28 VIII

- Pobudka, ale już! - J i Ellil wisieli mi nad głową.
- I bardzo dobrze - spojrzałam na nich w miarę przytomnie. - Bo miałam straszny sen, w którym wręczałam Arkii zaproszenie na swoje wesele.
- To faktycznie straszny sen - stwierdził bóg wiatru z przekąsem. - A teraz wstawaj, bo załoga się pokazała i Arkia się na nich boczy, że przybyli sferolotem, a nie dorożką.
- A to takie istotne? - wymruczałam, na co oboje spojrzeli na mnie zdegustowani.
- A kto mi mówił, bym się wczuł w baśń? - wytknął mi Ellil.
- Kto się obruszał, że nie patrzę po dziecięcemu? - dołączyła J.
Zakryłam oczy ramieniem, choć tak naprawdę miałam ochotę schować głowę pod poduszkę.
- Dobra, to mam tam iść i boczyć się na nich z Arkią, czy raczej ich przed nią ochronić?! - jęknęłam. - Wypad, jak się dobudzę, to zdecyduję.

Wszyscy czworo byli cali, zdrowi i zadowoleni z życia. Zwłaszcza Djellia.
- No to pewnemu światu dojdzie nowa legenda - oznajmiła. - A raczej już dochodzi. Czuję się współtwórczynią legendy.
- Na pewno masz prawo się tak czuć? - mruknęła sceptycznie Leesa. - W końcu ta moc... Jest w tobie tylko tymczasowo.
- Do tej pory ani Deuce tego ze mnie nie wyjął, ani nikt mnie przez to nie ścigał.
- Jasne, poza Wędrującą Ciemnością...
- W każdym razie znaleźliśmy tam wyspę, sporą, ale wyraźnie bezludną - podjęła Lona z westchnieniem, ale minę miała nawet pogodną. - Nawet miała własne góry, a parę więcej w tę czy w tamtą nie zrobiło różnicy.
Arkia tymczasem stała w pewnym oddaleniu, niby to wpatrując się w okno, a jednak czujnie nas słuchając. Byłam pewna, że kiedy wyjedziemy, pójdzie do teleskopu i dokładnie obejrzy sobie tamten świat.
- Proszę, zwracam - Djellia podała mi pudełeczko z miniaturą. - Inaczej chyba bym się uzależniła od ciągłego wpatrywania się.
Uśmiechnęłam się, dobrze ją rozumiejąc.
- Jakie teraz macie plany? - zagaił Ellil, szczerząc zęby.
- Noo... - Kylph udał, że się zamyśla. - Moglibyśmy potowarzyszyć wam do świata pełnego elfów. I tak nie mamy nic lepszego do roboty...
- A może zaczniesz od Wenden, co, Kulfon? - zapytała Leesa, uśmiechając się uszczypliwie. - Masz pełno elfów tuż pod nosem.
- Ani słowa o tym mieście - ucięła ni stąd, ni z owąd Arkia. - Nie po to wygoniłam Riena, który godzinami tam zaglądał przez teleskop...
- Ładnie to tak wyganiać swojego asystenta, a potem się oburzać, że nie przyjechaliśmy bryczką? - wtrąciła Djellia, ale nie dostała odpowiedzi.
- Dlaczego chcecie się tam z nami udać? - zainteresowała się J, lekko zawiedziona, że nie usłyszała jeszcze o szczegółach przeprowadzki.
- Bo Lona zna trochę tamte tereny, odkąd się tam szwendała z Ellilem wiosną - wyjaśnił jej ochoczo Kylph. - No a my też chcemy je wreszcie poznać.
- Że co?! - po usłyszeniu takiej rewelacji natychmiast złapała boga wiatru za fraki. - To ty już tam byłeś i ani słowa nie powiedziałeś?!
- No jak to ani słowa? - bronił się. - Przecież wygadałem wszystko, czego się dowiedziałem o tych wysysaczach magii, nie?
- Ale ta relacja była tak nieskładna, jakbyś usłyszał z trzeciej ręki!
- Z trzecich ust - poprawiłam, a Ellil popatrzył na mnie z wyrzutem.
- Poprzednim razem Lona nie chciała nas zabrać - powiedziała Leesa. - Ale teraz to sobie odbijemy.
- Dlaczego nie chciałaś? - zapytałam.
- Wędrująca Ciemność często podlatuje za blisko - odpowiedziała Lona. - Nie mogłam narażać Djellii.
- A teraz możesz?
- Nie, no daj spokój - roześmiała się sama zainteresowana. - Byłam tam już dwa razy. Myślisz, że to jeszcze mnie ruszy?

27 VIII

Dotarliśmy do wieży, którą porastają powoje, choć ciągle trwa zima. Do której ciągle można dojechać dorożką po zaczarowanej drodze, nawet jeśli woźnica patrzy na nas spode łba. W świecie, który nadal istnieje - bo nie przypuszczam, by kiedykolwiek miało go zabraknąć. W drodze Rien, asystent Arkii, poinformował mnie, że widział przez swój teleskop - najwyraźniej o większym zasięgu niż mi się wydawało - jak kilka okolicznych światów zniknęło i nikogo to nawet nie obeszło. J sprawiała wrażenie, że ją ten fakt osobiście obraził, natomiast Ellil, który faktycznie się do nas doczepił, zadumał się głęboko i już tak został. Dotąd snuje się cicho i udaje, że go nie ma - widocznie nie chce jeszcze raz podpaść tutejszym siłom Natury.
Zawiedziona byłam, że nie zastaliśmy jeszcze Lony i reszty, ale być może zgubią oni po drodze parę dni, tak jak my. Spytałam Arkię, co się dzieje z takimi zagubionymi dniami, ale wtedy wciął się Rien i burknął nieuprzejmie, że idą do Wędrującej Ciemności, na użytek bogów bawiących się czasem. Na to czarodziejka prychnęła i wyprosiła go z komnaty.
- Jest zły, bo burmistrz Wenden się niedługo żeni - skwitowała, ale ani nie wytłumaczyła, ani nie sprostowała jego słów.
Wbrew pozorom okazała się bardziej rozmowna niż poprzednim razem, choć oczywiście kiedy schodziło na tematy ratowania światów, zaraz milkła. Można z nią za to było pogawędzić o ciuchach i technice. Serio piszę, niech zostanie to odnotowane dla potomności. Ach, i o jej siostrach. To znaczy, opowiedziała nam wszystko, co już wiedziałam o Jyoti i Yae oraz wszystko, czego się domyślałam odnośnie jesiennej siostry, Nineveh.
Że nie opowiedziała niczego, czego sama nie wiem, to dość oczywiste, prawda?

- Jak myślisz, co to może być? - zapytałam, pokazując czarodziejce Światło Przewodnie.
Delikatnie ujęła je w dłonie - rozbłysło na moment - i oddała mi, uśmiechając się z rozbawieniem.
- Dlaczego sądzisz, że znam odpowiedź na to pytanie? - zwróciła się do mnie.
- Bo pewnie wiesz więcej niż mogłabym przypuszczać - odpowiedziałam. - Bo to oczywiste, że sporo w życiu widziałaś.
- Dlaczego nie zapytasz tej, która najpewniej stoi teraz za drzwiami i podsłuchuje? - Arkia nie przestawała się uśmiechać. - Ona jest starsza niż większość światów, mogła nawet widzieć więcej niż ja.
- Ale kiedy mowa o rzeczywistościach, ona wypiera się, że coś wie - roześmiałam się. - A ty tylko milczysz.
- Może wolę milczeć niż przyznać się do niewiedzy? - odparowała. - Wiesz, skąd się wziął ten przedmiot i kto go stworzył. W takim razie wiesz wszystko.
- Tego nie może być tak mało! - zaprotestowałam.
- Może, dopóki nie jesteś u siebie - stwierdziła Arkia i nalała mi jeszcze herbaty. - O czym jeszcze chciałabyś ze mną porozmawiać?
Westchnęłam, wiedząc, że więcej u niej nie wskóram, a przynajmniej nie w tym momencie. O tak, na pewno wiele widziała, ale wyraźnie nie czuła się upoważniona do dzielenia się z innymi tymi widokami. A jednak nie mogłam się powstrzymać.
- Kylph sugerował kiedyś, że byłyście kiedyś porami roku - wypaliłam. - Wiedział, co mówi, czy to tylko takie bajanie?
Uśmiech na twarzy czarodziejki zgasł; teraz już tylko patrzyła na mnie badawczo.
- Nie bardzo - powiedziała po namyśle.
- Wielkie dzięki - prychnęłam. - Nie bardzo wiedział, czy nie bardzo bajanie?
- Jedno i drugie - odpowiedziała. - Raczej będziemy.

23 VIII

Stukot kopyt zabrzmiał znienacka, w mieście, po którego ulicach rzadko biegały konie, ale okoliczni ludzie już się przyzwyczaili i nauczyli spychać na skraj świadomości. Kara klacz wyłoniła się znikąd, przy akompaniamencie melodii, nuconej przez piękną amazonkę w koronkowej sukni. Zatrzymała się pod tym samym domem, co zwykle, po czym anielica zsiadła z gracją. Nie miała skrzydeł, bo anioły nie zawsze muszą je mieć, zależnie od wyobrażeń ludzi, którzy kreują ich ziemskie postacie. Zresztą jeśli ma się do dyspozycji niezwykłego wierzchowca, po co komu skrzydła?
Anielica nie zdążyła nawet dojść do drzwi, kiedy otworzyły się i wypadł przez nie herold. Tym razem nie miał na sobie wielobarwnej kurtki, która wypełniłaby żywymi kolorami szarą dzielnicę; wyglądało na to, że bardzo się spieszył... Albo był czymś wystraszony. Albo jedno i drugie.
- No więc? - zapytała anielica głosem, który nawet najbanalniejszemu zagajeniu mógł nadać niezwykłe znaczenie. Gdyby sytuacja temu sprzyjała, herold natychmiast by się uspokoił i słuchał jej z zachwytem, a może i zagrał na swojej lutni. Jednak to nie był odpowiedni czas.
- Gdzie ostatnio widziałaś Światło Przewodnie? - zapytał z zaniepokojeniem. - Szukam go po całym domu i nie mogę znaleźć.
- Gdzie j a widziałam? - zdumiała się, potrząsając czarnymi lokami. - Tam, gdzie mi je pokazałeś. Potem ci przecież oddałam do rąk własnych.
Herold zmieszał się wyraźnie. Wiedział, że zachowuje się jak ostatni dureń, był też jednak świadom, że jego towarzyszka nie będzie mu tego wypominać.
- Położyłem je wtedy w widocznym miejscu - powiedział żałośliwie. - A dzisiaj patrzę i nie ma.
Ona podeszła i odgarnęła mu rozwichrzone włosy za szpiczaste ucho. Ten czuły gest odrobinę go uspokoił.
- A jesteś pewien, że nie zawiozłeś go z powrotem na Krawędź? Albo że po prostu sam go sobie nie zabrał?
- Dopiero co byłem na Krawędzi - skrzywił się herold. - Streszczając tę długą i przemiłą wizytę: tam Światła nie ma.
Anielica nie zamierzała jednak przejmować się tym zanadto.
- Zrobi sobie nowe - uśmiechnęła się. - Ma przynajmniej absorbujące zajęcia: jak nie szuka artefaktów, to je stwarza...
- Przypuszczam, że niedługo przyjdzie czas na jeszcze ciekawsze zajęcia - powiedział herold ponuro.
- Tym lepiej, tym lepiej. Bezczynność jest dla was obu zabójcza. I brak dystansu do pewnych spraw.
- Zamieszkaj tu na stałe, co? - zaproponował kwaśno. - Wtedy sobie porozmawiamy o stosownym dystansie
.

Przypuszczam, że to te wczorajsze insynuacje Shyama mnie podkusiły. Już sam fakt, że to właśnie z nim mogę pogadać o opowiadaniach Moriany, jest zaskakujący, ale żebym miała wędrować między opowieściami równie łatwo jak przez międzysferę, to już lekka przesada. Nigdy tego nie robiłam - choć znam osoby, którym się to w pewnym sensie zdarzało - i nieszczególnie dobrze mi się coś takiego kojarzy. W każdym razie, jak wspomniałam, podkusiło mnie. Wzięłam pióro, odszukałam w pustej książce ilustrację i na następnej stronie popełniłam taki oto ścinek. Nawet bez głębszego namysłu.
Później obudziłam się w środku nocy, a Światło Przewodnie leżało na mojej poduszce. Kiedy biorę je do ręki, kula rozbłyskuje, lecz jej blask nie razi w oczy. Całość ma może z łokieć długości i jest zadziwiająco lekka, ale średnio wygodna w trzymaniu, bo fałdy sukni uwierają w dłoń. Rzeźba jest jeszcze dokładniejsza niż na rysunku - ten okręcony wokół postaci materiał, długie, rozwiane włosy, bransolety zapięte wokół ramion... Dobrze znać rękę, która stworzyła dwa z Symboli i moją miniaturę światów.
A niech to. Trochę za późno pomyślałam, że to moje pisanie może się zemścić, że nie wiem, do czego ta rzecz miała służyć i przede wszystkim, że biedny Ketris. Ale co się stało, już się nie odstanie...
Resztę nocy przespałam dość niespokojnie. Teraz to odreagowuję.

22 VIII

Dzisiejszy dzień pełen był rozpaczy.
A przynajmniej jego pierwsza połowa - później J zmęczyła się narzekaniem na nieobecność Xaia i trochę przycichła. Nie żeby nie było powodów do niepokoju... Niby świat jest bezpieczny, nic się w nim nie dzieje, ale gdyby połączyć to z faktem, że demon-przechera nie daje się znaleźć, to jest co najmniej podejrzane. A może to my jesteśmy zbyt podejrzliwe?
- Myślisz, że prysnął gdzieś w światy i może im zagrażać? - zapytałam.
- Kiedyś powiedziałabym, że to światy mogą zagrozić jemu - prychnęła J. - Ale do tej pory zdążył się już nachapać tyle mocy, że pewnie już mógłby nawet stawić im czoło.
- Nachapać się c u d z e j mocy? - uniosłam brwi. - To by go ładnie stawiało w komplecie z tamtym dzieciakem i jego świtą.
Nie skomentowała tego, a ja przypomniałam sobie, że przecież nie chciała o niczym wiedzieć.

Zebraliśmy się we czwórkę w pensjonacie, by ustalić plan działania. Ellil zrobił sobie przerwę od dobroczynności, a Shyama przywiała tu chyba przekora, bo tylko siedział z założonymi rękami i bombardował J morderczymi spojrzeniami. Ciekawe jak by zareagował, gdyby wyznała, że chętnie dałaby mu Wędrującą Ciemność w prezencie.
Na razie stanęło na tym, że przed wyruszeniem do wiadomych światów odwiedzimy Arkię. Lona wspominała, że wpadnie do niej ze swoją załogą, jeśli przeprowadzka smoków się powiedzie, więc może się tam spotkamy...
- Ja chcę z wami - żalił się Ellil. - Czemu znowu muszę się dusić w tej stęchliźnie i spalinach, no?
- Aleś ty dramatyczny - mruknęła J. - Przyznaj się: masz już dość Taranisa, Aislinn czy obojga?
- Obojga - westchnął. - On się ciągle obnosi ze swoją dobroczynnością, a ona warczy, że tylu bogów straciło moc albo że nie może znaleźć Shaitha...
- A co to za jeden? - zainteresowałam się. - I czemu J-chan na wspomnienie o nim robi dziwne miny?
- A, bo sobie dobrze tego pana przypominam - zaśmiała się z zakłopotaniem wywołana. - Takie ambitne, przebojowe ziółko, które strasznie chciało być niezależne.
- No i co tą swoją ambicją zdziałał? - prychnął Ellil. - Wiedzielibyśmy, gdyby zginął, choćby od tych durnych lilijek. Wiedzielibyśmy, gdyby zapadł w wieczny sen. A tymczasem po prostu go nie ma.
- A wiecie, że to słodkie? - uśmiechnęłam się szeroko. - Najpierw Shyam co chwilę wspomina boginię księżyca, potem J-chan piszczy, że gdzie jej Xai, teraz Aislinn...
- Nawet nie kończ - przerwał demon nocy, zdegustowany do cna.
- I co dalej? - litościwie zmieniłam temat. - Kiedy już będziemy u elfów i znajdziemy tego Séarlana, co zamierzasz?
- Zamierzam się dowiedzieć, dlaczego spiknął się z Dzieckiem Chaosu - wyjaśniła J. - Co jak co, ale idea chaotycznych elfów jest po prostu rozbrajająca.
- Mniej niż myślisz - skrzywiłam się. - Ale jak się do tego zabierzemy? Będziemy układać plan na bieżąco?
- Oczywiście! - przytaknęła radośnie. - A co, masz lepszy pomysł?
- Nie, ja w zasadzie... - westchnęłam i odgoniłam myśli o tym, dokąd chciałabym i może mogłabym się udać. - Nie, na razie nie.
- Na razie nie - spojrzała na mnie z ukosa. - Przyznaj się, gnębią cię Szare Światy, tak? Mówiłam, że lepiej się do nich nie zapuszczać!
- Dlatego wciąż tu jestem - wzruszyłam ramionami. - Nie mam ochoty się po nich rozglądać, tylko przez nie przejść. A jeśli stanowią granicę zderzenia dwóch rzeczywistości? Kto wie, co może się za nimi kryć...
- A nie możesz ich po prostu obejść naokoło?
- Jak to obejść naokoło? - wykrztusiłam po tym, jak wrócił mi głos. - Myślisz, że wtedy rezultat byłby taki sam? Czy nie ma różnicy, jeśli wchodzisz do ogrodu otwartą furtką i wybetonowaną ścieżką albo przez dziurę w płocie i gąszcz krzaków? Ile naprawdę jest w tobie z dziecka!?
J słuchała moich wywodów z uwagą, aż wreszcie się uśmiechnęła.
- Dostatecznie dużo - odpowiedziała. - Po prostu czasem zapominam, ile jest w tobie.
- Co myślisz? Że za tą granicą, czymkolwiek jest, może być twój dom? - zabrał głos Shyam. - Równie dobrze mogłabyś przejść przez krainę Faërie.
Musiałam mieć bardzo głupią minę, kiedy na niego spojrzałam, bo tylko uniósł brwi.
- Krainę Faërie - powtórzyłam. - Krainę Czarów z opowieści Moriany? Nawet jeśli istnieje naprawdę, a nie tylko w książce, to skąd pomysł, że akurat tamtędy?
- Mignęła mi na którejś stronie taka czarodziejka - mówił niby beznamiętnie, ale oczy mu błyszczały - która powiedziała, że Kraina Czarów łączy wszystkie rzeczywistości i czasy. Taka z tatuażami na rękach, nie czytałaś o niej?
- Jakoś nie - zaprzeczyłam cicho. - Ale co to za różnica, skoro nie wiem, jak ją odnaleźć poza opowieścią? Czytałam kiedyś o człowieku, który potrafił sprowadzać postacie i rzeczy z książek i odwrotnie, wczytywać do nich innych, ale los aż tak nie będzie mi działał na rękę.
Wstałam na chwilę i sięgnęłam po pustą książkę, leżącą na komodzie.
- Sam wiesz, że nie mam obecnie szczęścia do literatury - przypomniałam, przeglądając białe strony. - Oto dobry przykład, w którym oprócz kawałka piosenki nie...
Urwałam nagle i przestałam przewracać kartki. Prędko powróciłam do miejsca, w którym, jak mi się wydawało, coś mignęło - i rzeczywiście. Nie, nie był to żaden tekst, lecz coś bardziej nieoczekiwanego - ilustracja. Czarno-biała ilustracja. Dłonie w rękawiczkach bez palców przekazywały coś drugiej parze rąk, smukłej i obleczonej w koronkowe rękawy. Trzymany przedmiot miał kształt kobiety w długiej sukni, uformowanej z czarnego kamienia. Bardzo starannie i szczegółowo wyrzeźbio... narysowanej. Wyciągniętymi w górę rękami podtrzymywała jaśniejącą kulę.
- Co tam masz? - ciekawska J zajrzała mi przez ramię. To ona pierwsza wypatrzyła tytuł, Guiding Light, znajomym drobniutkim pismem w prawym dolnym rogu.
- W każdym razie wychodzi na to, że chcesz nam zwiać - podsumowała. - Błyskawicznie przeskoczyliśmy z tematu na temat, prawda?
- To ty zmieniłaś temat - wytknął jej Ellil.
- Szczegóły - machnęła ręką. - Lepsze to niż zastanawianie się, co knuje Xai. Albo co knuje ktoś inny, gdzieś dalej. Przynajmniej na razie.

21 VIII

Nie, oczywiście, że żaden pisarz nie powinien pozwalać, by jego nastroje i przeżycia wpływały na pisanie. Ale nie dotyczy to pamiętników, prawda? Bo akurat mam - i miałam - nastrój na coś cudownie, niemądrze, romantycznie bajkowego. I zastanawiam się, jak to, co piszę, może wyglądać z boku.
W takich chwilach n i e m a l wierzę, że mogłabym tu zostać, wiodąc życie zwyczajnego człowieka i po prostu pisząc, pisząc, pisząc. Nota bene, wpadłam wczoraj do wydawnictwa, gdzie zbiorowo świecono do mnie oczętami o jakąś nową twórczość - zdaje się, że mój zbiór opowiadań ma tu całkiem niezłe wzięcie. Doprawdy, czy ci ludzie są aż tak wyposzczeni?
Chyba jeszcze nie wspominałam, że widziałam te opowiadania w jakiejś księgarni. Mają koszmarną szatę graficzną, to mnie jednak nie martwi, bo jeszcze nie widziałam tu książki, która miałaby lepszą. Z drugiej strony jednak, to wygląda na zupełny brak poszanowania dla sztuk plastycznych. Cóż, nie można mieć wszystkiego...

Shyama znalazłam nie w bibliotece, jak się spodziewałam, a w zupełnie pustej Tajnej Bazie Operacyjnej. Siedział w półmroku przed ekranem komputera i zupełnie nie brał pod uwagę, że ktoś mógłby tam spokojnie wejść i wszystko powynosić. No, może trochę przesadzam, ale niedużo. Kiedy przywróciłam go do rzeczywistości klaśnięciem, wcale się nie zdziwił, tylko zaczął się domagać relacji z podróży. Wędrująca Ciemność mocno zajęła jego myśli, podobnie to, co stało się ze światem, w którym bądź co bądź spędził kawałek czasu.
A potem nagle drastycznie zmienił temat.
- Jak tam piosenka? - zapytał niby to od niechcenia.
- Co? - wyjąkałam, nagle wybita z rytmu, zbita z tropu.
- Piosenka - powtórzył cierpliwie. - Pusta książka, strona tytułowa, u dołu. Piosenka.
...Szlag. Oto rezultat prób złapania kilku wątków naraz - nieszczęsna piosenka pozostała w proszku. Ani sama się nie odtworzyła, ani ja jej w tym nie pomogłam. A był przecież moment, w którym uważałam to za kluczowe zadanie... Ale nie, wolałam być altruistką i ratować cudze światy. Nie pierwszy raz zamarzyła mi się podzielność uwagi, taka prawdziwa, a nie powierzchowna.
- Nie mam nastroju do poetyzowania - burknęłam, odwracając wzrok.
- Dlaczego? - zdziwił się Shyam. - Wspominałaś, że masz dla niej odpowiednią melodię i ta melodia cię inspiruje. Czy tak trudno znaleźć słowa?
- Słowa zawsze mogę znaleźć - pokręciłam głową. - Ale ułożyć je tak, żeby współgrały z melodią, nie tracąc przy tym sensu, to już wyższa sztuka.
- Więc dlaczego nie usiądziesz sobie gdzieś z książką i nie poukładasz? W tym akurat jesteś dobra.
- "Akurat" w tym, tak? - prychnęłam. - A nie zauważyłeś? Tu się odbywa zbieranie pozostałych bogów, by stanęli w gotowości na wypadek ponownego ataku na wasz świat. A ja niedługo stąd wyruszam, nie mam czasu ani głowy do odpływania myślami.
- Chyba pozostałości po bogach - wycedził. - Ani oni się do niczego nie nadają, ani nic nam już nie zagrozi. Oni już tu nie wrócą. Ewentualnie świat może zniknąć, tak jak opowiadałaś, ale wtedy już będzie wszystko jedno, prawda?
- Aż takiej złośliwości losu nie należy oczekiwać. I co to znaczy "oni już tu nie wrócą"?! - spojrzałam na niego z ukosa. - Skąd wiesz?!
Teraz to Shyam odwrócił wzrok, zagryzł wargi i wymamrotał coś, z czego wyłowiłam "powiedział" i "łajdak".
- Co mówiłeś? - nie ustawałam, bo oczywiście mogłam się pomylić.
- Że proszę o inny zestaw pytań - odpowiedział półgębkiem.
- Skoro pragniesz - uśmiechnęłam się szeroko. - Skąd bogini księżyca miała ten kiczowaty medalion, który wam obojgu wysłał moc?
Ach, jak go zażyłam. Co prawda nie musiał patrzeć na mnie jakbym postradała zmysły (dopiero teraz), ale i tak podśmiewałam się w duchu.
- Dlaczego pytasz o to dopiero teraz?! - wykrztusił ze zdumieniem
- A gdybym spytała dawno temu, na początku całej tej afery, odpowiedziałbyś mi? - wzruszyłam ramionami.
- Oczywiście, że nie - zdenerwował się. - Ale nie rozmawiamy teraz o mojej odpowiedzi, tylko o twoim pytaniu. Nie wykręcaj kota ogonem.
- A ty nie próbuj robić mi mętliku w głowie. Powiedz, czy to by coś zmieniło?
- Nie - westchnął. - Bo tak naprawdę nie mam wiele do powiedzenia. Aylin nigdy mi się nie chwaliła, od kogo dostała to paskudztwo. Trzymała to w sekrecie, ale...
Zapatrzył się w ekran monitora, pozwalając wspomnieniom wypłynąć. Może i zawartość witryny internetowej nie nastrajała romantycznie, ale z pewnością oczy wyobraźni widziały swoje.
- Często chichotała, drażniła się ze mną, niby to pragnąc, bym uległ ciekawości - podjął po chwili. - Cóż, ulegałem tylko coraz większej złości. Ale ona nie zwracała na to uwagi, zajmując się tylko własnym zachwytem.
- Jak panna, która przeżywa pierwszą miłość - podsunęłam.
- Co? Nie wiem, być może. Tak czy inaczej wolałem trzymać się od niej z daleka.
Zaśmiałam się w duchu jeszcze głośniej, wyobrażając sobie, jakim mrocznym i skwaszonym stworzeniem musiał wtedy być.

Może się to wydać dziwne u kogoś, kto celuje w dialogach, ale naprawdę marzę, żeby w moje zapiski wkradło się więcej milczenia. Najlepiej i więcej działania, ale przede wszystkim milczenia. Trochę to jednak groźne dla mojego pisania, bo marząc o milczeniu zaczynam dryfować myślami w raczej niebezpieczne strony i przestaję się koncentrować na tym, co się dzieje dokoła... Co zaś się tyczy działania - bardzo, bardzo bym chciała móc opisać akcję stawiania bóstw na nogi. Niestety, nawet dla mnie narracja pierwszoosobowa wszechwiedząca jest czymś niedorzecznym. Niemal żałuję.

19 VIII

Mój nastrój - a może raczej natchnienie - nadaje się raczej do zapisywania przemyśleń albo normalnych dni z normalnego życia. Co w żadnym razie nie znaczy, że banalnego; kto się interesuje światem, ten zawsze znajdzie coś ciekawego, co mógłby uwiecznić na papierze. Mimo wszystko jednak normalnego. Może więc powinnam była zostać z resztą przyjaciół i smokami, pomagając im przy przeprowadzce? Teraz dopiero J przyszło do głowy, że chętnie by taką przeprowadzkę zobaczyła. Ale trudno, po ptakach. Jesteśmy już w jej świecie, w "naszym" mieście, spędzając czas na spacerach po parku, pod pretekstem badania aury magicznej. Każdy pretekst dobry, nie? Chodzimy we czworo, pilnując, żeby w Taranisie nie odezwały się stare nawyki i żeby nie zniknął w pierwszym napotkanym aparacie telefonicznym. On jednak ani myśli zwiewać - rozgląda się wkoło z wyrazem zamyślenia, a może zadziwienia... Tylko czekać, aż zażąda wyprawy do Abd-Hadilu i powtórzenia słynnej burzy.
Marzy mi się już jesień, czy jestem jakaś dziwna? Może i kolorystyka byłaby wtedy bardziej adekwatna do mojego nastroju, ale już druga jesień tutaj?... Chyba wystarczy, że już drugi sierpień.
Ale przynajmniej od razu miły pensjonat, z pominięciem kliniki.

Jesteśmy tu od przedwczoraj, ale dopiero dzisiaj przyjechała Aislinn, wyczuwszy nasz powrót. Ellil trochę z niej pokpiwał, że zamiast przyturlać się swoim "rzęchem", mogła przecież pojawić się majestatycznie w błysku światła. Albo przynajmniej skorzystać z jego samochodu, skoro już zostawił go pod jej opieką. Tu trochę przeholował, bo wyśmiała go z góry na dół - że niby w życiu nie dałby "Pędziwiatra" osobie, która nie wie, jak go prowadzić. To znaczy, szybko i szaleńczo.
- A Xai gdzie? - zmartwiła się J. - Naprawdę wszyscy sobie olewają, że tak się za nimi stęskniłam...
- Jestem ostatnią osobą, która mogłaby wiedzieć, gdzie podziewa się ten drań - Aislinn wydęła wargi. - Mam swoje zajęcia, a on ma swoje.
- Wykopaliska mogłyby jeszcze chwilę poczekać, kiedy nad światami wisi zagrożenie - westchnął Ellil dramatycznie.
- Toteż czekają. Przez ostatnie tygodnie zajmowałam się wyszukiwaniem bóstw, które do dziś ostały się w jednym kawałku.
- O! I coś znalazłaś? - ucieszył się. - Oprócz tej szurniętej wiosny, znaczy. Mam wrażenie, że wszystkie wiosny światów są ostro szurnięte.
- Znaleźć znalazłam, choć brakuje mi jeszcze jednego delikwenta... - skrzywiła się bogini, a J uśmiechnęła się z zakłopotaniem i schowała się za mnie. - Ale największy problem mam z potrząsnięciemi nimi porządnie i zebraniem w jednym miejscu.
- Tchórze - parsknął Taranis pogardliwie.
- Coo? - Ellil obejrzał się na niego. - Bo chyba się przesłyszałem. Hipokryto.
- Hipokryto? - elektryczne (i elektroniczne) bóstwo wcale się nie zdenerwowało. Wcale a wcale. - Jeśli ktoś zdoła przemówić do rozsądku jakimś szczątkowym siłom nadprzyrodzonym, to tylko ja. Najlepiej wiem, co mogą czuć.
- Nie podejrzewałem, że akurat ty okażesz się znawcą czyichkolwiek u c z u ć.
- Spokój!! - Aislinn przywołała ich do porządku, ale obaj zrobili miny cierpiętników. Cóż, ja i J stałyśmy bliżej niej, nasze uszy ucierpiały bardziej.
- Jeśli o to chodzi, przydacie mi się obaj - powiedziała aksamitnym głosem. I wcale ich tym nie pocieszyła.

- Ale ja ich do czegoś innego chciałam wykorzystać! - marudziła J, kiedy już zostałyśmy same.
- Do czego? - zainteresowałam się. - Skoro waszemu światu nic już nie zagraża, równie dobrze mogą się zająć zbieraniem reszty bogów. Przywracaniem magii, przynajmniej w miarę możliwości.
- To, że Aislinn nic nie wie o żadnym zagrożeniu, nie oznacza, że takiego nie ma!
- Nie wpadaj w paranoję. I tak jedyną osobą, która może dać sobie radę z twoim wrogiem, jesteś ty sama.
- Nigdy nie miałam wrogów. Jeśli już, to sama mąciłam z ukrycia - nie ustawała. - Poza tym jedziemy przecież na elfy. Nie będzie nas tu.
- Tym lepiej. Może smarkaczowi się znudzą podchody i przyjdzie ci wreszcie powiedzieć dzień dobry. I przy okazji zburzy tym elfom kawałek świata.
- No co ty? - zdziwiła się J.
- Co, co ja? - wzruszyłam ramionami. - Sama twierdzisz, że elfy są wredne.
- Ale sama chciałam, no...
- Tobie zawsze zostanie Wędrująca Ciemność - mrugnęłam do niej.
- Racja! - przypomniała sobie. - Dam ją Shyamowi do zabawy, ucieszy się... Właśnie, jego też trzeba dorwać. Chcesz się podjąć tej szlachetnej misji? Chyba masz do niego lepsze podejście niż ja.
- Przyznam, że mam wielką ochotę pogadać z Shyamem - pokiwałam głową. - Też mam jedno małe pytanko.
- Czy to, które już dawno powinno zostać zadane? - domyśliła się, a gdy skinęłam głową, dodała: - Aż dziwne, że nie spytałyśmy go o to już dawno temu.
- Czemu dziwne? W tym stanie, w jakim kiedyś był, na pewno nie wyjawiłby nam nic poza tymi ochłapami, które musieliśmy sobie sami interpretować, chyba wiesz.
- Czy na pewno? - przekrzywiła blond główkę z zadumą. - A może po prostu wtedy odpowiedź byłaby inna? I wszystko potem okazałoby się inne?
- Rzeczywistości bywają tak zmienne, że za nimi nie nadążamy, ale tym razem nie sądzę, by o to chodziło. Bo spodziewasz się konkretnej odpowiedzi, prawda?
- Biorę ją pod uwagę - westchnęła J. - Ale właściwie wolałabym nie wiedzieć.

17 VIII

Siedziałam tak blisko modelu światów, że prawie dotykałam nosem miniaturek, w które się wpatrywałam.
- I tutaj mamy zacząć szukanie? - wskazałam coś, co przypominało pierścień asteroid. - Stadko światów pełnych elfów? Wygląda to trochę jak domena wewnątrz domeny.
- Tym ciekawsze będzie nasze zadanie! - skomentowała entuzjastycznie J.
Ja tymczasem zainteresowałam się prawym... No, wschodnim skrajem modelu. Mianowicie wizerunek przestrzeni kończył się czymś w rodzaju srebrnoszarej mgiełki. Mogła to być umowna granica albo też tak gęste skupisko światów, że trudno rozróżnić...
- To? To są Szare Światy - wyjaśniła J, kiedy zapytałam. - Są paskudne, dzikie i najczęściej się z nich nie wraca. Jeśli się chce opuścić domenę, to na pewno nie przez tę granicę.
- Interesujące - szepnęłam. - Zawsze tam były? Nie pamiętam, bym je wcześniej widziała.
- Jasne, że zawsze! Możesz podawać w wątpliwość własną pamięć, ale odczep się od mojej!
- Po prostu mnie ciekawią. Cała chmara dzikich światów? Jakieś Dzieci Chaosu za długo się tam bawiły?
- Nawet Dziecko Chaosu nie miałoby tam czego szukać - wyglądało na to, że J nie ma ochoty ciągnąć tego tematu.
Pozostało mi zająć się ostatnią pilną sprawą...

- To jest do zrobienia - osądziła Lona. - Polecimy do świata, który nam znalazłaś i znajdziemy odpowiednie miejsce.
- A potem Djellia nas do niego przeniesie - ucieszyła się Caranilla.
Sama zainteresowana uśmiechnęła się, ale widać było, że trochę się jednak denerwuje. Może obawy siostry i przyjaciół zasiały w jej sercu wątpliwości?
- Słuchaj, na pewno nie chcesz, żebym wzięła w tym udział?
- Ty powinnaś ruszać jak najszybciej - pokręciła głową. - Twoje poszukiwania przysłużą się nam wszystkim, wiesz.
Wiedziałam, choć dopiero teraz dotarło to do mnie z całą mocą. Odwzajemniłam uśmiech.
- A tylko spróbuj zgubić - ostrzegłam, wpychając Djellii w ręce pudełeczko z miniaturą światów. Bądź co bądź, obok rysunków Geddwyna, właśnie ta rzecz łączyła mnie z domem. Nawet jeśli obecnie wyglądała troszkę inaczej.

16 VIII

Tym razem nie zdążyli zakrzyczeć Djellii, bo w porę (a może właśnie nie w porę?) się wtrąciłam:
- Czemu zachowujecie się jakby to było niemożliwe? Nic, co utkwiło w międzysferze, nie jest niemożliwe do wyciągnięcia z niej. Nawet góry ze stadem smoków, jeśli się postarać.
Cała załoga "Nefele" spojrzała na mnie jak na komendę. Także Muirenn i Caranilla, które stały po obu stronach Djellii, jakby chciały ją ochronić.
- Nawet jeśli ktoś się wcześniej wcale tym nie zajmował?! - syknęła Leesa. - Uświadom ją, że może zrobić sobie krzywdę!
- Ależ nikomu nie musi stać się krzywda - zdumiałam się. - Wszystkiego przypilnuję i...
- Ty przecież jutro wyjeżdżasz - weszła mi w słowo Djellia.
- Że co?...
- No, J się chwali wszystkim dokoła, że jedziecie pobawić się elfami.
- Najpierw niech mi powie, gdzie konkretnie jedziemy - prychnęłam. - Na razie mogę wam poszukać jakiegoś miłego świata z jeszcze nie odkrytym obszarem w sam raz dla smoków.
- Dobrze - ucieszyła się Muirenn. - A potem możecie już jechać. Ja i Caranilla pomożemy tej uroczej panience, więc spokojna głowa.
- To niedorzeczne! - zdenerwowała się Lona. - Nawet jeśli Djellia pozwoliła wpuścić sobie do głowy umiejętność przemierzania wymiarów, to zawsze będzie o b c a wiedza!
- Ja bym nawet zobaczył, co z tego wyniknie - mruknął Kylph. - Ale Lee by mnie zabiła, czyli ryzyko jest zbyt wielkie.
- Ciebie? Najpierw Deuce'a Gershoma - pokręciła głową potencjalna zabójczyni.
- To beznadziejne - Lona spojrzała błagalnie na pół-smoczycę i arcymaginię. - Nie mogłybyście jej po prostu w y j ą ć tej rzeczy? Wtedy dałoby się z niej skorzystać bez kłopotów.
- Wyjąć, jak powiadasz, może tylko ten, kto ją tam włożył - powiedziała łagodnie Muirenn. - A ten ktoś z pewnością się postarał, żeby Djellii nie stała się krzywda.
- Skąd możesz to wiedzieć? - zapytała podejrzliwie Leesa.
- Z tego, co mówiła Djellia, wynika, że ten artefakt tkwił w jej umyśle od paru lat - odparła Caranilla - Dlaczego dotąd nie rozsadził jej głowy? Albo przynajmniej nie odebrał zmysłów?
- No... Bo był zblokowany?
- Nie był - powiedziała przez zęby milcząca od dobrej chwili Djellia. - Dopiero ci wariaci z Wędrującej Ciemności uświadomili mi, że w ogóle coś takiego mam. I skoro one uważają, że mogę tego użyć, to m o g ę.
Dyskusja nie miała się skończyć tego dnia, o czym szybko się przekonałam.
Potężny artefakt, na który mają chrapkę nawet bóstwa? Nie mogę wyjść z podziwu, że Deuce potrafił umieścić go w umyśle Djellii. Ciekawe, komu do zwinął. I dlaczego ten ktoś go nie szuka...

15 VIII

Może i niedobitki nie utraciły wspomnień, ale jakoś przestały się przejmować zniknięciem swojego świata. A już na pewno smoki przestały; ludzie wpadli w stan spokojnej rezygnacji i tylko elfy są ciągle czujne jak przed atakiem wroga. Nicość podeszła pod góry i zatrzymała się na barierze autorstwa J, co było do przewidzenia. Ocalały skrawek świata wygląda teraz jak wyspa na morzu międzysfery. Albo jak tratwa.
Dziwne to wszystko. Byłam skłonna uznać, że rzeczywistości też czasem potrzebują uporządkowania i załatania dziur fabularnych (i choćby dlatego moja własna mnie zostawiła poza swoim obrębem), ale żeby w taki sposób? No dobrze, może gdzieś tam giną światy, a inne, od dawna martwe, nagle zaczyna porastać trawa. Ale jakkolwiek światy zaczynają się z niczego, jak to ustanowił Stwórca, tak powinny się kończyć porządną apokalipsą, a nie powrotem do nicości. W tym miejscu wypadałoby mi się ochrzanić - dlaczego akurat ja się troszczę o to, jak p o w i n n o być? Ale faktem jest, że do tego świata podchodziłam na tyle osobiście, na ile sobie pozwalałam, mam więc prawo być zirytowana.

Pogubiłam się w tych grotach; szukałam Caranilli, a napatoczyłam się na Diarmaida, zwołującego naradę. Pół-smoczycę zatem spotkałam później, w towarzystwie nieodłącznej Calene; podobnie Muirenn i Laderica, a na koniec przyszła również Lona. Nie miałam nic przeciwko posiedzeniu tam chwilkę i posłuchaniu, co sądzą o całej sprawie, ale przedtem Diarmaid nie mógł sobie darować i z właściwą sobie dwornością - ale i szczerością - złożył swoje przeprosiny. Z jego słów nie bardzo zrozumiałam czy żałuje, że widzimy się w tak niefortunnym momencie, czy że tak długo był w terenie, zamiast poświęcić uwagę gościom; w każdym razie sama chyba nie wpadłabym na to, by za coś takiego przepraszać. Powiedziałam mu to, dodając, że właściwie sam tu jest gościem, więc niech się trochę rozgości, zamiast brać na siebie całą odpowiedzialność.
- Nie pora teraz, by przed nią uciekać i zapominać! - zaprotestował od razu, a potem dodał niepewnie: - Jak myślisz, pani, czy mój brat zapomni?
- Skoro zniknął ze światów i pozwolił na zniszczenie waszego domu, pewnie już dawno zapomniał - orzekłam bezlitośnie. Czasem myślę, że gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach, nie irytowałby mnie aż tak; z drugiej strony nie bardzo mam pomysł, jakie to mogłyby być okoliczności.
- Może to naturalna kolej rzeczy - westchnął. - Razem z naszym światem zniknęło nasze przeznaczenie.
Od razu pomyślałam o kilku osobach, które zabrałam z ich światów, a wyszło im to na dobre. Co prawda zakłuło mnie przy okazji wspomnienie o Tarquinie, którego straciłam z oczu; do tego opowieść mieszkańców Sativoli pozostała niedokończona... To im zabrano świat, nie odwrotnie.
- To nie może być aż takie ostateczne - wtrącił Laderic, który właśnie przyszedł i usłyszał naszą rozmowę. - Siła zdolna wymazywać światy z rzeczywistości może równie dobrze nakreślić nam nowe przeznaczenie. Nowe miejsce.
Czy powinnam powiedzieć im o przedziwnej białej konstrukcji, którą kiedyś nazwą Zamkiem Nadzieja, a którą zobaczyłam niedawno w przebłysku natchnienia? Nie zrobiłam tego, bo za bardzo kojarzyło mi się z przesądzaniem losu, ale mogłoby ich to pocieszyć. Wizja była jednak tak słabo określona, że lepiej niczego nie zapeszać.

- Ty tutaj wierzysz w takie wariactwa jak to - zagadnęła mnie dzisiaj J, która widziała, a nie dowierzała. - Jak sądzisz, jeśli zdejmę osłonę, ten skrawek też zniknie?
- Nie mam pojęcia - mruknęłam. - Ale bez obaw, my się pewnie ostaniemy. Nie jesteśmy częścią tego świata.
- Nie o to chodzi! - prychnęła. - Po prostu słyszałam jak Djellia dzieliła się z Leesą i Kulfonem planami przeniesienia gdzieś tych gór, żeby tak nie dryfowały w próżni. Ale oni ją zakrzyczeli.
- To może być ciekawe - uśmiechnęłam się szeroko. - Raz już udało mi się przenieść całą gromadę smoków z jednej domeny do drugiej, ale nigdy nie próbowałam tego z miejscem...
- Ej, a zapomniałaś już, że miałyśmy stąd prysnąć? - obruszyła się J. - Ja nie jestem zbawczynią cudzych światów! Ja chcę tylko wpaść do własnego i sprawdzić, co tam słychać, a potem zapolować na elfy! No, w międzyczasie mogłabym też podbić Wędrującą Ciemność - dodała po namyśle. - To znaczy, pobawić się w niej.
- Ciekawe, jak byś to zrobiła...
- A co, nie ufasz moim umiejętnościom? Czy może przewidujesz, że ci paskudni bogowie mają do odegrania jeszcze jakąś ważną rolę? - zainteresowała się. Nie pytałam, ale nie ulegało wątpliwościom, że jakoś obserwowała mój pobyt w Wędrującej Ciemności. A przynajmniej podpatrywała przez dziurkę od klucza.
- Mam nadzieję, że jednak nie - skrzywiłam się. - Jeśli w światach ma istnieć jakaś Ciemność, wolałabym, żeby to była ta, którą znałam wcześniej.
- A czemu?
- Bo tam jest ładniej - wzruszyłam ramionami. - A tamtejsze bóstwa mają może zwichrowaną osobowość, ale lepsza taka niż żadna.

13 VIII

Krwawili z wielu ran - co prawda płytkich, bo oboje byli jednakowo zwinni i łatwo szły im uniki. Nie wyglądało na to, by w najbliższym czasie któreś z nich miało paść trupem. Sporo smoków okazywało znudzenie; tak naprawdę zdenerwowana była tylko Calene, która a to przyciskała dłonie do obfitego biustu, a to chowała w nich twarz. Dziwne, że nie podrapała się tymi czarnymi pazurkami... I że w ogóle była w ludzkiej postaci.
Dziwniejsze było jednak, że na ten właśnie kształt zdecydowali się Caranilla i Jaleel. Nie używali nawet skrzydeł by wzbić się w powietrze, a zamiast kłów, pazurów i mocy stosowali jakieś długie, ostre dziabaki. To przewodniczka wyznaczyła sposób walki, miała do tego pełne prawo. Może uważała, że przeciwnikowi będzie trudniej w "nieswojej" postaci? Srebrne smoki shael'leth nie miały w zwyczaju grać czysto.
Moi towarzysze podróży i dawni mieszkańcy pałacu też tam byli i przyglądali się walce z napięciem, a przynajmniej (w przypadku J i Kylpha) z wesołym zaciekawieniem. Nie próbowali się wtrącać - gdyby interweniowali, zostaliby w najlepszym razie wykopani ze smoczej siedziby. Najgorszy raz raczej nie miał racji bytu, skoro po swojej stronie mieliśmy J czy choćby Muirenn. Stali zatem i patrzyli. Już od dwóch godzin, jak się dowiedziałam zaraz po powrocie. I jeszcze nic się nie rozstrzygnęło...
- Takie pojedynki potrafią trwać i kilka dni - wyjaśniła Calene drżącym głosem. Zdecydowanie trzymała stronę Caranilli - szanowała ją, poza tym nie chciała zostać uległą samiczką Jaleela, który od dawna miał na nią oko. Przy obecnej przewodniczce czuła się pewniej i bezpieczniej - uczucie raczej nieznane takim istotom jak ona.
Może i trwałoby to nieprzerwanie przez następne kilka dni, gdyby nie tętent kopyt, zapowiadający zmiany (ach, jak to dramatycznie brzmi)... Bo w pewnej chwili między smoki wjechał na koniu jego wysokość Diarmaid Gemedes w otoczeniu trzech elfów i nie oznajmił wszem i wobec, że świat znika.
No dobrze, może nie zabrzmiało to aż tak dramatycznie...

- Jakie to dziwne - szepnęła zamyślona J. - Kiedy mój własny świat miał kłopoty, musiałam szukać pomocy z zewnątrz. A teraz nagle ratuję cudzy.
- Nie ratujesz - sprostowała kwaśno Muirenn. - Powstrzymujesz nieuniknione.
Jakkolwiek to nazwać, mieliśmy nadzieję, że osłona rozsnuta wokół smoczych gór okaże się skuteczna. Według Diarmaida i jego świty świat znikał w błyskawicznym tempie i zostali w jednym kawałku tylko dzięki elfiej magii.
- Wasza wysokość uciekał jak tchórz, kiedy jego królestwo się rozpadało?! - rozsierdził się kapłan, który dotąd tylko czekał, by móc komuś ciosać kołki na głowie. - Kiedy jego poddani ginęli?!
- Nikt nie ginął - uciął Diarmaid. - To było... Jak antykreacja. Nicość. Wszystko nagle przestawało istnieć, jakby nigdy tego nie było.
- Jakby nigdy nie było - zadumał się Laderic. - Czy to znaczy, że jeśli przeżyjemy, zniknie nam z umysłu pamięć o tym świecie?
- Kto wie - szepnęła Caranilla. - Ale kim wtedy będziemy?
- Ty i tak będziesz ciągle miała wspomnienia sprzed przybycia tutaj - przypomniała jej Calene, mimo wszystko zadowolona, że pojedynek został przerwany. Podobnie jak większość smoków - nawet nie dlatego, że popierały Caranillę, po prostu nie uśmiechało im się patrzenie na zmagania dwóch małych ludzików.
- Już sama idea ratowania przeze mnie jakiegokolwiek świata jest... Dziwna - ciągnęła dalej J - I nawet nie wiem, co mam o tym sądzić! Na taki głupi sposób niszczenia światów nie wpadłoby nawet Dziecię Chaosu!
- Martwisz się, bo opóźni się nasze polowanie na elfy - domyśliłam się.
- Wcale nie! Mogłabym tę osłonę tak zostawić... I sprawdzić czy ta nicość się przez nią przedrze. Ale pewnie skończymy przerzucając wszystkich ocalałych w bezpieczne miejsce... Twoimi portalami.
- Światy bezustannie zaczynają się i kończą - zauważyła Lona. - Nie powinno być w tym nic dziwnego.
- Ale na pewno nie w taki g ł u p i sposób!
- Może to dlatego, że w historii światów zabrakło jednak dla nas miejsca? - odezwał się Laderic. - I teraz Wielki Pisarz Dziejów wymazuje nas gumką?
- Nas nie wymaże - prychnęła Muirenn. - Pozostaniemy nie do usunięcia, jak taki wredny kleks.
Doszłam do wniosku, że nasze przypuszczenia bardzo się zgadzały. Nie zdziwiłabym się, gdyby cała ta niedorzeczna sprawa wynikła z zaledwie przewidywanych przeze mnie zmian rzeczywistości? Pewne rzeczy powinny ustąpić innym a srebrne smoki Chaosu pozostać wymarłe?
Naprawdę, to zbyt niedorzeczne nawet jak dla mnie. I w dodatku przynosi mi całe stado skotłowanych w głowie wizji, co też mogłoby istnieć z a m i a s t tego świata. Może się jeszcze obudzimy i okaże się to snem?

12 VIII

Nawiedziło mnie szalone marzenie, by zaszyć się gdzieś w samotności, a opowieść zostawić, by biegła swoim własnym torem. To jednak nie jest wykonalne - jakoś nie do końca świadomie obiecałam J, że wybierzemy się wkrótce na wyprawę w celu poobserwowania świata elfów, z którego pochodzą obiekty naszego zainteresowania. Nie pytałam jej, skąd wie, że to będzie ten właściwy świat - pewnie ma swoje własne wizje i sugestie opowieści, tak jak ja miewam swoje. Zresztą ja też mam zamiar rozpocząć wtedy swoje własne poszukiwanie, tylko jeszcze nie do końca mam ideę, co lub kogo chcę znaleźć. Wszystko chyba przez to wrażenie, że pusta książka woła, bym ją zapełniła.
Postanowiłam przynajmniej wyrwać się na chwilę i dowiedzieć się o nadawcę ostatniego rysunku. Skorzystałam z okazji, kiedy całe towarzystwo rozpierzchło się we wszystkie zakamarki gór i grot... A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie dołączyła do mnie Djellia - żeby pokazać mi kierunek do Biura Rzeczy Znalezionych - oraz Ellil - bo tak. Zniknęliśmy niezauważeni, choć wiedziałam, że w końcu ktoś to odkryje i może nawet się domyśli powodów.

Biuro okazało się prywatnym wymiarem, jak Biblioteka na Pograniczu czy choćby moja herbaciarnia. Niby nie miało drzwi, a jednak kiedy znaleźliśmy się w środku, Ellil o mało nie przewrócił się o grubą, kolczastą wycieraczkę. Zirytowany uznał, że dalej będzie szedł w powietrzu - co jednak też było niebezpieczne, bo z sufitu zwieszały się rozmaite dzwoneczki, żyrandole i patelnia. Dlaczego nie wykorzystano jej w jakimś sensownym celu, tego nie wiedziałam, ale powróciło do mnie tamto miłe poczucie absurdu i uznałam, że to tylko lepiej.
Przyjęła nas sekretarka, czerwonoskóra demonica w schludnym kostiumiku i z grymasem sygnalizującym, że nie bardzo lubi swoją pracę. Wyjaśniła nam prosto z mostu, że ona sama nie ma głowy by pamiętać, kto, kiedy i po co się tu zgłasza, więc powinniśmy porozmawiać z jej przełożonym. Zaprowadziła nas do niego długą drogą przez mnóstwo schodów i przestrzennych magazynów, wyglądających jak większe wersje rupieciarni Jyoti. Uwijali się tam pracownicy z wszelkich możliwych ras, to zapakowując, to wypakowując nowe rzeczy.
Znaleźliśmy się w końcu w ciasnej klitce, na wyposażenie której składał się czajnik i zawalone papierzyskami biurko. Za biurkiem tym, na obrotowym krześle, siedział gnom w okularach i wypełniał dokumenty z taką prędkością, że ledwo widziałam pióro.
Djellia dyskretnie chrząknęła, a wtedy gnom zauważył naszą obecność i uśmiechnął się z roztargnieniem.
- Dawno tu pani nie było - odezwał się jak do starej znajomej. - Po co tym razem się pani zgłasza? Co prawda nie jesteśmy firmą kurierską, ale w nagłych przypadkach zawsze...
- Tym razem to nie ja mam sprawę - przerwała Djellia, popychając mnie lekko do przodu. Zaskoczona byłam, że na mój widok gnom ucieszył się równie mocno.
- No no, jak miło znowu panią widzieć! Chociaż... Czyżby przesyłka nie dotarła?
- Ależ dotarła - zaprzeczyłam słabo. - Jednak bardzo chciałabym dowiedzieć, kto ją nadał. Nie spodziewałam się jej.
- Był tu jeden z naszych stałych gości, taki, który co chwilę coś gubi... Ale tym razem przyprowadził znajomą i to ona chciała oddać pani zgubę. Dobrze panią opisała, szczęście, że od razu wiedziałem, o kogo chodzi. Mówiła, że trzyma ten obrazek od paru miesięcy i wypadałoby go jakoś zwrócić...
- Zaraz, bo nie nadążam - skrzywiłam się. - S k ą d pan wiedział, o kogo chodzi?
- Jak to skąd?! - gnom omal się nie obraził. - Była już tu pani przecież w poszukiwaniu jakiegoś... Klejnotu? Tak, to chyba o to chodziło. Dobrze zapadła pani w pamięć sekretarce, oj tak...
- Miya ma chyba na myśli, że nigdy wcześniej tu nie była - wtrącił Ellil. - Nawet nie wiedziała o takim miejscu, póki Djel jej nie pokazała drogi.
- Nie? A, to przepraszam. Może w takim razie dopiero tu pani przybędzie. Mamy ciągle takie urwanie głowy, że już nawet czas nie jest tym, czym powinien.
- Jak wyglądała ta znajoma? - zapytałam. Poświęciłam wcześniej trochę czasu by przemyśleć poszlaki. - Miała kasztanowe włosy i okulary? I taką belferską prezencję?
- Ogólnie się zgadza - potwierdził gnom. - Tyle że zamiast belferskiej prezencji miała raczej tremę. Trzymała biednego pana Heitwarta pod rękę tak mocno, że omal mu jej nie urwała.
- Gdzie mogę ich znaleźć?
- Och, on obraca się to tu, to tam. Nigdzie długo nie zagrzewa miejsca. Co do owej pani, tego już nie wiem.
Skinęłam głową z rezygnacją. Właściwie nie spodziewałam się niczego więcej, zwłaszcza przy obecnym nagromadzeniu wątków byłoby to niewygodne. Mogło jednak definiować obiekt moich przyszłych poszukiwań - albo wręcz przeciwnie, wykluczyć...

Cały czas nie opuszczało mnie uczucie, że byliśmy tam za krótko. Że mogłabym jeszcze chwilę pobyć gdziekolwiek poza Sativolą. Nie to, żebym miała coś przeciwko tej nowej podróży czy nawet wpadaniu co chwilę na Muirenn i Laderica w wersji "Para Sezonu". Nie miałam jednak ochoty wracać w góry i dowiadywać się, że Jaleel wreszcie wyzwał Caranillę na wyczekiwany pojedynek o tytuł przewodnika. Czy raczej do ostrej walki bez żadnych zasad...

11 VIII

Wczesnym rankiem zbudziła mnie przesyłka, spadając mi na twarz jak jakiś przerośnięty liść. Zerwałam się z wrażeniem, że Tenari przeprowadza na mnie zamach moim własnym jaśkiem, ale oczywiście nadal nie byłam w domu, tylko w siedzibie smoków. I obudziłam dziewczyny, spadając ze swojego posłania.
Przesyłkę obejrzałam dokładniej dopiero, gdy się jako tako doprowadziłam do ładu. Była w szarej (czytaj: brązowej) kopercie, zaadresowanej do "tajemniczej wędrowniczki po koszmarach"... W dodatku ze wściekle żółtą pieczątką biura rzeczy znalezionych. Powiało mi absurdem rodem z mojego ulubionego świata, który jednak tutaj nie istnieje. Co nie znaczy, że nie istnieją jakieś inne miejsca zbudowane z dziwnego poczucia humoru. Dwie i pół dodatkowej pary oczu patrzyły z zaciekawieniem jak otwieram kopertę, sama jednak nie czułam specjalnej ekscytacji, mimo (a może właśnie dlatego) że byłam pewna, co znajdę w środku. Kolejne dzieło Geddwyna. Naprawdę nie ma co się dziwić takimi rzeczami - one po prostu się zdarzają.
Rysunek wysunął się z koperty "twarzą" w dół, ale zamiast tytułu zobaczyłam na odwrocie słowa skierowane bezpośrednio do mnie. Oj, teraz to już mogłam zacząć się przejmować - to był dla mnie dowód, że nadal istnieję. Znajome bazgroły układały się w taki oto optymistyczny tekst:
Może to Cię porządnie zmotywuje do realizacji niecnych planów uduszenia mnie? T. N. I. Geddwyn.
Po takim wstępie nie spieszyłam się z odwracaniem kartki, ale kiedyś w końcu trzeba było. A co było na drugiej stronie? Przede wszystkim kamienna ściana i ciężkie czarne drzwi, i schody, a w oddali kamienista plaża. Czy raczej sugestia kamienistej plaży. Pod drzwiami nie rzucająca się w pierwszej chwili w oczy postać, zwinięta w kłębek jak pies na wycieraczce. Chyba śpiąca.
- To twój dom? - zapytała Leesa, nie wiedzieć dlaczego szeptem.
- Coś ty - prychnęła jej siostra. - Siedziałaby tak pod własnymi drzwiami?
- Do mojego kochanego gniazdka nie prowadzą żadne drzwi - westchnęłam. - A na tym rysunku najwyraźniej czekam aż właściciel domu zlituje się i mi otworzy. Skoro tak długo mnie nie było, to równie dobrze mogę jeszcze chwilę poczekać, nie?
- Chciałabym go poznać - wyznała nagle Djellia. - Tego Geddwyna. Taką artystyczną duszę ma.
- Nieźle byście razem wyglądali - nie mogłam się nie uśmiechnąć. - Oboje kolorowi aż do przesady, on wykolczykowany, ty wywisiorkowana...
- Jaki on jest? - spytała Lona. - Wygląda na to, że zna cię na wylot.
- Oj, zna - westchnęłam. - Wyczuwa moje nastroje jeszcze przede mną, przez co nawet nie zdążę się porządnie wyżalić. I ma artystyczną duszę, ale podobno potrafi też być sadystycznym despotą. I można z nim poplotkować o facetach.
- Fajnie! - ucieszyła się Djellia
- ...Co? - Leesa zrobiła minę jak po cytrynie. - Zresztą, Djel, nie masz co marzyć o spotkaniu tego pana. Jak tylko Miya stąd odejdzie, pewnie przestaniemy istnieć.
- A to dlaczego? - zdziwiłam się. - Macie jakieś poczucie, że ziściłyście się dopiero rok temu?
- No... Nie - mruknęła. - Ale skąd mam wiedzieć, może właśnie ziściłyśmy się już z kompletem wspomnień?
- I cała rzeczywistość z wami? - zadrwiłam. - Nie ma mowy, nie jestem taką stwórczynią. Nawet moja wyobraźnia nie przewidziałaby Dzieci Chaosu, a instynkt samozachowawczy nie pozwoliłby mi wymyślić typa z tą przeklętą koroną.
- Za to z pewnością wymyśliłabyś mi odnalezienie Taenena i Vissyi - Lona mrugnęła do mnie z szelmowskim uśmiechem, co mnie zaskoczyło. Jeśli już mówiła o swojej rodzinie, to nigdy w tak dobrym humorze.
- Swoją drogą, macie pomysł, skąd to mogło przyjść? - jeszcze raz obejrzałam sobie kopertę. - Tym razem mogłabym sprawdzić, kto mi to wysłał... Dziwne, że dotarło.
- Dziwne? - podchwyciła Djellia. - Nigdy nie wspominałaś o swoim wędrowaniu po koszmarach. Będziesz musiała to nadrobić.
- Wielkie dzięki...

9 VIII

- Ustalmy jedno: niepotrzebne mi okruchy ostatnich wydarzeń! - marudziła J nie pierwszy raz. - Domagam się epickiej opowieści z batalistycznymi opisami!
- Wiesz, że brzmisz jak dziecko nad wiek rozwinięte, a do tego przemądrzałe? - uśmiechnęłam się. - Nigdy nie myślałaś, by poprawić sobie postać na ciut starszą?
- Po co? Dzieckiem pozostanę tak czy inaczej - prychnęła. - A w ogóle to nie zmieniaj tematu.
- Nie do mnie te reklamacje, tylko do Muirenn i Caranilli - wzruszyłam ramionami. - Zresztą ty też masz mi coś do opowiedzenia, pamiętasz?
- Nie pamiętam - zdziwiła się szczerze.
- Mówiłaś, że poszłaś popatrzeć na tego... Ametystowego smoka, tak? I dopadły cię jakieś wizje.
- A, tamte - przypomniała sobie. - No właśnie... Widziałam ciebie, jak karmisz tego biednego smoka marchewką. A ja sama miałam takiego czerwonego złośliwca. Było jeszcze mnóstwo innych szurniętych ludzi i nieludzi, i smoków. Tworzyliśmy na nowo pewien zniszczony świat...
- Ty też tam byłaś?
- Sama nie wiem. Chyba po prostu patrzyłam czyimiś oczami na to wszystko. Nigdy nie mówiłaś, że miałaś takie fajne przygody w swojej rzeczywistości! - nachmurzyła się dziewczynka.
- Nie miałam - westchnęłam. - W żadnym moim życiu nie brałam udziału w tworzeniu świata. Może widziałaś przyszłość albo co?
- Jeśli tak, to by znaczyło, że zostaniesz tu na dłużej - J uśmiechnęła się słodko i poszła gnębić kogoś innego o relację z heroicznego pojedynku Séarlana z Jeźdźcami Słońca.

Nie mogłam oprzeć się pokusie.
Smoczek spał otulony kryształem, a ja miałam wrażenie, że zaraz się obudzi i popatrzy na mnie jak na starą przyjaciółkę. Może się odezwie. Nic takiego jednak się nie stało, zbliżyłam się więc i dotknęłam przejrzystego kamienia. Przytuliłam do niego policzek i zamknęłam oczy...
Przejście.
Podchodzę do kawiarnianego stolika w luksusowej dzielnicy miasta pełnego portali. Siedzi tam jasnowłosy elf, obwieszony błyskotkami, a towarzyszy mu kobieta o wijących się - dosłownie - zielonych włosach i oczach skrytych za maską. Cieszą się na mój widok, pytają o kogoś, kogo znamy wszyscy troje. Rzedną im miny, gdy okazuje się, że chciałam zadać to samo pytanie...
Nagłe przejście.
Ciemnowłosa dziewczyna we fioletowej yukacie siedzi przed telewizorem, z którego dobiegają odgłosy walki. Ma podkrążone oczy barwy nasyconej czerwieni; nerwowo miesza herbatę, trzymaną w drżącej dłoni. Jeszcze chwila, a nie wytrzyma i pobiegnie do telefonu, aby zadzwonić na lotnisko, zamówić bilet.
Skąd ja to wiem?
Przejście...
Znów mój punkt widzenia. Ametystowy smok patrzy na mnie wesoło i telepatycznie domaga się zabawy w berka. Kiedy zajmuję jego uwagę marchewką, słyszę rozbawiony śmiech fioletowookiej blondynki, wyglądającej jak nieco starsza wersja J. Na jej ramieniu siedzi inny smok, ciemnoczerwony, i przygląda się nam z niesmakiem. Dokoła sporo innych osób, które powinnam znać, rozmawia o trzynastu klejnotach...
Kolejne przejście.
Ciemnowłosa dziewczyna w kolczudze stoi u bram miasta, które poprzedniego dnia okrzyknęło ją bohaterką. Nie wygląda jednak na szczęśliwą, w jej spojrzeniu jest sporo goryczy - widocznie wysoką cenę zapłaciła za tę sławę. Podchodzi do niej elf w skórzanej zbroi, z łukiem na ramieniu; życzy jej szczęścia w dalszych przygodach. Ma taki sam wyraz oczu, ale gdyby się go pozbył, przypominałby mi Artena - znowu, skąd to wiem? Z wyglądu przecież nie są podobni. Dziewczyna całuje go w policzek jak starszego brata, wiedząc, że nie ma u niego szans.
Przejście.
Odkładam pióro i zamykam pamiętnik. Podchodzę do wielkiego lustra, poprawiając rękawy bordowej sukni, która podkreśla moje zalety jak tylko może. Mam burzę fioletowo-srebrnych włosów i mały pentagram na prawym policzku. Maluję usta, ostatni raz patrzę na swoje odbicie z zadowoleniem... Pozostaje tylko czekać - aż rozlegnie się pukanie, aż do pokoju wejdzie ten, którego tak oczekuję...
Koniec!!
Nie bez wysiłku oderwałam się od wizji. Czując, że ktoś za mną stoi, odwróciłam się, próbując poradzić sobie z mętlikiem w głowie. Czy to były jakieś inne moje wersje? Te, które nastąpią po obecnej? A może już istnieją, w zupełnie różnych czasoprzestrzeniach, których jest więcej niż mogłabym zliczyć? No, z wyjątkiem tej ostatniej...
- Powoli zaczynałam się o ciebie niepokoić - wyznała Caranilla, uśmiechając się jednak. - Może jednak nie powinnam była pokazywać ci wtedy tego smoka?
- Już wiem, skąd cię pamiętałam - szepnęłam; zaschło mi w gardle jakbym wędrowała przez pustynię. - Caranilla Caloess Al'Deir. Śniłaś mi się dawno temu. Byłam tobą w tych snach.
- Coś takiego - wydawała się zaintrygowana. - I co tam przeżywałam?
- Wojnę i utratę bliskich - mówiłam powoli, starając się sobie przypomnieć i nagle wiedząc więcej niż powinnam. - Rozkochałaś w sobie pewnego mężczyznę, aby doprowadzić do jego upadku. Pisałaś pamiętnik, w którym rozliczałaś się ze swoim sumieniem.
- Nic takiego nigdy się nie wydarzyło - pokręciła głową Caranilla.
- W to akurat wierzę - przyznałam. - Ale mogłoby się zdarzyć, gdybyś na swojej życiowej drodze skręciła w inną stronę.
- No to nie żałuję - stwierdziła. - Nawet mi się podoba tak jak jest teraz.

8 VIII

Nie pokazałyśmy Caranilli, ponieważ ma ona teraz inne kłopoty na głowie. Część jej gromady - z Jaleelem, tym paskudnym konkurentem do jej stanowiska, na czele - stała się jeszcze bardziej konfliktowa niż zwykle, od kiedy muszą znosić obcych na swoim terytorium. Zdecydowanie nie powinniśmy się wtrącać, a najlepiej udawać, że nie istniejemy i nas tu nie ma. Ciekawe, co będzie, kiedy z "patrolu" po królestwie powróci Diarmaid z pozostałą trójką Jeźdźców Słońca. Może pomoże sojuszniczce w załagodzeniu niezgody, a może wręcz przeciwnie.
Aż się zdziwiłam, kiedy Muirenn zauważyła znowu, że powinnam brać udział w tym patrolowaniu. Nie wiem, co takiego mogłabym odkryć w drodze albo do czego się przydać, naprawdę. A sądziłam, że czarodziejka jest na tyle zajęta swoim wybrankiem marnotrawnym, by przestać zwracać uwagę na cokolwiek innego. Ja bym przestała. Nawet w punkcie kulminacyjnym opowieści o wojnie.

Urywałam spisywanie ostatnich dni, jakby wyłączając je z kontaktu. Albo inaczej - sama się wyłączałam, pozwalając czasowi płynąć dalej, beze mnie. A tak naprawdę to J ciągała mnie, Ellila i Taranisa po krętych górskich ścieżkach (brrr) i kazała sobie wszyściutko opowiadać. Najciekawiej się jej tłumaczyło, skąd nagle w całej historii elfy i jak zdołały wplątać się w produkcję artefaktów wysysających lub rozpraszających magię... Otóż: jedna, średnio zorientowana tłumaczy drugiej, kompletnie niezorientowanej, a dwaj z tyłu przekrzykują się, dodając swoje poprawki. Najczęściej sprzeczne ze sobą.
No cóż. Wiemy na pewno, że elfy przejęły ową produkcję po śmierci swojego wspólnika/rywala/szwagra/małżonka (niepotrzebne skreślić), a potem pokłóciły się o wykorzystanie jej efektów. Jeden miał siostrę, a drugi do niej wzdychał. Jeden wydał ową siostrę za człowieka, drugi podobno przyczynił się do jego śmierci. Jeden przyłączył się do Dziecka Chaosu, drugi został okradziony przez Deuce'a i wysłał w pościg Drusillę. Jeden ma na imię Séarlan, drugi Daevel. Aha, i któryś wysłał na przeszpiegi Thanderila, Który-Powinien-Jeść-Marchewki. Teraz tylko dopasować fakty do imion, znaleźć delikwentów i nimi potrząsnąć. Proste, prawda?
Wygląda na to, że druga strona konfliktu tworzy ciekawą galerię osobliwości. Uroczy chłopczyk, który chce mieć gdzie się bawić, książę z koroną i przypuszczalnym kompleksem braciszka, jego towarzyszka z zupełnie oczywistym kompleksem siostrzyczki i na koniec elfi mag z przerostem ambicji. Nic tylko brać szkło powiększające i szukać potencjału.

Chyba dobry dziś dzień do podsumowań...

6 VIII

Nie wiem, co sądzić o tym, że moja kompania zachowuje się jak beztroskie dzieciaki. Z wyjątkiem Lony, która rzadko się tak zachowuje, ale też pamięta, że gdzieś w całym tym zamieszaniu ma swój udział jej rodzona siostra. Reszta załogi chyba wychodzi z założenia, że to nie ich walka i są tu na wakacjach. W pewnym sensie ich rozumiem, bo sama nieraz twierdziłam, że pewne opowieści nie są "moje" - tyle że ja się przeciw temu otwarcie buntowałam, a nie ignorowałam. Nie umiałam ignorować.
Z drugiej strony jest J, która wyraźnie ma ochotę znaleźć tamtego enigmatycznego elfa i wyrwać go spod zgubnego wpływu Dziecka Chaosu. Na rzecz drugiego Dziecka Chaosu, czyli siebie samej. Niby miała złapać Ellila i Taranisa za fraki i zawlec ich do domu, a jednak siedzi tu i rozmyśla, uśmiechając się przy tym jakby planowała psotę.

Ellil wpadł do "komnaty", którą dzieliłam z Loną i siostrami. W ludzkiej postaci, co stanowiło miłą odmianę. W ręce trzymał jakąś kartkę zwiniętą w rulon.
- Miałem ci to dać już trochę dawno temu - uśmiechnął się beztrosko - ale straciłem poczucie czasu. Ty chyba też.
Rozwinęłam papier, odsłaniając dzieło Geddwyna. To przedstawiające Aethelreda w koronie i Velxę z tarczą. To, które tak bardzo pragnęłam dostać w swoje ręce, ale ciągle znajdowało się w innych, niechętnych by mi przekazać...
- Skąd to masz?! - wykrzyknęłam, odkładając rysunek na bok. Zaraz też trafił do Djellii i Leesy, które zapatrzyły się na niego wzrokiem... Ech, gdyby to był głos, mogłabym go nazwać "głuchym", ale spojrzenie? Puste?
- Zwinąłem Deuce'owi - wzruszył ramionami Ellil.
- Jak to zwinąłeś Deuce'owi? - odezwała się Leesa, głosem faktycznie głuchym. - Cokolwiek by nie mówić o tym gnojku, akurat jemu nie da się nic zwinąć.
- Jak to zrobiłeś? - dołączyła do niej siostra, dla kontrastu z ożywieniem i ciekawością.
- A, podczas tego zamieszania, kiedy na Wędrującą Ciemność spływała światłość - bóg wiatru wyszczerzył zęby. - Za bardzo był zajęty ratowaniem was, żeby zwracać uwagę na to, że coś mu zawiewa dokoła.
- Jesteś niemożliwy - mruknęłam, ale odwzajemniłam uśmiech, bo jakżeby inaczej?
- Jasne. Zobaczysz, jeszcze ci kiedyś przyjdzie do głowy, by mi się odwdzięczyć... I wtedy dopiero zobaczysz, jaki jestem niemożliwy.
- Dopiero wtedy? To już będzie koniec światów.
Leesa i Djellia wstały, nie wypuszczając rysunku z rąk.
- Pokażemy go Lonie? - zaproponowała nieśmiało starsza z sióstr.
- Pokażcie Muirenn - podsunęłam. - I Caranilli.

5 VIII

Powrót do Sativoli nie wyglądał tak, jak się tego spodziewałam, o nie.
Przede wszystkim, nie było już bariery, nadającej niebu fioletowy odcień. A kiedy Laderic zamarł przy oknie z przerażeniem na twarzy, podeszłam, by również wyjrzeć, a wtedy okazało się, że nie ma również pałacu. W jego miejscu rozciągał się spory, głęboki krater...
No dobrze, wyglądało to poważnie. Niepokojąco. Niemniej tym razem to ja musiałam być optymistką i wbijać Ladericowi do głowy, że nie, na pewno nie zastaniemy tam w dole stosu zwłok. I nie, nie dlatego, że wszyscy rozsypali się w pył. Cóż za nagła odmiana.
Gdy wylądowaliśmy i opuściliśmy pokład sferolotu, podjechało do nas trzech Jeźdźców Słońca. Zsiedli ze swych białych rumaków i podeszli, a na ich obliczach malowała się troska.
- Długo czekaliśmy - przemówił jeden z nich.
- Jak długo? - zapytała Lona, z przyzwyczajenia obejmując dowodzenie. Elf obejrzał ją sobie, jakby zastanawiając się, w jakiej kategorii ją umieścić; oględziny te wypadły pomyślnie.
- Właściwie od kiedy opuściła nas ta oto gwiezdna panna z towarzyszami - powiedział, tym razem kierując wzrok na mnie. - W noc po twoim wyjeździe wszyscy śniliśmy ten sam sen, a po nim mogliśmy już tylko czekać.
- Sen - powtórzyłam. - O czym traktował? I kogo rozumiesz przez "wszystkich"?
- Całą naszą szóstkę. Jego wysokość, arcymaginię i kapłana, który wcale nie był tym ukontentowany - zaczął wymieniać elf. - Panią Caranillę i kilkoro jej podwładnych... To oni udzielają nam teraz gościny.
- No dobrze. To nienajlepszy pomysł, stać i relacjonować w takim miejscu - zadecydowała Lona. - Powinniśmy raczej wybrać się do tej Caranilli, o ile oczywiście zechce nas przyjąć.
- Z pewnością - uśmiechnął się inny Jeździec. - Gdybyście wiedzieli, jak się radowała, mogąc nas wspomóc... Mówiła: "Teraz wreszcie czuję, że ten sojusz ma jakiś sens".

Przyznam, próbowałam przywołać wizję Caranilli sprzątającej i wprowadzającej ŁAD w jaskiniach krwiożerczych smoków, ale moja wyobraźnia ma swoje ograniczenia.
"Nefele" leciała powoli (jak na nią), za Jeźdźcami Słońca, a ja wyglądałam przez okno, znów doznając tego dziwnego wrażenia, że mogłabym tu przynależeć. Wolałam się jednak trzymać swoich ostatnich przeczuć i tęsknoty. Jak bardzo niedorzecznie to brzmi - trzymać się tęsknoty? Ona jest moim motorem napędowym od kiedy pamiętam, choć przyczyny miała różne przez wszystkie moje życia. Pasuje to do tak niedorzecznego stworzenia jak ja.
- No i dolecieliśmy - zauważyła Djellia, siedząca obok mnie. Od czasu opuszczenia Wędrującej Ciemności traktowała wszystko ze zwykłą sobie pogodą, jakby nic się jej nie przytrafiło. Jakby nie miała się nad czym zastanawiać. Ja się dla odmiany zastanawiałam za troje, ale dotąd nie mogłam się zmusić by kogokolwiek zapytać...
Ale czy nie jest tak, że z rozmysłem odwlekam punkt kulminacyjny tego zapisku? A to bełkotliwe przemyślenia, a to zamieram nad kartką z piórem, które mi zaraz zaschnie...
Po dotarciu na miejsce byłam gotowa pogratulować Caranilli zwycięstwa nad moją wyobraźnią. Jej goście mieli naprawdę imponującą siedzibę, oddzieloną magią (wkład Muirenn?) od smoczych. Może i daleko jej było do srebrzystego przepychu Alkhai Golt czy kryształowych grot w górach Fe'Xil, ale, do licha, na wojnie się nie wybrzydza! Naprawdę, nawet Oswin nie wybrzydzał.
Caranilla wyraźnie miała ochotę wciągnąć mnie w rozmowę, ale koniec końców dopadła ją Lona, chcąca się dowiedzieć o co w tym wszystkim biega od kogoś kompetentnego, kto był na miejscu. Dla mnie priorytetem było znalezienie J i na szczęście nie musiałam się wysilać. Dziewczynka wyjrzała zza skalnej ściany, otaksowała wzrokiem zały nasz tłumek i wreszcie skinęła na mnie konspiracyjnie.
- Gdzie podziałaś moich chłopaków? - zapytała na wstępie. - Wiesz jak by się teraz przydali w swoim własnym świecie? Nawet Shyamowi marzy się ich powrót, choć udaje, że nie.
- Powinni gdzieś tu krążyć - rozejrzałam się. - Ostatnio latają głównie w postaci niematerialnej i nie mogą się nacieszyć tą ciągłą rywalizacją.
- Jakie to słodkie... No nic, dorwę ich później. Teraz chodź, poknujemy trochę w spokoju, bo tu za duży zgiełk.
Knucie chwilę poczekało; najpierw po dziecinnemu biegałyśmy po skalnych korytarzach, zaglądając we wszystkie zakamarki (w pewnej chwili przyłapałam się na wypatrywaniu skarbów). Dopóki w jednej z wnęk nie trafiłyśmy na Muirenn i Laderica... Całowali się w najlepsze, spleceni w artystyczną mozaikę, i wcale się nie przejęli, że podglądają ich dwie wścibskie pannice.
- A prorokowałeś, że będzie robić ci wyrzuty - przypomniałam kronikarzowi, wzdychając w duchu, że jednak będę sama w swej niedoli, gdy już przyjdzie co do czego.
- Później - zapowiedziała Muirenn z uśmiechem zadowolonego kota. - Niech on mi najpierw pokaże jak bardzo się cieszy.
- Najpierw to możesz opowiedzieć Miyi, skąd ten cały bałagan - zaproponowała słodko J. - Mnie tu wtedy nie było, nie chcę być źródłem informacji z drugiej ręki.
- Ja? Ja zawaliłam sprawę na całej linii - czarodziejka westchnęła i wyplątała się z ramion Laderica, ale ten nie wypuszczał jej dłoni ze swojej. - Jestem w swojej własnej niełasce. Powinnyście porozmawiać z elfami.
- Myślałam, że nie darzysz ich sympatią - zmarszczyłam brwi.
- Sympatie sympatiami, a to właśnie im w dużej mierze zawdzięczamy życie. Im i Caranilli.
- Co takiego zrobili?
- Chyba powinnam opowiedzieć od początku. Możecie oboje wyjąć coś do pisania, pismaki przebrzydłe - Muirenn uśmiechnęła się kwaśno. Nie dane nam jednak było notować na bieżąco, bo w trakcie relacji zrobiliśmy sobie spacer po grotach. Pisanie w ruchu to zdecydowanie chybiony pomysł.
- Otóż pojawił się ten sam dzieciak z elfem, którzy poprzednim razem towarzyszyli młodemu Edlinowi - zaczęła arcymagini. - Roztrzaskali moją barierę jakby to była szklana butelka.
- Młodemu Edlinowi? - J zamrugała niepewnie.
- Księciu Aethelredowi - wyjaśniłam. - Ale książę opuścił znane wam światy i mogę się tylko domyślać, co to oznacza.
- A co może oznaczać?
- Że jest jakiś sposób, by przemieszczać się między rzeczywistościami.
- O, to mi coś przypomina! - ucieszyła się dziewczynka. - Byłam wczoraj popatrzeć na tego twojego smoczka i przypadkowo dotknęłam kryształu, w którym on śpi...
- Może i jesteś najpotężniejszą istotą w tym świecie - syknęła Muirenn. - ale sama życzyłaś sobie, żebym opowiadała. Tak?!
- Ee, tak. Już milknę, już.
- Wyśmienicie. Elf, jak się wydawało, poszukiwał Thanderila i Jeźdźców Słońca. Tego pierwszego oczywiście nie znalazł, ale wdał się w walkę z pozostałymi i przegrał.
- Nie dziwota - mruknęłam. - Sześciu na jednego...
- To była bardzo wyrównana walka - sprostowała czarodziejka. - Tamten miał ze sobą dziwaczne urządzenie, które dawało mu pewną przewagę.
- Na trzy, zgadujemy, co to było? - uśmiechnęła się do mnie J. - Inna rzecz to co elfy mają wspólnego z Dzieckiem Chaosu. Zazwyczaj są wredne, w porządku, ale żeby chaotyczne...?
- Z tego, co wiem, dwóch takich dostało w swoje ręce pokaźny zapas lilijek - wytłumaczyłam. - To cała historia, w której skład wchodzi wątek naukowy, miłosny, zbrodnia i przerost ambicji...
- Ale ten osobnik nie wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć śmiechem i wyłuszczać swoje chore plany jeden po drugim - zauważył słusznie Laderic. - Przynajmniej nie kiedy widzieliśmy go w Wędrującej Ciemności.
- Tu też nie - przyznała Muirenn. - Wydawał się raczej zdesperowany. I w końcu poddał walkę z Jeźdźcami Słońca.
- A co takiego zrobiła Caranilla? - zainteresowałam się.
- Akurat gościła w pałacu ze swoją świtą, kiedy uroczy chłopczyk uznał, że chce się pobawić - odpowiedziała czarodziejka. - Ochronili nas swoją magią, a potem Caranilla wyleciała do niego i mówiła coś o Aethelredzie i o Chaosie. Nie wiem co dokładnie, ale poskutkowało. Smarkacz tylko zniszczył pałac, zgarnął towarzysza i zniknęli.
- A mnie akurat wtedy nie było - zmartwiła się J. - Siedziałam u Wiosenki i zostawiłam jej Kulfona, bo mi psuł dobre wrażenie. A potem przyleciałam tutaj i zastałam bałagan...