23 VII

Nie zdążyłyśmy postradać zmysłów, przesiedziawszy raptem dwa dni na bezludnej wyspie. Tak jak było do przewidzenia, przypłynął po nas statek. Ale miałam dziwną nadzieję, że tylko ten jeden fakt okaże się do przewidzenia. Mimo wszystko, takie zupełnie utarte schematy nie zachęcają...
Był cały czarny, nazywał się "Bellatrix" i najbliżej mu było do jachtu. Eleganckiego jachtu... Który ma gdzieś dobrze schowaną armatę. Na jego pokładzie stała tylko jedna kobieta w czarnej sukni; blada i czarnowłosa, robiła dość mroczne wrażenie do czasu, gdy przywołała na twarz uśmiech. Było w nim coś nieodparcie słonecznego.
- Nie wygląda mi to na raj na ziemi - stwierdziła, rozglądając się po wyspie. - Zabrać was dokądś?
- A nie boisz się, że ci gwiz... zarekwirujemy statek? - zapytała zaczepnie Vanny.
- Może w jakimś porcie czeka na ciebie statek do zarekwirowania, ale to jeszcze nie ten - odpowiedziała nieznajoma bez namysłu.
- No trudno... Ale mówisz moim językiem, zabieram się z tobą!
- My zatem też się zabierzemy - roześmiałam się. - Tylko nie bardzo wiemy dokąd.
- Nie ma sprawy - czarnowłosa uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Mogę wam polecić idealne miejsce.
- Jeśli idealne, to dlaczego cię tam nie ma, tylko samotnie pływasz po szerokim morzu, na statku bez steru? - spytała nagle Vaneshka, patrząc na nią jakoś tak błagalnie.
- Bo woda nosi różne pieśni, a ja usłyszałam śpiew, który mnie tu zwabił.
Vaneshka skinęła głową, a ja omal nie gwizdnęłam z podziwu. Ta dziewczyna zdawała się być odpowiedzią na nasze modlitwy (?) i w ogóle pokrewną duszą. Niemal za bardzo, ale może to tylko moja paranoja...
- Zapraszam - powiedziała wesoło, jakby codziennie zabierała pasażerów z bezludnych wysp. Jak się okazało, jej statek faktycznie nie miał steru, ale najwyraźniej w niczym to nie przeszkadzało.
- To, jak widzicie, jest aktualnie "Bellatrix" - poinformowała dziewczyna, gdy znalazłyśmy się na pokładzie. - A ja nosiłam kiedyś imię Endywia, ale potem ktoś mnie nazwał Nemezis i to mi się bardziej spodobało.
- Słuszny wybór - mruknęłam z niezamierzoną złośliwością. - Twój image wymaga raczej imienia bogini niż warzywa.
Podeszła do mnie i przez długą chwilę mierzyła się ze mną na spojrzenia. Miała bursztynowe oczy. Jak Xemedi-san.
- Co ci może pomóc odzyskać humor? - zapytała bardziej siebie niż mnie.
- Filiżanka herbaty - odpowiedziałam mimo to. - A po niej jeszcze kilka.
- Jak tylko dopłyniemy - obiecała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz