26 XI

Tak go zapewniałam, że znajdziemy, a przecież powinnam była pamiętać, że mimo jego najlepszych chęci czarna robota i tak spadnie na mnie - dyżurny wykrywacz anomalii.
Chyba całe miasto obskoczyliśmy przez ostatnie parę dni. Naprawdę całe, niekoniecznie pod względem rozrywkowym, aż oboje zaczęliśmy mieć dość. Ale w ostatni - dzisiejszy - wieczór niebo znów zakryły chmury, co znaczyło, że albo zbliżamy się do celu i opowieść chce nam zapewnić dramatyzm, albo poprostu będziemy mieć utrudnione zadanie...

Przekorny los rzucił nas na koniec do miejsca, w którym odkryliśmy istnienie medalionu - do unikatowej dzielnicy bez neonów. W większości spokojnie śpiącej, choć może ze trzy restauracje nadal były czynne i chyba nawet pełne. Niestety znowu nie było szans wpaść do którejś i sprawdzić czy podawane w niej potrawy smakują tak dobrze jak pachną. Naszym celem stał się budynek wyglądający na opuszczony - dokładnie naprzeciwko gabinetu wróżki. Czy Siły Wyższe się w tym momencie śmiały? Przynajmniej jedna na sto procent.
- Mam nadzieję, że im nie zacząłeś rechotać w czasie zwiadu!
- Nawet jeśli wiatr da się usłyszeć, to i tak nie można go zobaczyć - roześmiał się znowu Ellil. - Ale jak widzisz, udało mi się wylecieć przez wywietrznik. Po to właśnie ktoś je wynalazł, powiem ci.
- Co za śmiała teoria - prychnęłam. - Powiedz, czego się dowiedziałeś?
- Jest ich czterech - zaczął. - Oczy im się świecą, kiedy rozmawiają o tym, jaka to zapłata ich czeka, kiedy dostarczą medalion.
- Komu?
- Zapewne jakiemuś wariatowi, który marzy o kiczowatym amulecie z odpustowym rubinem... Chyba sami nie byli do końca pewni. Ale też wzdychali z ulgą.
- O? Czyżby rzeczony wariat mógł im zrobić coś nieprzyjemnego, gdyby amuletu n i e przynieśli?
- Toteż mówię, że jak dla mnie jest wariatem - mruknął Ellil. - Ale mówili też, że chodzi mu głównie o jedną część... Zobaczymy.
- Ale jak zobaczymy? - zapytałam. - Jeśli zafundujemy im "nawiedzoną piwnicę", pewnie uciekną z naszyjnikiem.
- Możesz wystąpić jako tajemnicza nieznajoma z cudzoziemskim akcentem, pragnąca go od nich odkupić - podsunął.
- Odpada, akcenty to mój słaby punkt. Poza tym musiałabym z ciebie wycisnąć chyba całą gotówkę, wiesz?
- Przyzwyczaiłem się... Choć smarkula przynajmniej wyciska na raty. Co w takim razie robimy?
- Ja spytałam pierwsza... - zaczęłam bardzo dojrzale i rozsądnie. I ten moment złowieszcze siły Chaosu wybrały sobie, by pokazać, na co je stać. Jeszcze nie skończyłam mówić, gdy z piwnicznego okienka doszedł nas głośny szum i błysk lawendowego światła. Tak, właśnie lawendowego. Mogło być liliowe albo wrzosowe, ale było lawendowe.
...Chyba zaczynam popadać w jakieś szaleństwo...
Nie tracąc czasu, wpadliśmy do wnętrza budynku i pobiegliśmy schodami w dół. Zza zamkniętych drzwi nie dobiegał żaden dźwięk, więc Ellil nie cackał się, tylko po prostu wywiał je z zawiasów. W odrapanym pomieszczeniu czterech zupełnie zwyczajnych, mało oprychowatychz wyglądu jegomościów leżało bez przytomności na podłodze. Pośrodku stało wielkie pudło, służące za stół, a na nim leżała nasza zguba i jakieś narzędzia.
- Próbowali rozłupać - odezwałam się głosem bez wyrazu. - Nie wiedzieli, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
- Raczej nie do piekła, bo tętno j e s z c z e wyczuwalne - poprawił Ellil znad jednego z leżących. - Możesz śmiało brać amulet i pryskajmy stąd.
Podchodząc do medalionu, czułam jak coś w nim pulsuje. A kiedy wzięłam go do ręki, pulsowanie jeszcze przyspieszyło, jakby coś było pełne niepokoju... Albo oczekiwania.
- Gdybym to ja go dotknął, wyssałby mi moc, tak? - spytał mój towarzysz. - A u ciebie bez zmian?
- Myślę, że sprawdza czy mu wolno - zachichotałam, bo nagle jakiś diablik mnie podkusił. - Może ułatwię mu wybór?
Gdyby to był fragment opowiadania, a nie spisanych faktów, pewnie sama kręciłabym nosem, że to zbyt łatwe rozwiązanie, ale nie ma po co aż tak narzekać na rzeczywistość, prawda?
Naprawdę nie wiem, skąd i dlaczego mi to przyszło do głowy, ale w tamtej chwili nie to mnie zastanawiało. Mogłam niby użyć mocy demonicznej, astralnej, z której się ziściłam w tym życiu, ale nie byłam pewna czy współgrałaby z tym światem ani czy umiałabym jej użyć (bądź co bądź, zdusiłam w sobie tę część mojej natury już dawno temu). Ale z drugiej strony mogłam po prostu skorzystać z pomocy gwiazd, z ich magii... Wyuczonym czarom we własnym wykonaniu też właściwie do końca nie ufałam, bo nigdy tak naprawdę nie mogłam ich pojąć. Ale co mi szkodziło spróbować, jeśli chciałam rozwiązać tajemnicę amuletu? Co innego mogłam zrobić, jeśli nie nakarmić go magią? Wewnętrzny głosik podszepnął mi: "wezwać J", na co zachichotałam do siebie jak szalona (Ellil chyba się domyślił, bo wyszczerzył zęby). A potem skoncentrowałam się i wymówiłam zaklęcie...
W następnej chwili odrzuciło nas pod ścianę. Błysk się powtórzył, ale krótszy i mniej intensywny - za to zdecydowanie ciekawszy w stutkach. Medalion wylądował na podłodze, rozdzielony na pięć części plus rubin, natomiast w pomieszczeniu jakby zaczęła się robić noc. To prawda, że i tak było tam dość ciemno, ale chodzi mi o prawdziwą noc, taką jak na zewnątrz, ale bez gwiazd i bez księżyca. Najpierw rozpełzła się wszędzie, a na koniec skoncentrowała się w jednym miejscu (tak, w i e m jak to brzmi, ale tak właśnie wyglądało) i zaczęła przybierać względnie ludzki kształt. Układać się w ciało, strój... I głos.
- Tak długo... Tak długo - przemówił długowłosy młodzieniec dramatycznym tonem, do nikogo konkretnego. Chyba w ogóle nas nie zauważył. Wyglądał jakby nie wiedział czy ma się triumfalnie śmiać, czy raczej rozpłakać ze wzruszenia, choć powiewająca peleryna pasowała raczej do tej pierwszej możliwości. Poza tym byłby niezwykle elegancki (nie wiem czy zdobiony kaftan i falbaniasta koszula balansowały na granicy kiczu, czy już ją przekroczyły, ale nie mnie o tym sądzić), gdyby strój nie był tak wymiętoszony; na jego kolorystykę składały się zaś chyba wszelkie możliwe odcienie czerni. Ewentualnie ciemnej szarości.
- Nadszedł jednakże kres mojej niewoli...
Mówiąc to nadal na nas nie patrzył, więc nie dostrzegł, że Ellil na jego widok zrobił minę jakby zobaczył ducha. Za to zdecydował się wreszcie na j e d e n wyraz twarzy - wyraz wściekłej determinacji.
- Aislinn - wycedził przez zęby, po czym nie bez pewnego wysiłku (najwyraźniej tak długo siedział w amulecie, że wyszedł z wprawy) uniósł się w powietrze, powrócił do jeszcze mroczniejszej, ale bezpostaciowej (tak więc skojarzenie z cieniami n i e jest na miejscu i będę to sobie powtarzać aż ataki histerycznego śmiechu ustaną) formy i po prostu wyfrunął przez okno, tłukąc je przy okazji.
- Za nim!! - Ellil oprzytomniał pierwszy i rzucił się do schodów. Prędko zebrawszy części amuletu, pobiegłam w jego ślady, ale mrocznego nieznajomego nie dogoniliśmy. Jedynym tropem, na jaki wpadliśmy po opuszczeniu dzielnicy, było kilka zderzonych na skrzyżowaniu samochodów, których kierowcy wymyślali sobie nawzajem. Przynajmniej dopóki nie ustalili wspólnej wersji wydarzeń - mianowicie, że przefrunęła przed nimi przerośnięta wrona czy jakieś inne, ale równie paskudne ptaszysko.
- W każdym razie mamy amulet - powiedziałam słabo, przyglądając się temu. - Jak myślisz, da się jakoś poskładać te kawałki?
- Pewnie tak - mruknął Ellil i zdziwił się, kiedy wepchnęłam mu owe kawałki w łapki. - O, czyli już mogę dotykać? A myślałem, że problemem jest jednak anomalia, a nie taki głupi demon.
- Tego, co oddamy Cassandrze, dotykać możesz - zdecydowałam, bawiąc się przedmiotem, który został mi w dłoni. - Ale to maleństwo zatrzymam. Chyba ten okropny rubin je zasłaniał, nie będzie różnicy...
Maleństwo było krążkiem podobnym do monety, w przeciwieństwie do mocno zaśniedziałych (dla większej tajemniczości?) pozostałych części połyskującym na złoto. Z jakimś dziwnym symbolem - abstrakcyjną wersją lilii?
- Może gdyby ten uroczy pan nam nie uciekł, dowiedzielibyśmy się czegoś więcej.
- Cóż, przynajmniej wiem, o kim mówił - mój towarzysz parsknął śmiechem. - Co prawda nie wiem, gdzie ją aktualnie można znaleźć, ale on pewnie też nie.

22 XI

Nie dość, że deszczowe chmury odpłynęły równie szybko jak się pojawiły, to słońce świeci tak mocno, że niektóre rośliny zaczynają nieśmiało wypuszczać pąki! Jakby porom roku coś się pomieszało i zamiast zimy w kolejce za jesienią stanęła od razu wiosna... Tym lepiej, bo taka pogoda sprzyja zacieśnianiu miłych znajomości. Tylko kiedy powiedziałam to Ellilowi, przewrócił oczami i popukał mi palcem w czoło.
Urabianie Cassandry w jego wykonaniu polega nie na wspólnym bieganiu po klubach, lecz na wizytach w jej miejscu pracy, co mnie potężnie zdziwiło. Mimo wszystko nie powinien się zanadto zbliżać do amuletu, dopóki nie wymyślimy jak się do niego dotknąć (J proponowała pomoc, ale honorowo odmówił), zapewnił jednak, że wie, co robi. O ile dobrze zrozumiałam, dziewczyna czuje się wniebowzięta, że on tak akceptuje i ceni jej wszechstronność zainteresowań.
Gdyby nie to, że żadne z nas nie ma jednak nieskończonej cierpliwości...
- Słuchaj, rusz trochę zbiegami okoliczności - jęczał mi Ellil dziś rano, zanim wyszedł. - Jeśli codziennie będę tak sobie dawał wróżyć śmierć ze wszystkiego, co możliwe, w końcu po prostu zejdę z nudów.
- Obawiam się, że wszystko, co dobre na tę opowieść, już się wyczerpało - odpowiedziałam mu z uśmiechem. Nie ma jak trochę optymizmu na dobry początek dnia, prawda?

Czekałam na jego powrót do późnego wieczora, więc kiedy piszę te słowa, co chwilę robię przerwę na ziewanie. Po prostu nie chcę odkładać tego na jutro, bo coś się jednak zdarzyło!
- Chyba ruszyłaś trochę za mocno - oznajmił mi Ellil, od razu zmierzając do barku po jakiegoś drinka. - Gwizdnęli jej.
- Co, amulet?! - zawołałam. - Jak, czemu?!
- Już mówię wszystko od początku - chciał zamachać rękami, ale już trzymał w nich szkło. - Otóż po wróżce wyciągnąłem Cassie do dyskoteki, a tam...
- Wyciągnąłeś ją do dyskoteki? - powtórzyłam z niedowierzaniem. - Tak prosto z pracy? Bez tęczowych włosów?
- Nie znasz mojej siły przekonywania - uniósł dumnie głowę. - Zresztą to była n o r m a l n a dyskoteka, w której nikt jej nie znał. No i medalion włożyła do kieszeni kurtki, a kurtkę powiesiła gdzieś tam, kiedy poszliśmy potańczyć.
- "Powiesiła gdzieś tam" - załamałam ręce. - I oczywiście, kiedy zabrała ją z powrotem, amuletu już w kieszeni nie było?
- No proszę, jak sobie wszystko umiesz ładnie dośpiewać... I co teraz zrobimy?
- Co zrobimy? - uśmiechnęłam się niewesoło. - Zgubiłeś trop, teraz się zastanawiaj.
- Nie musisz mi jeszcze bardziej deptać po ambicji, bo jak się dziewczyna rozszlochała, to i tak jej obiecałem, że pomogę szukać.
- Takiś współczujący?
- Tak, żal mi było siebie. Gdyby nie przestała beczeć, ludzie by pomyśleli, że to przeze mnie - Ellil skrzywił się, choć nie wiem czy z powodu tej myśli, czy raczej cierpkiego paskudztwa w kieliszku. - Tylko tak trochę... Nie myślałem, mówiąc to.
- Znajdziemy - poklepałam go po ramieniu. - A czy jej oddamy, to już inna sprawa.
- Teraz ty tryskasz optymizmem? - zdziwił się.
- A co mi szkodzi? - wzruszyłam ramionami. - Zbiegi okoliczności zazwyczaj ostatecznie wychodzą na plus.

18 XI

- Wiesz, wydaje mi się, że przede wszystkim powinniśmy się przyjrzeć naszyjnikowi twojej przyjaciółeczki - wymyśliłam w deszczowy ranek.
- Niby której... A, Cassie - przypomniał sobie Ellil. - Uważasz, że to jakiś trop?
- Pomyśl chwilkę - puknęłam go palcem w czoło. - Jestem pewna, że to z jej powodu przszukiwaliśmy te wszystkie kluby. Musiała przesiąknąć tymi dziwnymi wibracjami z naszyjnika i roznosić je wszędzie.
- Jak zarazki? - zdumiał się. - I w ogóle można przesiąknąć pustką i nic nie zauważyć?
- Wcale nie twierdzę, że to była pustka.
- Nie? Mówiłaś, że się na mnie czaiło... Nie chciało mi zabrać mocy?
- Może i chciało - wzruszyłam ramionami. - Nie pytałam go przecież. Ale to, co wyczułam, to nie była pustka... Już prędzej emocje. Gniew.
- A to coś nowego. I niby jak mamy się temu przyjrzeć?
- Najpierw przekonaj ją, że n i e jestem twoją narzeczoną - zaczęłam. - A potem możesz ją jakoś urobić. Nie mów, że nie potrafisz.
- Tak, i poproszę, żeby mi dała potrzymać... A piszczałaś, żebym nie dotykał!
- Nie pisz... Och, no nie wiem, wywiej jej naszyjnik z ręki albo co!
- Sama się niestety zaplątałaś - Ellil puścił do mnie oko i ułożył się wygodnie na łóżku. - To teraz sama ją sobie urabiaj
- To nie ja jestem idolką klubowej młodzieży, a wręcz przeciwnie. Nie miałabym siły przebicia.
- To trzeba było nią zostać, zamiast się chować po kątach - wytknął mi. Chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, ale jak to zwykle bywa w takich chwilach, uratował mnie sygnał telefonu. Mój towarzysz odebrał wiadomość i skrzywił się jakby połknął cytrynę.
- Co napisała? - nie miałam wątpliwości, kto był nadawcą.
Oto, co przeczytałam po tym, jak rzucił mi telefon takim gestem, jakby to było coś jadowitego.
Wlasnie rysuje wykresy ubytku energii w swiecie, a Xai sie bardzo cieszy, ze mu anektuje komputer. Jak ktores z Was bedzie narzekac, wysle go zeby Was pilnowal. Co to, tylko ja mam ciezko pracowac?
Kątem oka zobaczyłam, że Ellil poderwał się i zaczął wkładać kurtkę.
- Też coś - mruczał do siebie. - Nie będzie mi smarkula tym nadętym karierowiczem jeździć po dumie! Czysta bezczelność i brak wiary!
- Znowu się gdzieś wybierasz beze mnie? - zapytałam spokojnie.
- Ty możesz siedzieć i odbierać telefony - rzucił, otwierając drzwi. - Ja idę urabiać Cassie.
Co ma duma do podrywania zbzikowanej nastolatki, tego już nie jestem w stanie zrozumieć.

17 XI

- Zatkaliśmy ją! Zatkaliśmy ją! - Ellil skakał po pokoju z telefonem w ręku. Jak dzieciak - może bliżej mu do mego znajomego z Teevine niż myślałam?
- Nie ciesz się, nie ciesz - zmitygowałam go. - Jeszcze nas zapędzi do poszukiwań na następne parę lat.
- Powiedziała, że przyuważyła tego pustego gościa, który cię śledził - referował, nie zwróciwszy uwagi na moje słowa. - Ale kiedy chciała przyjrzeć się bliżej, coś nawiało z jego ciała, zostawiając chłopaczka skołowanego i nic nie pamiętającego.
- Jeśli to coś się potrafi przemieszczać, to dziwne, że nigdy wcześniej tego nie wyczuła - zauważyłam.
- Nie, nie dziwne. Sama mówiłaś, że to nie ma żadnej własnej aury, raczej pustkę zamiast niej - przypomniał mi.
- Tym bardziej. Znaleźć puste miejsce w tłumie...
- ...Może być trudne dla kogoś, kto przez długi czas myślał, że dobrze pilnuje świata - Ellil uśmiechnął się z triumfem.
- No dobrze, w porządku. Ale że ja wyczułam, a ona nie? Ani ty?
- Jesteś z innego świata - stwierdził odkrywczo, siadając w fotelu. - Może jesteś na tyle niedostrojona do naszego, że łatwiej zauważasz wszystkie zgrzyty.
- To by znaczyło, że ktoś starannie przemyślał całe to wysysanie magii - zadumałam się. - Ale w takim razie dlaczego czepiało się mnie, zamiast po cichutku czerpać z ciebie?
- Bo ja nie jestem taki miły jak ty - odpowiedział, krzywiąc się na mój atak śmiechu. - No, serio. Zaraz bym to poszczuł trąbą powietrzną.
Coś nam się w tym wszystkim potężnie nie zgadzało. Dziś dobry dzień na podsumowania, ale nie na wyciąganie sensownych wniosków... O, a także na czytanie, tęsknienie za domem i tym podobne. Coraz mocniej pada.

15 XI

Niespodziewanie łatwo było trafić do dzielnicy bez neonów. Większy problem sprawiał fakt, że Ellil od rana był nie w sosie. Dostał wiadomość od J, wyraźnie podenerwowanej wtrąceniem się jakichś sił, o których nie miała dotąd pojęcia. Pisałam już, że zapomniałam go poinformować o pewnym bliskim spotkaniu, którego doświadczyłam przedwczoraj? Chyba nie. A właśnie o to zapomnienie miał do mnie największy żal.
- Jakbyś nie zauważył, to właśnie teraz idziemy na miejsce tego spotkania - tłumaczyłam mu cierpliwie. - Może i tobie się coś ciekawego przydarzy. Albo przynajmniej poznasz swoją przyszłość.
- Ja aż za dobrze znam swoją przyszłość, dopóki tu tkwię - mruknął, ale nie raczył wyjaśnić, co przez to rozumie.
Wróżka przyjęła nas serdecznie, jeszcze bardziej obwieszona amuletami niż poprzednio. To znaczy, najpierw długo patrzyła nam w oczy i, posadziwszy nas przy stoliku, machała jakimś wahadełkiem, ale poza tym była serdeczna. Najwyraźniej oględziny wypadły na plus.
- Z czego ci powróżyć, kawalerze? - uśmiechnęła się, siadając naprzeciwko nas. - Z kuli, z ręki? Z Kart Życia czy ze zwykłych?
- Czy Karty Życia to te z symbolami wymalowanymi przez pewnego porąbańca trzysta lat temu? - zainteresował się Ellil. - O ile pamiętam, twierdził, że umie wróżyć z liści przyniesionych mu przez wiatr, czy coś takiego...
- Nie, nie przez tamtego - zaprzeczyła wróżka. - Tamten napisał podręcznik wróżenia z fusów, do czego podchodzę sceptycznie. Ale miło widzieć, że ktoś w tym racjonalistycznym świecie jeszcze się interesuje sprawami nadprzyrodzonymi. Bo nawet moja asystentka chyba bardziej się tu bawi niż wczuwa.
- Mogą być te karty - zgodziłam się, tłumiąc chichot.
- Zaraz po nie pójdę - kobieta poderwała się z krzesła i zniknęła za drzwiami. Usłyszeliśmy jeszcze jej wołanie: - Cassandro, kochaniutka, idź do klientów i zrób atmosferę!
Światło zgasło i zaczęła grać nastrojowa muzyka, a w pokoju pojawiła się młoda dziewczyna o nieobecnym wyrazie twarzy, jakby przebywała duchem w innym świecie albo po prostu nawdychała się jakichś kadzidełek. Jej strój zdobiła jeszcze większa ilość frędzli niż u szefowej, za to na szyi miała tylko jeden amulet. Oczy miała przymknięte, co znaczyło, że dobrze wiedziała jak się tu poruszać - pewnie miała ten numer wyćwiczony.
- Czy jesteście gotowi na spotkanie z Nieznanym? - zaintonowała głosem bez wyrazu.
- Jeśli faktycznie będzie to nieznane - wzruszyłam ramionami, na co chyba nie zwróciła uwagi. Uwaga ta została rozproszona przez Ellila, który gwałtownie odsunął się z krzesłem, próbując przyjrzeć się dziewczynie w półmroku i dziwiąc tym tak ją, jak i mnie.
- Cassie? - zapytał. - To ty? A cóż ty masz na głowie?
Na te słowa dziewczyna otworzyła szeroko oczy, po czym powoli podniosła ręce do włosów. Nagle wydała cienki okrzyk i rzuciła się by włączyć światło. Jak się okazało, na głowie miała zupełnie zwyczajne proste włosy do ramion, w kolorze ciemny blond. Znacznie dziwniejsza była jej reakcja na widok Ellila - wyglądała jakby nie wiedziała czy ma się cieszyć, czy płakać. Przestępowała więc tylko z nogi na nogę, wydając rozpaczliwe piski.
- Jak ja wyglądam, ale obciach - wykrztusiła wreszcie, z wyraźnym zamiarem zniknięcia w drugim pokoju.
- Hej, spokojnie - powtrzymał ją Ellil. - Skoro ja też czasem inaczej się ubieram i tu przychodzę, to dlaczego ty nie miałabyś sobie tutaj dorabiać? To jakaś ujma?
- Ale... Ale nie powiesz nikomu? - pisnęła i uznałam ją za jedną z rzeszy jego fanek poznanych w klubach.
- Nie, to żadna ujma, tylko dowodzi wszechstronności zainteresowań - powiedziałam, co wyszło mi trochę niewyraźnie, bo przygryzałam przy tym wargi. Tym samym zwróciłam na siebie uwagę dziewczyny, która na mój widok aż zesztywniała.
- Ty... TY! - zagrzmiała, jak się okazało, w imieniu całego fanklubu. - Nie dałaś za wygraną, co, stara babo?! Już ci mówiłyśmy, ale ty nadal się wtrącasz i się go czepiasz!!
Przypominała mi rozzłoszczoną smoczycę, której ktoś próbuje ukraść jaja. Zamrugałam ze zdziwieniem i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to właśnie z tą małolatą miałam uroczą wymianę zdań podczas naszej wizyty w pierwszym z klubów. Tyle że wtedy miała na głowie tęczową strzechę.
- Wybacz, ale muzyka była za głośna i nie słyszałam, co do mnie mówiłaś - uśmiechnęłam się miło, na co w niej się aż zagotowało.
- Mówiłam, że lepiej zacznij sobie szukać męża zamiast czepiać się JEGO!! - wrzasnęła, wskazując palcem na Ellila, który na te słowa wybuchnął nagłym a niepohamowanym śmiechem. Kiedy do niego dołączyłam, dziewczyna patrzyła to na niego, to na mnie, aż chyba doszła do jakichś przerażających wniosków, bo z jej oczu jak na komendę popłynęły strumienie łez. Odwróciła się, potrząsając przy tym wisiorem na szyi, który nagle jakby zamigotał i...
- Ten amulet - wymknęło mi się bezwiednie.
Dziewczyna, która już miała odejść w gniewie, znów na mnie spojrzała.
- Daj mi spokój - wyszlochała jak bohaterka tragicznego romansu. Wykorzystałam okazję i przyjrzałam się temu amuletowi. Zdaje się, że jego projektant miał wizję: połączyć kilka symboli z zupełnie różnych bajek, a na środek wsadzić wielką i tandetną imitację rubinu - bo jakoś wątpiłam, że to prawdziwy. Całość miała pewnie budzić grozę, dla mnie jednak była przede wszystkim kiczowata. Co jednak nie zmieniało faktu, że coś z jego strony wyczułam... A może to coś wyczuło nas?
- Coś nie tak? - Ellil zauważył moje zainteresowanie. - Słuchaj, Cass, pokaż no...
- NIE DOTYKAJ!! - krzyknęłam, kiedy już wyciągał rękę. Cofnął ją prędko, zdziwiony nie mniej niż ja sama. Za to dziewczyna rozszlochała się jeszcze dramatyczniej i uciekła.
- A tobie co? - mój towarzysz pochylił się do mnie nad stolikiem.
- Albo mam paranoję, albo coś tam się na ciebie czaiło - odszepnęłam mu i właśnie wtedy weszła wróżka.
- No, znalazłam wreszcie - zawiadomiła, po czym rozejrzała się z dezaprobatą. - Och, ta pannica nigdy nie będzie prawdziwym medium. Nie dość, że nie ma odpowiedniej aury, to nawet nie umie zadbać o atmosferę!
- Nie trzeba nam na siłę tworzyć atmosfery - zapewniłam szybko. - Prawdziwa stworzy się sama.
Kobieta uśmiechnęła się z ulgą, zajęła miejsce naprzeciwko nas i przetasowała karty.
- Komu powróżyć najpierw? - zapytała.
- Może nam obojgu? - zaproponował Ellil, a ja odetchnęłam. Wokół czegoś tak chaotycznego jak ja, przeznaczenia mogły co najwyżej wirować i nie pochwyciłabym żadnego nawet gdybym się bardzo starała - chyba tylko Cirnelle się łudziła, że jest inaczej... Wróżka skinęła głową i poleciła nam przełożyć karty.
- Pierwsza wróżba dotyczy tego, co zostało za wami - powiedziała uroczyście, wyciągając kartę. Zdumiałam się, widząc na niej... Rękę kładącą karty na stół. Takie zwyczajne, do gry - czterech króli. Podpis pod obrazkiem brzmiał: Hazard.
- Nie rozumiem - wróżka też wyglądała na zaskoczoną.
- Czego? - zapytałam.
- Takiej karty nigdy nie było w mojej talii - wyjaśniła zdezorientowana. - W całej historii Kart Życia nigdy o takiej nie słyszałam.
- Może to dowód, że jest pani prawdziwym medium - zachowałam pokerową twarz. - Potrafi pani sięgnąć głębiej niż pozwalają na to zwykłe skrawki papieru.
- Och, gdzieżby... - krygowała się, ale wyglądała na uspokojoną. - Cóż, druga wróżba dotyczy tego, co jest teraz.
Na wyciągniętej karcie widniała chuda postać w białej opończy, upiornie blada i z równie upiornym uśmiechem. Stała w płynącej łodzi i wyciągała szponiastą dłoń. Zanim Ellil chwycił ją w rękę, zdążyłam dostrzec podpis: Śmierć...
- A niech mnie - powiedział, przyglądając jej się, a po chwili zaniósł się dzikim chichotem. - A niech mnie, co za rzewna karykatura! Całe szczęście, że tego nie widzi!
- Nie psuj atmosfery - pohamowałam go. Pamiętam z mitologii, że w tym świecie wierzono w jakiegoś przewoźnika dusz, ale ten wariat nie musiał nawiązywać do prawdziwych zjawisk nadprzyrodzonych tak ewidentnie.
- No, w każdym razie mówiłem, że wiem, co mnie spotka - stwierdził, kładąc kartę z powrotem na stolik. - Ale to powinno się odnosić raczej do przyszłości.
- To los decyduje, nie ja - obruszyła się wróżka. - To trzecia wróżba dotyczy tego, co jeszcze przed wami.
Ostatnia karta przedstawiała dwóch ludzi idących przez noc z latarniami. Jeden z nich zauważył coś w oddali i wskazywał na to palcem. Tytuł brzmiał: Poszukiwanie.
- To jak dla mnie powinno być drugie. Ale i tak się zgadza, nie? - Ellil uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. I zaraźliwie.

14 XI

Trudno jest ganić wiatr. Wygłaszanie kazań do sił natury jedni porównaliby do gadania do obrazu, a drudzy oprotestowaliby jako próbę udowodnienia omylności Stwórcy czyli krótko mówiąc bluźnierstwo. W takim układzie ochrzanianie Ellila nie miało większego sensu. Po prostu byłam miła i uśmiechnięta, i przedstawiłam mu jak wygląda sytuacja z mojego punktu widzenia.
- Sytuacja jest mianowicie taka, że twoje poczucie misji, o ile kiedykolwiek je miałeś, blednie w zastraszającym tempie, przyćmiewane przez chęć szalonej zabawy - stwierdziłam oczywisty fakt, kiedy spożywaliśmy późny obiad w hotelowej restauracji. Mój towarzysz zaciągnął mnie tam z własnej inicjatywy, myśląc, że będę rozgniewana i trzeba mnie będzie ugłaskać. Co nie znaczyło, że się tego obawiał. Jak już pisałam, trudno ganić wiatr. I trudno oczekiwać, by coś sobie z tego robił.
W dodatku rzeczony obiad okazał się wykwintny i bardziej dekoracyjny niż jadalny.
- Sytuacja jest taka, że sama nas skierowałaś do tego miasta - odparował z równie pogodnym uśmiechem Ellil, który zapewne znalazłby sposób na szaloną zabawę nawet na bezludnej wyspie bez ani jednej palemki. - Poza tym nie uważaj mnie za nieodpowiedzialnego, albowiem mam ideę.
- Jaką ideę? - poczułam się zbita z tropu.
- Jeśli wziąć pod uwagę możliwość, że smarkula chciała nas wrobić w coś bezsensownego, żeby potem się z nas podśmiewać - zaczął wyjaśniać. - możemy zagrać jej na nerwach, olewając sprawę. Może wtedy cię wykopie z tego świata, a ja się podczepię.
- Och - mruknęłam. - Więc i ty czujesz się manipulowany?
- Oczywiście - zdziwił się. - A czy to nie było jasne od samego początku? Ale nie martw się, przywykniesz.
Spojrzałam na niego pustym wzrokiem, po czym wybuchnęłam szaleńczym śmiechem.
- Ej, no nie histeryzuj tak od razu! - czyżby próbował mnie pocieszyć? Na te słowa moja wesołość się jeszcze wzmogła.
- Nie martw się o mnie - wykrztusiłam. - Po latach bycia obiektem rozrywki dla samozwańczej największej manipulantki w światach mam pewną wprawę, naprawdę.
- To jest ktoś bardziej przewrotny od J? - ku mojemu zdumieniu ucieszył się. - Robisz mi jeszcze więcej smaku na te inne światy, wiesz?
- Już nie ma - pokręciłam głową. - W pewnym momencie poczuła, że nie ma w światach już nic do roboty i pozwoliła, by pochłonęła ją nieskończona otchłań.
- Znaczy, zginęła?
- Czy ja wiem... Różne osoby mają różne teorie - westchnęłam i wstałam od stolika. - A teraz grzecznie wrócimy do apartamentu, gdzie pozamykam wszystkie drzwi i okna, żebyś nie wyśliznął się żadną szczeliną. Jutro zabieram cię do wróżki.
- Za karę? - zainteresował się.
- Raczej dla poszerzenia horyzontów - poprawiłam. - Jak dotąd z przyjemnością chodziłeś tam, gdzie wskazałam. Chcę sprawdzić, czy teraz też.

13 XI

I love the way you move me,
But baby, you move me too fast
I dig it when you hold me,
But I want to be sure it will last
I smile when you are with me,
Even when you hold my hand
So good I can't believe it,
But I want you to understand
A woman needs a little space to contemplate,
And it always seems to me
That good things come to those who wait.
Love is on the line
Time is on our side
Want it to be right,
(Want it to be mine)
Love is on the line.
You tell me what you're feeling,
Keeping me up with the score,
You give me all I need, I couldn't ask for more.
A woman needs a little space to contemplate,
And it always seems to me
That good things come to those who wait
...

E. Górniak

Tak, już odpadłam. Przyznaję się bez bicia. Obudziłam się o niewybaczalnej porze - w okolicach południa - i okazało się, że Ellila w pokoju nie ma. Najwyraźniej kiedy urwał mi się film ze zmęczenia, odwiózł mnie do hotelu i pojechał bawić się dalej... I został aż tak długo?! W porządku, teraz przynajmniej oboje wiemy, że nie mam takiej kondycji jak on. Czy może raczej takiego instynktu przetrwania w najstraszliwszych warunkach? Rzuciłam sobie wyzwanie, że podołam i nawet będę tańczyć, i proszę, jak się to skończyło.
Z drugiej strony mógł zadziałać mój rzadko używany zdrowy rozsądek i po prostu mnie wyłączyć. Rzadko używany, ale najwyraźniej nie potrafił znieść czegoś tak niedorzecznego jak ta misja. I faktu, że się na nią zgo... No, że dałam się w nią wmanewrować. Niech on sobie lepiej poszuka sensowniejszej właścielki. Bo obecna właśnie wyrusza w miasto. Pobyć sobie trochę sama - choćby i w tłumie - i porozmyślać o rozmaitych momentach, kiedy to potrzebuję znaleźć się z dala od wszystkich oraz o tych, gdy jak na złość jestem z dala... Nieważne. Żadnych limuzyn, spacer!

...Cóż, wróciłam już, co powinnam uważać za cud. Sama trafiłam z powrotem do hotelu. Nie ma jak przyglądanie się dobrze kolejności i kolorom światełek po drodze. Co prawda przypadkiem zaszłam do dzielnicy, w której owych światełek jakimś cudem brakowało... Ale od tego chyba powinnam była zacząć, uczynić to tematem głównym dzisiejszego zapisku. I co? Czy jestem tak beztroska, czy tak odwlekam nieuniknione?
Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że ktoś za mną idzie. Oczywiście postąpiłam najgorzej jak mogłam, czyli rozejrzałam się ostentacyjnie i nie zauważyłam nikogo podejrzanego. Przypisałam więc to wrażenie ogólnej paranoi albo wspomnianej frustracji byciem daleko i nieugaszonemu pragnieniu bycia blisko. Poza tym, chodnikami szło sporo ludzi. Trudno, żeby któryś nie szedł za mną, prawda?
Tak sądziłam dopóki nie trafiłam do tej dzielnicy, która co prawda nie była neonowa, ale za to naturlanie, przyjemnie kolorowa. Obrusami na stolikach, markizami i zasłonami na wystawach. A gdzieniegdzie cekinowa. Panował gwar, ale nie musiałam się obawiać, że usłyszę muzykę bez duszy. Niestety dochodził mnie też zapach jakichś smakowitych potraw, których chętnie bym spróbowała, ale oczywiście nie wzięłam ze sobą portfela...
W każdym razie snułam się, pewnie z wypisaną na twarzy niebotyczną ulgą, aż w pewnej chwili ktoś przede mną stanął. Błyskawicznie, ledwo zauważalnie.
- Nie chcecie nas tutaj - powiedział dziwnym, metalicznym głosem. Młody chłopak, szczupły i niewysoki, poza tym niewiele dałoby się o nim powiedzieć. Chyba go kojarzyłam z wczorajszego wieczoru, kiedy próbował być wobec mnie towarzyski i zabawny w mało wyszukany sposób... Choć przez to szaleństwo świateł nie byłam wtedy pewna, jak naprawdę wyglądają ludzie widziani dokoła. W tej chwili jednak nie był już wesoły i żywiołowy. Stał sztywno i patrzył pustymi oczami.
- Nie chcecie nas tutaj - powtórzył, a wyglądało to jakby tylko poruszał ustami, podczas gdy głos dochodził z nieznanego miejsca. - I my was nie tu nie chcemy. Dobrze się składa, prawda?
Powiedziawszy to, równie szybko chwycił mnie za rękę. Uścisk miał mocny, nie dałam rady się wyrwać. A może to ja byłam taka słaba? Powczorajsze zmęczenie, czy...?
- Złe oczy! A kysz! - usłyszałam nagle donośny okrzyk, który odwrócił moją uwagę od dziwnego typa. Jego uwagę zresztą też odwrócił, co mnie zdziwiło.
Ku nam pędziła pulchna kobieta w średnim wieku, nosząca powłóczystą spódnicę, a na ramionach chustę z frędzlami. Była obwieszona rozmaitymi wisiorkami, a w ręce trzymała kij z wiechciem na czubku - i nie, nie mam na myśli miotły. Pomachała nim parę razy, a na koniec zdzieliła mojego prześladowcę w głowę. Nie uciekł ani nie kontratakował - puścił moją rękę i uśmiechnął się ironicznie. A potem odszedł jakby nigdy nic się nie stało.
Stałam oszołomiona, patrząc na wybawicielkę błędnym wzrokiem.
- No już, złotko, już - odezwała się, biorąc mnie pod rękę. - Wstąp do mnie, dam ci ziółek. Mocnych.
Mając nadzieję, że owe ziółka nie okażą się nalewką, weszłam razem z nią do budynku z obwieszoną amuletami witryną i szyldem, na którym Madame Jakaśtam reklamowała się jako wróżka i medium. Wnętrze wyglądało tak, jak mogłam się tego spodziewać - ciemno, jeszcze więcej amuletów i zapach kadzidełek.
- Snują się tacy, patrzą urocznie, siły odbierają i nawet o tym nie wiedzą - narzekała kobieta, sadzając mnie przy stoliku z obowiązkową kryształową kulą. - Ale ten, proszę ciebie, ten dobrze wiedział! Jacy to ludzie potrafią być perfidni.
- Wierzy pani w uroczne spojrzenia? - zapytałam słabo. - Często tak pani atakuje ludzi na ulicy?
- Nie, tylko tych, którzy zasługują - odpowiedziała i przeszła do drugiego pomieszczenia, chyba po te ziółka. Nie mam pojęcia czy rzeczywiście była jakimś medium, czy po prostu pogoniłaby tak każdego, kto by krzywo spojrzał. Z drugiej zaś strony, ten chłopak wyglądał i brzmiał dziwnie, natomiast nic złego ani niezwykłego od niego nie wyczułam. Nawet jeśli był tylko narzędziem w rękach czegoś - lub kogoś - ukrytego, to nie czułam...
Tak właściwie to nie czułam niczego. Zupełnie niczego. Pustkę.
- Częstuj się, kochaneczko, to przywraca siły - wróżka powróciła i podetknęła mi pod nos kubek czegoś, co pachniało przyprawami. Co mi szkodziło, spróbowałam. Smakowało podobnie do jednej z moich ulubionych herbat.
- Uch, popisujesz się soczewkami, ale i tak jesteś milutka - osądziła, spoglądając mi w oczy. - A może ty znasz moją asystentkę? Tylko dzisiaj jej nie ma... Wypiłaś już? - wzięła ode mnie kubek. - To może ci przyszłość przepowiem.
- Nie, dziękuję. Nie mam czym zapłacić - pokręciłam głową. Jeśli nawet myślała, że rzeczywiście ma jakieś zdolności, i tak nic by nie wywróżyła komuś takiemu jak ja. Do tego zdolny był chyba tylko Geddwyn. I może Cirnelle, choć ona rozdawała dary raczej według własnego widzimisię.
- Ależ to na koszt firmy! Dużo się nacierpiałaś od tego typka na ulicy, to masz teraz na pocieszenie.
Postarałam się nie wybuchnąć śmiechem, zwłaszcza przy wzmiance o tych moich cierpieniach. Ale jeśli faktycznie wziął ode mnie energię, choćby odrobinę?
- Toteż właśnie, chciałabym się odwdzięczyć za pomoc! - uśmiechnęłam się. - Pozwoli pani, że jeszcze tu przyjdę? I przyprowadzę kolegę?
- Ależ oczywiście, oczywiście! - odpowiedziała wylewnie wróżka.
W końcu opuściłam jej gabinet i wolnym krokiem wróciłam do hotelu. Nikt już mnie nie śledził.
Za to po powrocie znów nie zastałam Ellila. Zdążył wpaść w międzyczasie, ogarnąć się trochę i popędzić gdzieś indziej. Sam jeszcze do końca nie wiedział gdzie, jak wynikało z notki, którą mi zostawił.

11 XI

Ellil siedział na łóżku, wystukując coś na położonym na poduszce laptopie, ozdobionym najkejką z uśmiechniętą buźką. Przyszłam do jego pokoju, bo nie miałam ochoty siedzieć sama, a przywykłam do jego towarzystwa. Godziny przedpołudniowe spędziliśmy wożąc się po mieście limuzyną jak para gwiazd showbiznesu i zatrzymując się przed każdą potencjalną świątynią złowieszczego kultu, żeby sprawdzić pierwsze wrażenie. Szofer musiał patrzeć na nas jak na wariatów, kiedy co chwilę wysiadaliśmy i komentowaliśmy. Natomiast wieczór znów mieliśmy spędzić bardziej czynnie...
- A ty co, żyć nie możesz bez komputerów? - zapytałam na wstępie.
Nie odrywając oczu od ekranu, Ellil skinął na mnie ręką.
- Znalazłem w sieci plan imprez w tym mieście do końca roku - pokazał mi. - Nawet jeśli nie znajdziemy żadnego śladu sił nadprzyrodzonych, zdecydowanie będzie tu co robić.
- Chyba nie sądzisz, że będziemy tu siedzieć tak długo?... Zresztą ty, jak chcesz, to możesz. Ja nie mogę.
- Dlaczego nie? - zdziwił się. - Przecież i tak nie bardzo masz tu co robić.
- Tu, poza tą zwariowaną misją, nie - przyznałam. - Ale tam, na zewnątrz, czekają na mnie światy. Nie mówiąc już o tym, że muszę jak najszybciej wrócić do domu.
Mój towarzysz wyłączył i zamknął laptopa, po czym spojrzał na mnie spod zmrużonych powiek.
- Wiesz, że właściwie nic mi o tym nie wiadomo? - odezwał się jakby z wyrzutem. - Ja ci się spowiadałem jakby chodziło o życie, a ty mi niczego o sobie nie opowiedziałaś.
- Nie pytałeś - wzruszyłam ramionami. - A ja nie lubię gadać o sobie nieproszona. I tak niewiele byłoby do powiedzenia.
- Nie wierzę - uśmiechnął się ironicznie.
- O mnie samej niewiele. Bo moje życie składa się głównie z opowieści, które spotykam na swojej drodze.
- Ale podróżujesz - podjął porzucony przed kilku dniami temat. - Wiesz, zawsze byłem pod wrażeniem ludzkiej wyobraźni. Wymyślili sobie, że gdzieś mogą istnieć inne światy i próbowali je odkryć, wydostać się... Ale nigdy nic im nie wyszło, więc pozostawili to w sferze marzeń i mitów.
Usiadłam obok niego, podkulając nogi i jak zwyke odpływając we własne myśli. Zastanawiało mnie, dlaczego ten świat pozostawał zamknięty. Czy było w nim coś cennego, co za wszelką cenę nie powinno wydostać się na zewnątrz, czy raczej chodziło o sprawdzenie, jak sobie poradzi bez żadnej interakcji? Dlaczego w ogóle niektóre światy są tak odcięte od reszty rzeczywistości? Co o tym decyduje?
- J-chan mówiła, że najlepiej byłoby, gdyby ktoś cię stąd zabrał - wspomniałam. - Gdybyś trafił do innego, bardziej przyjaznego świata.
- I jesteś pewna, że nie zaszkodziłoby to temu tu? - ponowił pytanie Elil.
- Dlaczego właśnie ty się o to martwisz? Jesteś wiatrem, nie w twoim stylu pozostawanie długo w jednym miejscu. Wiatr wszędzie wieje podobny.
- Skoro tak twierdzisz - parsknął śmiechem. - Wiesz, pytam tak żeby zachować pozory.
- Jasne, jasne. Ale dobrze, coś ci powiem: wygląda na to, że nie jesteś już uosobieniem danego aspektu natury, lecz raczej jego częścią. Bez ciebie całe powietrze tutaj nie zniknie.
- Tym lepiej - ucieszył się jeszcze bardziej. - Uniknę dzięki temu dramatycznych dylematów moralnych... Zresztą i tak nie zostało mi tu wiele czasu.
Nie byłam pewna, co miał na myśli, ale wyciągnęłam rękę i zwichrzyłam mu czuprynę.
- Tym bardziej więc jest oczywiste, że właśnie tutaj coś się rozstrzygnie i to już niedługo. Skoro już zbliżają się dylematy moralne, to i na punkt kulminacyjny pora.
- Nadal nie do końca za tobą nadążam - Ellil pokręcił głową. - Wietrzysz tu jakieś wszechmocne przeznaczenie, czy coś?
- Jeszcze czego! - obruszyłam się. - Po prostu z doświadczenia wiem, że w którymś momencie to wydarzenia zaczną się dopasowywać do nas, a nie odwrotnie.
Tym razem to on uśmiechnął się figlarnie i zmierzwił mi włosy.
- A czy to nie trwa już od dawna? - zapytał retorycznie.

10 XI

Nie, nie ma tak łatwo. Dopóki nie będę miała wolnej ręki, swobody w podróżowaniu między światami, nie będę czuła, że wszystko jest tak, jak powinno. Nie mówiąc już o możliwości kontaktu z najbliższymi i dania im znać, że żyję. Nie wiem tylko czy ta swoboda zależy wyłącznie od kaprysu J, czy od czegoś innego, ukrytego głębiej (puzderko z modelem światów za żadne skarby nie chce się otworzyć). Na razie jednak nie mam czasu się dłużej nad tym zastanawiać, bo myśli skutecznie zajmuje mi plan poszukiwania świątyń złowieszczych kultów. Może i za tym kryje się coś naprawdę niebezpiecznego, ale póki co mogę stwierdzić, że dawno nie miałam takiej przygody (a może takiego towarzystwa?), która co chwilę przyprawiałaby mnie o ataki śmiechu. Dopiero od wczoraj, co prawda, ale zdążyłam ich już zaliczyć całkiem sporo. Pewnie bawiłabym się jeszcze lepiej, gdybym nie musiała wystawiać się na działanie tego monotonnego dudnienia, przez niektórych zwanego muzyką.

- Wyglądasz jak punkówa, to trochę nie ten klimat - zarzucił mi Ellil, kiedy przyszedł zaprezentować mi swój wizerunek. Spojrzawszy na niego, aż usiadłam na łóżku z otwartymi ustami. Włożył na siebie chyba ze trzy bluzki o skrajnie różnych fasonach i barwach, a także błękitne spodnie z czegoś lateksopodobnego i odblaskowe żółte buty na grubych podeszwach, jakby już i tak nie był wysoki (nie żebym miała coś przeciwko). Wspominałam już, że przypominał mi trochę starszą wersję Tileya, ale takich ciuchów nie powstydziłby się Geddwyn. Choć pewnie bardziej by uważał przy doborze kolorów.
- Ty też się świetnie bawisz podczas tej wyprawy, co? - zapytałam słabo. Dumny z siebie pokiwał głową.
- Trzeba się było ufarbować na różowo, wtedy wpuściliby cię za samą fryzurę - podsunęłam.
- Też coś - prychnął. - Nie sądzisz, że to byłoby zbyt oczywiste?

Nawet próbowałam trochę tańczyć, co mi tam. Polegało to głównie na skakaniu i machaniu jedną ręką, ale może to i lepiej, bo kiedy nie tańczę w parze, trudno mi skoordynować ruchy kończyn... Przede wszystkim snułam się po klubie i węszyłam, co tam może być chaotycznego. Wywęszyłam oczywiście jeden wielki chaos, wylewający się drzwiami, oknami i uszami, ale raczej nie o to mi chodziło. Nie pozbyłam się jednak uczucia, że faktycznie coś tam było - tylko może nie w tej chwili. Gdyby miało się to okazać wędrowne... To mogłoby znaczyć, że powinniśmy oblecieć wszystkie co bardziej zwariowane kluby w mieście, do czego jednak raczej nie będę miała siły ani cierpliwości. Za to Ellil wprost przeciwnie, choć z powodów niekoniecznie związanych z misją - stwierdził, że na demonach to on się nigdy nie znał i pognał natychmiast na parkiet. Wypatrzyłam go ponownie po dość długim czasie, otoczonego gromadką dziewczyn z włosami ułożonymi w spiralki, piramidy, antenki i inne dziwne rzeczy (na cukier?). Wpatrywały się w niego maślanymi oczami i nie chciały puścić go z parkietu. Nie jestem pewna czy zaimponował im jego oryginalny image, czy raczej odkrywczość w dziedzinie tańca (czyt. zerwanie ze wspomnianym machaniem ręką i tańczenie normalnie). W każdym razie cudem się do niego dopchałam i wyrwałam temu rozszalałemu stadku, choć przy okazji musiałam stawić czoła najbardziej rozszalałej wielbicielce - nastolatce z tęczowymi włosami - która próbowała się ze mną kłócić. Nie odpowiedziałam, bo nie chciało mi się krzyczeć.
Aha, zamyślałam zakup jakiegoś napoju, ale się wstrzymałam po zobaczeniu, co jest do wyboru. Też miały neonowe kolorki.

9 XI

Ellil zaszalał i załatwił luksusowy apartament z dwiema sypialniami. W ogóle całe miasto, do którego dotarliśmy wczoraj wieczorem, wyglądało jakby mieszkały w nim same szychy. Albo ludzie żyjący ponad stan. Albo po prostu lubiący imprezować. I było pełne neonów - w czasie jazdy nie mogłam od nich oczu oderwać.
Leżałam na pościelonym już łóżku - szerokim prawie jak to u Clayda w Melgrade i jeszcze bardziej miękkim - a obok mnie spoczywała otwarta książka od Moriany. Obudziłam się z myślą, że koniecznie muszę ją poczytać, tymczasem jednak przypłynęły do mnie dziwne myśli, którym, właściwie wbrew woli, dałam się ponieść. Miałam wrażenie, że rozdzieliłam się na dwa różne "ja", przy czym jedno czuje się tu - w tym świecie, czy w jakimś szerszym znaczeniu? - zupełnie na miejscu, a drugie wręcz przeciwnie. Tylko nie wiedziałam, które z nich jest właściwsze i prawdziwsze.
- Hej, czemu tak zbijasz bąki? - otworzyły się drzwi i mój towarzysz wetknął przez nie głowę. - Co robisz w taki obiecujący dzień?
- Leżę i czekam na moment, w którym się niespodziewanie załamię - powiedziałam apatycznie.
- Skoro niespodziewanie, to nie ma sensu czekać - Ellil podszedł, chwycił mnie za rękę i podniósł do pozycji siedzącej. - Mamy szukać źródła mocy, nie pamiętasz?
- W takim miejscu to jak szukanie igły w stogu siana - skrzywiłam się.
- Sama się upierałaś, że musimy się zatrzymać w tym mieście - przypomniał. - Argumentowałaś, że potrafisz wyczuć chaotyczną moc i opowieść cię wzywa. Trzeba się w takim razie tego trzymać!
- Musiałam być naprawdę śpiąca, skoro tak bredziłam i nic nie pamiętam.
- No to przypomnisz sobie w trakcie szukania. Tylko czy będziemy szukać w miejscach najbardziej niepozornych i niespodziewanych, czy wręcz przeciwnie?
- Ha, łapiesz mój sposób myślenia - zdziwiłam się mile. - Zacznijmy od wręcz przeciwnie. Wiesz, jak moc demoniczna, to trzeba znaleźć jakiś mroczy kult ze złowieszczą świątynią...

- Tam? - Ellil patrzył z powątpiewaniem to na mnie, to na budynek. Oprócz obecności neonów, był jeszcze przeraźliwie różowy. I w graffiti.
- Coś nie tak? - wzruszyłam ramionami. - Złowieszczy jest, gromadzi szeregi wyznawców i dochodzą z niego potępieńcze dźwięki. Wszystko się zgadza, nieprawdaż?
- To się nazywa nowoczesna muzyka taneczna - poprawił mnie jakbym była staromodną sztywniarą, nieznoszącą techno. Co zresztą jest prawdą.
- Wszyscy wiedzą, że podstęp i nowoczesność to wymysły diabelskie. Tym bardziej więc się zgadza.
- I naprawdę myślisz, że tam możemy coś znaleźć?
- Mam jakieś mgliste przebłyski - przyznałam. - Albo to coś jest bardzo słabe, albo w tej chwili tam tego nie ma.
- Wszystko jedno, i tak dzisiaj tam nie wejdziemy. Tu jest napisane, że dzienna liczba wejść jest ograniczona.
- I może jeszcze przyjmują tylko elitę?
- Zależy, co za ową elitę uważają - Ellil uśmiechnął się pod nosem. - Jak się zrobię na króla parkietu, to mnie z pocałowaniem ręki wpuszczą. Bo ty nawet nie będziesz musiała się zbytnio wysilać, już wyglądasz na zagorzałą kultystkę.
Czy powinnam się bać? Cóż, lepsze to niż czekanie aż któreś ze wspomnianych "ja" zacznie dominować.

7 XI

Już zdążyliśmy zmienić państwo i to nieistotne, że nie posiadam paszportu. Mój osobisty szofer i towarzysz niedoli potrafi przekroczyć granicę tak, że nikt tego nie zauważa.
Jedziemy z zawrotną prędkością, która nie zmienia się niezależnie od terenu, a mimo to wciąż jesteśmy w jednym... No, w trzech kawałkach. Kiedy robimy gdzieś postój, natychmiast doskakują różni ludzie i dopytują się, co nasz środek transportu ma pod maską - bo ponoć z zewnątrz wygląda jak kupiony w czasach, gdy jeszcze nikt na możliwość t a k i e j jazdy nie wpadł. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest zdezelowany, o nie. Ale różni się fasonem od innych samochodów. Nosi wymowne imię "Pędziwiatr", ma zaskakująco wygodne siedzenia, a z lusterka zwiesza się chmurka, która zmienia kolory w zależności od temperatury i wilgotności powietrza. Nie wiem na jakie, na razie pozostaje paskudnie szara.
Nie mogę zrozumieć tego, że podczas jazdy czuję się bezpieczniej niż swego czasu w moim własnym samochodzie z Lexem za kierownicą. Może i nie zawsze miał otwarte oczy, kiedy prowadził, ale przynajmniej nie jeździł jak wariat.

- To bez sensu - oznajmił Ellil, bardziej wspomnianej chmurce niż mi. - To zupełnie poroniony plan.
- Skoro tak uważasz, to dlaczego zgodziłeś się w to włączyć? - zdziwiłam się ja, a nie chmurka. - Nie mów, że aż tak się boisz J.
- Mówię, że jest nielogiczny, a nie na przykład nieprzyjemny do wykonania. Takie bezsensowne plany są najciekawsze, bo najbardziej nieprzewidywalne - posłał mi ten swój stopniowy uśmiech, który zakończył się wyszczerzeniem zębów. Już wiem, kogo przywodził mi na myśl ten uśmiech i delikatna twarz - oczywiście duchy żywiołów Zachodu. Gdyby Tiley zdecydował się wreszcie trochę wydorośleć, może byłby podobny do Ellila.
Cóż, jak dotąd wszystko przebiegało zupełnie przewidywalnie. Jechaliśmy... Jechaliśmy... Jechaliśmy...
- Opowiedz mi coś - uśmiechnęłam się najładniej jak tylko byłam zdolna. - Pędzimy tak przed siebie bez celu, nawet nie mam czasu podziwiać widoków, więc chociaż coś opowiedz.
Mój towarzysz oderwał swe ciemnoniebieskie oczyska od drogi i wytrzeszczył je na mnie w sposób, który zwykle określa się "jak cielę na malowane wrota".
- Jakich widoków?! - wykrztusił, trochę mnie zaskakując. A jednak, po chwili namysłu, skłonna byłam przyznać mu rację. Jechaliśmy autostradą w pochmurny wieczór, więc na atrakcje nie miałam co liczyć.
- Tym bardziej - wydęłam usta. - Poza tym jesteś w tej chwili jedyną osobą, która może mi dopowiedzieć do końca waszą mitologię. Miałabym przepuścić taką okazję?!
Przewrócił oczami i mruknął pod nosem coś w obcym języku. Już myślałam, że zostanę bezczelnie zignorowana... A jednak nie.
- Nastał taki czas, w którym nieśmiertelni zaczęli tracić kontrolę nad światem - zaczął. - Tak jakby... Nie byli już potrzebni do istnienia tym aspektom rzeczywistości, które uosabiali. O, już nagmatwałem - dodał ze złośliwym błyskiem w oku.
- Nic a nic - zaprzeczyłam radośnie. - Pytanie tylko, jak ty się temu oparłeś.
- Może byłem zbyt ciekawy świata, żeby dać się ułożyć grzecznie do wiecznego snu - wzruszył ramionami. - Tak się fajnie zmieniał, ludzie tyle się potrafili nakombinować, żeby ułatwić sobie życie... Chciałem na to popatrzeć. Może się włączyć.
- Ciągle mówisz w czasie przeszłym. To znaczy, że już się nie zmienia? Czy raczej, że niefajnie?
Skrzywił się, chyba nie mając ochoty odpowiadać. Uratował go od tego sygnał telefonu.
- Co, znowu cię wzywają do nagłego przypadku? - zaniepokoiłam się.
- Nie, J nas pilnuje - prychnął Ellil. - Zawiadamia, że jesteśmy lenie patentowane i że w razie problemów mamy dzwonić do Xaia, pod podany numer. Jeszcze czego, żadnego deptania po ambicji!
- Kto to jest Xai?
- Śliski typ - mruknął. - No to o co j e s z c z e chciałabyś zapytać?
To był wyraźny znak, że poprzednie pytanie puścił mimo uszu.
- W każdym razie udało ci się nieźle urządzić w ludzkim życiu - podjęłam.
- A żebyś wiedziała. Oczywiście coś za coś i nie jestem już tak przepakowany pod względem mocy. Jak mówiłem, rzeczywistość zaczęła się od nas uniezależniać... Ale to akurat mi nie przeszkadza jakoś specjalnie.
- A czy ktoś jeszcze poza tobą nie zapadł w sen i pozostał wśród ludzi?
- Wiem o co najmniej dwojgu - zamyślił się Ellil. - Nie widujemy się raczej, świat jest na tyle duży, byśmy nie wchodzili sobie w drogę, ale... Wiem.
Na te słowa ja też się zadumałam i uśmiechnęłam do wspomnień. Nie jestem pewna, czy to był wesoły uśmiech.
- Było w pewnym świecie dziewięcioro bogów - zaczęłam monotonnym głosem. - Oni też w którymś momencie zaczęli tracić... Może nie moc, ale osobowość. Troje z nich zdecydowało się zatem żyć we względnie ludzkiej postaci, by o nich nie zapomniano.
- I co?
- I kiedyś w końcu odkryli istnienie innych światów i udało im się wyrwać poza własny - dokończyłam. - Potem dwoje z nich wróciło jednak do domu, ale trzeci nie czuł się już tam niezbędny i został. Przemierzał światy w poszukiwaniu własnego miejsca.
- Można tak? Można na zawsze zostawić świat, razem z którym się powstało? Dla którego się powstało i nawzajem? - Ellil zwrócił się do mnie z dziwnie zmienioną twarzą. Nie z niepokojem, raczej z... Ekscytacją? Oczekiwaniem? Ale ja słuchałam jednym uchem, myśląc jednocześnie o Aeiranie, o Ivy, o Jasności i Pieśni... Odnosząc nagłe i nieprzyjemne wrażenie, że to wszystko zostało daleko za mną.
Moje myśli przerwało gwałtowne szarpnięcie pojazdem. Choć miałam zapięte pasy, i tak rzuciło mną jak szmacianą lalką. Zdaje się, że Ellil omal nie wpadł na jadący przed nami - dużo wolniej - samochód i skręcił dosłownie w ostatniej chwili. Cudem.
- No i coś ty narobiła?! - wygarnął mi, gdy już było bezpiecznie.
- Ja narobiłam?! - zdenerwowałam się. - Trzeba było patrzeć na drogę!
- To trzeba było mnie nie zagadywać - wytknął, a po paru sekundach odebrał kolejną wiadomość. Przeczytał i podsunął mi telefon z głośnym prychnięciem.
I nie baw sie w pirata drogowego, bo nie po to Cie tak ladnie rekomendowalam, zebys mial sie jednak rozbic. J.

4 XI

Trudno, bym nie zauważyła pewnej regularności, po tylu spotkaniach z tą dziwną dwójką, po tylu rozmowach, które przynosiły więcej pytań niż odpowiedzi. Powiedziałabym nawet, że kręcenia się w kółko. Ale dziś, kiedy spotkałam się z J, przyszło do mnie długo oczekiwane wrażenie, że jakiś trybik się poruszył.
- Co byś zrobiła jako pierwsze, chcąc uchronić świat przed utratą magii? - zapytała w czasie spaceru po parku. Zachowywała się jak na siebie wyjątkowo serio, choć ciągle była to taka dziecięca, zabawna z wyglądu powaga.
- Starałabym się dowiedzieć, kto lub co ją z niego wyciąga - odpowiedziałam po namyśle.
- A jeśli to jest niewykrywalne?
- Wtedy nie wiem. Może znalazłabym innych z czarodziejską mocą i założylibyśmy Koalicję Przeciwko Uciekającej Magii - wzruszyłam ramionami i opatuliłam się mocniej szalikiem. Zdecydowanie wolę golfy; szaliki, zwłaszcza długie, mają swój sens głównie... Głównie... Nieważne.
- No to nie ma problemu! - ucieszyła się J. - Poszwendasz się trochę po świecie, poszperasz...
- Nie poszwendam się - przerwałam. - Poza wszystkim innym, nie mam transportu.
- Jak to nie masz? Przyciągnie się Ellila za ucho, on ma samochód, którego jakimś cudem nie rozbija o każde napotkane drzewo - roześmiała się. - Jak go przestaniesz onieśmielać, to on przestanie ci uciekać.
- Przestanę co? - wyjąkałam. - Czy mówimy o tej samej osobie, z którą się niby miałam pobić? O srebrnobłękitnym czupiradle, któremu kupiłaś rysunek? To już nieaktualne?
- Gdybyście się mieli pobić, już dawno byście to zrobili - prychnęła dziewczynka (zauważyłam, że gdy mówiłam o rysunku, błyskawicznie odwróciła wzrok). - Nie, ja raczej miałam nadzieję, że któregoś dnia zjawi się ktoś z zewnątrz i go z tego zadymionego świata zabierze.
- Na przykład ja?
- Nie wiem - zapatrzyła się gdzieś w dal. - Może ty, a może ktoś inny. Nie wiem jak powinno być.
Na to nie znalazłam słów, bo sama nie raz i nie dwa zastanawiałam się nad tą sprawą bezowocnie. Nigdy nie wiadomo, kiedy ustawianie opowieści tak, jak p o w i n n a przebiegać, okaże się dla niej zbawienne, a kiedy wręcz przeciwnie, zrobi jej krzywdę. Tym razem zresztą nie myślałam o tym długo, bo uzmysłowiłam sobie coś jeszcze.
- Czekaj, czekaj - zaczęłam powoli. - Dlaczego to ja mam jeździć po świecie i szukać? Czemu ty tego nie zrobisz?
- Bo ja jestem tylko małym i niewinnym dzieckiem.
- A małe, niewinne dzieci wzbudzają najmniej podejrzeń - aha, akurat. Jeśli, jak przypuszczałam, była kimś w rodzaju Xelli-Mediny tego świata, każda słodka minka tylko ją demaskowała.
- Ale skoro już pojawiłaś się ty, która czujesz się tu okropnie nieszczęśliwa i nie masz co robić...
- Chyba już ustaliłyśmy, że jestem tu niezapowiedzianym gościem - przypomniałam.
- Niezapowiedziani goście bywają prawdziwym darem od losu - skwitowała J. - Wybierz się więc do biblioteki i przedłuż sobie te książki, bo kto wie, kiedy tu znowu wrócisz.
Doprawdy, wiele bym dała, by poznać tajemnicę owych książek. Bo że jakąś mają, to pewne. Same w sobie frapują mnie nawet bardziej niż problemy z magią w tym świecie, chociaż to się pewnie zmieni, kiedy już wyjadę w podróż. Nawet bardziej niż moje własne problemy z magią, choć to akurat powinno mnie martwić najbardziej.

...Czy ja właśnie napisałam, że wyjadę w tę podróż?! Do licha, przecież nawet nic ostatecznie nie obiecałam!

1 XI

Kiedy wróciłam z rytualnego już spaceru po parku - wywiana i wytrzęsiona - właścicielka pensjonatu poinformowała mnie od drzwi, że przyszedł jakiś bardzo przyjemny młodzian i pragnie się ze mną widzieć. Musiałam wyglądać idiotycznie, robiąc całą serię skrajnie różnych min, zanim wreszcie zdecydowałam się na tę zadowoloną. Słuszna to była decyzja - kiedy weszłam do jadalni, czekający tam gość od razu odwzajemnił mój uśmiech. A potem zamrugał i skrzywił się jak po cytrynie - czyżby przybył z zamiarem udawania groźnego i spłoszenia mnie w rewanżu?
- Dobry wieczór - powiedziałam, powstrzymując się od śmiechu. - Zapraszam do mojego pokoju.
Srebrnowłosy podniósł się z krzesła i przejechał dłonią po włosach w geście bezradności. A potem znowu się uśmiechnął - dziwnie znajomym uśmiechem, z początku powściągliwym i stopniowo rozjaśniającym całą twarz - i poszedł za mną na górę. Tym razem był bez garnituru, za to w jasnej kurtce, z mnóstwem przyczepionych do niej kolorowych znaczków. I z równie ozdobionym plecakiem.
- Pamiątki z podróży - zrobił zabawną minę, widząc, że się przyglądam. - Byłem chyba na całym świecie.
- Zazdroszczę - szepnęłam w zachwycie. - Od kiedy tu jestem, nie ruszyłam się poza to miasto. Brak mi mapy i transportu.
- To znaczy, od kiedy? - podchwycił prędko.
Usiadłam na łóżku, wskazując mu miejsce obok siebie.
- Od trzech miesięcy.
- A wcześniej...?
- Jaka odpowiedź będzie bardziej wiarygodna? - podparłam brodę rękami i zapatrzyłam się w okno, zastanawiając się, po co on tu właściwie przyszedł.
- Najlepiej ta prawdziwa. Jaka inna?
- W porządku. Przerzuciło mnie do tego świata z mojego domu - wyjaśniłam. - Nie mam pojęcia jak ani dlaczego.
Milczał przez chwilę, wreszcie zapytał:
- Jak tam jest? W innych światach, znaczy.
- Czasem podobnie jak tu, innym razem magicznie i baśniowo, a jeszcze inne są jak z koszmarów. Wystarczy poczytać fantastykę, żeby się dowiedzieć.
- Nasza fantastyka jest czysto ludzkim wymysłem. A magię... Ciągle pamiętam, ale nikt nigdy nie wpadł na to, że można by wybrać się poza ten świat i odkrywać inne. Też wyłoniły się z Chaosu?
- Jeśli są takie, które zaczęły się w inny sposób, pewnie dobrze się kryją - roześmiałam się. On również, ale był to dziwnie gorzki śmiech, nie pasujący do niego. Później znowu rozważał moje słowa w ciszy.
- Dlaczego nagle tak szczerze ze sobą rozmawiamy? - zapytał niespodziewanie. - Dlaczego mówisz mi to wszystko i nie obawiasz się, że okażę się niegodny zaufania? Albo, że cię wyśmieję?
- Chyba od początku rozmawialiśmy ze sobą szczerze? - zauważyłam.
- Może. Nie wiem. Dziwnie mi z tym - mruknął. - Ostatni raz rozmawiałem z kimś poważnie, kiedy... Nie, to ze mną poważnie rozmawiano. Z czego niewiele sobie robiłem.
- Chyba wyczułam w tobie pokrewną duszę - wyjaśniłam. - A może po prostu chciałam z kimś pogadać od serca. Kiedy rozmawiam z tą małą, czuję się na niepewnym gruncie, a reszta świata jest jakby zbyt... Rzeczywista?
Zanim jeszcze skończyłam mówić, zobaczyłam jak srebrnowłosy marszczy brwi i tylko czeka, kiedy mógłby się wciąć.
- Mała - powtórzył. - Właśnie. Mały rudzielec z podwijanymi włoskami i fioletowymi oczami? Reaguje na "J"?
- Blondyneczka z warkoczami, ale reszta się zgadza - odpowiedziałam niepewnie.
- Nie strasz! Nie wyobrażam jej sobie z jakimiś niewinnymi warkoczykami! - ku mojemu zdziwieniu parsknął śmiechem. - Ale w zasadzie mogłem się spodziewać, że potrafi zmieniać wygląd.
- A może po prostu różne osoby widzą ją inaczej? - podsunęłam. - Kim ona jest? Albo czym?
- Sam chciałbym wiedzieć, a przecież znam ją niemal od kiedy pamiętam. Pokpiwała zarówno z bogów jak i z demonów, ale żadnej przynależności nie deklarowała.
- Może też jest z innego świata. Dlaczego nigdy jej nie spytałeś?
- A myślisz, że by odpowiedziała wprost?
Tym razem ja parsknęłam śmiechem. Swoją drogą ciekawe, ile w takim razie to "dziecko" ma latek. A może jest bezwiekowe...
- No, w każdym razie smarkula znów wyłudziła ode mnie kieszonkowe, po czym poszła na rynek, kupiła ten dziwny obrazek i wcisnęła mi - zaczął srebrnowłosy ni w pięć, ni w dziewięć. - A dwa dni później spotkałem ciebie i wyjechałaś z czymś, że jestem wytworem twojej wyobraźni, czy coś takiego. I co niby miałem myśleć?
- Nie mojej - zaprzeczyłam szybko. - Znaczy... Czekaj, jaki dziwny obrazek?
- No właśnie. Miałem ci go pokazać i zapsypać pytaniami, ale byłaś zbyt gościnna i zbiłaś mnie z tropu - sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego niezbyt dużą kartkę w antyramie. Spojrzałam na nią i wciągnęłam powietrze ze świstem.
Pisałam już o mojej wizji, prawda? Otóż obraz przedstawiał obie postacie, które się w niej pojawiły. Mojego nowego znajomego we własnej osobie, stojącego na tle zachmurzonego nieba i patrzącego w górę. Czarnowłosą dziewczynę - starsze wydanie Djellii Avrei, dziewczynki z mojej dawnej opowieści? - uczepioną jego ramienia. A drugiego ramienia trzymałam się ja sama, roześmiana i jednocześnie bojąca się, że porwie mnie wiatr. Bo wiatr był tam zauważalny, wyczuwalny... A cały rysunek był wykonany ołówkiem, zarówno zwiewny i żywy, wręcz wyskakujący z kartki. Od kiedy pamiętam, znałam tylko jedną osobę potrafiącą tak rysować.
- Mogę to pożyczyć? - odezwałam się cicho, jakby słowa choć trochę głośniejsze mogły rozwiać tę wizję.
Srebrnowłosy podał mi obraz bardzo ostrożnie. Nie jak cenny skarb, ale jak coś niebezpiecznego, co w każdej chwili może ugryźć.
- Czy to znaczy, że możesz mi coś... - zaczął, ale w tej chwili coś w jego plecaku zaczęło wygwizdywać jakąś szaloną muzyczkę. Westchnął i wyjął przeuroczy srebrzysty telefonik, który przypominał puderniczkę. Na luste... ekraniku ukazała się wiadomość, której nie przyjął z zadowoleniem.
- Nie ma jak sprawy zawodowe, wcinające się w każdą inną sferę życia - westchnął sentencjonalnie - No nic, sam się w to wpakowałem. Teraz muszę lecieć na drugi koniec świata, żeby znów wojować z komputerami.
Wstał z łóżka i otworzył okno, przeciągając się jak po długim śnie.
- No to na razie - uśmiechnął się do mnie, zanim zaprotestowałam przeciw roztrącaniu moich rzeczy przez wichurę. - Wkrótce znów się zobaczymy, obawiam się.
A potem chwycił plecak, pomachał mi, przesadził parapet i wyskoczył. No nie, ja sobie wypraszam! Podbiegłam do okna, ale nigdzie już go nie zobaczyłam, zamknęłam więc i zatrzasnęłam okiennice. Ciekawe jak teraz wytłumaczę właścicielce pensjonatu nagłe zniknięcie gościa...