26 XI

Zastanawiam się, co sądzić o zachowaniu Djellii i Ellila. Nie żebym miała coś przeciwko dziecięcemu entuzjazmowi - dobrze go znam z doświadczenia, choć z drugiej strony, podróżowanie po opowieściach rozwinęło też u mnie nieufność - mam jednak wrażenie, że chcą się za wszelką cenę przyzwyczaić do nowej rzeczywistości. Cóż, Ellil jest z tych, którzy uwielbiają zmiany, a teraz chyba postawił sobie za punkt honoru pomoc Djellii w odreagowaniu. Bo przypuszczam, że dziewczyna tęskni za siostrą i Loną równie mocno jak wcześniej ja za swoimi bliskimi. Po prostu rzadko okazuje negatywne emocje - czemu więc nie rozbroić ich pozytywnymi?
Nie spieszyliśmy się za bardzo, jeżdżąc konno po różnych obszarach DeNaNi. Pragnęłam całą sobą poczuć atmosferę tego świata i zarazić nią towarzyszy, a nasze wierzchowce też chciały trochę poszaleć. Kiedy więc Nindë rwała się do galopu, zsiadałam z niej zawczasu, a wtedy Ellil głośno żałował, że się ze mną nie zamienił. Widziałam jednak, że on i Violet Shadow się polubili. Natomiast Tequila, najmłodsza z klaczy, wręcz tańczyła z Djellią niczym cyrkową woltyżerką na grzbiecie, a w każdym razie tak to wyglądało. Potem biegła do matki i na pół z rozbawieniem, a na pół z rozdrażnieniem opowiadała, jakie to noszenie człowieka jest dziwne. Shadow słuchała tego ze stoickim spokojem i zapewniała, że można się przyzwyczaić.
Nasza trasa wiodła po wschodniej stronie Morza Edrilin, tej bardziej "cywilizowanej", choć i lasów tam nie brak. Przekroczyliśmy wielką rzekę Thanasis, którą płynęły statki pełne uchodźców z jakiegoś zrujnowanego kraju po drugiej stronie świata (owa druga strona zawsze wydawała mi się dziwna). Minęliśmy prawą połowę Tarahieny, zahaczając tylko o ruchomy hotel na czterech łapach. Dowiedzieliśmy się, że między Naderne a Calliph znów toczy się wojna, która to wojna i tym razem nie wyszła poza poziom tłuczenia się łopatkami w piaskownicy. Zatrzymaliśmy się w gościnnej teggickiej jadłodajni, gdzie Ellil musiał spać zwinięty w kłębek na króciutkim łóżku, bo założył się z Djellią, że wytrzyma. I wszędzie, na każdym zamieszkanym obszarze jaśniały płomienie świec. Święto Annicenty Płaczki w każdym chyba kraju jest obchodzone w inny dzień i w rezultacie świece pali się przez cały miesiąc. Nawet (poniekąd) w Althenos, co zawsze mnie ujmowało. Tym razem jednak moim celem było Solen, najbarwniejsze państwo tego świata.
W Melrin, w dzielnicy z pomarańczowych cegieł, znalazłam Clayda; siedział w kafejce na wolnym powietrzu, popijając jakąś spienioną fioletową miksturę i zupełnie nie przejmując się tym, że wiatr zaraz wyrwie z jego stolika parasol z korzeniami. Na mój widok zawołał coś - wicher od razu to porwał - i podniósł się z krzesła, a ja skoczyłam mu na szyję jak zachwycone dziecko.
- Przybywasz w najbardziej odpowiedniej chwili i do tego w kurtce ode mnie - powiedział ze śmiechem, kiedy już zaparkowaliśmy konie i doszło do wzajemnej prezentacji.
- O matko - roześmiałam się, odruchowo poprawiając ciepły kołnierzyk. - Jeszcze pamiętasz takie szczegóły?
- Za kogo ty mnie bierzesz? - obruszył się. - Przechowuję pamięć o minionych wiekach, a miałbym zapomnieć, że zafundowałem ci kiedyś kurteczkę?
- Ja niby przechowuję pamięć o minionych życiach, a tymczasem sklerotyczka ze mnie wzorcowa - mruknęłam. - I dlaczego w najbardziej odpowiedniej chwili?
- A dlaczego nie? - Clayd uśmiechnął się szeroko. - Jak dla mnie każda chwila byłaby najbardziej odpowiednia.
- Każda-każda? - przechyliłam głowę.
- Jak najbardziej - przysunął dwa krzesła od sąsiedniego stolika. - Siadajcie i rozkoszujcie się piękną pogodą. Vanny poszła nabyć coś szykownego i pod kolor nowych oczu. Mam nadzieję, że to będzie gorset z...
- Brylantowymi dzwoneczkami - weszła mu w słowo Djellia.
- Dzwoneczkami? - przygryzł wargę. - Żeby co, było słychać, kiedy się obudzi?
- Gorsety nie są do spania - odpowiedziała z promiennym uśmiechem.
- Sama bym tego lepiej nie ujęła - powiedziała moja kuzynka, zachodząc nas od tyłu, z zaskoczenia. Miała dziarską minę i trzymała w rękach trzy wypchane torby. Nie była sama - Tenari podleciał z wielkim kawałkiem ciasta w buzi, a Ivy od razu wpakowała się Claydowi na kolana i zaczęła mu coś szeptać do ucha.
- Dlatego właśnie nie kupiłam żadnego gorsetu - dodała, szczerząc zęby, po tym jak wyściskałam i ją. - Coś podejrzanie długo tam siedziałaś; ciekawe, dlaczego. I w dodatku wyglądasz kwitnąco.
- Ciekawe dlaczego, lodowa dziewico - powtórzył za nią Clayd kpiarskim tonem. - Trochę się różni od tego obrazka, który przede mną odmalowałaś, co?
- Vanny? - spojrzałam na nią podejrzliwie. - Coś ty mu naopowiadała?
- Same przemiłe rzeczy - zachichotała kuzynka, położywszy torby na ziemię. - No, to idę sobie zamówić coś pikantnego. Komu postawić?
Rzuciwszy to pytanie, oddaliła się w kierunku baru, stukając obcasami.
- Co? - zapytałam, widząc, że Clayd patrzy za nią z troską. Pokręcił tylko głową, niezdecydowany, na co Djellia wstała od stolika i pociągnęła za sobą Ellila, żeby wreszcie coś zamówić. Tenari i Ivy popędzili za nimi, wyczuwając szansę na coś pysznego.
- A, daj spokój - mój najlepszy przyjaciel machnął ręką, kiedy znów spojrzałam na niego pytająco. - Ledwo się spotkaliśmy, a już mam ci nastrój zatruwać?
- Dawniej to ja ci zatruwałam, kiedy było mi źle - przypomniałam. - Jesteście dla mnie zbyt ważni, żebym miała ignorować pewne rzeczy.
- Sam nie wiem - westchnął. - Może udaje, że wszystko jest w porządku, mimo tego, że tkwi w cudzym ciele. A może zapomina, że nie jest.
- Brzmisz, jakbyś miał nadzieję na to drugie.
- Może - uśmiechnął się krzywo. - Staram się, żeby nie pamiętała. Tylko że kiedy sobie przypomni, dopada ją poczucie winy i całe staranie idzie w cholerę. A przecież tamta druga nie sfrunie z zaświatów i jej nie przeklnie, nie?
- Nie - zgodziłam się. - Ale może to poczucie winy wobec ludzi, którym... Zależało na tamtej dziewczynie?
- Żeby nie czasem - głos Clayda stwardniał. - To właśnie jeden z tych ludzi jej to zrobił.
- Której "jej"?
- Obu - uciął i zajął się na powrót swoim napojem. Miałam nadzieję, że nie jest toto za bardzo wyskokowe.
- Potrafisz przecież obchodzić się z duszami - zauważyłam. - Nie mógłbyś jej po prostu przenieść z powrotem? Komu, jeśli nie...
- Dobra, włożenie duszy w ciało to nie jest wielka filozofia - przerwał mi takim tonem, jakby rzeczywiście nie była. - Ale wyjęcie jej z ciała, w dodatku cudzego? Myślisz, że potrafię narazić Vanny na to ryzyko?
Nie odpowiedziałam - nie musiałam.
Później siedzieliśmy przy gorącej czekoladzie, kontemplując zmiany, które zaszły w strukturze światów. Siedzenie na widoku z miniaturą domeny na wierzchu i rozprawianie na cały głos o tym, co zniknęło, a co przybyło - to chyba jest możliwe tylko tutaj.
- To takie poplątane - westchnęła Vanny. - Organizacja, w której pracuję, rejestruje wszystkie końce światów i początki nowych. W ostatnich miesiącach były strasznie częste i niespodziewane, aż dziwne, że całkiem głów nie potraciliśmy.
- Dziwne - mruknął Ellil. - W Domenie Lustrzanej było na odwrót, nikt nie zauważał, że coś przestało istnieć. Tak jakby zmiana zachodziła również w naszych głowach. Może nawet zniknięciem Sativoli bym się nie przejął, gdyby nie towarzystwo odpowiednich osób. Może gdyby również mój własny świat... Sam nie wiem.
- W moim świecie wisi w chmurach tylko połowa zamku - dodała Djellia. - I też nikt nie dostrzega, że kiedyś było inaczej. Oprócz nas. Tylko Kylph był świadom, że coś zabrało drugą połowę, chociaż jak, tego już nie pamiętał.
- Tak czy inaczej, DeNaNi nie oddamy, prawda? - uśmiechnęłam się. - Jeszcze nie zajrzałam we wszystkie miejsca, w których zaplanowałam wizytę.
- Nie planuj, bo potem dziwne rzeczy mogą się zdarzyć, czy nie tak zwykłaś mówić? - roześmiał się Clayd. - Dokąd się teraz wybierzesz?
- Na pewno w góry Fe'Xil, do Lilly i Shee'Ny - odpowiedziałam bez namysłu. - A potem... Potem jeszcze nie wiem. Nie mam zamiaru się nigdzie spieszyć, zwłaszcza, że Aeiran obiecał, że mnie dogoni.
Byłam miło zaskoczona, że Tenari postanowił dołączyć do nas w podróży. Choć pewnie nie powinnam.

22 XI

Pokrzywa już żywiła nadzieję na szalony wypad w światy, a tymczasem jeszcze dzień musiała przesiedzieć w stajni. Na szczęście na Rozdrożu, co oznacza, że miała towarzystwo. Mam nadzieję, że uda się nam wypożyczyć stamtąd jeszcze przynajmniej jednego wierzchowca, choć z drugiej strony, jeśli wparujemy konno do Melgrade, wywołamy sensację, skandal i ferment. Nawet jeśli przesadzam, to z pewnością tylko troszkę.
Tymczasem jednak zawitaliśmy do jednego z tych niesamowitych miejsc, którego imponujące rozmiary i nieprzebrane skarbnic zrobiły niezachwiane wrażenie na Djellii i Ellilu. Mowa oczywiście o Bibliotece na Pograniczu. Ja też musiałam się na nowo przyzwyczajać do jej wielkości, tak samo jak przedtem do eteryczności Teevine. Na szczęście Kilmeny powitała mnie jak gdyby nigdy nic (na swoją miarę), co potwierdziło słowa Ketrisa.
- Co to ma znaczyć?! - zapytała surowym szeptem. - Znikasz na długie miesiące, pozwalając by ktoś obcy wypożyczał książki na twoją kartę?!
- Skoro mnie nie było, nie mogłam na nic pozwalać - ja też odruchowo zniżyłam głos. - Ale możesz mi powiedzieć, kto był na tyle bezczelny, a sama spuszczę mu lanie.
- Nie mam pojęcia - przyznała. - Przyszło do mnie zamówienie napisane na maszynie. Bardzo naglącym tonem.
- I skąd wiedziałaś, że to nie ja?
- Zawsze zjawiałaś się osobiście - Kilmeny spojrzała na mnie jak na bardzo głupie dziecko. - Poza tym zamówienie dotyczyło naprawdę nieładnych książek. Pamiętasz jak kiedyś ktoś wypożyczył w twoim imieniu to paskudztwo o zakazanej magii?
- Naprawdę nie wiem, po co trzymać tu takie paskudztwa - mruknęłam.
- Ja też nie - fuknęła. - Ale takie są wymogi biblioteki: nie ma tu wyłącznie książek o jedynej słusznej treści. Ja tu tylko pracuję i nie mogę tego zmieniać.
- Jesteś jedyną żywą istotą, która tu pracuje. Na pewno nie masz wpływu na regulamin?
Bibliotekarka tylko pokręciła głową na moją doprawdy niezmierzoną głupotę i poprawiła okulary. No dobrze, wiem, że "pogranicze" w nazwie tego miejsca można rozumieć na bardzo różne sposoby, ale...
- Nieważne - machnęła wreszcie ręką. - Powiedz, co się stało, że wreszcie tutaj zatęskniłaś. Tam, gdzie przepadłaś, nie było bibliotek?
- Znalazłam jedną, prawie tak dużą jak ta - westchnęłam. - Ale to nie było to samo. Poza tym przyszło mi do głowy, że może w książkach znajdę odpowiedź na swoje pytanie... Czy rzeczywistość się zmienia.
- Dlaczego? - zdziwiła się Kilmeny, a ja omal się nie roześmiałam. Nie dlaczego rzeczywistość miałaby się zmieniać, tylko dlaczego właśnie w książkach. - Sądzisz, że znane ci książki zmieniły swoją treść? Myślisz, że byłybyśmy tego świadome?
Może i nie, pomyślałam. Dotąd bywałam świadoma pewnych zmian, taki przywilej zawodowy, ale to nie znaczyło, że cała reszta światów też musi. A może za długo byłam poza domem i pozapominałam co nieco?
- Może i my znajdziemy w książkach odpowiedź na nasze pytanie - zawołał Ellil wesoło od jakiegoś regału, nie zważając na biblioteczne prawa; Djellia tymczasem buszowała po dziale geografii światów. - Chcemy odnaleźć Wietrzne Miasto Lirę.
- Słyszałam kiedyś o takim mieście - zamyśliła się Kilmeny, wyjątkowo zapominając ochrzanić profanatora. - Nie mam jednak pojęcia, gdzie się znajduje.
- Kiedy słyszałaś? - podchwyciłam.
- Nie jestem pewna - pokręciła głową ze zdumieniem. - Za to znam kilka osób, które mogą wiedzieć. Dużo podróżują po światach i z pewnością są bardziej na bieżąco niż ty.
Co do tego nie miałam wątpliwości, ale też zastanawiałam się, jakież to osoby mogła znać. Widząc ją rządzącą twardą ręką w bibliotece, zupełnie na swoim miejscu, trudno pamiętać, że jest też Oddaną Ładowi, jedną z tych osób, które wiedzą naprawdę wiele, jeśli zechcą - choć często na zupełnie innej płaszczyźnie niż na przykład rozkojarzone kronikarki światów.
- Kiedy przyjedziecie tu nastepnym razem, skieruję was do kogoś lepiej poinformowanego - obiecała Kilmeny, a Ellilowi i Djellii zaświeciły się oczęta z zachwytu.
Doprawdy... Przez tych dwoje zaczęłam czuć się trochę jak w baśni. A przynajmniej jakbym na własne oczy obserwowała baśń. Wędruje taki jeden bohater z drugą przez góry, lasy i rzeki, od jednej zaczarowanej chatki są kierowani do drugiej, aż dopiero w ostatniej wywiedzą się o właściwą drogę... Takie przynajmniej mam przeczucie. Niezbyt dobre, przyznam.
Dzięki Siłom Wyższym jutro już ruszam do DeNaNi.

21 XI

Od wyprawy do Pieśni nie ma chyba chwili, w której nie towarzyszyłaby mi muzyka. Ta myśl przyszła mi do głowy, kiedy bóg wiatru pociągnął za zwisający z powietrza łańcuszek i otulił nas dźwięk niewidzialnych dzwoneczków. Na szczęście w porę się opamiętałam i powstrzymałam Ellila przed zadzwonieniem jeszcze raz. I jeszcze raz. I może jeszcze, bo cieszył się tym jak dziecko. Choć z drugiej strony, może zebrałoby to w Teevine całą czwórkę rodzeństwa, a ja nie miałabym kolejnego pytania na liście niewyjaśnionych spraw.
Już niemal zapomniałam, jak uroczy widok stanowi ten zameczek od zewnątrz. Mógłby być porcelanowym bibelotem do postawienia na półce, ale pod tą półką należałoby ułożyć stosik poduszek. Brałoby się coś takiego w rękę z niegasnącą obawą, że się rozsypie. Zanim weszłam do środka, stąpałam leciutko na palcach, każdy krok stawiając jak najostrożniej. Jak przed laty, za pierwszym razem. Djellii także udzieliło się moje podejście i rozglądała się z podziwem.
Nikt nas nie powitał po otwarciu bramy, jedynie pełna oczekiwania cisza. Musiałam więc robić za przewodnika, choć tłumacząc moim towarzyszom Teevine odruchowo zniżałam głos, nawet gdy już bylismy wewnątrz. Dopiero kiedy dotarliśmy do leśnego salonu, okazało się, że wcale nie jest tu tak pusto, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Djellia natychmiast dorwała się do pianina - nie żeby u m i a ł a grać, ale tak stało pośrodku i kusiło - i już po kilku pierwszych tonach w drzwiach stanął Tiley. Miał twarz usmarowaną konfiturami i słuchawki zawieszone na szyi.
- Się dzwoni cztery razy - burknął, patrząc nie wiadomo dlaczego na Ellila. Chociaż może jednak wiadomo. Może. Dziwny błysk pojawił się w tych jaskrawoniebieskich oczach, jak również w tych jak niebo w czasie burzy, a ja nie wiedziałam jak to zinterpretować - czujność na widok rywala czy radość ze spotkania sobie podobnego?
- Następnym razem - obiecał od razu Ellil. - Wiesz może, gdzie znajduje się Wietrzne Miasto Lira?
- Co ja jestem, encyklopedia?! - nadąsał się Tiley. - W biurze podróży jesteśmy? Myślałby kto, że codziennie wpadają tu turyści i pytają o drogę.
- Przepraszam za kolegę - wtrąciła Djellia, uśmiechając się ujmująco. - Słyszeliśmy, że najlepiej o to pytać w siedzibach żywiołów, a tu, no...
- Tu jest trochę pusto - westchnęłam. - Vanny mi o tym wspominała, ale nie umiałam sobie tego wyobrazić.
- No! - potwierdził żywo duch powietrza, potrząsając srebrnofioletową czupryną. - Sam tu wróciłem ledwo przedwczoraj i cieszę się wolną chatą. Brangien zostawiła wiadomość, że jedzie naprawiać światy, Maeve to nawet tego nie zostawiła, zakręcona jakaś, a Geddwyna to nie widziałem chyba z pół roku, jeśli nie więcej. Wyjechał z supertajną misją ku chwale sztuki. Czy czegoś tam.
- A gdzie ty byłeś? - spytałam uprzejmie, trochę przytłoczona jego pytlowaniem.
- Byłem w tym twoim DeNaNi i miałem przechlapane - prychnął. - To cała historia, kiedyś ci opowiem. Spodoba ci się.
Jakoś zdobyłam się na słaby uśmiech. Interesujące opowieści zawsze są mile widziane, ale na myśl o tym, że miałabym ich słuchać w wykonaniu Tileya, aż mnie włosy i paznokcie rozbolały z przerażenia.
Co jednak ważniejsze, rzuciło mi się w oczy, jaki był rozdrażniony. Niby cieszył się wolną chatą, a naprawdę... Czy tylko dlatego, że jego rodzeństwo wyjechało? Czy może rzecz w tym, d l a c z e g o wyjechali? Niestety, z całej czwórki chyba tylko Brangien nie zwykła udzielać wymijających odpowiedzi na istotne pytania, a Brangien przecież nie było. Tiley wykręcił się, zabierając gości na obchód po zameczku i przylegających do niego strefach. Zapomniawszy zupełnie, że nie jest przewodnikiem dla nachalnych turystów.
- Co was tak wzięło na tę Lirę? - zapytałam później, kiedy rozsiedliśmy się na poduszkach przy ciepłej herbacie. - Nigdy wcześniej nie byłam świadoma istnienia takiego miasta i nie mam pojęcia, co moglibyśmy tam znaleźć.
- My też nie - zauważyła Djellia. - Ale to dla nas pierwszy krok w nieznane. Jeśli chcemy go postawić, powinniśmy wiedzieć, dokąd wędrujemy.
- Ja tam zawsze wolałam podróżować bez konkretngo celu - wzruszyłam ramionami. - Gdybym nie miała was na głowie i wizyty u przyjaciół w planach, wybrałabym sobie losowe miejsce na miniaturze z myślą: "tam zacznę"...
- A tym miejscem byłyby Szare Światy? - uśmiechnął się przebiegle Ellil.
- Nie sądzę - pokręciłam głową. - Znajdę sobie dużo do zrobienia we własnej domenie, daję głowę.

20 XI

Wędrowiec przyszedł niespodziewanie. Czyjekolwiek przybycie do Białej Symfonii wywołałoby zaskoczenie wśród jej mieszkańców, lecz ten wzbudził również podejrzliwość. Jego lekkie odzienie i dobytek składający się tylko z niewielkiego zawiniątka przekonały wszystkie zebrane śniegutki, że mają do czynienia z szaleńcem. Ludzie przy zdrowych zmysłach nie wybierali się w taką drogę bez odpowiedniego ekwipunku, nie przy swej niskiej odporności na mróz. W dodatku ten przyszedł znikąd.
- Wędruję z południa - oznajmił, co jednoznacznie wskazywało, że ma nie po kolei w głowie. Każdy przecież wie, że na południu nic nie ma. Niezdecydowane śniegutki spoglądały na siebie, dźwięcznie trzepocząc skrzydełkami, a tymczasem on po prostu usiadł sobie pod kolumną, wyjął z tobołka chleb i posilił się, nie zważając na to, że może przymarznąć do białego kamienia.
- A dokąd to się wybierasz? - zapytała wreszcie najśmielsza śniegutka.
- Do Wietrznego Miasta Liry - odpowiedział wędrowiec, nagle uśmiechając się z zachwytem, jakby tknęło go naprawdę piękne wspomnienie.
- Co? Gdzie? - mieszkańcy Białej Symfonii zaczęli szeptać jeden przez drugiego. - Cóż to za miejsce, którego nie znamy? Gdzie się znajduje?
- Gdybym wiedział, pewnie już dawno bym tam był - stwierdził niefrasobliwie przybysz, z ustami pełnymi jedzenia. - Myślę, że zahaczę jeszcze o zamek Nadzieja, gdziekolwiek go znajdę, albo o którąś z siedzib żywiołów i tam zapytam o drogę.
Śniegutki słuchały go z otwartymi ustami, zastanawiając się czy świat przypadkiem nie jest o wiele większy niż zawsze sądziły. A kiedy skończył posiłek, wstał bez większych przeszkód i rozejrzał się po dziedzińcu.
- Miło było tu zajrzeć - powiedział na pożegnanie. - Pozdrówcie ode mnie księżniczkę, kiedy się obudzi. To powiedziawszy odszedł, a kiedy zniknął śniegutkom z oczu, rozszalała się zamieć.


Ten właśnie tekst pokazała mi Djellia, zaraz po moim przyjeździe na Rozdroże. Wykwitł eleganckim granatowym drukiem na jednej z początkowych stron mojej pustej książki, tuż przed sceną mojego powrotu.
- Chyba nie muszę mówić, że ja tego nie napisałam - skomentowałam to, zupełnie skołowana.
- Oczywiście, że nie - prychnął Ellil. - Znaleźliśmy to przedwczoraj i Djel uznała, że to doskonała okazja, żeby rozpocząć wycieczkę po twoich światach.
- Nie powiem, kto dostał kręćka na sam widok przymiotnika "wietrzne" - dziewczyna spojrzała na niego z pobłażliwym rozbawieniem.
- Tak czy inaczej, wyruszamy jak najszybciej - bóg wiatru puścił jej słowa mimo uszu. - Tutaj już się nasiedzieliśmy. Andrea zdążyła uszyć Djel już chyba z pięć sukienek, a jej zadzierający nosa facet ciągle łypie na nas podejrzliwie. Zwłaszcza od kiedy twoja kuzynka wraz z dzieciakami wyjechała.
- Powiedziała, że wiesz, gdzie ją znaleźć - dodała Djellia, krztusząc się od tłumionego śmiechu. Nie wiedzieć dlaczego, zareagowała tak na wzmiankę o podejrzliwym łypaniu Ricka.
Jeszcze raz przebiegłam wzrokiem po tekście - nie mogłam zaprzeczyć, że mnie zaintrygował. Że nigdy nie słyszałam o czymś takim jak Wietrzne Miasto Lira, to już inna sprawa.
- Ja akurat wiem, dokąd chcę się udać - mruknęłam. - Możecie najwyżej jechać ze mną. Sami w obcej domenie się tylko zgubicie.
- Ja się nie zgubię! - zaprotestowała Djellia. - Nauczyłam się rozkładu światów już prawie na pamięć, słowo daję!
To mi przypomniało, że miałam rzucić okiem na miniaturę. Przyznam, że trochę obawiałam się tego widoku, ale z drugiej strony Aeiran, który przecież ją stworzył, wiedziałby dobrze o jakichkolwiek zmianach i dałby mi znać. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Poprosiłam Djellię, żeby przyniosła pudełeczko, a następnie otworzyłam je powoli. Zobaczyłam Domenę Promienistych, na pierwszy rzut oka niezmienioną, ale też nie było na razie drugiego rzutu. A to z tej przyczyny, że moją uwagę przykuło coś, co rozpościerało się wzdłuż zachodniej granicy, za którą powinna być Srebrna Domena. Tymczasem była tam poszarpana smuga o barwie i konsystencji dymu.
- To wygląda jak Szare Światy - powiedziałam głucho. Nie wiem, skąd byłam tego taka pewna, skoro nigdy tam nie byłam - po prostu wiedza sama wskoczyła mi do głowy. Co nie wyjaśniało, jakim cudem dzika strefa z Domeny Lustrzanej znalazła się w tej rzeczywistości...
- Wcześniej u was takich nie było? - zapytał ostrożnie Ellil. Pozostało mi tylko bez słowa pokręcić głową.

19 XI

Na swojej toaletce znalazłam liścik od Vanny, głoszący, że będzie na mnie czekać w Melgrade albo w Melrin, zależnie od nastroju. Leżał ów liścik na wierzchu sterty innych kartek, głównie świątecznych i noworocznych. Poza tym nic się nie zmieniło ani w moim domu, ani w Blue Haven.
Bez większych problemów przywołałam Chmurkę i poleciłam jej, by zrobiła mi z pięć herbat na zapas, a sama usadowiłam się wygodnie na kanapie. Spędziłam tam dalsze pół dnia, słuchając muzyki na cały regulator. Jaka to radykalna odmiana - pogrążać się w przyjemnej samotności we własnym domu. Jeszcze dzień, a pewnie znów poczułabym się zdolna do pisania czegoś poza pamiętnikiem, ale niestety czas płynie za szybko. To tylko na Krawędzi mogłam udawać, że wcale tak nie jest.
Dziś długi sen pod baldachimem. Jutro ruszam ciągnąć pozostawione wątki.

16 XI

- Czego ona od ciebie chciała? - przypominało mi się nieopatrznie w najczulszym, najbardziej harmonijnym momencie. Może i pełno takich w ostatnich dniach, ale każdy jest skarbem.
Aeiran oderwał wzrok od nieba za oknem i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Kto taki?
- Czarno-biała paskuda - mruknęłam, żałując, że w ogóle wyciągnęłam ten temat na wierzch.
Zamyślił się na chwilę, wreszcie pokręcił głową.
- Nie jestem pewien - stwierdził, marszcząc brwi. - Niespecjalnie zwracałem uwagę na jej istnienie... Co cię tak śmieszy?
- Sama nie wiem - wykrztusiłam, chichocząc do utraty tchu. Najwyraźniej nawet boginie muszą czasem zabiegać o czyjąś uwagę, tylko akurat ta bogini wybrała sobie dość kiepski obiekt... Ciekawe, czy już zdała sobie z tego sprawę. Teraz, odreagowując bójkę z rywalką, miała pewnie sporo czasu na zastanowienie się nad sobą.
Słońce zachodziło, a ja miałam coraz większą ochotę na spacer. Doszłam do wniosku, że większą część czasu spędzonego tutaj zajmuje nam stanie przy oknie i podziwianie zachodów albo wschodów słońca, jak gdyby trwały one z pół dnia albo i więcej. Pozostałe chwile upływały na paleniu świec, piciu herbaty i ogólnie cieszeniu się wzajemną bliskością. Iluż ludzi uznałoby to za niewystarczające i nie dość głębokie, za marnowanie tak czasu, jak i uczuć? Może kluczowy jest fakt, że nie-ludzie mogą sobie żyć inaczej, a może po prostu ładujemy akumulatory przed czymś, co ma się jeszcze wydarzyć, a wtedy zatęsknimy za powrotem do tego spokoju.
- O, właśnie - skoro już zaczęłam drążyć trudne tematy, mogłam równie dobrze zapytać: - Co robiłeś, kiedy mnie nie było? Ketris powiada, że na długo zniknąłeś gdzieś w światach.
I tym razem odpowiedziała mi pełna namysłu cisza, ale już dłuższa i miałam wrażenie, że sekundy się rozciągają.
- Bez wykrętów proszę - ponagliłam go cicho. - Martwię się, wiesz?
- Usiłuję sobie przypomnieć - powiedział Aeiran powoli. - Po tym, jak cię nie zastałem, krążyłem po wielu światach. Wiedziałem, że nie ma sensu cię szukać, więc chciałem zabić w ten sposób czas do twojego powrotu. Nie sądziłem tylko, że tyle trzeba będzie na niego czekać.
- Tak jak wtedy, kiedy zostałeś uwolniony przez Ketrisa - szepnęłam - i przemykałeś przez tyle światów bez poświęcania im uwagi, bez zapamiętywania? Dopóki nie wróciłeś do DeNaNi... Bez celu.
- Bez celu - zgodził się. - Tylko wtedy trwało to prawie cztery lata. Teraz nie miałem już tyle cierpliwości.
- Czuję się winna - westchnęłam. - Nie podoba mi się to wrażenie, że beze mnie nie masz się czego trzymać.
- Nie pochlebiaj sobie - odparł z lekkim uśmiechem. Miał na tyle dobry humor, że mogło go starczyć dla nas obojga. - To, że jesteś w czołówce moich zainteresowań nie oznacza, że nie mam ich więcej. Nawet jeśli przy mnnie jawisz się jako osoba z całym mnóstwem znajomych, bujnym życiem towarzyskim i...
- No już, już! - roześmiałam się. - Następnym razem to ja wyciągnę cię w światy i dla odmiany będziesz miał co oglądać, dam głowę! Raczej nie będę w stanie pokazać ci alternatywnej domeny, ale coś się zawsze znajdzie. Wiesz, że do tej pory bałam się zaglądać do naszej miniaturki światów? Zostawiłam ją gdzieś u Vanny. Nawet się zdążyłam przyzwyczaić do widoku Domeny Lustrzanej, więc teraz przeżyłabym lekki szok...
- ...I do tego gaduła - dokończył Aeiran spokojnie.
- A niech cię kaczka kopnie - prychnęłam. - Jedźmy gdzieś potańczyć, dobrze? Może po prostu już mi za spokojnie.

13 XI

Ketris pojawił się z samego rana, by zawiadomić, że Aeiran i Vaneshka właśnie wrócili i teraz odpoczywają w jego domu na przedmieściach. Nie zdążył nawet dać swojej dziewczynie buziaka na przywitanie, tylko od razu popędził po mnie, jak na porządnego herolda przystało. I wydawał się pełen ulgi, że także nie wybrał się do Refrenu.
Miło było zmienić scenerię - dom Ketrisa jest niewielki i przytulny, a każdy pokój ma ściany w innym - ale zawsze żywym - kolorze. Vaneshka czekała na nas w progu, uśmiechając się promiennie i pozwalając by wiatr bawił się jej lokami. Nie zdążyła jeszcze zmienić wyjściowego stroju na bardziej codzienny, co jednak w jej przypadku nie robiło wielkiej różnicy. W powłóczystej czarnej sukni, przyozdobionej gdzieniegdzie zielonymi kamykami, i w nieodzownych koronkowych rękawiczkach wyglądała doprawdy na wcielenie anielskości.
- Światy się cieszą z twojego powrotu - powitała mnie z emfazą i ucieszyłam się, że - na początku długiej kolejki dawno niewidzianych przyjaciół - pozostała stuprocentową sobą. I że znów mogę słyszeć jej piękny głos; nie zdarł się podczas rozmów pokojowych w Refrenie, a więc pobyt tam musiał zakończyć się pomyślnie. Tak sobie wywnioskowałam, kierując się iście kobiecą i opowieściową logiką. Pieśniarka zaprowadziła nas do salonu w kolorze jasnego fioletu, zanim poszła się wreszcie przebrać.
Aeiran siedział przy niskiej ławie i delektował się kawą w kubku z żabką. Na widok Ketrisa skrzywił się, a mnie w ogóle nie zauważył. Skorzystałam więc i spróbowałam pogłaskać lotofenka, który zwinął się w kłębek na poduszce. I doigrałam się - zostałam bezczelnie udziabana w palec. Nie dziwota, Strel miała pełne prawo mnie nie lubić, jeśli w ogóle poznała. Wydawała się nieźle rozgoszczona w tym domu - z tego, co słyszałam, wskoczyła Vaneshce do torby podczas jej wizyty na Rozdrożu, a wyskoczyła dopiero tutaj.
- I co? - rzucił tymczasem bard już od progu.
- Bezczynni przejęli stery.
- Tak? To znaczy, że stanęli jednak po czyjejś stronie? Ale chyba nie wyjdą poza Pieśń?
- Są zdania, że skoro nie umiemy się grzecznie bawić we własnych światach, nie ma sensu nas wypuszczać w inne - im bardziej Ketris był podekscytowany, tym bardziej grymas na twarzy Aeirana się pogłębiał. - Audrås jest teraz w ogrodzie Ei'Ragny i osobiście mi podziękował, że przerzuciłem go tam z piekła. Obie malarki pewnie liżą gdzieś teraz rany, bo ich nie było, a Aysel i Agní nie mają nic do gadania.
- Aleś się nagadał - stwierdził bard z podziwem. - No, a największa bomba? Devna?
Tym razem już nie było słownej odpowiedzi. Był tylko wredny, naprawdę wredny uśmiech, który dawał wiele do zrozumienia, a to musiało wystarczyć. Ketrisa aż zmroziło, za to Vaneshka, która właśnie weszła do pokoju, skinęła głową z zadowoleniem. Jeśli Devna została w jakiś sposób ukarana, czyżby pieśniarka miała w tym swój udział?
- Przepraszam, że przerywam tę miłą scenkę - zdecydowałam się w końcu odezwać. - Ale mam pytanko. Czy teraz będziemy mieć spokój?
- Tak - odpowiedział zdecydowanie Ketris, kiedy Vaneshka posmutniała i rzekła: - Nie.
Spojrzeli na siebie ze zdziwieniem, wreszcie przemówiła zielonooka:
- Ot, czeluści piekielnych nie ma kto pilnować. Ei'Ragna nie ma jeszcze zamiaru wypuścić swoich gości.
- Ale czy to naprawdę nasza sprawa? - nie zrozumiał bard, na co pieśniarka rzuciła mu spojrzenie spode łba.
- Obawiam się, że przede wszystkim moja - parsknęła i wyszła zamaszystym krokiem, kierując się w stronę kuchni.

Nieco później dowiedzieliśmy się, że zadanie strzeżenia piekła zostanie powierzone jedynym czterem aniołom w Refrenie, a Vaneshka, jako istota łącząca w sobie Ład i Chaos, stanie na ich czele. Trudno mi zazwyczaj pamiętać, czym ona właściwie jest i myślę, że sama też ma z tym problemy. Najpierw jednak musiałam pójść do stajni i zobaczyć się z Nindë. Ta może i nie gryzła, ale nasłuchać się miałam za wszystkie czasy...

12 XI

Gdzieś na zewnątrz zmieniały się światy, a fabuły przybierały nowy, niespodziewany obrót, ale to jeszcze było przede mną. Niektórzy pewnie niecierpliwiliby się, by to zobaczyć i mieć już za sobą, ale dla mnie wszystkie pozostałe opowieści mogły jeszcze zaczekać.
No dobrze, zawężmy jeszcze trochę. Gdzieś w Pieśni uspokajały się międzyboskie zmagania. Być może Eydís i Veggdís nadal toczyły pojedynek na poziomie, ale Melodia powróciła do swego stanu wyjściowego, a mimo to nikt przez nią nie przeszedł do innych domen. W przeciwnym razie Aeiran by coś wyczuł. Zresztą nawet gdyby, kto by się tym przejmował, musząc wydostać się z piekła, przegalopować przez kilka bardzo chaotycznych nutek Refrenu i wrócić do domu tak, by nie zwrócić uwagi przeciwników ani sojuszników.
Swoją drogą - do domu, a to dobre. Nie będę kłamać, nie wybrałabym sobie na miejsce zamieszkania ponurej posesji o wielkich pokojach z wysokimi sufitami, przygaszoną kolorystyką i tymi oknami potwornych rozmiarów, a przecież stanąwszy w progu domu na Krawędzi, powitałam go jak... Dom właśnie. Oczywiście ma swoje zalety, jak widok na morze, kominek i mnóstwo lamp na długie wieczory, i... W porządku, już nie kręcę. Tak naprawdę w tamtej chwili myślałam tylko o przyłożeniu głowy do poduszki i odpłynięciu w krainę snów.
Ciekawe, jak będzie wyglądało moje powitanie z herbaciarnią. Zapłaczę się z radości?
Rany, ale bredzę. Pewnie dlatego, że moje chwile spędzone na Krawędzi nawet pamiętnikowi rzadko powierzam. A może po prostu nie jestem jeszcze wyspana, kto wie, kto wie, kto wie... Bądź co bądź otworzyły mi się oczęta o jakiejś bezbożnej (...) porze - co wywnioskowałam z faktu, że Aeiran siedział obok w pełni wyspany i przyglądał się, jaki ze mnie śpioch.
- Jak późno już jest? - wymamrotałam z niepokojem.
- Niedługo wzejdzie słońce - odpowiedział, a ja potrzebowałam chwili, by uświadomić sobie, że owszem, jest ciemno, i drugiej, żeby uwierzyć, że to nie wieczór.
- To niesprawiedliwe - poskarżyłam się. - Zawsze to ja budziłam się pierwsza. Rytm dobowy mi się całkiem przekręcił, czy może w ogóle nie spałeś?
- Ja chyba też mam prawo czasem patrzeć na ciebie, kiedy śpisz.
- Powiedzmy - mruknęłam, wygrzebując się spod kołdry. Usadowiłam się przy nim wygodnie i zapatrzyłam się w okno, z którego mogłam mieć niezły widok na wschodzące słońce. Wspominałam już, że te okna są potworne? Zapewne tak. I tego typu myśli przemykały mi przez głowę. Siedziałam wtulona w Aeirana i dumałam o zupełnie błahych i głupich rzeczach, dla samej świadomości, że mogę sobie na to pozwolić, że nie przerwę tym żadnej dramatycznej chwili - ani taka chwila mi tego nie przerwie - i nawet, że nic już mi nie przesłania całej gromadki innych tęsknot, które dotąd czekały spokojnie na swoją kolej.
- I pomyśleć, że planowałam ci tyle powiedzieć - podsumowałam w końcu na głos. - Tymczasem biję własne rekordy w zatrzymywaniu myśli dla siebie.
- Dobrze wiem, że jesteś szczęśliwa - usłyszałam w odpowiedzi. - Miałbym robić ci wyrzuty, że milczysz? Już i tak zarobiłem na miano hipokryty.
Tu mogłaby nastąpić dłuższa zmiana tematu, ale pora nie była po temu odpowiednia.
- No fakt, za to akurat nie - zgodziłam się uroczyście. - I nie rozumiem ludzi, którzy wyrażają szczęście nieprzerwanym gadulstwem. Jakże mi brak wyrozumiałości.
- Od naszego spotkania w piekle aż do teraz nie odezwałaś się ani słowem - zauważył Aeiran. Faktycznie, bez wyrzutu.
- Ty też nie - uśmiechnęłam się. - Słuchałam twojego milczenia. Wiesz jak mi go brakowało?
Odwzajemnił uśmiech i miałam już ostateczną pewność, że nic się między nami nie zmieniło, i zrobiłam, co tylko mogłam, żeby jego też o tym upewnić. W rezultacie przeszliśmy na komunikację niewerbalną i przegapiliśmy wschód słońca, co jest niewielką stratą, jeśli się woli zachody.

Dużo później wywabiło mnie za próg donośne pukanie do drzwi. Wywabiło niezwykle rozsądną i wcale nie rozkojarzoną istotę prosto na zimny listopad, w puchatym szlafroku i turbanie z ręcznika. Rozsądna istota omal nie przydzwoniła miłemu gościowi drzwiami w twarz, po czym zaczęła od uspokajającego:
- Już oddałam Światło Przewodnie.
- Ty!!... - zdołał wykrztusić Ketris, nie wiadomo czy ze zdziwienia na mój widok, czy raczej tłumiąc potok słów, na które był za uprzejmy. U stóp schodów stał spokojnie No Leaf Clover, przyglądając się z ciekawością tak mnie, jak i swojemu jeźdźcowi.
- No, ja - parsknęłam śmiechem. - Ulżyj sobie, nie krępuj się.
W odpowiedzi zakręcił mną mocno, aż poobijałam się o futrynę, czyli wyżył się jak trzeba.
- Rozumiem, że nie czekasz na "witaj z powrotem" i tak dalej - powiedział ze śmiechem, kiedy już stanęłam na ziemi. - Miałaś je przez cały czas? I nie mogłaś oddać z powrotem?
- Nie mogłam, bo mnie nie było. A kiedy już wróciłam, gwizdnęła mi je pewna przeurocza Siła Wyższa.
- Skoro cię nie było, to jak...
- Zmień temat. To zbyt pokręcona historia na szybką rozmowę w progu.
- O ile ta rozmowa będzie szybka - Ketris posłał mi przeciągłe spojrzenie. - Na razie odpuszczę, ale powiedz, która: Devna czy Veggdís?
- Veggdís - mruknęłam, ze zdziwieniem obserwując jak na jego twarzy pojawia się wyraz współczucia.
- O, biedactwo - pokręcił głową. - I nie udusiłaś jej?
- Kto jest biedactwem? - nie mogłam zrozumieć. - I jak mogłabym ją udusić, skoro na pewno ma gdzieś pieczątkę: Rywalka Eydís, nie tykać!... Niby jaki miałabym powód?
- No... - bard wyglądał na spłoszonego. - Zabrała ci Światło Przewodnie?
- A, tak - przypomniałam sobie. - Pożądany przez wszystkich artefakt, który miał zaprowadzić "tych dobrych" do kryjówki wroga.
Ku mojemu najczystszemu zdumieniu Ketris zareagował na te słowa wybuchem dzikiego śmiechu. Krztusił się tak i chichotał do łez, aż z wnętrza domu doszły nas coraz głośniejsze kroki i pojawił się Aeiran, obdarzając nas długim, wymownym spojrzeniem.
- Tak, wiem - skrzywiłam się. - Następnym razem najpierw się ogarnę, a potem wyjdę za próg, ratując zdrowie i dobre wrażenie.
- To też... Ale do tej chwili byłem niemal pewien, że będziesz próbowała mnie zatrzymać.
- Nie, nie, nie - zamachałam rękami. - Im większa jest szansa na jakieś porozumienie, tym szybciej powinieneś jechać i mieć to z głowy.
- Porozumienie? - podchwycił Ketris, osiągając pełnię szczęścia. - Nareszcie!
- Zanim zaczniesz trwonić czas na taniec radości, lepiej wsiadaj z powrotem na konia i ruszajmy - Aeiran wyglądał na zdecydowanego i pełnego energii.
- Nie, ja na nic nie wsiadam, chyba że zabiorę Miyę na przejażdżkę - zaprotestował bard. - To Vaneshka z tobą jedzie. Już pewnie czeka na umówionym miejscu.
- Nie powinna tam jechać.
- Miło, że o tym pomyślałeś. Też uważam, że nie powinna, ale zdusiła mój sprzeciw zanim go w ogóle wyraziłem. Uważa, że będzie tam potrzebny ktoś cierpliwy.
Po chwili namysłu Aeiran skinął głową i już bez słowa poszedł po No Doubta. Nie podobało mi się, że wraca do Refrenu, ale perspektywa wymaglowania Ketrisa pod jego nieobecność była kusząca.

Jeszcze później jeździłam z Ketrisem na Cloverze po obrzeżach miasta Arbela i próbowaliśmy rozmawiać mimo dyskomfortu podskakiwania w siodle. Ja opowiedziałam bardowi co nieco o Domenie Lustrzanej, za co odwzajemnił mi się relacją z konfliktu bogów z punktu widzenia zirytowanej osoby postronnej. No, prawie postronnej. Był taki moment, kiedy on i Vaneshka o mało nie zostali okrzyknięci zdrajcami, bo protestowali przeciwko zmianom w Melodii - i z początku skutecznie przeszkadzali Kol'Ranveigowi w psuciu jej. Była też smutna historia dwunastej Zwrotki, którą w przypływie furii spaliła Agní, bogini ognia, tylko dlatego, że spodziewała się znaleźć tam Aysela i odciąć mu drogę. Teraz ten świat był pustynią prawie bez żywych istot, ale istniała niewielka szansa na ocalenie go. Była wreszcie plotka, głosząca, że Devna próbowała napisać sobie wyjście z Pieśni, ale ponieważ razem z Geinem straciła połowę kompetencji, spotkała ją dość paskudna niespodzianka. To oczywiste, że Matka Losu nie lubi niespodzianek. Jeśli wiedziała, że jest teraz obiektem cichych kpin, raczej nie ryzykowała zduszenia ich.
- Jak było, kiedy mnie nie było? - zapytałam potem. - Czy byłam pamiętana? Czy ktoś poza kilkoma osobami niepokoił się moją nieobecnością, czy raczej równie dobrze mogłam nie istnieć?
- Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą, do której mogłabyś się z tym zwrócić - westchnął Ketris. - Nie wiem jak bym odebrał twoje zniknięcie, gdybym żył sobie gdzieś spokojnie, niewplątany w Pieśń. Nie marzyłbym, żebyś wróciła i potrząsnęła pewnym jegomościem, zanim zupełnie straci rozum. Bo że tobie się nic nie stało, tego byłem pewien.
- Doprawdy - skrzywiłam się. - Cóż on takiego wyprawiał?
- Najpierw spędził około dwóch miesięcy poza Pieśnią. Nie wiem, gdzie był ani co tam robił, ale wrócił jak chmura gradowa i tak mu już zostało. Później głównie marnował czas na wykłócanie się z resztą panteonu i podpadanie raz za razem. Nie wiem jak Eydís i Aysel z nim wytrzymywali. To chyba kwestia odmiennej mentalności...
Zamilkł na chwilę, pogrążony w niewesołych myślach, ale szybko wrócił mu humor.
- Vaneshka jeździła trochę po światach, a to próbując wpaść na twój trop, a to po prostu odwiedzając twoich przyjaciół - podjął. - I wiesz? Nikt o tobie nie zapomnniał, ale większość właśnie przyjmowała twoje zniknięcie z zupełnym spokojem. Tak jakby nie byli świadomi, że nie ma cię już tak długo... No, ktoś tam wręcz nie posiadał się z radości z tego powodu, ale nie pamiętam, o kogo chodziło.
- No, tym to mnie zastrzeliłeś - powiedziałam powoli. - Może to i lepiej, że nie pamiętasz. Ale w takim razie nie muszę się przygotowywać na długie litanie wyrzutów. I o dziwo, tym bardziej czuję się winna.
- To się da załatwić - stwierdził lekko Ketris. - Chcesz posłuchać wyrzutów, będziesz musiała mnie odwiedzić w domu.
- A tu nie możesz? - zamrugałam z zaskoczeniem.
- Nie ode mnie - wyszczerzył zęby w dość złośliwym uśmiechu.
Nie pytałam, nie chcąc sobie psuć niespodzianki, zresztą i tak miałam pewne podejrzenia. Słońce już chyliło się ku zachodowi, zażyczyłam sobie więc powrotu nad morze.

*

Gdziekolwiek jesteś,
Wyjdź za bramę!
Idź na pola,
Słysz wołanie!
To ja wołam.

Gdziekolwiek jestem,
To mnie nie ma.
Jest maligna,
Bo cię nie ma.
Jest pustynia.

Gdziekolwiek jesteś,
Też cię nie ma.
Jest maligna,
Bo mnie nie ma.
Jest pustynia.

Gdziekolwiek jestem,
Tam ty jesteś.
Tak jesteśmy
Jak milczenie
Po tej pieśni.

Jak dwa jabłka
Na czereśni.


Poeta

Chciałabym móc skrócić to opisywanie do minimum, tak jak marzyłam, żeby moja podróż była jak najkrótsza - nie wiem, ile w tym było tęsknoty, a ile zwykłego pragnienia spokoju. Próbuję sobie jednak przypomnieć czy zaczęłam pisać pamiętnik żeby się jeszcze bardziej wprawiać w pisaniu, czy żeby przynajmniej w nim nie dbać o styl, po czym doszłam do wniosku, że raczej to pierwsze. Z a c z ę ł a m, podkreślam. Czym to się w praktyce skończyło, to już temat na inne refleksje, w jakąś bezsenną i samotną noc.

Przestrzeń, w której się znalazłyśmy, przypominała mi trochę Wędrującą Ciemność, a konkretnie jej drugą warstwę. Pofałdowana, obowiązkowo mroczna... Bardzo nieprzyjaźnie mroczna. Czułam w niej atmosferę złości, jakby gniewała się, że ktoś jej zabrał światło.
- Nie światło - poprawiła mnie Eydís. - Kolory. Tu kiedyś rozciągała się Łąka Stu Tęcz, ale przestała istnieć razem z boginią, swoją patronką. Tęcze rozprysnęły się w ciemność, a wtedy narodziłam się ja i Veggdís. Ona lubi tu przebywać.
To brzmiało bardzo prawdopodobnie. Po chwili wszechobecny mrok rozświetliło nikłe światełko, jakby zaplątała się tu zbłąkana gwiazdka i próbowała choć trochę pocieszyć tę rozgniewaną noc. Skąd to upodobanie do mroku u potomkini bogów Jasności?
Kiedy zbliżyłyśmy się trochę, okazało się, że podążamy śladem kobiety w białej sukni, z dumą dzierżącej Światło Przewodnie niczym ogień olimpijski. Odwrócona do nas plecami szła powoli naprzód, a jej długie czarne włosy falowały, choć nie było wiatru.
- Vinga? - odezwałam się, a moja towarzyszka zawtórowała mi niemal z radością:
- Veggdís!
Kobieta obejrzała się, ukazując nam bladą i piękną, lecz zupełnie obojętną twarz. Zrozumiałyśmy naszą pomyłkę - owszem, byłaby żywą kopią bogini-malarki, gdyby nie jej białe oczy. Choć były skierowane ku nam, nie dało się odnieść wrażenia, że na nas patrzy, że cokolwiek widzi. Jak lalka.
- I jak to się stało, że zareagowała? - zapytała ciekawie Eydís nie wiadomo kogo, po czym podpłynęła do czarnowłosej i postukała palcem w jej czoło. - Twarda jak kamień. Powiedz no, kamienna wysłanniczko, to Veggdís posłała cię w drogę?
- Veggdís - potwierdziła tamta matowym głosem; a może było to jedyne słowo, które znała?
- A gdzie ona teraz jest? - nie ustawała bogini, ale nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Czarno-biała kobieta stała sztywno jak posąg, a Światło Przewodnie w jej ręce jaśniało przytłumionym blaskiem.
- Dokąd cię wysłała? - spróbowałam, nie mając specjalnej nadziei, że zwróci na to uwagę. A jednak...
- Do wyjścia - powiedziała głucho, a następnie znów się od nas odwróciła i ruszyła przed siebie.
- O nie, ja się tak nie bawię! - zirytowała się Eydís. Szybkim, gwałtownym ruchem znalazła się przed czarnowłosą i po prostu złapała ją za twarz. - Lepiej będzie, jeśli wrócisz do swojej gablotki!
Posypały się iskry, zaszumiało i blada kobieta zmniejszyła się do rozmiarów, które pozwalały zmieścić ją w dłoni. Bogini uśmiechnęła się z satysfakcją i schowała ją do kieszeni, a ja nie po raz pierwszy pożałowałam, że mam tylko dwie ręce. Torba zsunęła mi się z ramienia, potknęłam się o własny łuk, ale zdążyłam złapać Światło Przewodnie zanim zrobiła to Eydís lub zanim spadło gdzieś w głąb ciemności. Kiedy tylko chwyciłam figurkę w dłonie, natychmiast zgasła.
- No i znowu jest całkiem czarno - burknęła bogini, kręcąc parasolką. - Żebym tak mogła zostawić tu trochę kolorów...
- Spróbować zawsze możesz - rozległ się znajomy głos. - Już jedno oko poświęciłaś dla wyższej sprawy, możesz to zrobić i z drugim.
- Zależy, co nazwiemy wyższą sprawą, za pozwoleniem.
Na te słowa Veggdís wyłoniła się zza fałd ciemności, ze ślicznym, rozbawionym uśmiechem. Wyglądała jak uosobienie boskości - bardziej zwiewna, bardziej odległa, bardziej nieludzka niż przy naszym poprzednim spotkaniu. Nie zwracała już uwagi na rywalkę; przelewitowała obok niej i wbiła we mnie wzrok.
- Nie rozumiem, dlaczego tak się upierasz - powiedziała pogodnie. - Oddaj mi to.
- Wybacz, ale nie - popatrzyłam na Światło Przewodnie, z ulgą odwracając spojrzenie od jej oczu. Wirowały w nich okruchy o wszystkich barwach tęczy. - Zamierzam oddać tę rzecz do rąk własnych jej twórcy.
- Ale dlaczego ty? - nie ustępowała. - Nie chcesz mieć nic wspólnego z bogami, tak mówiła Devna. Chyba przyznasz, że ktoś o wiele bliższy...
To robiło się ciekawe, ale nie dokończyła, bo nagle przerwał jej wybuch dzikiego śmiechu Eydís. Zirytowana westchnęła.
- A więc to tak! - wykrztusiła bogini z parasolką, ocierając mieniącą się łzę. - Mogłam się spodziewać, że jeszcze ci ten pomysł nie przeszedł!
- Jaki? - wyrwało mi się, gnane niezdrową ciekawością zawodową i złym przeczuciem.
- Nie chcesz wiedzieć - machnęła ręką Eydís i było to najgorsze, co mogła powiedzieć, ponieważ w tej chwili przez moją głowę przemknęło mnóstwo myśli, a każda z nich była paskudna. - Pozwól mi raczej załatwić z nią porachunki. Nie przyszłam tu przecież po to, żeby tak mnie ignorowała.
- Bardzo przepraszam - słowa Veggdís wydawały się szczere. - To dlatego, że się spieszę. Byłam właśnie w drodze do piekła, żeby w porę powstrzymać Audråsa, a tymczasem muszę jeszcze przejść przez ciebie...
Rudowłosa coś odpowiedziała, ale na chwilę przestałam słuchać. Zajęłam się próbami włączenia tej przeklętej figurki, pomagając sobie paroma dosadnymi słowami, pozostała jednak zgaszona. Niechby nawet znowu zesłała mi wizje, byle tylko zadziałała!!
- Przypomnę ci, że jesteśmy teraz na moim terytorium - niespodziewanie blisko dobiegł mnie głos bogini-malarki. - Wiesz, że nie jesteś tutaj w pełni swojej mocy.
- Wiem, wiem - wzruszyła ramionami Eydís. - I właśnie dlatego załatwię to po ludzku. Wybacz, Jasnooka - skinęła mi głową, jakby czymś mi się naraziła. Dalszy potok niemiłych myśli w mojej głowie nie nastąpił tylko dlatego, że wszystko zaczęło dziać się naraz. Ledwo zdążyłam uskoczyć, gdy rudowłosa błyskawicznie złożyła parasolkę i zdzieliła nią rywalkę przez głowę. W tej samej chwili figurka zdecydowała się rozbłysnąć, na razie słabym i urywanym światłem. Z pewnością patrzenie na tłukące się boginie byłoby świetną zabawą, ale odwróciłam się od nich, trzymając Światło Przewodnie w wyciągniętych rękach. Czego ja chciałam, żeby zadziałało jak kompas? Żeby wskazało właściwą drogę? A czy tu w ogóle dało się rozróżnić strony?! Czułam się w tej dziwnej przestrzeni bardziej zagubiona niż kiedykolwiek ktokolwiek w międzysferze, daję głowę.
Aż wreszcie kula trzymana przez figurkę wręcz eksplodowała światłem i w jednej sekundzie poczucie zagubienia minęło. Zamknęłam oczy - i tak nie widziałabym nic w tym oślepiającym blasku - i po prostu ruszyłam przed siebie. Mogłam tak iść przez godzinę albo kilka minut, nie wiedziałam, ważne, że poczułam naraz obecność czegoś nowego. A raczej dopiero sugestię obecności. Oddaliłam się od bogiń, tego byłam pewna, więc...?
Opuściłam posążek i z obawą uniosłam powieki. Bezszelestnie, bezdźwięcznie, w moją stronę biegł wielki czarny rumak, widoczny w zasadzie tylko dzięki temu, że przyświecałam sobie drogę. Pędził tak szybko, aż miałam wrażenie, że zaraz po prostu wyląduję pod jego kopytami, ale nie, zatrzymał się w porę. Groźny i niezmęczony, zarżał donośnie.
- Zawieziesz mnie? - spytałam cicho, nie licząc na wiele. Kiedyś No Doubt zgadzał się nosić mnie na grzbiecie, ale przecież dawno tego nie robił - poza tym zawsze był niepokorną bestyjką (doskonale pasującą do swojego jeźdźca). Na domiar złego nie miał siodła, a ja nie miałam wystarczającej ilości rąk, mimo wszystko jednak nie stawiał oporu, gdy gramoliłam się na niego z mozołem. Przypuszczam, że zajęło mi to kolejną godzinę, ale sukces w końcu nadszedł.

Pędziłam przez tereny, na których nie miało prawa istnieć życie. Gorące, skaliste i wyjałowione. Ostre jak tysiące sztyletów. Czerwone jak ogień, szare jak kamień, żółte jak słońce w południe, mające zderzyć się z planetą, a może jak gorycz, tłumiona w ludziach przez wszystkie ich życia.
Trudno mi pamiętać, że piekło w Pieśni raczej nie bywa miejscem kary dla grzeszników, a po prostu przeciwieństwem ogrodu Ei'Ragny. Refren to sfera przeciwieństw; gdyby ich nie było, bogowie straciliby chyba sens bytu.
Pędziłam, a dokoła pojawiały się demony. Ale nie te rachityczne stworzonka, które kiedyś wydostały się do sfery materialnej i wystarczył Kaede, żeby im dokopać, tylko naprawdę paskudne demony, uosobienia lęków i najgorszych stron ludzkiej natury. Podążały za nami, to krzycząc przeraźliwie, to znowu kusząc, żebym zsiadła.
Ale ja próbowałam nie zwracać na nie uwagi, choćby dlatego, że No Doubt jej nie zwracał. Biegł przed siebie, roztrącając demony na boki, nie zważając na to, że staje się coraz bardziej duszno, a ziemia kruszy się pod kopytami i po prostu rozsypuje się w nicość.
I wreszcie, kiedy już zaczęłam się niecierpliwić - niecierpliwić, a nie bać, chyba że o to, by mi Światło Przewodnie nie wypadło z torby - zobaczyłam ich.
No Doubt sam się zatrzymał tuż przy występie skalnym, z którego był piękny widok na rozgrywającą się w dole walkę. Dość wysoko, bym mogła mieć zawroty głowy, ale i dość nisko, by przyjrzeć się w miarę dokładnie. Dwie postacie stały ramię przy ramieniu, otoczone mnóstwem demonów, które tylko czekały, żeby dobrać się im do skóry. Czekały, aż któryś z intruzów opadnie z sił. Tamci jednak nie mieli najmniejszej ochoty się poddawać. Jeden z nich trzymał w ręku iskrzący się miecz, który właśnie wbił w ziemię, przywołując tym pioruny, nie wiadomo dlaczego zielone. Nosił czerwoną pelerynę i hełm, od którego odchodziły dwa długie i rozgałęzione rogi. Naraz nad jego głową pojawiły się znaki - niestety zbyt małe, żebym je odczytała, zresztą i tak byłam w tym ich piśmie jeszcze gorsza niż w mowie. Ten drugi, jak zwykle spowity w mrok, odpowiedział coś, nie przestając wypuszczać z rąk coraz to nowych cieni.
Byłam właśnie w drodze do piekła, żeby w porę powstrzymać Audråsa...
Zdaje się, że to nie jego trzeba było powstrzymywać, do czegokolwiek był zdolny. Tu zdziałałby coś wyłącznie Kol'Ranveig, strażnik piekieł, ale dopóki tkwił w rajskim ogrodzie, nie można było na to liczyć. Jak oni tu właściwie trafili? Jeśli chcieli stoczyć epicki pojedynek, mogli być przezorni i wybrać sobie jakieś spokojniejsze miejsce!
Bez namysłu zeskoczyłam z konia, upadając na skalisty grunt i rozrywając w paru miejscach sukienkę. A co tam, ja też mogłam wyglądać jakbym uczestniczyła w wielkiej bitwie! Trudno, żebym widziała, co robię, nie mogąc oderwać wzroku od Aeirana. I zrobiłam jedyną rzecz, jaka mi przyszła do głowy - zawołałam go jak mogłam najgłośniej. A chociaż dopiero co powietrze drgało od rozwścieczonych wrzasków demonów, mój krzyk trafił w nagłą ciszę.
I wszystko zamarło. Nie przypuszczałam, że będzie tu taka akustyka.
Po chwili Aeiran obejrzał się na Audråsa, tworząc w dłoni kulę mrocznej energii.
- T e g o jeszcze nie próbowałeś, tak? - powiedział głośno i wyraźnie. Nigdy bardziej samotny i nigdy bardziej mój. - Jeśli tak pragniesz dokończyć, mimo wszystko...
Tamten odpowiedział szeregiem znaków, po czym cofnął się o krok z wyciągniętym mieczem.
Chyba właśnie tego brakowało do szczęścia demonom - żeby ich niedoszłe ofiary na powrót zwróciły się przeciwko sobie. Zaniosły się radosnym skrzekiem, przymierzając się do skoku, ale wtedy zdążyłam już wstać, podniosłam Przekorę Erlindrei i strzeliłam, prawie nie mierząc. Strzelałam tak przez następną chwilę, bo w dole był już tylko kłąb walczących stworów, które wszystko zasłaniały, wszystko zagłuszały. Co jeszcze mogłam zrobić? Z powrotem wsiąść na No Doubta, zamknąć oczy i zeskoczyć? Naturalnie, to przecież punkt kulminacyjny! Chciałabym móc siedzieć wygodnie na kanapie i widzieć siebie w tym decydującym momencie.
Oczywiście kiedy koń stanął na ziemi, spadłam z niego natychmiast, ale na to bym już nie patrzyła. Zrehabilitowałam się trochę, wstając z godnością - a o to trudno w takich okolicznościach! - i strzelając dalej. Nie będzie tego widać w zapiskach, ale byłam w jakimś amoku, takim, który czasem mnie ogarnia, kiedy za mocno wczuwam się w jakąś walkę. Coś we mnie pragnie, by nigdy się ona nie skończyła, przypominając mi, czym tak właściwie jestem.
Ale nie, w tym momencie nie walczyłam dla samego szału bitewnego.
Jeszcze kilka strzałów świetlistej energii, jeszcze kilka cieni, otulających napastników skrzydłami jak całunem - i wreszcie demony się rozstąpiły, przynajmniej na razie, a ja znalazłam się oko w oko z Aeiranem. Ciągle daleko od niego, ale przecież nie aż tak, jak przez ostatni rok. Audrås nieoczekiwanie gdzieś zniknął, ale to wywołało we mnie tylko ulgę.
- Co ci, u licha, przyszło do głowy, zapędzać się aż do piekła?! - wyrzuciłam z siebie jednym tchem. I pomyśleć, że podczas narady u bram ogrodu tak dokładnie sobie układałam, co mu powiem, gdy już się spotkamy.
Aeiran nie odpowiedział, tylko patrzył na mnie uważnie, wiedząc już, że ja to ja, a nie żadne złudzenie, a jednak wciąż się wahał. Aż w końcu, nie zwracając już uwagi na nic innego, zaczął iść w moją stronę. Na co zareagowałam tak, jak zrobiłoby każde szanujące się złudzenie - prędko uniosłam do twarzy łuk i strzeliłam. Jakimś cudem udało mi się dobrze wymierzyć i strzała przeleciała tuż obok jego głowy - co przyjął z zupełnym spokojem - trafiając prosto w paszczę czającego się z tyłu paskudztwa. Aeiran nawet się nie obejrzał, a tylko rozpiął wokół nas cienistą barierę, trudną do sforsowania nawet dla mieszkańców piekła.
- Wróciłaś - podszedł kilka kroków, ale wciąż staliśmy w pewnej odległości od siebie. Całe szczęście, bo gdybym tak raz go dotknęła, nie mogłabym już przestać.
- Pewnie, że wróciłam, przecież nie... - zaczęłam gwałtownie, ale zaraz się pohamowałam. - Nie, jasne. Miałeś pełne prawo stracić w to wiarę.
- Miałem? - zapytał, patrząc mi w oczy, aż zaczęłam tonąć w jego spojrzeniu. - Ufam ci. Nie ufam tylko opowieściom, które mi cię zabierają.
Teraz ja podeszłam bliżej i złączyliśmy dłonie, a potem ze spokojem patrzyłam, jak Aeiran zdejmuje barierę, bo przecież jakoś musieliśmy stąd wyjechać. Piekło ciągle było wokół nas, ale gdzieś przed nami był r a j.

*

Z coraz większą rezygnacją snułam się po Melodii, mając za przewodniczkę Eydís, która zupełnie lekceważyła powagę sytuacji. Otworzyła swoją parasolkę i kręciła nią, podśpiewując w nieznanym mi języku. Nawet pasowało to do otaczającej nas muzyki, ale dekoncentrowało straszliwie.
- Wiesz, że w żaden sposób nam nie pomagasz? - zwróciłam się do niej wreszcie.
- Jak to nie? - zdziwiła się. - Przecież nie poradziłabyś tu sobie bez któregoś z nas. Jestem więc przy tobie i mam cierpliwość.
- I naprawdę sądzisz, że kiedy ona usłyszy twoje... Odkryje twoją obecność, przyjdzie grzecznie i odda nam Światło Przewodnie?
Rudowłosa bogini uśmiechnęła się szeroko i mrugnęła do mnie okiem, które co chwilę zmieniało kolor. Jak oczy Lexa, tylko częściej.
- O ile ono ciągle istnieje - powiedziała optymistycznie.

Wcześniej, przed bramą baśniowego ogrodu, oplecioną przez barwne kwiaty, odbyła się narada wojenna, w której uczestniczył również Aysel. Usiedliśmy sobie jak troje żebraków w drzwi świątyni, z nadzieją, że sroga strażniczka nie straci do nas resztek cierpliwości. Bo na datek z pewnością nie mogliśmy liczyć.
- Mogłabyś chyba n a r y s o w a ć to miejsce, gdzie ona jest - Aysel ułożył usta w podkówkę. - Tak przenieślibyśmy się do niej najszybciej.
- Kiedy wreszcie zapamiętasz, że nie posiadam ani czarnej, ani białej kredki? - wbijała mu do głowy rudowłosa. Cóż, wyraźnie nie miał ochoty niczego zapamiętywać.
- Masz oczy jak gahola, trzymana przez miesiąc w klatce bez pożywienia - Eydís machnęła już na niego ręką i przyjrzała mi się z niepokojem. - Daj sobie wytłumaczyć, że to twoje Światło Przewodnie jest w tej chwili najważniejsze.
- Co to jest gahola? - spytałam, myślami będąc gdzie indziej.
- Zwierzę żyjące w czwartej Zwrotce - wyjaśnił ochoczo Aysel. - Żywi się owocami, ale jak się ją zdenerwuje, to ma takie chude łapki o długich paluszkach, które wbija człowiekowi w skórę i...
- Dziękuję - mruknęłam, krzywiąc się. - Eydís, mówiłam ci już, że nie chcę się mieszać w wasze konflikty, prawda? Czy może teraz ty czegoś nie pamiętasz?
- Posłuchaj, Jasnooka - westchnęła bogini. - Twój artefakt, jeśli nie przepadł na zawsze, jest teraz w rękach Veggdís, Malarki Nocy. Dopiero kiedy ją znajdziemy, dowiesz się, gdzie jest Denethari.
- No, ten artefakt prędzej ci to powie, niż ona - dodał Aysel. - Nie wolno zapominać, że nie lubi nas na całego. Najpewniej pobije się z Eydís i wtedy capniesz artefakt, bo wtedy obie zawsze przestają zwracać uwagę na cokolwiek.
- Nie wygląda na taką, która wdaje się w bójki - wzruszyłam ramionami. - I nawet mogę zrozumieć, że was nie lubi, ale co ma przeciwko mnie?
Oboje spojrzeli po sobie z niepewnymi minami.
- No... To dlatego, że my cię lubimy? - spróbował Aysel.
- Byłaś w posiadaniu Światła Przewodniego - dodała bardziej zdecydowanym tonem Eydís. - A obecnie każdy chciałby je mieć.
- Jasne - mruknęłam i pogrążyłam się na powrót w błądzeniu myślami w przyjemniejsze strony, które jednakże przyprawiały mnie o spojrzenie zdziczałej gaholi.

Jeszcze wcześniej przybyliśmy pod ową ukwieconą bramę, gdzie rudowłosa dyskutowała zawzięcie z inną boginią, siedzącą na wysokim murze, który otaczał rajski ogród.
- Ale proooszę! - miauczała żałośnie. - Przecież on ci tam tylko bałaganu narobi! Nawet jeśli jest pozbawiony mocy!
- Po raz ostatni powtarzam: NIE - powiedziała druga bogini niskim i surowym głosem. Rzeczywiście, jej skóra i włosy były białe jak marmur i dziwnie to wyglądało w zestawieniu z mieniącą się na zielono suknią.
Eydís wyraźnie nie miała zamiaru rezygnować, ale kiedy nas zobaczyła, zrobiła sobie przerwę. Podbiegła ucieszona jak mała dziewczynka, jakby nic złego się nie działo.
- Wiecie co? Kol'Ranveig jeszcze nie skonał od nadmiaru słodyczy! - ogłosiła radośnie.
- Rozmawiałaś z nim?! - zapytał prędko Aysel. - Powiedział ci, co się stało?!
- Powiedział tyle, ile zdążył - prychnęła bogini. - Był razem z Denetharim na tej ich beznadziejnej wyprawie, kiedy nagle Audrås i Veggdís sami się przed nimi pojawili. Veggdís zaraz zamalowała Kol'Ranveiga i wołała coś do Audråsa, żeby się nie rozpędzał...
- I on się tak dał zamalować?! - jęknął Aysel z rozpaczą.
- No widzisz, dał się. Udało mu się z tego wyjść, ale jak widać, prosto do ogródka.
Rzeczony ogródek był otoczony wysokim murem, jak więzienie. Wystawały zza niego tylko czubki drzew, a czasem jakieś różnobarwne zawijasy wystrzeliwały pod niebo niczym fajerwerki z farby. Niekiedy wypadały na zewnątrz z głośnym chlupotem, a potem jakoś prześlizgiwały się na powrót pod murem.
- Słuchajcie - zagaił Aysel, przyglądając się temu zjawisku. - A może by tak podkop?
Eydís tylko spojrzała na niego z niesmakiem.

Kiedy teraz patrzę na powyższy zapis wydarzeń, kręci mi się w głowie. Jest poszatkowany nawet jak na mnie, ale zawsze mogę zwalić winę na okoliczności, warunki do pisania i towarzystwo.
Płynęłyśmy a to przez Melodię, a to przez różne obszary Refrenu. Sfera nadprzyrodzona wydaje się niby niewielka, ale jest tak pofałdowana, że po rozłożeniu pewnie zmieściłaby w sobie większość Zwrotek.
Po głowie plątały mi się piosenki, do których nie znam muzyki. Ponieważ jednak nie chciały opuścić mojego umysłu, powtarzałam je sobie w rytm jadącego pociągu. Zmierzałam prosto do końca torów i jeszcze dalej, w przepaść.