[drugie Przesilenie]

Bring to me all of my arrows
Bring to me my crossbow too
I fear we might need them both
Before the night is through
Once a world of glittering hope
This world is not the world we knew
The only light left to shine
Is between me and you


On our own
In a world of stone
We are not alone

I had once believed in angels
They were everywhere I looked
A gentle hand guiding me
To give more than I took
But I have died a thousand times
Watching all these angels fall
Their lonely eyes haunt me still
We will avenge them all

On our own
In a world of stone
We are not alone

So bring me mead and bring me ale
To help us face this fight again
Good fortune will shine down on us
Together we will win
And they will never break our spirit
We will never turn and run
And we will rise stronger still
When we stand as one!


Blackmore’s Night
 
- Gdybym zechciał, No Doubt mógłby przebiec poza czasem – stwierdził Aeiran, napatrzywszy się na moje nieustanne zmiany nastroju i wyrazów twarzy. – Mogłabyś dogonić tę swoją wiosnę.
Uniosłam brwi i spojrzałam na niego wzrokiem, który miał być pełen miażdżącej ironii. Tylko że niekoniecznie mi się to udało.
- Akurat byś zechciał – prychnęłam. – Miło, że się troszczysz, ale za dobrze cię znam.

- Dojeżdżamy – oznajmił Andret, kiedy już dochodziło południe, i trzeba mu było wierzyć na słowo. Najeździliśmy się, a krajobraz jak się nie zmieniał, tak chyba miał już pozostać niezmieniony. Nie miałam pojęcia, jakim cudem Andret i Ettard – nie mówiąc już o królowej – mogą w tych okolicznościach orientować się w trasie.
A jednak po chwili dały się zauważyć pewne różnice. Im bardziej zbliżaliśmy się do Kamiennego Kręgu, tym lżejsze stawało się powietrze, a drzewa, choć nadal nieliczne, nie wydawały się już takie chore i zabiedzone. Tylko te ptaki o niepokojących, skrzekliwych głosach nawoływały bezustannie, psując dobre wrażenie.
Wreszcie mogliśmy zobaczyć cel naszej podróży – wysokie głazy ustawione wkoło może nie wyglądały specjalnie imponująco, było ich jednak naprawdę wiele, a między nimi rozciągała się spora, choć pusta przestrzeń. A w pewnej odległości, właśnie tam, gdzie dojechaliśmy, stał dziwny posąg.
- Za moich czasów tego tu nie było! – zmarszczyła brwi Sheril i podjechała bliżej, a my za nią.
Okazało się, że są tam jeszcze trzy postumenty, na których niegdyś stały inne posągi. Nie sposób było niestety stwierdzić, jakie, ponieważ został z nich gruz; tylko ten jeden trzymał się w miarę dobrze. Przedstawiał mężczyznę wznoszącego wzrok do nieba; w lewej ręce ściskał niewielką harfę, którą podnosił w górę, w prawej zaś trzymał włócznię.
- Argante mówiła, że to sprawka czarodziejskiego zaklęcia – skrzywiła się królowa Angharad. – Ja jednakże pamiętam, że przed dziesięciu laty odbył się tu bój między starą a nową wiarą.
- I która zwyciężyła? – zapytała Sheril z chłodną uprzejmością.
- Nowa, oczywiście.
- W takim razie dlaczego Kamienny Krąg nadal stoi?
- Został poświęcony – odparła królowa z godnością i powoli odjechała.
- Ciekawe, czy ten pan reprezentował starą wiarę, czy nową – przyjrzałam się posągowi uważnie.
- Skoro jako jedyny jeszcze stoi, to pewnie nową – prychnęła Sheril. – Zawsze możesz go odczarować i spytać.
- Jakbym nie miała co robić, tylko krążyć i odkamieniać wszystkie napotkane posągi – mruknęłam i tym razem zarobiłam od Aeirana spojrzenie pełne miażdżącej ironii, ale zamiast spaść z Pokrzywy i już się nie podnieść, udałam, że nic nie dostrzegam. – Zresztą nie jestem pewna, czy chciałabym siedzieć tu dłużej, niż to konieczne.
- Ja mogłabym to zrobić – niespodziewanie dołączyła do nas Ettard. – Tak przynajmniej uważa mistrz Belinus, mnie jednak brak odpowiednich umiejętności.
- A może po prostu wiary w siebie? – uśmiechnęłam się. – Jesteś czarodziejką?
- Miałam być kapłanką – odpowiedziała. – Jednak Belinus, nie podając przyczyn, odesłał mnie na Wyspę Jałowców, abym tam się uczyła muzyki. Kocham to, ale niewiasty nie bywają prawdziwymi bardami, a nie uśmiecha mi się spędzić resztę życia jako dworska minstrelka, która może tylko śpiewać to, co jej każą.
- Być może i dla ciebie nadejdzie jakaś zmiana – Sheril posłała jej jeden ze swoich rzadkich uśmiechów i ruszyła przed siebie.

Wnętrze Kręgu wyłożone było gładką kamienną płytą, która aż się prosiła, by stuknąć w nią obcasami i zatańczyć aż spódnica zafurkocze. Ale i to nie spodobało się Damie z Eskalotu, która zauważyła, że dawniej rosła tam trawa. Nawet zimą.
- Nie radzę, czcigodna cioteczko – Andret złapał królową za rękę, kiedy już miała minąć kamienie i stanąć na kamiennej podłodze. – Powinniśmy rozbić obóz na zewnątrz i czekać na Belinusa.
- Przecież nie zbruka tego świętego miejsca swoją obecnością! – wtrącił młody rycerz Gilbert. – Dziś Cudowna Noc, w którą należy przełamać się chlebem, a gdzie lepiej to zrobić, niż tu?
- Przyznam, że elfy też obchodzą Cudowną Noc, ale dla nich ma zupełnie inne znaczenie, niż dla nas. Nie byłyby zadowolone z naszych poczynań – zarotestował czarnowłosy i odciągnął nachmurzoną królową z dala od Kręgu. Skoro się nie opierała, Gilbert rad nierad podreptał za nimi.
Przesiedzieliśmy bezczynnie ze dwie godziny, rzadko się odzywając i pozwalając, by zgęstniała pełna oczekiwania atmosfera. Daliśmy koniom worki z obrokiem, a kiedy się najadły, daliśmy im pobiegać swobodnie – Pokrzywa obiecała mi na stronie, że ich upilnuje.
Później pojawił się Belinus, otulony granatową opończą, rozmigotaną jak gwiaździsta noc. Powitaliśmy go ukłonami, na co bez słowa skinął nam głową i usiadł przy nas. Teraz my też tworzyliśmy krąg, osobny i mniejszy od tego obok, ale niespodziewanie bardziej ze sobą złączony. Trzymaliśmy się za ręce – mogę nadmienić, że dłoń Ettard była mała, ciepła i mocna, a w dłoni Andreta pulsowały wszystkie żyły, nawet pod rękawicą, choć jego oblicze nie zdradzało śladu zdenerwowania. Belinus szeptał coś do siebie, podczas gdy minstrelka śpiewała długą i przejmującą pieśń bez słów. Głos miała jeszcze nie całkiem wyćwiczony, chwilami się załamywał, ale dobrze odbijał nastrój tego dnia, niepokój i niepewność, co nas tu czeka… Chyba nie tylko odbijał, ale i pochłaniał, oddalał i unosił pod niebo, zostawiając nasze myśli oczyszczone i gotowe. Tylko Gilbert wydawał się czuć przy tym nieswojo, choć nawet królowa-sceptyczka bez oporów wczuła się w śpiew i ukryty w nim czar.
Aż wreszcie nastąpiła pewna istotna zmiana – chmury w jednym miejscu rozstąpiły się, odsłaniając księżyc, duży i srebrzysty. Spłynęła z niego delikatna poświata, tworząc ścieżkę, po której, prosto do wnętrza Kręgu, zaczęły przychodzić elfy. Trudno powiedzieć, skąd się wyłoniły; być może blask księżyca po prostu rozświetlał mgłę, którą zwykły osłaniać się przed ludźmi. Nie było wielkich fajerwerków – prosto, skromnie i cicho… Przybyły orszak przypominał trochę nasz: liczba była ta sama, tyle samo kobiet i mężczyzn, zaś każdy z otoczenia królowej miał na szyi złoty wisior, a w dłoni gałąź jarzębiny – zieloną i pokrytą dojrzałymi owocami. Sama królowa była wysoka i słoneczna, piękna i jasnowłosa, naprawdę podobna do Angharad; blisko niej trzymał się czarodziej w białej pelerynie z kapturem skrywającym twarz. Stanęli w Kręgu, a i my podnieśliśmy się z ziemi. Widziałam zachwyt na obliczach Ettard i Andreta; Gilbert był wyraźnie wystraszony, Aeiran skupiony, natomiast Angharad, nie wiedzieć dlaczego, miała w oczach łzy.
Ponieważ nikt nie spieszył się, by zabrać głos, pierwszy odezwał się Belinus, kłaniając się nisko.
- Raduje mnie, że Czarowny Lud zechciał połączyć z nami siły przeciw wspólnym wrogom – powiedział ze wzruszeniem.
- Wrogowie, jak rzeczesz, są wspólni – w głosie królowej elfów zabrzmiały dzwoneczki śmiechu, najwyraźniej nie pierwszy raz miała do czynienia z czarodziejem. – I dobrze wiem, jak cieszysz się mym widokiem. Mógłbyś dać się wypowiedzieć swojej władczyni, z nią wszak jeszcze nigdy nie rozmawiałam.
- Jak zwykle, pani, do ciebie musi należeć ostatnie słowo – Belinus też się roześmiał. – A jak się miewa moja małżonka Elen?
- Jest dla nas wielką pociechą w naszej krainie. Tęskni za tobą, więc pewnie w najbliższym czasie będziesz musiał nas odwiedzić.
- Więcej niż chętnie, pani. Jest jednak ktoś, kogo chciałbym tam ze sobą zabrać…
- Nie! – ucięła niespodziewanie ostro.
- Jeszcze niczego nie wyjaśniłem…
- Wiem, co chciałeś powiedzieć, ale i u nas nie znajdzie się dla niej miejsce – odpowiedziała znowu miękko, po czym zwróciła się do oszołomionej Angharad: – Bądź pozdrowiona, Najwyższa Królowo ludu tych ziem. Od dawna pragnęłam cię spotkać.
- Dlaczego? – zapytała tamta słabo, ledwo słyszalnie.
- Przychodziłam do każdej z twych poprzedniczek, by wymienić się z nią darami. Tak, do twej teściowej również, więc nie rób takiej miny.
- Nigdy… Nigdy mi o tym nie mówiła.
- Wierzę, bowiem o tym się nie opowiada, to trzeba przeżyć – roześmiała się królowa elfów. – Ty jednakże byłaś tak zajęta młodym Dylanem, że nie szkodziło mi poczekać kilkanaście lat. Teraz nadarzyła się okazja.
- Nie przyjechałam tu, by rozmawiać o błędach młodości! – Angharad poczerwieniała na twarzy. – Miała być mowa o wojnie, ustąpię zatem pola memu wychowankowi i siostrzeńcowi męża, oni lepiej się na tych sprawach rozumieją. Sama zaś… – nagle jej głos przeszedł w zduszony pisk i ponownie zalała się łzami.
- W geście dobrej woli darujemy wam broń przeciwko niedobrym czarom – tym razem przemówił czarodziej w bieli. Podszedł do swojej władczyni i bezceremonialnie złapał za jej złoty naszyjnik. – Wystarczy, że każde z was takie włoży, a już wkrótce wszystko będzie takie, jak być powinno.
- Dlaczego zatem sam takiego nie nosisz? – zapytał Andret z tym swoim uszczypliwym uśmiechem.
- Mój dobry doradca z obcych krain wszystkie swe dzieła rozdaje innym – elfia pani odwzajemniła uśmiech i figlarnie, po dziecięcemu naciągnęła rzeczonemu doradcy kaptur na twarz. – Sam sobie zapewni ochronę dopiero na samym końcu, nieprawdaż?
- Wbrew pozorom myślę trochę o sobie – obruszył się tamten, zdejmując kaptur i potrząsając długimi jasnymi włosami. – Bo co by się tu działo, gdyby mnie zabrakło?
Osłupiałam, bo ten dumny ton i doskonałe rysy twarzy wydały mi się dziwnie znajome, zwłaszcza w połączeniu z naszyjnikami chroniącymi przed magią… O ile naprawdę miały pełnić taką funkcję. Bez namysłu – pewnie i bez udziału rozsądku – przepchnęłam się do przodu.
- Séarlan? – odezwałam się nie za głośno, ale tak, by ci w Kręgu mogli usłyszeć.
I stało się – elfi czarodziej zareagował, a jakże! Na dźwięk swojego imienia z ust kogoś obcego rozejrzał się w popłochu, a kiedy już mnie zlokalizował, wyszedł zza głazów, również bez namysłu. Nie sądzę, by mnie rozpoznał – bądź co bądź nasze spotkanie było zbyt krótkie i zbyt dawno temu – ale sam fakt, że ktoś rozpoznał jego, że…
- Nie można im ufać!! – zawołałam do moich towarzyszy i zaraz potem oberwałam od Séarlana falą uderzeniową, na tyle mocną, że zwaliła mnie z nóg i odrzuciła w tył. Jeszcze zanim się podniosłam, zaatakował jeszcze raz – ale tym razem napotkał przeszkodę w postaci cienistej bariery.
- Nie jesteś zaskoczony – mruknęłam, kiedy Aeiran zjawił się przy mnie.
- Nie jestem – potwierdził. – Ale wiem, że jeśli wszyscy naraz użyją tych naszyjników, bariera przestanie istnieć.
- I dopiero teraz to mówisz?!
- Musiałem się temu przyjrzeć – odpowiedział po prostu. – Za dużo opowiadałaś o tych rozpraszaczach magii.
Żachnęłam się i wstałam, nie chcąc, żeby nasi dzielni rycerze walczyli samotnie. Choć byłam daleko od domu, udało mi się przywołać mój miecz; prędko dołączyłam do Gilberta i Andreta, którzy we dwójkę zmagali się z sześciorgiem elfów. Tak, bo już tylko ich królowa pozostała w Kręgu – pozostali wyszli zachęceni przez Séarlana, a na szyi każdego z nich dyndała sobie złociutka lilijka. Nie powiem, odciążyłam trochę chłopaków, zwłaszcza, że Grievance ma zdolność zamrażania… Andret też sobie świetnie radził, stosując jakąś technikę hipnozy czy czegoś innego psionicznego; właściwie tylko Gilbert walczył czysto, ale też chyba inaczej nie potrafił.
Przymroziłam jednego ze swoich oponentów, miałam więc czas, żeby trochę się rozejrzeć – Séarlan znalazł godnego przeciwnika w osobie Belinusa i toczyli piękny pojedynek na magię – choć stary czarodziej walczył jakoś bez przekonania (nie, żebym się dziwiła). Aeiran nadal podtrzymywał swoją barierę, osłaniając dziewczyny… przepraszam, damy, i poważnie zastanawiał się, co jeszcze powinien zrobić. Nie bardzo mogłam uwierzyć, że antymagia naszyjników była dla niego zbyt potężna, a przynajmniej nie mógł to być najważniejszy powód… Ale przez to trochę za mocno odpłynęłam myślami i jakaś elfka drapnęła mnie po ramieniu metalowymi pazurami, które miała zamocowane na ręce. Broń naprawdę, naprawdę wrednych zabójców… W dodatku miała sporo siły – zatoczyłam się, a miecz wypadł mi z ręki i upadł w pobliżu bariery.
Nie spodziewałam się, że osobą, która go podniesie, okaże się Sheril, ale właściwie dlaczego nie miałaby radzić sobie z białą bronią? W jakiś przekorny sposób to do niej pasowało. Nie umiała – ani nie zamierzała – wyzwolić tkwiącej w nim magii, była jednak szybka i zwinna, a do tego zawzięta. Cięła moją niedawną przeciwniczkę w ramię, a potem w udo, nie wiedząc, co się dzieje dokoła. Ja jednak patrzyłam.
- Sheril, uważaj!! – wrzasnęłam, widząc, że w jej stronę nadlatuje seria fioletowych błysków… Powiedziałabym: o ostrych krawędziach, ale czy światło ma krawędzie?
Nie zdążyła się nawet odwrócić, ale też zaklęcie nie zdążyło jej trafić – po prostu nagle stanął przed nią Belinus i zaczął tkać własny czar. Nie miał czasu, by go skończyć, więc po prostu kilka błysków przyjął na siebie. Przewrócił się na ziemię, gwałtownie pobladły i pokrwawiony.
- No nie! – Sheril padła na kolana i podtrzymała go. – Nie, mistrzu! Tak się nie robi!
- Cicho, dziecko – uspokoił ją przez zaciśnięte zęby. – Nie mogę wiecznie być daleko, kiedy mi się atakuje najlepsze uczennice, nieprawdaż?
- Najlepsze? – syknęła. – Najlepsze?! Czy ja kiedykolwiek zrobiłam coś, z czego mogłabym być potem dumna?
- Pomyśl chwilę o mojej dumie – odparował czarodziej i spróbował wstać, ale zachwiał się i dał za wygraną.
- Tego już za wiele! – zawołała królowa elfów ze swojego bezpiecznego schronienia. – Coś ty narobił, Séarlan?! Przecież nie tak miało być!
- Nie było odwrotu, wasza wysokość – odkrzyknął jasnowłosy mag, zbierając wokół siebie resztę królewskiej świty, mniej lub bardziej pokiereszowaną. – Teraz jest już tylko jedna droga! Wracamy do Kręgu i atakujemy!
Ale nie, pozostałe elfy nie chciały tracić czasu i grzecznie dreptać do swojej królowej. Cała szóstka uniosła w górę swoje złote amulety i jak na komendę wypowiedziała długie zaklęcie…
- Oszaleliście?! – tym razem nawet Séarlan zaprotestował. – Tylko się…
Cokolwiek miał zamiar powiedzieć, nie zdążył. Potężny wybuch wstrząsnął nami wszystkimi; zanim jednak straciłam przytomność, poczułam, że moc ze mnie ucieka i nagle nabrałam pewności…
…Że tamta eksplozja zaraz wróci do swojego źródła…

Kiedy otworzyłam oczy, w pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, dlaczego czuję się jak na rozchybotanym statku. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jestem przez kogoś niesiona.
- Pani… – dobiegł mnie niepewny głos sir Gilberta. – Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale… Twoje ramię się strzępi.
- Przejdzie mi – mruknęłam. – Żyjemy?
- Owszem, ale jeszcze chwila, a te diabelskie narzędzia wciągnęłyby cię całą.
- Aha. Ale bohater mnie uratował? – nie do końca panowałam nad własnymi słowami. Rycerzyk zmieszał się i zaczerwienił.
- Pani Sheril kazała mi po ciebie biec, ponieważ… Jak to określiła? Ponieważ nie chciała narazić się kolejnemu.
- A reszta?
- Mistrz Belinus zniknął, chociaż z wielkim wysiłkiem, a te pomioty czarnej magii… Sam nie wiem. Może uciekły z powrotem do Czarownej Krainy?
Nie odzywał się więcej, zmartwiony i wystraszony. Zaniósł mnie pod drzewo, które rosło nieopodal posągu, a przy którym grzecznie stały nasze konie, wszystko mając w nosie. Tam też zbierali się powoli moi towarzysze, poobijani i zszokowani. Andret i Ettard chodzili dokoła, śpiewając półgłosem, być może odczyniając. Królowa opatrywała ranę na czole Sheril, jak najlepsza przyjaciółka. Aeiran siedział oparty o drzewo, oczy miał zamknięte i wyglądał jakby przeszedł przez cały szereg klęsk żywiołowych – czy i ja się tak prezentowałam? Obawiam się, że tak. Nie spał jednak, uświadomił sobie moją obecność i jeszcze rozłożył swój płaszcz, żebym mogła sobie usiąść. OK, może w takim razie wyglądałam jeszcze gorzej.
- Cześć – powiedziałam, starając się uśmiechnąć. – I jak, przyjrzałeś się?
- Dostatecznie – stwierdził cierpko.
- A to pech – westchnęłam. – Zepsułam całą tę dokładnie planowaną imprezę, nie?
- Może to i lepiej – odpowiedziała królowa Angharad i roześmiała się histerycznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz