*

- Co jej chodzi po głowie? - szepnęłam, nie odrywając wzroku od radaru. - Już była tak niedaleko od nas i nagle ten slalom w przeciwnym kierunku?
- Nie widziałaś jej nigdy podczas napadu wściekłości - Jastrząb stał przy sterze niczym uosobienie pogody i spokoju. - I nie chciałabyś zobaczyć.
- A co to ma do rzeczy?! - w przeciwieństwie do niego coraz bardziej traciłam zimną krew. W końcu na "Eos" był też Tenari.
- A to, że najbardziej się wścieka, gdy "Przygoda" jest uszkodzona - chłopak uśmiechnął się szeroko. - Sama więc rozumiesz, że lepiej do tego nie dopuścić.
- Ale sama mi mówiła, że tutaj macie system obronny, a na "Eos" nie! - prawie już krzyczałam.
- Przypomnisz jej to kiedy już wróci i jej nagadam.
Westchnęłam z rezygnacją. Do tej pory była to taka miła wycieczka - z jednym tylko przystankiem na stacji kosmicznej, gdzie Zięba i Jastrząb dostarczyli przesyłkę - i miałam nadzieję, że tak pozostanie. A tu tymczasem pojawia się jakiś wariat, który ściga "Eos", nie przestając do niej strzelać! To po prostu niedorzeczne... Dwa kolorowe punkciki na radarze. Jak w jakiejś starej grze komputerowej.
Gdybym miała pod ręką lustro, pewnie ujrzałabym w nim wcielenie rozpaczy. Nie wybaczyłabym sobie gdyby coś się stało Tenariemu... Zacisnęłam mocno powieki żeby odegnać tę wizję.
A kiedy je znów uniosłam, żółta kropka oznaczająca "Eos" jakoś dziwnie migotała, a obcy pojazd leciał tuż obok niej.
- Słuchaj, coś się chyba stało - odezwałam się i przestraszyło mnie brzmienie mojego głosu. Jastrzębia chyba też, bo w końcu stracił trochę ze swojego opanowania. Szybko włączył automatyczne sterowanie i podbiegł do mnie. Obie kropki na radarze coraz bardziej się do nas zbliżały.
I nagle z głośnika popłynął komunikat.
- Ha... Halo? Możecie nas wpuścić? - głos, który usłyszeliśmy, był wysoki i nieco dziecinny. - Holuję uszkodzony pojazd, musimy się gdzieś zatrzymać!
- Ale bezczelność - zdenerwował się Jastrząb. Już chwytał za mikrofon żeby dać jakąś niemiłą odpowiedź, ale powstrzymałam go.
- Kimkolwiek jest ta osoba, wydaje się przestraszona... Może lepiej wpuść?
Skrzywił się, ale przyznał mi rację i otworzył duże wejście, a ja pobiegłam tam czym prędzej.
"Eos" rzeczywiście była holowana, a raczej utrzymywana w polu siłowym przez mniejszy od niej pojazd, który wyglądał jak srebrny motocykl ze skrzydłami. I z dwiema wielkimi lufami z przodu. Siedząca na nim kobieta nosiła obcisły srebrzysty skafander i o wiele za duży kask.
Pole siłowe zniknęło gdy tylko wejście zostało zamknięte. Wówczas przybiegł Jastrząb, żeby z troską obejrzeć uszkodzoną "Eos". A można by pomyśleć, że najpierw zajmie się siostrą... Jedno warte drugiego.
- Może ja pomogę - nieznajoma zeskoczyła ze swojego wehikułu i zdjęła kask, odsłaniając rozwichrzony kok w kolorze dorodnej marchewki. Rysy twarzy i lekko spiczaste uszy nadawały jej elfi wygląd, ale czy przestrzeń kosmiczna to miejsce dla elfów?
A z drugiej strony, czy to miejsce dla demonów?
Jastrząb oderwał wzrok od stateczku i zapatrzył się na dziewczynę. Nie spuszczając z niej oka, odsunął się mechanicznie, dopuszczając ją do tamtych dwojga. Byli poobijani, Zieba nieprzytomna, Tenari też nie do końca kontaktował - choć przede wszystkim mu się skrzydła pogniotły. Dziewczyna uniosła nad nim dłonie i zaczęła szeptać zaklęcie, a może modlitwę. Nie trwało to długo. Ten-chan jest twardy, hura, hura!
No proszę. Nie dość, że elfiej krwi, to jeszcze kapłanka?
- Zawsze tak najpierw strzelasz, a potem uzdrawiasz? - spojrzenie Jastrzębia stało się trochę bardziej podejrzliwe. - O ile to było uzdrawianie, a nie coś gorszego.
- To b y ł o uzdrawianie - fuknęła. - Teraz już będę miała powód żeby dalej ścigać tego przeklętego n'dae, niech sobie nie myśli?
Tenari, jeszcze trochę oszołomiony - ale niewątpliwie zachwycony - wylądował mi na rękach. Zięba już otworzyła oczy i skrzywiła się lekko na widok rudowłosej.
- O - powiedziała. - Żyjemy. A tamten co, uciekł?
- Uciekł - westchnęła nieznajoma. - Ale to było chamskie, latać ciągle koło twojego statku i się nim zasłaniać.
- Zaraz... Ktoś używał "Eos" jako tarczy? - zdumiał się Jastrząb - I ty na to pozwoliłaś?!
- A co miałam robić, skoro nie mogłam go sama zestrzelić? Nadawałam do gościa, żeby spadał, a on nic! - jego siostra z godnością wysiadła ze stateczku. - A właściwie dlaczego go goniłaś?
- Rage mi kazał - brzmiała lakoniczna odpowiedź rudowłosej.
- Jeśli był tam jeszcze ktoś trzeci - wtrąciłam się. - to dlaczego nie było go na radarze?
- Słyszysz przecież, dziewczyna mówi, że to n'dae - wzruszył ramionami Jastrząb. - Te ich cacka są niewykrywalne dla większości radarów... Tylko dlaczego nas nie zawiadomiłaś, kretynko?! - wydarł się nagle na siostrę. - Zwyczajnie się popisywałaś i tyle!
- Nigdy nie byłeś naprawdę powołany do pilotowania, więc nie zrozumiesz - żachnęła się, obejmując rudowłosą jak dobrą przyjaciółkę. - Chodź, musisz mi opowiedzieć jakim cudem ten twój pojazd daje radę latać w kosmosie.
Odeszły, pogrążając się w rozmowie, a ja zostałam z uczuciem, że zaczynam wariować. Jastrząb chyba też.
Tylko Tenari oświadczył, że chce jeszcze raz.

*

- Jesteś zajęta? - Zięba wpadła do mojej kajuty jak burza.
- W sumie mogę zrobić sobie przerwę - uniosłam głowę, gotowa zamknąć zeszyt.
- Miałam na myśli czy kogoś masz.
Zrobiłam piórem kleksa na kartce i niepewnie skinęłam głową.
- JEST ZAJĘTA!! - wrzasnęła na cały głos przez uchylone drzwi.
Zrobiłam kolejnego kleksa.
- Czy twój brat nie mógł spytać osobiście? - z rezygnacją odłożyłam niepokorne narzędzie.
- Nie mógł, pilnuje kursu - wzruszyła ramionami. - Ale nie martw się, on tak pyta wszystkie kobiety i nic z tego nie wynika.
- Czuję tu materiał na historię miłosną - uśmiechnęłam się pod nosem.
- On i historie miłosne! - prychnęła, zdmuchując sobie z twarzy kosmyk włosów. - Nawet nie umiał się na dłużej utrzymać przy dziewczynie, którą kochał z wzajemnością... Ona zresztą też nie lepsza.
- Może nie powinnaś tak go obgadywać - mruknęłam, ale ona chyba uznała to za zawoalowane zaproszenie do plotkowania.
- Bądź co bądź, zawarli umowę - szepnęła konspiracyjnie, siadając przy mnie - że jeśli przez trzy lata żadne z nich nikogo sobie nie znajdzie, wrócą do siebie i się pobiorą.
- Jakbym to już gdzieś słyszała - powiedziałam do siebie. - I on jest taki zdesperowany, że próbuje sił z każdą dziewczyną?
- No ja nie wiem - Zięba zamachała dłonią. - Raczej próbuje sobie udowodnić, że już mu nie zależy na Przepiórce. I za każdym razem mu się nie udaje.
- A kiedy mija termin?
- W przyszłym roku - zrobiła śmieszny grymas. - Wiesz, problem był w tym, że ona nie lubi latać.
A do mnie znowu wróciła kwestia czasu.
- W przyszłym roku na waszej planecie? - zapytałam. - A co, jeśli tam wrócicie i zastaniecie niedoszłą panią Jastrzębiową siwą jak... gołąb?
- Dlaczego niby?
- Prawa fizyki - skrzywiłam się. - Właśnie dlatego wolę podróżować międzysferą. W niej można zapomnieć o większości praw fizyki.
- A jednak niektórzy wolą pamiętać - odparowała Zięba. - Inaczej w tej twojej międzysferze byłoby dość tłoczno.
- Na szczęście nie jest - prychnęłam. - Zresztą... Czy przemieszczamy się portalami, czy statkami kosmicznymi, widzimy nad różnymi światami takie same gwiazdy. Czasem nawet te same.
- Więc może to nie są różne światy - podchwyciła. - Tylko ciągle ten sam i różne jego punkty?
Uśmiechnęłam się lekko i wyjrzałam przez okienko.
- A z drugiej strony - powiedziałam cicho - może te gwiazdy są w różnych światach, tylko oddzielone tak cieniutkim pasemkiem międzysfery, że wręcz niewidocznym? Może już wiele razy zmieniałaś świat, a nawet domenę, i o tym nie wiesz?
Zięba podążyła za mną wzrokiem i przewróciła oczami.
- To chyba nie na mój rozum.

Zadziwiające jak łatwo można przejść od plotkowania o sprawach sercowych do dyskusji o kosmosie.

*

- Lecimy w jakieś konkretne miejsce? - zapytałam Jastrzębia. Siedzeliśmy w kabinie pilota, podczas gdy Zięba beztrosko latała z Tenarim na "maleństwie".
- Jedna ekscentryczka zapłaciła nam z góry za dostarczenie przesyłki - odpowiedział. - Dość dużej i podobno kruchej, w takiej pancernej skrzynce. Niedługo będziemy przelatywać obok Torimy.
Aż mnie melancholia ogarnęła na te słowa.

- Zobacz tam - zrobiłam Tenariemu miejsce przy okienku.
W pewnej odległości od nas widniało coś, co wyglądało na wielki pierścień meteorytów. Unosiły się w przestrzeni i tylko jakaś tajemna siła sprawiała, że nie podlatywały każdy w swoją stronę.
- Tam była kiedyś planeta Torima - odruchowo zniżyłam głos do szeptu. - Ale ponieważ kosmos to idealne miejsce do wojen, zostały z niej tylko gruzy.
- Byłaś tu już?
- Jakieś cztery czy pięć lat temu - westchnęłam. - Próbowałam wtedy napisać o tym, co doprowadziło do zniszczenia Torimy.
- I napisałaś?
Co on, bawi się w dziennikarza?
- Nie udało mi się - pokręciłam głową. - Sama już nie wiem dlaczego. Może w tych klimatach nie czuję się u siebie, a może mnie odstraszyło zbyt dramatyczne zakończenie...
- Opowiesz mi?
- Kiedyś na pewno.
Kiedyś na pewno mu opowiem. Gdy upewnię się czy powoduje nim umiłowanie do akcji i walki, czy może... to, co mną, gdy patrzę na te gruzy. Ale aż boję się mieć nadzieję.
A gdyby jednak w końcu napisać tę opowieść? Podjąć wyzwanie?

*

Znowu będzie bez dat, bo straciłam poczucie czasu.
To chyba bez sensu. Równie dobrze mogłabym wywalić zegar i kalendarz z herbaciarni, a wtedy stałaby się miejscem absolutnie bezczasowym i też bym nie pisała dat. I nie przejmowałabym się przy skakaniu między światami, w których czas płynie inaczej.

- Witamy na "Przygooodzieee"!! - wykrzyknął Jastrząb, gdy znaleźliśmy się na pokładzie, a po chwili siostra trzepnęła go po plecach tak mocno, że się przewrócił. Nie musiałam pytać czy oni tak na codzień, bo to było oczywiste.
Rozglądając się po statku, odniosłam wrażenie, że jest za duży dla nich dwojga. Śmiało zmieściłby kilkuosobową załogę.
Byłam zdumiona, a Tenari zachwycony, gdy pokazano nam kabinę pilota... No, w każdym razie miejsce, z którego się steruje statkiem. Właśnie, steruje. Centralne miejsce kabiny zajmuje ster. Takie koło, jak na okrętach. Jeśli wcześniej byłam ciekawa w jaki sposób coś takiego lata, teraz owa ciekawość osiągnęła swoje apogeum. Ale nie pytałam, bo i tak bym nie zrozumiała odpowiedzi.
- Siostra chciała zostać kosmiczną piratką - wyjaśnił Jastrząb, wprowadziwszy nas do kabiny. - Ale jakoś zdołałem ją przekonać, że praca kuriera jest bardziej owocna.
- Chyba odwrotnie było - burknęła Zięba zza steru.
- Teoretycznie jest tak, że ona stoi za sterem, a ja wyznaczam kurs - chłopak ostentacyjnie ją ignorował. - Ale w praktyce włącza automatyczne sterowanie i idzie polatać na maleństwie, a ja muszę tu siedzieć i pilnować żeby nie wpadł na nas jakiś zbłąkany meteoryt...
"Maleństwo" stoi przy sporej klapie, drugim wejściu na statek. Jest naprawdę malutkie - według Zięby mieści dwie chude osoby - i lśni w ciemności, a nazywa się "Eos". Jak dla mnie wygląda wygląda na szybki i zwrotny pojaździk. Gdybym tak nie uważała, właścicielka wyrzuciłaby mnie chyba w przestrzeń kosmiczną... Tenari już zgłosił chęć polatania z nią i sprawdzenia czym się to różni od jeżdżenia na Pokrzywie.

21 IV

Czuję się jak... Alicja w Krainie Czarów? Nie jestem pewna dlaczego akurat takie porównanie przyszło mi do głowy.
Może inaczej. Czuję się jak wyszarpnięta z sielskiego impresjonistycznego obrazu i przyklejona do zdjęcia nowoczesnego miasta ze świecącymi wszędzie neonami.
Może nie powinnam tu być? Drzewa wreszcie zaczęły kwitnąć, a ja to ignoruję i lecę w kosmos...
Jest sobie malutka planeta, która byłaby Ziemią Obiecaną dla każdego, kto trzyma się teorii, że tak zwani obcy są małymi zielonymi ludzikami. Mieszkańcy tej planety tacy właśnie są. Poza tym handlują wszystkim ze wszystkimi i niczemu się nie dziwią. Dziecko ze skrzydłami też nie wzbudza sensacji.
Nic się tu nie zmieniło przez te kilka lat od mojej poprzedniej wizyty. Mam wrażenie, że to było w innym życiu.

"To śmieszne lądowisko" rzeczywiście jest zawieszone dziesięć metrów nad ziemią i można się tam dostać windą. To wynik oszczędnego gospodarowania powierzchnią tej małej planetki. Poniżej znajduje się skrzyżowanie centrum handlowego z lunaparkiem. Pełnym neonów.
Łatwo znalazłam ten jeden jedyny wyróżniający się statek wśród pojaździków małych zielonych, których nie sposób z niczym pomylić. Nasz potencjalny środek transportu wyrastał ponad nimi jak góra. I trochę mnie zaskoczył. Moja rozmówczyni przekonywała, że jest najładniejszy, ale to...
No dobrze, wiem, że nie każdy pojazd kosmiczny musi być bojowym myśliwcem albo choćby rakietą, ale to coś przypominało mi raczej łódź podwodną ze śmigiełkami z tyłu i zastanawiałam się jak coś takiego w ogóle lata... Ale to pewnie nie na mój rozum. Było to niebieskie, co mu się chwaliło. Aż się spodziewałam, że będzie się nazywać "Nautilus" czy jakoś w tym stylu, tymczasem zobaczyłam nazwę wypisaną jakby... Greckimi literami? Z trudem wstrzymałam się od dreszczy - bo przecież nie tylko omega istnieje w greckim alfabecie - i odczytałam: Peripeteia. A zatem nie dziwota, że właśnie oni się zgłosili. Poszukiwana przygoda...
Oni pierwsi do nas podeszli i nawiązali kontakt. Oboje piegowaci, uśmiechnięci i blondwłosi, choć pilotka ma włosy jaśniejsze niż jej brat-nawigator.
- Cześć i czołem - mocno potrząsnęła moją dłonią. - Ja jestem Zięba, a ten obok to Jastrząb, chociaż nie wygląda.
- Efekt mutacji czy zabawy genami? - chłopak tymczasem przyglądał się Tenariemu.
- Demon - wyjaśniłam z kamienną twarzą, wywołując jego zmieszanie. Cóż, demonów raczej się nie spotyka w przestrzeni kosmicznej. Litościwie nie powiedziałam im, że też mogę mieć skrzydła jeśli zechcę i w ogóle mam w sobie coś ze smoka...
Nie mieli dotąd okazji na zwiedzanie światów, chociaż zdają sobie sprawę z ich istnienia. Ale jak się jest kurierem, jak oni, ma się sporo do roboty i bez skakania po wymiarach.
Zdaje się, że zaczynam ich brać pod lupę i oceniać z kronikarskiego punktu widzenia, więc lepiej na razie przerwę.

20 IV

Według ferajny z Teevine najlepszym sposobem na utemperowanie Kaede są regularne kłótnie. Nie żartuję. Geddwyn i Brangien na zmianę wykłócają się z nim o co popadnie i zapowiadają, że nie przestaną dopóki się nie zmęczy. Jak zamierzają to pogodzić z faktem, że chłopak musi się podkurować i potrzebna mu odrobina spokoju, nie mam pojęcia. Ale nie wiem również czy potrafiłby znieść ów spokój...

- O czym tak ciągle rozprawiacie, kryjąc się po kątach? - zapytałam znienacka.
Tenari podniósł głowę znad kolejnego abstrakcyjnego rysunku i zamrugał ze zdziwieniem.
- Że chcesz statek - popłynął do mnie przekaz.
- Ty chcesz statek - poprawłam. - Ale to ja go będę musiała szukać. Zdecydowanie wolałabym statek pływający po morzu.
- To następnym razem, tak? - uśmiechnął się promiennie.
- Czemu nie? - westchnęłam. - Załadujemy na ten statek ciocię Vanny i ciocię Tenkę, i popłyniemy palić, plądrować i próbować dogonić horyzont.
- Naprawdę?
- Ty w każdym razie nie będziesz niczego palić i plądrować - zaznaczyłam od razu. - Ja zresztą też nie. Będziemy na statku czekać na dzielne piratki z orzeźwiającą herbatą.
Spojrzał na mnie z mieszaniną nadąsania i politowania. Jakoś się nieswojo czuję, kiedy tak na mnie patrzy. Nie wiem jak go wtedy traktować... Na szczęście przestał i pochwalił mi się rysunkiem. Na ciemnym tle coś, co wyglądało na trójkąt ze skrzydłami, zmierzało w kierunku czegoś zielonego i okrągłego. Statek mający się rozbić na jakiejś planecie?
Zanim zdążyłam spytać Tenariego, co za pesymistyczne wizje mi tu przedstawia, pojawił się drugi z tej spółki telepatów. Taszczył jakieś wielkie pudło.
- A to co? - zmarszczyłam brwi. - Nowoczesny sprzęt do wykrywania magicznych kryształów?
- Nie masz mi już czego wypominać? - Rigel spojrzał na mnie z wyrzutem. - Tenari wspominał, że chcesz znaleźć statek.
Miałam ochotę mu coś powiedzieć, ale ciekawość zwyciężyła. Zwłaszcza, że demoniątko pierwsze podleciało do postawionej na stoliku skrzynki, a ja wolałam go przypilnować... Z bliska skrzynka okazała się mieć mnóstwo kabli, gałek i przycisków. A także głośnik i mikrofon.
- Skąd wytrzasnąłeś coś takiego?
- Z domu - wzruszył ramionami telepata.
O mało nie wylądowałam na podłodze; na szczęście zdążyłam się przytrzymać krzesła. No dobrze, nie będę wnikać dlaczego człowiek, który się w ogóle nie odzywa, trzyma w domu radiostację. Po telefonie nic mnie już nie powinno dziwić.
Wolałam raczej się upewnić jak się toto obsługuje i jaki ma zasięg, co przecież wcale nie jest takie oczywiste, gdy się siedzi w prywatnym wymiarze i chce się połączyć z innymi światami. Nie dotykałam się do gałek z nadzieją, że Rigel wie co robi.
- Co o tym myślisz, Ten-chan? - zapytałam zrezygnowanym tonem, siadając przy mikrofonie. - Czy ten pomysł jest sensowny?
- Jest! - pokiwał entuzjastycznie głową. - Przygoda, przygoda!
Ha, jak przygoda, to przygoda. Niech będzie.
- Poszukiwana przygoda - odezwałam się do mikrofonu. - Poszukiwana przygoda.
Do licha, co za sztywny ton głosu... No trudno. Powtórzyłam to samo jeszcze w trzech językach, łudząc się, że taki bezsensowny komunikat nikogo nie przyciągnie. I rzeczywiście, przez pierwsze kilka chwil słyszałam tylko monotonny szum. Aż nagle...
- KTOŚ NAS WOŁAŁ? - rozległo się na cały regulator.
Zatkałam uszy jak mogłam najmocniej, a Rigel rzucił mi przepraszające spojrzenie i uregulował głośność.
- O ile nie jesteście typami spod ciemnej gwiazdy - mruknęłam, gdy niebezpieczeństwo zostało zażegnane. - Ale skoro złapało was moje wezwanie, to chyba raczej... Desperatami?
- Jeszcze jak! - roześmiał się mój rozmówca. - A w ogóle to masz bardzo miły głos, wiesz?
Tak, jasne. Taki miaukliwy i zduszony. Nie mogłam nie parsknąć śmiechem. W tej samej chwili usłyszałam trzaski i odgłosy wskazujące na sceny drastyczne.
- ...tylko flirty w głowie! - fuknął inny głos, tym razem żeński. - No, zgłaszamy się. Możemy w czymś pomóc?
- Jeśli latacie w kosmos i bierzecie turystów...
- A ty pewnie jesteś rozkapryszoną arystokratką, której jednak nie chce się poszukać najbliższej stacji kosmicznej - kobietę na linii wyraźnie bawiła ta rozmowa. Mnie też zaczęła.
- Słuchaj, brat się tutaj domaga żeby cię zabrać - kontynuowała ze śmiechem.
- A tutaj się dziecko domaga żebyście nas zabrali - zerknęłam na Tenariego, który wywijał koziołki w powietrzu. - Pytanie tylko gdzie jesteście...
W odpowiedzi... Podała mi współrzędne. Rządek cyferek, od których zakręciło mi się w głowie.
- Możesz bardziej obrazowo? - zapytałam słabym głosem.
- Przelatujemy w pobliżu planety Toal - wyjaśniła litościwie. - To już ci coś mówi?
- Mówi - uśmiechnęłam się. - Dacie radę do jutra dolecieć do planety małych zielonych?
- Też pytanie! - oburzyła się. - Nie mielibyśmy tylu zleceń, gdyby nasz statek nie był najszybszy i naj... - przerwała, jakby nasłuchując. - W każdym razie damy radę, o to się nie martw - podjęła.
- Jak się znajdziemy?
- Będziemy na tym śmiesznym lądowisku dziesięć metrów nad ziemią. Bez trudu rozpoznawalni. Nasz statek jest najładniejszy!

Tak oto mamy już czym lecieć. No i wygląda na to, że będę miała okazję odwiedzić stare kąty... Naprawdę stare kąty, nie licząc Carne, oczywiście. Do tego inaczej niż przy pomocy portali...
Swoją drogą to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Bez problemów znalazłam statek i gadałam sobie z jego załogą jak z dobrymi znajomymi, choć przecież słyszeliśmy się po raz pierwszy w życiu. Albo los mnie pokochał, albo powinnam mieć złe przeczucia...

17 IV

Kaede poczuł się u mnie swobodnie szybciej niż się spodziewałam. Znaczy, może "swobodnie" to trochę na wyrost powiedziane, ale przynajmniej nie jest już non-stop najeżony i gotowy do skoku, chwytu za gardło i rozszarpania. Teraz przechodzi etap trzymania rąk w kieszeni i pyskowania.
A skoro już o rękach mowa - tak jak podejrzewałam, te rękawice mają mu pomóc kontrolować żywioły. Tylko, że ci, którzy bawili się w szalonych naukowców, nie wzięli chyba pod uwagę, że moc ognia będzie się aż tak ostro kłócić z mocą lodu. Kiedy spytałam Kaede czy Sei'Hyô nie instruował go jak kontrolować przeszczepioną moc, roześmiał się niezbyt miło.
- Akurat on nie potrafiłby nikogo niczego nauczyć - prychnął.
Zastanawiałam się, czy ja bym nie mogła... Potrafię zamrozić wodę, ale on chyba dałby radę wytworzyć lód nawet w próżni - o ile panowałby nad swoimi umiejętnościami. W końcu wpadłam na pomysł, który może nie był najlepszy, ale...

- Teraz musisz zadzwonić cztery razy - wyjaśniłam, wciskając Kaede do ręki łańcuszek, którego drugiego końca żadne oko dotąd nie dostrzegło. - Aby cztery duchy żywiołów przybyły na wezwanie, gotowe do przeprowadzenia prób.
Przez chwilę patrzył sceptycznie na widniejącą przed nim bramę zameczku, aż w końcu mocno szarpnął łańcuszek. I znowu. I jeszcze dwa razy. Na wszelki wypadek odsunęłam się trochę. Poprzednim razem, kiedy to ja byłam zajęta wzbudzaniem dźwięku dzwoneczków, osoba, którą sprowadziłam na próby żywiołów, zdążyła wskoczyć w otwarty przeze mnie portal i tyle ją widziałam...
Teraz więc wolałam nie ryzykować.
Kiedy tylko przebrzmiały ostatnie tony, brama uchyliła się leciutko. Kaede próbował zajrzeć, co się za nią znajduje, ale gdy tylko postawił nogę po drugiej stronie, zniknął jak zdmuchnięty. Znałam to doskonale. Teraz i ja mogłam tam wejść, ale po prostu znalazłam się na dziedzińcu Teevine, a nie na niedostępnym obszarze prób.
Za bramą czekał na mnie Arten.
- Miło cię widzieć - przywitałam się. - Brangien rozpaczała, że gdzieś pojechałeś i ją zostawiłeś.
- Bo marudziła, że nie ma ochoty na podróże - parsknął śmiechem. - Chodź, posiedzimy sobie w leśnym. Tyle nam, zwykłym śmiertelnikom musi wystarczyć.
Zwykłym śmiertelnikom, ha. Dawno mnie nikt tak nie określił. Ale cóż, próby pozostają osobistą tajemnicą tego, kto je przechodzi; o żadnym podglądaniu nie może być mowy.
W leśnym salonie zastaliśmy jeszcze kogoś. Siedział przy pianinie i z zadumą stukał w jeden klawisz.
- Geddwyn! Zakończyłeś już wykłady? - ucieszyłam się, wytrącając go z zamyślenia. I musiałam powtórzyć pytanie, bo spojrzał na mnie wzrokiem dość... Pustym.
Ale szybko mu przeszło.
- Czy zakończyłem wykłady? - prychnął. - Przywiało mnie tu tylko i wyłącznie na próby, a ta pyta, czy zakończyłem już wykłady! Na twoje szczęście zakończyłem.
- No to gdzie byłeś przed chwilą? - zainteresował się Arten. - I z kim?
- A to cię nie musi obcho... - zaczął Geddwyn, ale nagle zarzuciło nim tak, że o mało nie spadł ze stołka.
- Co ci jest?! - podbiegłam do niego, przestraszona. Odsunął mnie od siebie i potrząsnął głową.
- Mnie nic, ale... Kogoś ty nam przyprowadziła? - zapytał w oszołomieniu. - Szybko, idziemy!
Chwycił mnie za rękę i przenieśliśmy się do Komnaty Wichrów, zanim zdążyłam zaprotestować, że to wbrew regułom. Pojawiliśmy się tam równocześnie z Maeve, która skrzywiła się na mój widok, ale nic nie powiedziała.
Wiatr, który unosił bezwładne ciało Tileya, był piekielnie silny i lodowaty. Duch powietrza wyglądał jakby przyjął na siebie zmasowany atak ognistych kul - co też pewnie miało miejsce - natomiast Kaede wydawał się nie mieć dość. Kiedy przybyliśmy, obnażył kły... Tfu, zęby, w groźnym uśmiechu.
- Przeszkadzacie mi - rzucił. - Czy rezultaty tych waszych "prób" zawsze są tak przewidywalne?
- Nasze próby nigdy się t a k nie kończą - do komnaty wkroczyła Brangien.
- Kiedyś musiał nadejść ten pierwszy raz - chłopak nie przestawał się uśmiechać. - Wygrałem.
- Gdyby Tiley wpadł na to, by walczyć na serio, skończyłbyś połamany o podłogę, sufit i wszystkie ściany po kolei! - rozsierdziła się Maeve. - Masz tu udowodnić swoją władzę nad żywiołem, a nie bezmyślną gwałtowność!
- Nad żywiołem... Oczywiście, że mogę wam udowodnić - prychnął Kaede, wyciągając przed siebie rękę w czerwonej rękawicy.
I cisza. I nic się nie stało.
Tkwił tak bez ruchu i tylko jego oczy rozszerzały się coraz bardziej ze zdumienia, gdy wpatrywał się w swoją dłoń.
- Co do...?!
- Brangien, przestań go blokować, co? - ziewnął Geddwyn. - Zaczyna tu wiać nudą.
- Jeśli teraz przestanę, będzie eksplozja - wzruszyła ramionami jego siostra.
Tymczasem Kaede coraz bardziej pogrążał się w bezsilnej złości. Nie mogąc wyzwolić swoich płomieni, opadł na jedno kolano i uderzył ręką o podłogę. Drugą ręką.
Nie dość, że tuż przy Brangien wystrzelił nagle słup lodu, przed którym ledwo odskoczyła, to jeszcze uderzenie zostawiło pęknięcie w podłodze.
- No, to rozumiem! - ucieszył się Geddwyn i zawołał do rudowłosego. - Jeszcze raz!
- Nie zachęcaj go! - wrzasnęłam. - On nad lodem nie panuje!
Trochę za późno. W komnacie panował coraz ostrzejszy mróz i wiedziałam, że jeśli czegoś nie zrobimy, skończy się to gorzej niż w herbaciarni. Ale Geddwyn nie przestawał prowokować Kaede. Po prostu stanął przed nim, otaczając go lśniącymi strugami wody.
- Brangien, teraz go puść - powiedział niespodziewanie twardym głosem - A ty, mały, nie daj się prosić. Zamroź mnie, no już!
Chłopakowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zamierzył się na Geddwyna z okrzykiem wściekłości... A może był to krzyk bólu? Ku mojemu zdziwieniu, z jego dłoni wystrzeliła ognista kula. I natychmiast otoczył ją lód. Kaede krzyknął jeszcze raz...
I nagle wszystko ucichło. Nawet wiatr przestał wiać. Maeve skorzystała z okazji, podtrzymała ledwo przytomnego Tileya i opuściła komnatę.
Podbiegłam do chłopaków, to samo zrobiła Brangien.
- Zobaczcie, jakie to ładne - Geddwyn wziął do ręki kryształek lodu, w którym buzował płomień. Ani nie gasł, ani lód się nie roztapiał. Wyglądało to tak, jakby oba miały zamiar zwalczać się nawzajem przez wieczność i żaden nie chciał przegrać.
Duch wody wręczył to zjawisko siostrze, a sam przykucnął przy Kaede.
- Jak można do tego stopnia nie znać własnej mocy? - zapytał cicho i chłodno.
- Własnej, akurat! - syknął rudowłosy. Po jego twarzy spływały krople potu i w ogóle nie wyglądał najlepiej.
- Będącej w tobie - Geddwyn odgarnął mu włosy z czoła, a następnie szybkim ruchem zdarł z jego dłoni niebieską rękawicę. - Czy zatem t a k powinno być?!
Brangien wzdrygnęła się i odwróciła wzrok; sama miałam ochotę zrobić to samo. Bo dłoń Kaede wyglądała jak... Sama nie wiem jak to określić. Jak odmrożona, potem trzymana w żarze i znowu odmrożona.
- Aż dziw, że ci jeszcze nie odpadła - pokręcił głową Geddwyn. - A ciekawe, jak się miewa druga. I mam rozumieć, że to miało pozwalać ci kontrolować moc? - spytał, gdy chłopak odebrał mu rękawicę i krzywiąc się włożył ją z powrotem na rękę. - Trzeba ci będzie znaleźć coś nowego... No i przyda się uzdrawianie. Długie.
- Nie decyduj o moim życiu, dobra? Nikt mną nie będzie rządził! - Kaede próbował się podnieść, ale duch wody z zadziwiającą siłą przytrzymał go na miejscu. Wymienił z siostrą porozumiewawcze spojrzenia, po czym Brangien westchnęła ciężko, chwyciła chłopaka pod rękę i zniknęli. Geddwyn zaś przeniósł siebie i mnie do swojego pokoju.
- Zaraz, co to miało znaczyć? - zdenerwowałam się, gdy już odzyskałam mowę. - Dlaczego go zabraliście?
- Ja bym się raczej martwił, dokąd Brangien go zabrała i co szwagier na to powie - Geddwyn klapnął na tapczan, wracając do tego lekkiego, szelmowskiego tonu, do którego przywykłam. - Ale że ty się boisz? Mały ma potencjał i trzeba się nim zająć, chyba powinnaś to zrozumieć.
- I ty chcesz się nim zajmować? - uniosłam brwi. - A zdajesz sobie sprawę, że z nim nie będzie tak jak z tymi dziewczynami z Arquillonu?
- Chyba wiem jaka jest różnica między pensją dla panienek a szkołą wojskową! - prychnął, podkładając sobie ręce pod głowę.
- Czasem tej różnicy za bardzo nie widać - wreszcie się rozluźniłam i roześmiałam. - Znaczy, mam go wam zostawić?
- Chyba tak byłoby najlepiej. Jak dla mnie, jemu nie moc trzeba utemperować, tylko charakter, a do tego się nie nadajesz.
- A wy niby się nadajecie?!
- Jeśli nadal będzie tak rozchwiany emocjonalnie - Geddwyn chyba nie zwrócił uwagi na moje słowa - Wykończy mnie nerwowo zanim ja go wykończę fizycznie. A trochę nie o to chodzi.
- Pytałam o coś. Niby nadajecie się bardziej niż ja?
Uśmiechnął się, wyjął rękę spod głowy i pociągnął mnie za kosmyk włosów.
- Chcesz się przekonać? Bo ja tak.

15 IV

- Pokrzywa, pora na ciebie - poinformowałam.
Klacz zarzuciła grzywą i parsknęła z rozdrażnieniem.
- Dlaczego to ja muszę się ruszać z cieplutkiej stajni? - zapytała.
- Bo ja muszę zaparzyć trzy herbaty... Cztery - poprawiłam szybko. - Jeśli nie zechce, będzie więcej dla mnie.
Nindë parsknęła znowu, ale więcej nie protestowała. A ja wróciłam do herbaciarni, poinformować chłopaków, że będziemy mieli gościa i upewnić się, że Tenari nie będzie na niego prychał.
Oczywiście brałam pod uwagę, że mogę się mylić, ale okazało się, że dobrze określiłam czas. I miejsce.
Nindë przywiozła go akurat kiedy miałam zamiar podać herbatę. Był wyczerpany i skołowany, ale nie przeszkadzało mu to patrzeć na mnie z nieskrywaną niechęcią.
Miał jasnorude włosy, ciemną karnację i stalowoniebieskie oczy. Dość dziwne zestawienie, choć chyba nie dziwniejsze niż u chłopaka z lustra. Ach, jeszcze czarną skórzaną kurtkę. Tego się mogłam spodziewać. I czerwoną rękawicę na prawej ręce, a na lewej - niebieską...
- Najpierw jakiś cholerny tunel, w którym rzucało mną na wszystkie strony, potem gadający koń - w jego głosie usłyszałam nutkę agresji. - Co teraz? Dowiem się, że jednak mam halucynacje, czy będzie jeszcze gorzej?
- Herbatę zaliczysz do niewiarygodnych halucynacji czy do smutnej prawdy?
- Wszystko jedno - machnął ręką i wydobył z kieszeni pomiętą kartkę papieru. - Masz... O ile ty jesteś Miya. Mam tu robić za chłopca na posyłki?
- Owszem, jestem. A za kogo chcesz robić, to już od ciebie zależy - mruknęłam, rozprostowując kartkę. Kilka słów znajomym charakterem pisma: Domagam się wyjaśnień. A niech się domaga. Dowie się za miesiąc, kiedy przyjedzie.
- A ty masz jakieś imię? - zapytałam.
Chłopak spojrzał na mnie spode łba. Raczej nie miał o mnie dobrej opinii, zwłaszcza, że perfidna Pokrzywa podeszła z błędną miną i zaczęła gryźć moje włosy. Mistrzyni w psuciu dobrego wrażenia.
- On nazywa mnie Kaede - odpowiedział po dość długim milczeniu.
- A "on" to...?
- W twoim języku to będzie Sei'Hyô - burknął. - Twierdzi, że nie ma innego imienia, tylko "Mrożący".
- W moim języku, a w twoim nie? - podchwyciłam, oganiając się od Nindë.
- Znamy go w Ha'O'Hanie - uciął. No tak, kolejny ślad Starego Świata w multiwersum. Całe szczęście, że nie jestem już nałogową poszukiwaczką okruchów przeszłości.
- Chodź. Herbata wystygnie - ujęłam go pod rękę i zaprowadziłam do Blue Haven. Nie opierał się za bardzo, może jednak uznał to wszystko za halucynacje, a może po prostu był zbyt zmęczony.
Tenari udawał, że całkowicie go pochłania picie herbaty, ale nie spuszczał oka z nowego gościa. Rigel także uważnie mu się przyglądał, aż w końcu pokręcił głową.
- Powinien dostać herbatę z melisy, a nie zieloną - zawyrokował. - Potrzebny mu długi odpoczynek.
Chciałam powiedzieć, że melisa mi się skończyła, ale nie zdążyłam, bo nagle Kaede zerwał się z krzesła, przewracając je przy okazji.
- ZABIERAJ SIĘ Z MOJEJ GŁOWY!!! - wrzasnął wściekle. W prawej dłoni zmaterializował płomień, gotowy do ciśnięcia nim w telepatę - i wszystko potoczyło się na łeb, na szyję.
Niewiele myśląc, zaczerpnęłam trochę wody z basenu (który zaledwie wczoraj na nowo napełniłam, intuicja?). Miałam zamiar chlusnąć nią na Kaede zanim sfajczy mi pół herbaciarni, ale zareagował jak na mój gust zbyt szybko. Nie wypuszczając z ręki płomienia, wyciągnął przed siebie drugą. Akurat kiedy miałam mu zafundować mały prysznic, zrobiło się zimno i woda błyskawicznie zamarzła w powietrzu. Spadła na podłogę, rozbijając się na małe kryształki.
- Kontrolujesz dwie przeciwne moce? - nie mogłam nie zapytać z podziewm. Jak się okazało, nie w porę. Ściany herbaciarni zaczęły pokrywać się szronem, a równocześnie płomień się zwiększył i jakby zaczął żyć własnym życiem. Kiedy chłopak usiłował go zgasić, jego lewa ręka opadła bezwładnie i także na chwilę zamarzła.
W końcu odzyskał kontrolę nad płomieniem i osunął się na kolana. Rada nierada, poszłam rozpalić w kominku, a chłopaków wygoniłam do kuchni.
- Powinieneś się bardziej pilnować - westchnęłam. - Przynajmniej jedna z tych mocy nie jest twoją wrodzoną, prawda?
Nie podniósł się, a gdy się odezwał, z jego oczu biła bezgraniczna pogarda.
- Dałem mu się nabrać - syknął. - Że niby inny świat, pomoc, wsparcie. A tymczasem wy też należycie do...
- Policz do dziesięciu zanim skończysz - przerwałam mu. - To, że ktoś ma moc, nie musi od razu znaczyć, że stoi po przeciwnej stronie niż ty. Tutaj nikt nie słyszał o tej waszej organizacji. Siadaj i pij herbatę, rozgrzej się trochę.
Wstał z trudem, a jego lewa ręka nadal zwisała sztywno.
- Więc dlaczego po mnie posłałaś?
- A co, wolałeś tam zostać? - odparowałam. - Nie wygląda na to, byś lubił gdy ktoś przeprowadza na tobie eksperymenty.
- Łagodnie to ujęłaś - nie bez ulgi zajął z powrotem krzesło.
- Poza tym powinieneś nauczyć się panować nad swoją mocą. Tutaj będziesz miał warunki.
- I co potem? - prychnął. - Wyślesz mnie z powrotem, żebym mógł się zemścić?
- A dałbyś radę w pojedynkę?
Po raz pierwszy się uśmiechnął, sarkastycznie i drapieżnie zarazem. Nie wiedziałam, jak to interpretować.
- Słuchaj, gdybym była z tych, co się łudzą, że zemsta jest najlepszym rozwiązaniem, nie wahałabym się ani chwili - zdenerwowałam się. - Ale jeśli znajdziesz sobie lepszy pomysł na życie, odetchnę z ulgą, mogąc ci życzyć szczęścia.
- Więc dlaczego mnie tu sprowadziłaś?! - nie dawał za wygraną.
- Bo chciałam, żeby ten cały Sei'Hyô dał mi wreszcie spokój - poddałam się.
Kaede wpatrywał się we mnie z uwagą, nie wiedząc jaki osąd o mnie wydać. I próbując walczyć z sennością. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby jednak przyjął, że został nafaszerowany prochami i ma halucynacje... Ale jeśli tak pomyśli, to będzie potężnie zaskoczony, kiedy się porządnie wyśpi i zbudzi w tym miejscu.
Może powinnam być milsza? Chociaż wtedy tym bardziej by nie uwierzył.
Będę musiała zrobić porządek w herbaciarni. Mam teraz mokre ściany...

13 IV

Dobra, koniec tej ciszy, bo z mistycznej robi się grobowa.
Chwyciłam dzisiaj chłopaków za kołnierze i wyciągnęłam na świeże powietrze. Także Nindë chciała się wybrać pobiegać, więc przeniosłam nas na rozległą łąkę pod rozgwieżdżonym niebem. Bez namysłu zakręciłam się, patrząc przy tym w górę. Tymczasem Rigel pokazywał coś na niebie Tenariemu i chyba objaśniał, bo mały wyglądał na zainteresowanego. Dziwne, ale wcześniej nie wiedziałam, że lubi patrzeć na gwiazdy. Zanim nie zaczęłam mu opowiadać...
- Może byś tak podzielił uwagę między nas oboje? - zawołałam do telepaty, padłszy na trawę. - Zaczynam odczuwać potrzebę rozmowy.
- Przepraszam - dotarło do mnie w odpowiedzi. - Ale ty pewnie znasz nazwy tych gwiazd w kilku językach, a Tenari niekoniecznie.
- Więc zostaw mi parę. Też chcę mu pokazać kawałek nieba... A później go z tego odpytać.
Uśmiechnął się i przekazał coś Tenariemu, który zrobił salto w powietrzu i poleciał przejechać się na Nindë. Rigel zaś rozłożył się w pobliżu mnie, przy czym ze swoim wizerunkiem biznesmena-perfekcjonisty wyglądał w tej scenerii jak z zupełnie innej bajki. Wciągnęłam powietrze, wdychając zapach trawy i zapatrzyłam się na gwiazdy.
- Szkoda, że nie zabrałam go ze sobą, gdy jechałam z wizytą na Andromedę. Może teraz by się nie palił do lotu w kosmos - rzekłam cicho w przestrzeń. - Chociaż może wprost przeciwnie... Kogo raz oczarują gwiazdy, już zawsze będzie oczarowany.
- Obawiałaś się czegoś? - pytanie musnęło mój umysł jak... Skrzydła motyla? Ech, widać z wiosną przychodzą do mnie wiosenne porównania.
- Nie, po prostu wtedy zajmowano się nim gdzie indziej - nie wdawałam się w szczegóły. - Za to teraz opowiadam mu o rozmaitych wojnach toczących się w kosmosie i sam widzisz. Dlaczego on tak nalega na opowieści pełne walki...
- Martwisz się, że chodzi mu o przygodę, nie o oglądanie gwiazd? - domyślił się.
- Chyba tak właśnie jest - chciałam skinąć głową, ale w tej pozycji mi nie wyszło. - Dla mnie oglądanie gwiazd samo w sobie jest przygodą, ale dla niego? Dramatyczne pościgi, strzelanina i lot jedynym w swoim rodzaju statkiem o nazwie "Zefir"?
- Dlaczego akurat "Zefir"?
- Dla zmyłki - odpowiedziałam po zastanowieniu. - Powiewa sobie wietrzyk spokojnie, aż nagle zrywa się gwałtownie i okazuje huraganem. Niezbędny element zaskoczenia.
- Dla kogoś, kto się spodziewa akcji, spokojne oglądanie gwiazd będzie najlepszym elementem zaskoczenia.
Parsknęłam śmiechem, z nadzieją, że się nie myli.
A później on zaśmiał się bezgłośnie i doszłam do wniosku, że moje myśli widać jak na dłoni. Moje marzenie o zmianach.
Co tu dużo mówić, planuję lecieć w kosmos i zostać guwernantką kogoś, kto z definicji powinien mieć trudny charakter, a jeszcze do tego nieodwracalnie zaprzyjaźniam się z wrogiem (już nie z definicji, ale z przekonania). Życie jest piękne.

12 IV

Kto odgadnie jak wygląda rozmowa dwóch telepatów?
No?
No oczywiście, że siedzą obaj i milczą. To trochę irytujące, nie słyszeć ich i nie mieć przez to czego zapisać. A z drugiej strony, w herbaciarni panuje teraz niesamowity spokój. Tenari i Rigel siedzą i milczą, Strel leży obok nich zwinięta w kłębek, a ja chodzę na palcach i nawet muzyki nie włączam, bo boję się, że zakłócę tę ciszę. Jakaś mistyczna jest.

10 IV

- To twoja ostatnia wizyta, nieznajomy z Ha'O'Hany - odezwałam się dramatycznie. A co, raz na jakiś czas mogę być dramatyczna z pełną świadomością!
- Nie sądzę - odpowiedział chłodno, wyglądając z lustrzanej tafli. - Nie wytłumaczę im tego.
- Wyjaśnisz, że lustro mi się stłukło - rzuciłam bez namysłu. - Co też uczyni kiedy tylko się rozłączysz.
- Jesteś zdeterminowana - uśmiechnął się lekko.
- Po prostu tracę cierpliwość - rozsiadłam się wygodnie w fotelu. - Czy chodzi ci o moją pomoc w przedostaniu się do innych światów? Żeby je podbić?
- Nie po to istnieję, by czymkolwiek rządzić - prychnął. - Nawet nie wiedziałbym jak się do tego zabrać.
- Ale "oni" mogą sądzić inaczej? - przeszłam do rzeczy. - Kim są, jakąś tajemniczą organizacją, przeprowadzającą na ludziach eksperymenty z mocą i pragnącą stworzyć armię potężnych, ale jednak marionetek?
Twarz czerwonookiego pozostała bez wyrazu, kiedy mnie słuchał.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Miałam przypływ czegoś, co nazywa się natchnienie - mruknęłam.
- Widać pod jego wpływem jesteś zdolna wiele zobaczyć.
- Gdybym kiedykolwiek chciała zobaczyć tyle, ile być może jestem zdolna - przymknęłam oczy - możliwe, że teraz byłabym Jasnooką Panią z Krawędzi.
- Chyba cię nie rozumiem.
- I dobrze ci tak. Wcześniej to ja nic nie rozumiałam, więc jesteśmy kwita.
- Uważasz, że wszystko już wiesz? I myślisz, że dzięki temu dadzą ci spokój?! - chyba się zdenerwował.
- Jeśli nie wiem wszystkiego, powiedz mi coś więcej - uśmiechnęłam się tak, że Xemedi-san byłaby ze mnie dumna, a chłopak odwrócił wzrok. - Co, nie wolno ci?
- Jedna odpowiedź - szepnął.
- Dwie - zaczęłam się targować. - Dwie i będziesz miał ode mnie spokój.
Przez chwilę wyglądał jakby nie wiedział czy się skrzywić, czy uśmiechnąć, w końcu jednak skinął głową. Miałam ochotę zapytać go, czy zna lawendowowłosą pannę o imieniu Hifryn, ale po zastanowieniu zrezygnowałam. Nie sądzę, żeby odpowiedział, zresztą co za różnica, kto wtłoczył Tenariemu te wizje do głowy... Już tam są, stało się.
- Po pierwsze: jesteś wynikiem eksperymentów, czy jednym z tych, którzy je przeprowadzają?
- Miałem być źródłem mocy - rzekł po namyśle i na tym skończył. Przewróciłam oczami.
- No dobra, więc po drugie: nie ma tam u was przypadkiem jakiegoś buntownika o niejasnej przeszłości?
Chłopak drgnął i miałam przyjemność widzieć jak zmienia się na twarzy.
- Skąd wiesz?!
- Zawsze jakiś jest - wzruszyłam ramionami. - Poznałam kiedyś podobną opowieść, tym łatwiej mi teraz wyciągać wnioski.
- Jak... Jak tamta opowieść się kończyła? - wykrztusił, patrząc na mnie niemal błagalnie.
- Całkiem nieźle. Przyślij go do mnie, OK?
- Co zrobić?! Niby w jaki sposób?!
- A to już twoja sprawa - machnęłam ręką. - Przyślij go do mnie i daj mi spokój.
Kiedyś w końcu wydarzenia muszą zacząć biec tak jak ja chcę!

9 IV

Co powinnam napisać? Że ciężko mi było wrócić do domu? Nie tylko dlatego, że potrzebne było do tego otwarcie czarnej dziury, czynność nie dość, że wyczerpująca, to jeszcze naruszająca strukturę tej rzeczywistości? Niekoniecznie dlatego, że nagle poczułam się jakbym przechodziła z jednego życia do drugiego, na pół już zapomnianego?
Również dlatego, że każde nasze pożegnanie wydaje mi się ostateczne...
A jednocześnie każde powitanie jest lekkie, jakbyśmy się nie widzieli najwyżej jeden dzień.
Przynajmniej dla mnie.

W domu zastałam Vaneshkę, pieczołowicie ścierającą kurz z toaletki.
- Co ty robisz najlepszego? - jęknęłam.
- Ależ nie jęcz - uśmiechnęła się. - Ja się wcale nie czuję jak wyzyskiwana służąca.
- Nie o to chodzi. Odbierasz mi najbardziej pracochłonne, a jednocześnie najprzyjemniejsze zajęcie.
- Wiesz, u mnie mieszka Leo - przypomniała, jakby to miało wszystko wyjaśnić. - Tenari jest w herbaciarni, ćwiczy telepatię.
- Ćwiczy? Muszę to zobaczyć - roześmiałam się, wysypując na łóżko zawartość swojej torby. Nie chciało mi się na razie tego wszystkiego układać, wolałam najpierw przywitać się z małym. Stęskniłam się.
Tenari rzeczywiście ćwiczył, co na oko przypominało medytację... Tyle że nie był sam. I nagle przestraszyłam się tego, o czym może myśleć. Nie robiąc hałasu cofnęłam się z powrotem do mieszkania.
- Co on tu robi?! - syknęłam do Vaneshki.
- Xella-Medina sprowadziła go następnego dnia po twoim wyjeździe - wyjaśniła. - Kiedy dowiedział się, co potrafi Tenari, był wniebowzięty. Ja zaś byłam lekko zdenerwowana, prawdę mówiąc...
- Więc tym bardziej trzeba było nie wpuszczać tak bez pytania!
- Xella-Medina powiedziała, że wiesz - pieśniarka zupełnie nie zwracała uwagi na ton mojego głosu. - A skoro tak, nie miałam tu wiele do powiedzenia.
- Czy ty sobie nie zdajesz sprawy, że jeśli o n a nagle wyskakuje z pomocą, to znaczy, że coś knuje?!
Teraz Vaneshka nie wytrzymała. Przybrała obrażoną minę.
- Od kiedy ją znam, nie zrobiła nic, za co miałabym się na nią gniewać! - rzuciła z przekąsem, powiedziała do widzenia i ulotniła się.
Pozostało mi tylko wrócić do herbaciarni, gdzie nawet Strel wyglądała na pogrążoną w skupieniu. Choć przypuszczam, że raczej spała.
- Dobry wieczór, chłopaki - powiedziałam złowieszczo.
Natychmiast odebrałam telepatyczną odpowiedź w stereo, po czym Tenari otworzył oczy i do mnie podleciał, natomiast Rigel wstał i się ukłonił. Chyba wolał trzymać się z dala ode mnie.
- Twój wychowanek szybko się uczy - przekazał. - I świetnie sobie radzi z wizjami. Kto mu dał podstawy?
- Neil Jones - fuknęłam. Wzruszył ramionami, wyraźnie nie kojarząc. Ha. Gdybym powiedziała "Obserwator", pewnie padłby na kolana z zachwytu.
- Uwielbiam, gdy co ważniejsze wydarzenia przebiegają bez mojej wiedzy - nie przestałam fuczeć, a Ten-chan spojrzał na mnie z wyrzutem
- Czemu nie chcesz mnie lepiej słyszeć?
- Bo już cię i tak świetnie słyszę - odpowiedziałam machinalnie i naraz zdałam sobie sprawę, że przekaz był czyściutki, bez żadnych zakłóceń.
- Jak wspominałem, szybko się uczy - uśmiechnął się (triumfalnie?) Rigel. - Miałem z nim poćwiczyć wyrażanie emocji, ale twoje myśli są w tej chwili aż nazbyt widoczne, więc...
- Dlaczego to robisz? - przerwałam, zanim zdążyłam usłyszeć coś, co by mi się nie spodobało. Tenari wyfrunął mi z objęć i rozpoczął radosny lot po herbaciarni.
- Nigdy dotąd nikomu nie udzielałem lekcji - telepata ponownie wzruszył ramionami. - I nie martw się, robię to jako osoba prywatna.
- To mnie jakoś nie pociesza - westchnęłam. - Ale Ten-chan się cieszy... Póki co, możesz przychodzić.
Uśmiechnął się, tym razem z ulgą, posłał mi kolejny ukłon i opuścił Blue Haven. A ja usiadłam na kanapie i pogłaskałam śpiącą Strel po łebku.
- Ten-chan, pokażesz mi coś? - zapytałam cicho, ale usłyszał bez problemów. Podleciał i usiadł obok, spoglądając na mnie z taką powagą w swojej dziecięcej buźce, że omal się nie roześmiałam.
Spojrzał mi w oczy i pokazał. Najwyraźniej odgadł, co miałam ochotę zobaczyć. Pokazał mi strzępki wizji, na pozór oderwanych i nie mających ze sobą nic wspólnego, ale zdołałam je sobie poukładać i wysnuć parę wniosków. Zwłaszcza gdy zakończył zawieszoną wśród gwiazd stacją kosmiczną.
- Niech żyje telepatia - mruknęłam. - I po tym chciałeś wybrać się w kosmos?
- To byłby inny kosmos - zaprotestował.
Cóż, może i tak...

7 IV

Owszem, Ketris mi co nieco pokazał. Zrobiliśmy sobie prawie całodniowy spacer po Arbeli, znaczy, po nieźle już mi znanym mieście, i wyklinałam w duchu Pokrzywę, bo gdyby jednak była tu ze mną, moglibyśmy się wyrwać gdzieś dalej. A, i zanim bard zaczął mi tłumaczyć to miejsce, najpierw musiałam go przekonać, że z Ivy wszystko w porządku i jej brak nie zagraża D'athúil, jeśli o to chodzi.
- Ale że trafiła akurat do Althenos... - kręcił głową.
- Nie jest ważne dokąd, tylko do kogo - powiedziałam twardo.
- To już ma sens - uśmiechnął się niepewnie. - Tylko że... To jest trochę frustrujące, wiesz? Zjawiacie się nagle w danym świecie, przewracacie go do góry nogami, zupełnie zmieniacie jego porządek...
Miałam ochotę odpowiedzieć, że ja tu tylko zwiedzam, ale wiedziałam, że nie o to chodzi.
- Może kiedyś dojdziesz do wniosku, że ten świat czegoś takiego potrzebował - zaryzykowałam.
- A może nie... Zresztą to nie wy zaczęliście, tu muszę wam oddać sprawiedliwość - roześmiał się, a ja byłam zdumiona tym jak łatwo uznał, że należy do tego świata.
- Nie, my raczej kończymy. Próbując przywrócić równowagę. A propos, znowu nie dane mi było usłyszeć twojego duetu z Vaneshką...
- Tak, przywrócić równowagę, rozdzierając przestrzeń i robiąc sobie skrót przez czarną dziurę. Skoro istnieje coś takiego jak aleja, to czy warto podważać sens jej istnienia?
Przyznam, że trochę mnie rozbawiła ta płomienna obrona ładu i równowagi, ale z drugiej strony Ketris miał trochę racji. Sama bym się chętnie zagłębiła w zasady funkcjonowania światów za aleją, w losowość przeskakiwania z wymiaru do wymiaru...
Z wymiaru do wymiaru...
- Słuchaj, co to jest Ha'O'Hana? - zapytałam ni z gruszki, ni z pietruszki.
- Jedna z krain za oceanem - Ketris próbował nadążyć za moim tokiem myślenia. - Skąd o niej wiesz?
- Spotkałam kogoś, kto mówił, że stamtąd pochodzi - odrzekłam wymijająco. Właściwie nie wiem, dlaczego wolałam utrzymać w tajemnicy moje spotkania z tamtym chłopakiem. Aeiranowi też nie mówiłam... Hm, chyba wiem, dlaczego.
Nie, to nie obawa przed sceną zazdrości. Raczej przed jeszcze większym wywróceniem wszystkiego do góry nogami. Ale skoro się boję, to dlaczego chcę wiedzieć...?!
- Jakoś to mało prawdopodobne - mruknął bard. - Z tego co wiem, Ha'O'Hana jest tutaj mniej więcej tym, czym Althenos jest dla DeNaNi. Również pod względem otwarcia na resztę świata, a raczej braku otwarcia.
- Wysyłanie pojedynczych projekcji to chyba jeszcze nie otwarcie? - zastanawiałam się głośno.
- A jesteś pewna, że chcesz to wiedzieć?
Spojrzałam na Ketrisa - miał szelmowski uśmiech i wypisaną na twarzy ciekawość. Tyle że jego słowa były podobne do tych, którymi uraczył mnie Geddwyn, gdy powiedziałam mu, że wybieram się do Shiroaki. Nie wiem skąd bardowi przyszło do głowy takie pytanie... Ale może to tylko ja jestem przewrażliwiona. No dobrze, na pewno jestem przewrażliwiona. Przecież nie powiedział, że mam nie dać się pożreć opowieści.
O ile w ogóle jest jakaś opowieść.
Zresztą najpóźniej pojutrze wrócę do domu i będę mogła na przykład zasłonić lustro czarną krepą.
Nie zawracając sobie tym więcej głowy, zaczęłam słuchać, co też Ketris ma do powiedzenia o D'athúil.

6 IV

Otworzyłam oczy - było dziwnie jasno.
Teraz, gdy zaczynam to pisać, uświadamiam sobie małe deja vu, ale tamto był sen a nie rzeczywistość, więc trudno, niech już będzie.
Wysunęłam się spod otaczającego mnie ramienia i wstałam. Księżyc za oknem nie był w pełni, tylko coraz bardziej chudł - tak jak lubię - ale i tak było jasno. Nie jestem przyzwyczajona do tak wielkich okien, ale to nawet miłe, tak sobie patrzeć przez nie na noc. Zwłaszcza, że dom stracił już wiele ze swojej niepokojącej aury; w dodatku rozchodziło się po nim przyjemne ciepło, bo do późna paliliśmy w kominku.
Tylko dlatego nie zapaliłam obiecanych świec, na nie jeszcze przyjdzie pora.
W każdym razie postanowiłam przejść do dużego pokoju, bo tutaj okno wychodziło raczej na Krawędź niż na samo morze, gdy nagle coś przykuło mój wzrok. A raczej ktoś. Niezbyt wyraźna plama, w której przy odrobinie dobrej woli można było rozpoznać sylwetkę. Może znajomą. Nie mogłam się przekonać, nie przyjrzawszy się z bliska.
Co więc mi pozostało? Narzucić coś na wierzch i jak najciszej wyjść na zewnątrz? To właśnie zrobiłam, choć wszystko we mnie buntowało się przeciw temu... I było tak jak się obawiałam; gdyby był tu Tenari, zaraz zacząłby prychać. Ja po prostu podeszłam bez słowa.
Przez postać chłopaka prześwitywał krajobraz.
- Przybyłaś! - zawołał, nie kryjąc radości. Dziwne to było z jego strony. I pomyśleć, że tak samo powitał mnnie Aeiran wczoraj wieczorem. Tyle że z niedowierzaniem. Też dziwne.
- Iluzja? - odezwałam się ciszej i ostrożniej.
- Iluzja nie mogłaby cię zobaczyć - pokręcił głową. - Technologia.
- Dlaczego nie pojawiłeś się tu osobiście?
- Za bardzo mnie kochają w Ha'O'Hanie - uśmiechnął się. - Inaczej kto wie... Może i luster nie musiałbym używać. A dlaczego ty pojawiłaś się tu w o wiele za dużym czarnym płaszczu?
Omal nie parsknęłam śmiechem, gdy uświadomiłam sobie, co włożyłam na siebie w biegu.
- Bo jest ciepły - odpowiedziałam z zimną krwią.
- Powinnaś mieć suknię utkaną z gwiazd i sierp księżyca zamiast diademu - rzekł hipnotyzującym głosem, utkwiwszy we mnie spojrzenie. - Nazywano by cię Jasnooką Panią z Krawędzi.
Odwróciłam wzrok. Niby płomiennoczerwone oczy, a zrobiło mi się zimno.
- Dlaczego ty miałbyś decydować, co powinnam? - mruknęłam. - Nie udawaj, że wszystko o mnie wiesz.
- Wiem, że jesteś z innego świata - powiedział cicho. - To musi wystarczyć.
- Żebyś i ty mógł się do tego świata przenieść? - zapytałam, znów na niego spoglądając.
Otworzył usta, pewnie chciał odpowiedzieć, ale zniknął zanim to zrobił.
- Co się stało? - szepnęłam. - Ktoś ci wyłączył tę twoją 'technologię' z kontaktu?
Oczywiście nie było odpowiedz, więc wróciłam do domu i położyłam się z powrotem; długo jednak nie mogłam zasnąć. Chyba rzeczywiście było za jasno.

- Czarne zasłony - rzekłam głosem natchnionym. - Oto czego ci brak!
- Dopiero wczoraj przyjechałaś - w głosie Aeirana czaił się uśmiech - a już chcesz ulepszać mi dom?
- Bo ja wiem, czy jest co ulepszać - parsknęłam śmiechem. - Zwłaszcza, że zagospodarowałeś zaledwie dwa pokoje, podczas gdy zostały jeszcze dwa puste.
- Po co mi aż tyle? - wzruszył ramionami. - Osoba, która zbudowała ten dom, była mało przewidująca. Możesz zająć któryś pokój i urządzić w nim swój buduar.
- Zawsze to jakiś pomysł. Pokoje na piętrze mają swój urok. Ha, istota z panicznym lękiem wysokości przemówiła!
- Ale nadal nie posiadam kanapy. To ci nie przeszkadza?
- Przyzwyczaiłam się. I nie wątpię, że miałeś ciekawsze rzeczy na głowie - odpowiedziałam. - Na przykład synchronizację czasu z Domeną Promienistych. Czy to nie zakłóci równowagi światów z tej strony alei?
- Jak dotąd nie było żadnych drastycznych zmian...
- Poza zmianą czasu. Masz więc pewność, że jest tu w ogóle jeszcze jakaś równowaga?
- Na pewno jest - Aeiran zapatrzył się na morze. - Czuję to... Dlatego kiedy ta kraina ożyła, być może gdzie indziej...
- O nie, tak nie mów! - ofukałam go. - Wy pilnujecie D'athúil, Ivy ma się świetnie, nawet jeśli jest daleko stąd, co może być nie tak?
W odpowiedzi objął mnie mocniej.
- Może to, że zamiast, jak powiedziałaś, pilnować, myślałem zbyt często o tobie?
- A gdybyś jednak tu nie przyjechał - przytuliłam się do niego - myślałbyś zbyt często o tym, że nie dotrzymałeś swojej obietnicy. Tak jest chyba lepiej. Dla ciebie.
- A dla ciebie?
- To w tej chwili mało istotne - uśmiechnęłam się. - Będziemy cały czas spacerować brzegiem morza, czy pokażesz mi porządnie D'athúil?
- Dźwiękmistrz ci powinien pokazać - pokręcił głową. - Wie o tym miejscu więcej niż ja. I chyba tak już pozostanie.

5 IV

No dobrze, pewne problemy jednak trzeba wziąć pod uwagę. Po pierwsze - skąd u licha miałabym wytrzasnąć statek, a po drugie - kto by go pilotował, bo mnie się to w tym życiu jeszcze nie zdarzyło, a nie wiem czego się mogę spodziewać po tych dzisiejszych zabawkach. A jednak nie mogę się nie uśmiechać na samą myśl o propozycji Tenariego. Może i zwariowałam, ale uważam, że lot ku gwiazdom, migotanie światełek w kabinie pilota i podniebne pościgi (odpukać!) też mają w sobie coś z baśni. O ile się ją odpowiednio ułoży.

Pierwsza zareagowała Strel - zerwała się i zaczęła pofukiwać. W porządku, mogę ją uznać za przynależną do tego wymiaru, ale żeby wyczuła coś nowego szybciej niż ja? No cóż, rozmarzona byłam. I zajęta pilnowaniem czajnika. Ale zakrzywienie przestrzeni i czyjaś obecność w końcu i do mnie dotarły.
Wyszłam na parking (oj, ferrari kurzem zarosło, zaniedbałam biedactwo), na którym stała szczerząca się do mnie Nindë z Vaneshką na grzbiecie. Aż mnie ścisnęło w gardle i zatrzymałam się jak wryta, choć chyba powinnam była zareagować bardziej radośnie. Na szczęście pieśniarka zachowała się bardziej odpowiednio, zeskakując na ziemię i rzucając mi się na szyję.
- Jaka jest u ciebie data?! - zapytała niespokojnie. Odpowiedziałam jej z lekkim zdziwieniem. Nie samym pytaniem, bo po tak długim czasie pobytu po tamtej stronie alei sama bym o to zapytała, ale raczej nerwowym tonem w głosie Vaneshki.
- To... Tak jak tam - wyjąkała. - Posłuchaj, tam jest wiosna, tam się wszystko zieleni! Próbuje żyć...
Uśmiechnęłam się i objęłam ją mocno.
- Miałaś w tym swój udział, prawda?
- Myślę, że stałoby się tak i bez mojego udziału - stwierdziła. - Za to teraz...
- Teraz jesteś z tamtym miejscem związana.
- Nie na tyle, żeby opuścić Marzenie i zostać tam na zawsze - powiedziała poważnie, patrząc mi głęboko w oczy.
A ja patrzyłam przed siebie, ponad nią. Poprzez nią.
- Oho - odezwała się Nindë. - Wygląda na to, że nie odpocznę sobie spokojnie w stajni.
- Ty to powiedziałaś - odpaliłam. - Na pocieszenie będziesz mogła pogalopować.
Pociągnęłam Vaneshkę do herbaciarni, przypominając sobie przy okazji, że nie musiałam pilnować czajnika, skoro ostatnio sprawiłam sobie elektryczny. Zajęłam się parzeniem herbaty, a pieśniarka przywitała się z Tenarim. Był ucieszony i zaintrygowany.
- Ten-chan - zwróciłam się do niego. - Masz ochotę przejechać się aleją? Tam, skąd pochodzi Ivy?
Dziwna rzecz, spodziewałam się, że spodoba mu się ten pomysł. Tymczasem wpadł w objęcia Vaneshki i uczepił się jej jak ostatniej deski ratunku, kręcąc gwałtownie głową, a w jego oczach pojawił się... Gniew? Strach?
- Teraz to mnie zaskakujesz - mruknęłam. - Nie darujesz mi jeśli nasza wycieczka się opóźni o parę dni?
Chyba zupełnie nie zwrócił uwagi na moje słowa, za to po paru sekundach myślałam, że umysł mi eksploduje, kiedy odbierałam beznamiętne, ale głośne: NIE JEDŹ, NIE JEDŹ, NIE JEDŹ, NIE... Chyba coś wołałam w odpowiedzi, ale sama siebie nie słyszałam. Nie bardzo wiedząc, co robię, porwałam go na ręce i mocno przytuliłam do siebie. W końcu przekazy zaczęły słabnąć, a ja zaczęłam myśleć racjonalnie. I rozumieć.
- Hej, spokojnie - powiedziałam z trudem, głaszcząc Tenariego po głowie. - Nikt mnie tam nie porwie, niedługo wrócę. Jadę do Aeirana, a nie do jakichś zjaw z lustra.
Teraz dla odmiany głośno prychnął. Może powinnam sobie napisać na czole "ZŁA MATKA", żeby codziennie sobie to przypominać?
- Wygląda na to, że dopiero wróciłam, a już zostawiasz go pod moją opieką - uśmiechnęła się Vaneshka, kiedy pakowałam się pobieżnie. - Tylko... Co to było przed chwilą?
- Telepatia - mruknęłam. - Bądź gotowa na wszystko.
Z torbą w ręku wypadłam na zewnątrz, a tam czekała mnie niespodzianka w postaci Pokrzywy... stojącej grzecznie w stajni.
- Wypad stamtąd, jedziemy.
- Nigdzie nie idę - odburknęła. - Nawet nie przywitałaś się ze mną jak należy.
- Nadrobię to, kiedy pojedziemy - uśmiechnęłam się. - Tylko z tobą dotrę aleją tam gdzie trzeba i obie o tym wiemy.
- To się nie tłucz aleją, tylko tak jak my - Nindë wyszczerzyła zęby.
- Czy ja o czymś nie wiem?
- Jasne, że nie wiesz! - zarżała, nagle rozbawiona. - Ale ja będę łaskawa i ci powiem: najpierw przenieś się tam, gdzie spędziłaś ostatnią noc przed naszym wyjazdem.
- Po-krzy-wa...
- No co? Tam jest taka fajna czarna dziura... Myślisz, że tłukłyśmy się teraz aleją?
- Myślę - fuknęłam - że gdyby nie ta czarna dziura, chętnie przejechałabyś się jeszcze raz.
- Ha! Niech ci się nie wydaje, że mnie przejrzałaś!

Już prawie zapomniałam jak się podróżuje czarnymi dziurami. I pewnie upadłabym na mokry piasek, gdyby ktoś mnie nie podtrzymał. Za co mu byłam niezmiernie wdzięczna.
- Cześć, Ketris - powiedziałam słabym głosem. - Wygląda na to, że jestem tam, gdzie miałam być.
- No patrz, a ja tu siedziałem i pilnowałem, czy przypadkiem nie zmieni miejsca pobytu albo nie zacznie wciągać wszystkiego, co popadnie - roześmiał się bard. - Wiesz, że tu się robi wiosna?
- Wiem, słyszałam. Bawiliście się niewinnym światem.
- Kto się bawił, ten się bawił. Może ty mu coś powiesz do słuchu po tym, jak przewrócił do góry nogami czas całego wymiaru?
- Nie było mnie przy tym, więc co mogę powiedzieć? - zapytałam słodko. - A propos czasu, czy tutaj jest piąty kwietnia?
- Tak - prawie warknął Ketris. - I jeśli przez to nie będzie problemów z tutejszymi siłami wyższymi, to...
- Nie histeryzuj - potargałam mu włosy. Czułam się błogo i beztrosko, i żadne zatargi z siłami wyższymi nie mogły mnie wyprowadzić z równowagi. Bo już to zrobiła podróż do tego miejsca. Może więc to uczucie to po prostu dlatego, że zakręciło mi się w głowie?
Czy raczej dlatego, że morze szumiało głośno, chmury pędziły po niebie, a ja właśnie odszukałam wzrokiem dom na Krawędzi?
- Jak długo zostaniesz? - z daleka, z innej rzeczywistości dobiegło mnie pytanie Ketrisa.
Spojrzałam na niego z rozanielonym uśmiechem, którego po prostu nie mogłam powstrzymać.
- Zależy jak długo ze mną wytrzymacie.
- Uprzejma jesteś - roześmiał się, kiedy ruszyłam przed siebie, wymachując torbą.

3 IV

Siedzę w fotelu, z Tenarim na kolanach i opowiadam mu historie spod znaku lotów kosmicznych. Czyżbym już wyczerpała wszystko z zakresu moich ulubionych tematów, skoro wzięłam się za te mniej znajome? Chociaż ten kosmos to bardziej pomysł Tenariego niż mój - wybraliśmy się wczoraj popatrzeć na gwiazdy, opowiedziałam mu trochę o Andromedzie i to podłapał. Co mi zresztą szkodzi, skoro pomysły nie chcą się wydostać na zewnątrz, bo się boją, że je zepsuję? Wcześnie chodzę spać, a zamiast odpływać myślami ku natchnieniu, wyłączam się całkowicie. Melancholia to nie może być, bo wiosna się budzi z coraz większą ochotą, więc może świeże powietrze mi mąci w głowie? A może czegoś mi brak, tylko czego... Czego? O czym powinam pomyśleć?
Niespodziewanie Tenari spojrzał ponad oparciem fotela i zaczął prychać ze złością. Chyba naprawdę wolałabym żeby się raz zwyczajnie wywrzeszczał, zamiast wydawać takie kocie dźwięki. Ale domyśliłam się ich powodu. Za fotelem stoi toaletka, na toaletce lustro...
- Czy tym razem też coś cię tu sprowadziło?
Nie było żadnej odpowiedzi, ale Tenari uspokoił się tak szybko jak się przedtem rozzłościł. Nie miałam ochoty podejmować wysiłku fizycznego i oglądać się za siebie, ale jasne było dla mnie, że jeśli ktoś się pokazał w lustrze, teraz już go tam nie ma.
Nie mam pojęcia kim może być ten chłopak o niebieskich włosach, ale jeśli pochodzi z tamtej strony alei...
Z tamtej strony alei...
Z tamtej...
Dlaczego nagle przeszedł mnie dreszcz?
- Chciałbyś się wybrać na wycieczkę, Ten-chan?
Mały zerknął na mnie, równie zaskoczony tym pomysłem jak ja sama.
- W podróż, której nie zapomnisz... I której nikt nam nie przerwie.
Wysłał mi słabiutki przekaz, ale pytające spojrzenie mówiło samo za siebie.
- Dokąd? - zamyśliłam się. - Może tam... Dokąd idą sny, kiedy się budzimy?
- ...e to jest?
- Nie mam pojęcia, nigdy tam nie byłam. Ale też nigdy o tym nie myślałam - pogłaskałam go po głowie. - Ale zawsze można spróbować... Poszukać.
Tenari jeszcze nie do końca dowierzał, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- A ...cimy sta...micznym?
Masz ci los, mogłam mu jednak znaleźć kolejną tradycyjną opowieść...
- Myślisz, że można tam dolecieć statkiem kosmicznym?
Pokiwał głową entuzjastycznie.
W zasadzie dlaczego nie? I tak mam wrażenie, że to nie będzie zwyczajna wycieczka... Że to nie będzie n o r m a l n a wycieczka, powinnam napisać, więc co mi szkodzi?