12 III

Nasze miłe grono zdążyło się powiększyć od ostatniego zapisku, ponieważ przyjechał Raely Kay, wioząc San-Q z małą Neid – obie nic się nie zmieniły. San szurnięta, zwłaszcza na punkcie kosmetyków, a Neid chyba wcale nie urosła. Za to główkę ma najwyraźniej pełną kolorowych myśli, bo prędko dała się namówić Tenariemu na wspólne rysowanie. Ten widok coś mi przywiódł na myśl, ale jak zwykle zbyt prędko uciekło.
San natychmiast rzuciła mi się na szyję z piskiem: „Maaad!!” i rozpoczęła relacjonować ostatnie miesiące swego życia. Jako kolejna znana mi rodzina z więcej niż jedną przystanią, przezimowali w starym domu San; jednak ostatnie tygodnie Kay spędził na jakiejś misji w imieniu Ładu, a jego posłuszna małżonka udała się wraz z przychówkiem do elfów. Opornie, bo opornie – w końcu ów przychówek jest Dzieckiem, o Którym Mówi Przepowiednia – ale ostatecznie nie narzekała. Nie można narzekać, kiedy ma się dokoła Deidre, Thaedriona, Pacolyn i jeszcze paru przystojniaków na dokładkę, tak właśnie wynikało z jej relacji.
Tak jak w przypadku Lilly, moja nieobecność była sobie gdzieś na skraju jej świadomości. Inaczej niż to było ze zniknięciem Xelli-Mediny, którym przecież tak się przejmowała. Ale może dlatego, że Poszukiwaczka Tajemnic odeszła tak efektownie i z hukiem, nie darując sobie piorunującego ostatniego wrażenia? No i – tak mi się wydaje – w jej przypadku nie da się przewidzieć, że wróci.

- Nie chcielibyście się z nami jutro wybrać? – Renê naszła nas bez pukania późnym wieczorem. – Masz tu swoją zgubę, Miya.
Wepchnęła lekko do środka Tenariego, który trzymał w łapkach inną zgubę – moją pustą książkę, tak bezczelnie gwizdniętą z pewnej biblioteki. Dopiero ostatnio sobie o niej przypomniałam, ale kiedy przyjechała San, zostawiłam ją na wierzchu i najwyraźniej została już dokładnie obejrzana przez inne, ciekawskie oczęta.
Oderwaliśmy się od pasjonującego zajęcia naszą miniaturką światów i wyszukiwania drobnych, ale być może ważnych zmian.
- O, to jest coś pięknego – oceniła Renê i usiadła przy nas na mięciutkim dywanie. – Dawno temu widziałam taki model w czyjejś pracowni, ale był dużo większy i bardziej… Hmm, toporny. Czy nadal próbujecie dociec, co było, a czego nie ma?
- Albo odwrotnie – uśmiechnęłam się. – A gdzie mielibyśmy się wybrać?
- Właśnie dostaliśmy kolejne zaproszenie na m a ł ą międzyświatową naradę – szkoda, że nie mogę zapisać tonu, z jakim wymówiła słowo „małą”, był zabójczy. – Całe szczęście, że mój doskonały syn już wrócił i będzie tu kogo zostawić, bo owa narada ma miejsce jutro. Będą tam rozmaite ważne osobistości, udające, że obchodzi je coś poza nimi samymi.
- A wy będziecie bohaterami, robiącymi dobre wrażenie? Do tego chyba nie jesteśmy wam potrzebni?
– Nie żartuj, przecież widzę, że akurat was pewne rzeczy obchodzą. Poza tym sami byśmy się tam zanudzili. Już poprzednim razem ledwo wyszliśmy stamtąd żywi.
- Zawsze jest ryzyko, że tym razem zanudzą się cztery osoby – zauważyłam. – Ale właściwie co nam szkodzi…
- Mam tylko nadzieję, że zostaniemy zapowiedzeni jako „i inni” – dodał Aeiran z jakimś takim wisielczym humorkiem, na co Renê bezceremonialnie dała mu prztyczka w nos.
- Gdzieś ty się podziewał pół mojego życia temu, co? – zapytała ze śmiechem.
- Przypuszczam, że nie było mnie jeszcze na świecie – odparł niewzruszony.
Usłyszawszy to roześmiała się w głos i wstała, gotowa do wyjścia.
- Czekaj, czekaj – zatrzymałam ją. – To znaczy, że takie spotkania już się wcześniej odbywały?
- Tylko jedno – wyjaśniła. – Jakiś miesiąc temu. Szybko reagują, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz