi się wreszcie dojść do głosu - ale nie zajmuję się podglądaniem ludzi, którzy o tym nie wiedzą.
- A tych świadomych tak? - zdziwiła się. - Nie wygaduj mi tu głupot, przecież tacy są nienaturalni i nie ma z nimi zabawy!
- Czy mnie też tak obserwowałaś? - zapytałam, mając nadzieję, że zdradzi coś na temat obecności Dárce'a w tym miejscu.
- A co jest ekscytującego w patrzeniu jak ktoś śpi samotnie? - prychnęła. - Ale dla ciebie też się coś kiedyś... Nie, dla ciebie chyba nie - wsadziła palec do ust jak małe dziecko. - Ciebie obiecałam Éveardowi. A szkoda, mogłabyś być całkiem zabawna... Zawsze jesteś taka serio czy tylko w gościach? Nieważne, musisz się teraz ładnie ubrać. Nie możesz latać przed arystokratą w samej bieliźnie, wiesz?! - spojrzała na mnie oskarżycielsko, jakbym o niczym innym nie myślała.
Oczywiście mogłabym jej wytknąć, że sama tak lata, ale w ten sposób przyznałabym się, że ich podejrzałam...
Masz ci los, czy w tym miejscu podglądanie jest zaraźliwe?!

No i zostałam ubrana w obcisłą, wściekle czerwoną suknię, składającą się głównie z dekoltu na plecach i rozcięć sięgających bioder. Carnetia dokonała takiego jak wczoraj (?) przemieszczenia komnat i po chwili stałyśmy w atrium, pewnie tym samym, które wcześniej ozdabiała Vaneshka... Nie byłyśmy tam same - Dárce już na nas czekał. Jasnowłosa obrzuciła nas nieodgadnionym spojrzeniem, po czym usiadła pod ścia... zasłoną.
- Carnetio, wyjdź - nakazał szlachetny cicho, ale stanowczo. Dziwne, ale wstała i chyba zamierzała go posłuchać. Ale najpierw uśmiechnęła się złośliwie.
- O tak, wyjdę. Nie gustuję w takich rzeczach, jakie teraz planujesz, skae'rvend - wyrzuciła z siebie z odrazą, jakby jej słowa miały okropny smak - Będziecie się mogli poznawać do woli, o tak, a ja idę!
- My się już znamy - odpowiedział Dárce, patrząc na mnie ze... współczuciem?
- Tym lepiej - prychnęła. - Nie będziesz musiał tracić czasu. Możesz się zabrać do dzieła nawet tu i teraz, proszę bardzo!!
- Carnetio - uciszył ją jednym słowem.
Spojrzała na niego pytająco.
- Proszę cię jeszcze raz.
Zagryzła wargi.
- NIE!!! - wrzasnęła, a w jej głosie zabrzmiała furia i desperacja. Odwróciła się i wyszła gdy zasłony się przed nią rozstąpiły. Szlachetny jeszcze chwilę patrzył w tamtym kierunku, mimo że nie było jej już widać. W końcu zwrócił oczy ku mnie.
- Panu Saeddowi by się spodobał.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Pani wizerunek - pozwolił sobie na lekki uśmiech. - Intrygujący.
- No proszę. A ja jestem niemal pewna, że ta pani prędko by się z nim dogadała - burknęłam. - Poza tym jak coś, co więcej odsłania niż zasłania, może intrygować?
- Sam chciałbym zrozumieć ten fenomen - zapatrzył się gdzieś w dal... Jakby w przeszłość. - Ale nie będę zanudzać pani swoimi przemyśleniami. Nie warto.
- Ależ proszę - westchnęłam z rezygnacją, a może z nadzieją? Do licha, mów do mnie jeszcze, człowieku! To znaczy... To się najwyżej skreśli.
- Czy nadal poszukuje pani Kryształów Niebios?
- Niestety. A czy pan nadal nie zamierza eksperymentować z czasem?
- Nie zamierzam - potwierdził Dárce. - Choćbym nawet zdobył Kryształy znajdujące się w rękach pani i Omegi, do ostatniego mogłaby mnie doprowadzić wyłącznie Carnetia, a ona tego nie zrobi.
Nie odpowiedziałam, usiadłam tylko na ławce, spoglądając na imitację nieba nad nami. Spodziewałam się, że za chwilę usłyszę więcej.
- Posiadała ten Kryształ, o, tak... Dostała go od swojej matki - rzeczywiście podjął temat. - Jej matka była aniołem, co pani na to? Ale Carnetia nie chciała takiego dziedzictwa. Usunęła z pamięci wiedzę o nim i ukryła ową wiedzę gdzieś głęboko. Jedynie ona sama mogłaby...
- Czy to tak ładnie zdradzać cudze tajemnice? - przerwałam.
- Jest pani kimś, komu można je powierzyć.
- Przy naszym poprzednim spotkaniu również wiele mi pan zdradził - powiedziałam z namysłem. - Choć było to pewnei ryzykowne... Czy to dlatego, że zabiorę te tajemnice ze sobą do grobu? Skończę jako kamienna figura?
W oczach Dárce'a pojawiło się bezbrzeżne zdumienie. Czyżby nie wiedział, że odwiedziłam jego "pracownię"? A może Ern mi o niej nakłamał?
- Cóż - kontynuowałam. - Miałam całkiem niezłą praktykę jako ozdoba pokoju Carnetii. Tylko proszę mi powiedzieć... Kogo przedstawiają tamte posągi?
Zmarszczył brwi i zacisnął pięści, jakby zmagał się z uczuciami... W końcu podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. Co chciał w nich zobaczyć?
- To się nie musi tak skończyć - szepnął. - Bo przecież jest pani... Shael'lethem. Prawda?
Osłupiałam. Byłam mu potrzebna, bo płynęła we mnie krew srebrnych smoków Chaosu? Już miałam mu powiedzieć, że jako ostatnia z gatunku jestem pod ochroną, kiedy wszedł mi w słowo.
- Carnetio - powiedział i zawołana pojawiła się natychmiast.
- Tak myślałem, podsłuchiwałaś, prawda? - zwrócił się do niej cierpko i chwycił mnie za rękę. - Zabieram stąd pannę Al'Wedd, więc...
Spojrzała na mnie wrogo, ale tylko na moment. Była jakaś rozdygotana, zaniepokojona.
- A bierz ją w cholerę - syknęła. - I znikaj stąd, zanim...
Nie dokończyła. Nagle zrobiło się ciemno i po chwili staliśmy w jej buduarze. A potem... Chyba w jej sypialni, całej urządzonej na czerwono. I na koniec znów w atrium.
- Co się stało? Czyżby wymiar wymykał ci się spod kontroli? - nie darowałam sobie tej uwagi.
Nie odpowiedziała. Otworzyła ramiona jakby chciała coś pochwycić... I jej się nie udało.
Wykrzyczała coś. Kilka ostrych słów, które być może bym rozpoznała, choć niekoniecznie zrozumiała. Ale Vaneshka, Egil... Być może...
Znowu zrobiło się ciemno, choć tylko na sekundę. A kiedy w atrium otworzyła się czarna dziura, wymiar zatrząsł się w posadach.
- Jak śmiesz zakłócać harmonię mojego domu?! - wrzasnęła, ale cofnęła się, gdy Aeiran zrobił krok w jej stronę. Za nim stała Vaneshka.
- Ja tylko z niego wychodzę - odpowiedział sucho. - Byłoby prościej, gdybyś otworzyła drzwi i nas pożegnała, zamiast zamykać.
Następnie spojrzał na mnie taksująco, a na jego twarzy pojawił się grymas dezaprobaty.
- Miya, czy ja mam stracić dobre mniemanie o tobie? Wychodzimy stąd.
- Za pozwoleniem - Dárce odezwał się cicho, ale cały pokój chłonął jego słowa. - Ta dama wyjdzie stąd, ale ze mną.
- Dlaczego?
- Właśnie, dlaczego? - podchwyciłam. - Czy ja powiedziałam, że c h c ę być kolejnym posągiem do kolekcji?
- Nie posuwałbym się do tego gdybym miał inne wyjście - arystokrata z Carne spojrzał wymownie na jasnowłosą. Skrzywiła się.
- Nie masz wyjścia, tak?! - krzyknęła wściekle. - Tak cię przenicowała ta pieprzona wywłoka, że nawet nie pomyślisz o poszukaniu innego wyjścia?!
- Wystarczy - uciął jej krzyki jednym słowem i przyciągnął mnie do siebie. - Żegnaj, Carnetio.
Nie zdążył jednak zrobić nawet kroku, bo nagle przeniknęłam przez niego jak duch. Albo on przeze mnie. Tak czy owak, zdałam sobie sprawę, że stoję obok Vaneshki.
- A jednak się wtrącasz... Nie prowokuj mnie, Carnetio. Proszę.
- To nie ja... - jasnowłosa była blada jak ściana. - To znowu ty, prawda? - syknęła, posyłając Aeiranowi mordercze spojrzenie. - Udaje ci się manipulować m o i m wymiarem... Na złotą pieczęć Vaneona, kim ty jesteś?!
- A czy to ważne? - Dárce zbliżył się z chmurnym obliczem. - Stanął mi na drodze... To jest ważne.
Wyciągnął ręce przed siebie, inkantując jakieś zaklęcie. Chyba potężne, bo atmosfera w pokoju momentalnie zgęstniała. Aeiran uśmiechnął się krzywo i utworzył w dłoniach kulę mroku. Skoczyli ku sobie niemal bezszelestnie... Za to z wściekłą determinacją. Już kiedyś widziałam taką u Czasoprzestrzennego - wtedy, gdy spuszczał lanie Lexowi. Ale w spojrzeniu zazwyczaj chłodnego i spokojnego arystokraty wydawała się dziwnie nie na miejscu. Nie wiem dlaczego.
Eksplozja, niewielka, ale wystarczająca by od siebie odskoczyli. Choć nie na długo.
Przy trzecim takim starciu Dárce był już najwyraźniej gotów powtórzyć za Carnetią jej ostatnie pytanie... Co nie oznaczało, że przegrywał. Po prostu nie wiedział jak wygrać.
Z każdym atakiem Aeirana wymiar trząsł się coraz bardziej; aż bałam się zastanawiać jakiego rodzaju mocy używa... Za to mogłabym mieć co nieco do powiedzenia na temat męskich skłonności do popisywania się.
Po raz kolejny zaatakował. Najmocniej.
Ostatecznie?
Szlachetny nie miał czasu by się obronić... No właśnie, czasu. Czas jakby na chwilę stanął w miejscu. Prawie dla wszystkich...
Ale w miejscu, w które uderzyła moc, nie stał Dárce. Stała tam Carnetia, a na jej twarzy malowało się zdziwienie z powodu tego, co właśnie zrobiła. A w następnej chwili już leżała bez ruchu.
Musiała w ostatniej sekundzie dokonać tego swojego przesunięcia w przestrzeni...
Teraz dopiero wymiar oszalał... I zaczął się rozpadać.
O dziwo, pierwszą osobą, która zareagowała, była Vaneshka. Podbiegła do leżącej i szepnęła coś, rozbłyskując ostrym, białym światłem, które płynęło jakby z jej wnętrza. Z serca? Z duszy? To światło otoczyło Carnetię, która... została wchłonięta w pieśniarkę.
- Co zrobiłaś? - wykrztusiłam. Spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Nawet nie byłam pewna, czy mogę to zrobić - powiedziała. - Ale ona powiedziała, że mam oczy po naszej matce, wiesz? Chyba nie zdawała sobie wtedy sprawy, że już wrócił mi słuch... Więc między nami musiała być więź, nie ma innej odpowiedzi...
Wysłuchałam tego poplątanego wyjaśnienia jednym uchem, zastanawiając się, czy zdążymy uciec z tego wymiaru zanim padnie do reszty. Ponieważ Dárce gdzieś zniknął, z braku przeciwnika Aeiran również zaczął się nad tym zastanawiać. Nie wahając się przyciągnął nas bliżej siebie i otworzył czarną dziurę.
To była najgorsza podróż międzywymiarowa jaką odbyłam w swoich życiach.
Może pomijając ucieczkę z Jasności...

*

W komnatce było mnóstwo zasłon, a może raczej firanek... Miały różne kolory i były tak cienkie i zwiewne, że niemal przezroczyste. Poza nimi nie widziałam nic - to znaczy, oczywiście stała toaletka z wielkim lustrem, elegancki fotel i regał pełen bibelotów i książek o jaskrawych okładkach. Kiedy właścicielka czytała którąś z nich, miała taki wyraz twarz jakby z satysfakcją podglądała czyjeś życie osobiste. Ale nie miała w pokoju ścian. Tylko zasłony.
To właśnie ją zobaczyłam jako pierwszą, gdy otworzyłam oczy. Nie wiem jak długo się u niej znajdowałam i od jak dawna byłam ustawiona za fotelem, ale powrót każdego z moich zmysłów wydawał się trwać wieki. Tak więc najpierw odzyskałam wzrok i zobaczyłam ją - wysoką, o zgrabnej figurze i upiętych włosach koloru platyny. Jej skóra miała jasny odcień błękitu i gryzła się wściekle z czerwoną, koronkową halką. De gustibus...
Kiedy odzyskałam słuch, w uszach zaczęła mi dźwięczeć muzyka grana na harfie - tylko kto i gdzie ją grał? Potem przyszedł dotyk i uświadomiłam sobie, że muszę być przyodziana w coś podobnego do tych wszechobecnych firanek. A gdy w końcu wróciła mi zdolność mowy i poruszania się, moja gospodyni zaszczyciła mnie rozmową.
- Jestem Carnetia, a to moja siedziba - powiedziała mocnym, stanowczym głosem. - Mam nadzieję, że miło spędziłaś czas w charakterze ozdoby mojego buduaru.
O...z...d...o...b...y...
- Chyba jednak są ciekawsze sposoby spędzania czasu - odpowiedziałam słabo, głos bowiem jeszcze mnie zawodził. - Gdzie jestem?
- No, przecież mówię. U mnie - kobieta roześmiała się perliście. - Ale niestety, skoro już się ruszasz, muszę cię przekwaterować.
Nie zdążyłam nic na to powiedzieć, bo nagle przestrzeń wokół nas uległa przesunięciu. Przysięgłabym, że Carnetia nas nie teleportowała - po prostu inny pokój zajął miejsce poprzedniego. Również miał pełno zasłon i toaletkę - choć mniej okazałą - a także łóżko z satynową pościelą. Na jego widok od razu poczułam się senna. Ale nie mogłam odpłynąć w krainę snów, bo miałam kilka pytań.
- Pytaj, pytaj - uśmiechnęła się moja gospodyni, która, jak się wydawało, czytała w myslach. - Być może odpowiem. Jeśli pytania mi się spodobają.
- Podróżowałam statkiem międzyprzestrzennym - zaczęłam z namysłem. - I nagle coś ten statek złapało i nie chciało wypuścić. Potem straciłam przytomność i trafiłam tutaj.
- Dobrze, dobrze - Carnetia pokręciła głową ze zniecierpliwieniem. - Miałaś pytać. I co?
- Co się ze mną działo? Dlaczego tak powoli wracałam do siebie... I dlaczego udawałam jakiś przeklęty posąg?
Usiadła na łóżku i zanurzyła twarz w pościeli.
- A co, miałam wyrzucić cię w międzysferę? - zachichotała. - Tutaj po prostu czas płynie nieco... Inaczej. Dlatego trafiając do mnie musiałaś się na niego przestawić. Twój czas zatrzymał się, a potem stopniowo wracał do normy. I tyle filozofii.
Zamyśliłam się. Najwyraźniej nie miała przede mną nic do ukrycia, choć to nie sprawiło, że nabrałam do niej zaufania. Nie przeszkodziło mi to jednak pytać dalej.
- Było nas więcej. Czy oni też... goszczą u ciebie?
- Więcej, więcej... - Carnetia zamruczała jak najedzony kot. - Ta ślicznotka z lokami, która ozdabiała moje atrium, doszła do formy niedługo przed tobą - w jej głosie pobrzmiewało zarówno rozczarowanie, jak i satysfakcja. - Zakwaterowałam ją w jednym pokoju z tym intrygującym mężczyzną, może być ciekawie... Chcesz popatrzeć?
- Z którym? - zapytałam niespokojnie. Musiałam dociec, kto jeszcze się tutaj znalazł... A co, jeśli nie wszyscy?
- Od początku były z nim problemy - prychnęła. - Poczynając od tego, że zupełnie nic sobie nie robił ze zmiany czasu... Cóż, myślałam, że będzie z niego inny pożytek, ale nawet się do mnie nie odezwał! - wyglądała na rozdrażnioną, ale po chwili uśmiechnęła się figlarnie. - Może teraz go czymś zajmę... Ale nie martw się, dla ciebie też się ktoś kiedyś znajdzie. O mnie nie wspominając. Zawsze się zjawiają. Zawsze jest ktoś, kto decyduje się wtargnąć do mojego wymiaru.
Nagle zaniosła się krótkim, piskliwym śmiechem, który zupełnie do niej nie pasował.
- Jak będziesz chciała, to podnieś sobie tę niebieską zasłonę - pokazała - a będziesz mogła sobie popatrzeć. Ale nie usłyszeć. Zostawmy coś wyobraźni.
Posłała mi uśmiech drapieżnika i zniknęła - widocznie nie tylko czas tu wariuje, ale również przestrzeń... Tyle że nadal nie wiedziałam, jak długo byłam tu uwięziona. I czy będę mogła odejść. Co Carnetia robiła z tymi, którzy "zawsze się zjawiali"?
Bardziej z niepokoju o Vaneshkę niż z ciekawości (a może odwrotnie?) uchyliłam zasłonę. Zobaczyłam podobny wystrój jak w moim pokoju, tyle że w tonacji różowo-czerwonej (u mnie było raczej biało), a naprzeciwko mnie stała ogrodowa huśtawka, na której mogły się pomieścić dwie osoby. W tej chwili siedziała na niej Vaneshka w koronkowo-firankowej bieliźnie, huśtała się jakby od tego zależało jej życie i wypłakiwała strumienie łez. Zaś na łóżku ktoś spał snem kamiennym, odcinając się czarną plamą od tego gryzącego w oczy wystroju... Wstrzymałam oddech. A niech go. Nic sobie nie robił ze zmiany czasu, to nietrudno było zrozumieć... Ale dlaczego, do wszystkich diabłów, on też trafił do tej piekielnej baby? I skoro poza nim byłyśmy tu tylko ja i pieśniarka, co stało się z Egilem i Yukito?
Spróbowałam przejść przez zasłonę, ale niespodziewanie okazała się twarda jak diament. Teleportacja też nie poskutkowała.
- Vaneshka!! - zawołałam, ale nie wydawała się mnie słyszeć ani zauważać. Aeiran również nie przerwał snu.
W bezsilnej złości uderzyłam pięścią w firanę i syknęłam z bólu.

Śniły mi się jakieś poplątane sny, do czasu, gdy znalazłam się w ogrodzie, gdzie kwitły sakury i ktoś z piskiem rzucił mi się na szyję.
- Miya-chaaan! - usłyszałam radosny głos. - No i coś ty wyprawiała, że przez pół miesiąca znaku życia nie dawałaś?!
Zaskoczenie sprawiło, że wylądowałam na trawie, co zdarzyło się nie pierwszy raz podczas witania się z Yori.
- Cześć - uśmiechnęłam się chyba nieco histerycznie. - Przez i l e?!
- Patrz mi na usta - Śniąca usiadła oobk mnie. - Kiedy kładłam się spać, właśnie zaczynał się nowy miesiąc. Gdzie jesteś, skoro tak nie wiesz co się dzieje?
- Powinnaś raczej spytać "kiedy" jestem - mruknęłam. - W tym wymiarze czas płynie jakoś inaczej... Choć nie wiem, na jakiej zasadzie.
- No, ale żyjesz i chyba nic ci nie jest - podsumowała z zadowoleniem. - Bo Yukito i ten nieśmiały blondasek od zmysłów tu odchodzili, gdy za Chiny nie mogłam cię znaleźć... Co prawda, mój brachol bardziej się martwił o jakąś zarysowaną karoserię, ale o ciebie też...
- Do dzisiaj byłam posągiem w pokoju jakiejś nawiedzonej osobniczki, ale tak poza tym chyba nic mi nie jest - westchnęłam. - Choć pewnie znowu utknęłam w jakimś świecie bez wyjścia.
- Oj, nie marudź! Z tamtego wyszłaś, to i z tego ci się uda!
- Załóżmy - uśmiechnęłam się lekko. - Możesz posłużyć się moimi myślami i wejść do miejsca, gdzie teraz śpię?
Yori zamyśliła się na chwilę, po czym zmarszczyła brwi.
- Nie - odpowiedziała. - Właśnie przeniknęłam przez twój umysł i poczułam tam na zewnątrz czyjąś obecność. Gdyby się tam pojawiła choćby moja projekcja, ktoś mógłby narobić hałasu... Ale mogę wyekspediować tam ciebie.
Spojrzałam na nią pytająco.
- Ciebie zobaczą, a mnie nie?!
- Ty, złotko, nie masz postaci do Śnienia, nie? - wyszczerzyła zęby. - Będziesz niewidzialna i niematerialna... Będziesz mogła tylko patrzeć.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że nie rozumiem toku myślenia Śniących, ale przystałam na to i po chwili byłam już w swoim pokoju i zobaczyłam własne ciało. Był to dość niepokojący widok... Już miałam sprawdzić czy dla tych przekętych firan również będę niematerialna, gdy nagle ktoś się pojawił. Dwie osoby, z których jedna musiała być Carnetią. Drugiej w ciemności nie rozpoznawałam.
- Dlaczego nalegasz właśnie na nią, skoro wiesz, że sama mogłabym... - usłyszałam głos mojej szanownej gospodyni. Ten drugi pokręcił głową.
- Nie wiesz, na co się porywasz - odpowiedział głębokim, dziwnie znajomym głosem. - Nie chciałabyś, gdybyś wiedziała. Ale panna Al'Wedd się nadaje...
- Więc śmiało - syknęła Carnetia jakoś tak wściekle.
- Nie, nie teraz. Niech śpi - rzekł na to. - Później umożliwisz nam rozmowę. Sam na sam, jeśli można.
Zniknęli, a ja stałam... Nie, raczej wisiałam w powietrzu jak zamroczona. Bo przecież, na wszystkie ciemne moce, przypomniałam sobie, skąd znam ten głos! I gdybym w tej chwili nie spała, pewnie ciarki by mi po ciele przeszły i za wszelką cenę skłoniłabym właściciela głosu by mówił dalej... Mrrr. A może brrr. Otrząsnęłam się i wróciłam do snu.
- Już? - zdziwiła się Yori. - Nie miałaś iść na rekonesans przypadkiem?
- Jutro będę miała rendez-vous - wyjaśniłam. - I wtedy pewnie dowiem się więcej. Przeszła mi ochota na tłuczenie się po tym dziwnym wymarze.
- Ooo - zobaczyłam w jej oczach ciekawość. - A z kiiim?
I w tym momencie mnie olśniło.
- Yori-chan - powiedziałam. - Jesteś z Agencji, nie? Wy wiecie więcej niż ktokolwiek powinien, przyznaj sama.
- To nie my, tylko nasz szef - prychnęła. - Ale do czegoś tam mamy dostęp.
- Sprawdzłabyś dla mnie informacje o kimś?
- Nie ma problema, jak mawia moja anielska koleżanka - roześmiała się - Rzuć nazwiskiem.
- Éveard en Dárce - rzuciłam - S z l a c h e t n y Dárce.
Gdy usłyszała, aż gwizdnęła.
- A tobie co? - wykrztusiła. - Dlaczego chcesz, żebym go sprawdziła?
- Bo dopiero co stał nad moją śpiącą osobą i knuł coś z tą całą Carnetią!!
- Po czorta?!
- Ja mam wiedzieć?!
- A skąd ty w ogóle znasz faceta? - zainteresowała się. - Przecież on jest najbardziej prywatną z osób prywatnych! Nie pokazuje się nikomu na oczy, nikt nic o nim nie wie! No, chyba że my...
- Na poprzednim spotkaniu ze mną był całkiem rozmowny - przypomniałam sobie.
- Tym bardziej się dziwię, że to ja mam znaleźć o nim jakieś info - stwierdziła Yori. - Może na tym randewu dowiesz się od niego czego tylko będziesz chciała?
- Może - zgodziłam się. - Ale lepiej jest mieć więcej niż jedno źródło informacji.
Resztę nocy (?) przespałam już bez snów.