10 VII

Rysunek, który przysłał mi Geddwyn, był dość... Osobliwy. Aż się przestraszyłam czy on ma takie psychodeliczne wizje, czy raczej wplątał się w coś podczas tych swoich wojaży z Kaede. Nie wiem, która opcja byłaby gorsza...
Całość była narysowana oczywiście ołówkiem, ale jak zwykle zdumiało mnie bogactwo odcieni. Na mrocznym tle, przetykanym białymi nićmi, znajdowała się dziewczyna z wyrysowanymi na twarzy dziwnymi znakami i wielkimi, skórzastymi skrzydłami wyrastającymi z głowy (?!). Miała długie ciemne włosy i mieniące się oczy... Podtrzymywała w powietrzu chłopaka, który miał na twarzy wyraz ekstatycznego cierpienia, i chyba przymierzała się do pocałunku. Tytuł tego czegoś brzmiał: The Chosen One takes back the Legacy...
Brrr. Aż mnie ciarki przeszły. Z powyższego opisu to może nie wynika, ale klimat rysunku był dość makabryczny. Już miałam napisać do przyjaciela z pytaniem co mu, u licha ciężkiego, odbiło, ale znalazłam w teczce kartkę z dopiskiem:
Przekaż to mojej największej rywalce, bo ja się boję. T. N. I. Geddwyn.
To już zmieniało postać rzeczy. Co prawda teraz z kolei nie miałam pojęcia, po co mojej kuzynce coś takiego, ale przynajmniej było bardziej w jej klimatach niż w moich. I kto wie, może by coś z tego zrozumiała?
Schowałam rysunek do szuflady, oddam go Vanny do rąk własnych, gdy przyjedzie trochę pokelnerować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz