20 VII

- Zaśpiewaj coś - poprosiła Vanny, wpatrując się w taflę wody, jakby miała nadzieję ujrzeć tam odpowiedź na dręczące ją pytania.
Pieśniarka roześmiała się dźwięcznie i założyła jej na głowę wianek, który przed chwilą zrobiła.
- A co chciałabyś usłyszeć?
- Coś, co da radę odgonić ponure myśli - odpowiedziała Vanny i dodała jednym tchem: - Nawet mi pasuje do koloru włosów...
Siedziałyśmy pod skałą, z której tryskało krystaliczne źródełko. Rzeka w tym miejscu wcinała się w ląd, tworząc jakby miniaturową zatoczkę, do której wpadała źródlana woda. Rosnące gdzieniegdzie żółtozielone kwiaty chyba były pod ochroną, ale nie mam absolutnej pewności, bo botanikiem nie jestem. Tak czy inaczej, Vaneshka zaczęła z nich robić następny wianek. Tenari zaś pojechał gdzieś na Rob Royu, a za nimi pogalopowała zazdrosna Nindë.
- Nawet jeśli zaśpiewam coś wesołego, i tak może ci się skojarzyć ze spychanymi w głąb umysłu wspomnieniami - zauważyła pieśniarka.
- Fakt - przyznała Vanny, wdzięcząc się do swojego odbicia w wodzie. - Dobra jesteś, skoro zdajesz sobie z tego sprawę.
Uniosłam rękę i posłałam kilka kropel wody prosto na jej twarz. Zaczęła prychać i uderzyła dłonią o taflę zatoczki, chlapiąc na mnie. Na moich kolanach Strel fuknęła cicho przez sen.
- Ten drugi wianek to dla kogo? - zapytałam Vaneshkę. - Nam się na włosach bez spinek nie utrzyma.
- Więc zrobię większy i założymy go Vanille na szyję. Będzie miała komplet.
- Tak, a potem dorobimy jej spódniczkę z trawy i będzie mogła zatańczyć do twojej pieśni.
Obie zachichotałyśmy, a moja kuzynka oderwała wreszcie wzrok od wody.
- Mam kiepskie poczucie rytmu - ostrzegła nas. - Mogę najwyżej zatańczyć posuwiste i porywiste tango... When I was a child running in the night... - zaśpiewała cicho i omal nie padłam przez nią ze śmiechu na trawę.
Ale w końcu pieśniarka zgodziła się coś zaimprowizować. Coś pasującego do plusku źródlanej wody i do szumu wiatru, który raz na jakiś czas bawił się naszymi włosami. Sprawiłam, że krople wody zaczęły wirować w powietrzu w rytm pieśni. Odbijały promienie zachodzącego słońca.
Pochłonięte słuchaniem - i śpiewaniem - nie byłyśmy w stanie określić, w którym momencie powiększyło się audytorium. Dopiero gdy nieznany nam głos przedarł się z trudem przez śpiew, Vaneshka poderwała się z zaskoczeniem.
Żaglowiec, który wpłynął do zatoczki, był niewielki i smukły, a na burcie miał napis "Poszukująca Imienia". Na pokładzie stało trzech mężczyzn, którzy przyglądali się nam uważnie. Najwyższy z nich, o ostrych rysach i prawie białych włosach, związanych z tyłu, zeskoczył zwinnie na ziemię. Nosił pocerowaną tunikę i ze trzy pistolety przy pasie. Sądząc z wyglądu - laserowe.
- Nie musiałaś przerywać - powiedział zachrypniętym głosem. - Mówiłem tylko, że twój śpiew jest balsamem dla duszy.
Jeden z jego towarzyszy również zszedł na ląd i podszedł bliżej. Właściwie był jeszcze chłopcem, a do tego elfim chłopcem. Właściwie nie wzbudzał podejrzeń swoim wyglądem, ale nie mogłam zapominać, że elfy z DeNaNi to wyjątkowo wredne indywidua.
- Coś tu jest nie tak - ocenił, patrząc na nas jak na eksponaty na wystawie. - Powinnyście mieć gwiazdy we włosach. A nad głowami słowiki, które wtórowałyby waszemu śpiewowi.
- Póki co, słońce jeszcze nie zaszło, więc gwiazd nie uświadczysz - zaśmiał się trzeci mężczyzna, który został na stateczku. - A słowiki... Ty byś się nie czuł niepewnie, jakby ci jakieś ptaki latały nad głową?
- Czułbym się - powiedział spokojnie elf. - Ale między nimi a nami jest pewna różnica.
Miałam ochotę spytać jaka, poza różnicą płci, ale uświadomiłam sobie, że głos mi uwiązł w gardle. Dziewczyny też się nie odzywały - Vanny patrzyła na przybyłych z ciekawością, a Vaneshka uśmiechnęła się ufnie.
- Skoro już was odnaleźliśmy - odezwał się jasnowłosy - to nie mamy czasu do stracenia. Niech przemówi wiatr i niech przemówi woda, niech przemówią drzewa i wystrzelą pod niebo.
Wyglądało mi to na jakieś zaklęcie i gdy przebrzmiało, poczułam, że zagnieżdża się w moim umyśle i że mam ochotę zatańczyć przy księżycu, nota bene zbliżającym się do pełni, która jakoś mnie zwykle niepokoi. Ale księżyca nie było widać, a ja siedziałam bez ruchu z lotofenkiem na rękach.
Jasnowłosy wyciągnął rękę do siedzącej najbliżej - akurat trafiło na Vanny. Podniosła się i bez słowa ruszyła za nim na statek. Za nią poszła Vaneshka, a potem ja, czując na sobie spojrzenie elfa. W tej chwili nie byłam w stanie zrobić nic innego, jak tylko wejść na pokład, a czy z moimi towarzyszkami było tak samo? I czy one też czuły się obserwowane, przenikane wzrokiem?
Wciąz milcząc, stanęłyśmy przed ostatnim z załogi - czarnowłosym, o gładkiej, wręcz delikatnej twarzy, do której nie pasował ten wredny, triumfalny uśmiech i trzymane w ustach cygaro. Na szczęście niezapalone. Jego strój wyglądał jakby został zdarty z jakiegoś arystokraty... Zanim się zeszmacił.
- No i dobra - powiedział mężczyzna przez zęby. - To już was mamy. I co dalej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz