*

Nie podoba mi się, że drugi raz muszę przeżywać zimę. Jeszcze w tym roku nie miałam do czynienia z prawdziwą wiosną i nie wiem, kiedy będę miała. Nie obraziłabym się, gdyby pory roku w światach były zsynchronizowane według mojego kalendarza, ale to by znaczyło, że mam jakąś władzę nad czasoprzestrzenią. I być może traciłabym coś w ten sposób.
Do tego jeszcze ta zima trochę niedopracowana jest. Ani tu śniegu, ani mrozu, nawet nie jest zbyt zimno – podejrzewam, że w tej części świata każda pora roku wyglądałaby tak samo. Lady Ragnell opowiadała mi – w jednym z tych momentów, których nie miałam niestety głowy opisywać – o białych, surowych zimach w w krainie jej męża, a także o chłodnym lecie, kiedy wiatr niesie zapach morza. Wiosna jest tam mglista i czarowna, a jesień groźna i ponura… Ech, słowo daję, że mogłam zapisywać takie szczegóły – zwiedzanie z Tenarim Kamelliardu, zasłyszane rozmowy – ale nie udało mi się ich wplątać w… Omal nie napisałam „w główny wątek”, nie jestem jednak pewna, czy coś takiego w ogóle tu istnieje. Coś, co gromadzi wokół siebie oderwane strzępy opowieści – co by mi szkodziło dodanie jeszcze więcej strzępów?
Mogłabym teraz podróżować w poszukiwaniu wiosny, wyciągnąwszy ze sobą kilkoro przyjaciół od serca, tymczasem mam za kompanię obce osoby… I o dziwo, jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza. Może dlatego, że jesteśmy jak pielgrzymi – każde z nas pogrążone we własnych rozmyślaniach i skupione na świętym celu wyprawy? Chyba odrobinkę przesadzam, ale z zewnątrz to może właśnie tak wyglądać. Królowa – zamyślona i zdenerwowana. Sheril – zamyślona i czujna. Ettard – zamyślona o nowych melodiach. Andret – zamyślona… Przepraszam, zamyślony i podśmiewający się z własnych myśli. Ale najwięcej zabawy daje mi Gilbert, którego zaduma jest natchniona i uduchowiona – słowo daję, albo układa poezje, albo zastanawia się nad sprawami metafizycznymi. Za nic nie wygląda mi na przyszłego Najwyższego Króla, ale chyba rozumiem, dlaczego Andreta tak bawi wizja jego panowania…
A skąd nagle Gilbert w naszej kompanii? Niczego wczoraj nie przegapiłam, dołączył się dopiero dziś rano, twierdząc, że chce się czymś zasłużyć, a nie tylko być „księciem z zamku-widmo”, cokolwiek miał na myśli. Angharad ma do niego słabość; nie zamierzała brać ze sobą więcej rycerzy, ale jemu odmówić nie potrafiła.
Z kolei Tenari został w Kamelliardzie. Sam się na to zdecydował, uzasadniając to ważnymi powodami, których jednak nie wyjawił – przypuszczam, że należy do nich rozpieszczanie i podkarmianie przez dworki. Nie bronię mu, nie każda przygoda jest przecież potrzebna do istnienia i konieczna do przeżycia.

- …Skoro nie jest rycerzem pani Sheril, to w takim razie twoim? – pytanie minstrelki wyrwało mnie z mojej własnej zadumy. Była rozgadana już od dłuższego czasu i z jakichś przyczyn upatrzyła mnie sobie na słuchaczkę, nie bacząc, że odpłynęłam gdzieś myślami. Zamrugałam, próbując zrozumieć.
- Zacznijmy od tego, że nie uważam się za damę, której byłby potrzebny jakiś rycerz – odpowiedziałam ostrożnie, starając się nie parsknąć śmiechem. Od razu zebrało mi się bowiem na wspomnienia, przeliczyłam w pamięci facetów, którzy w pewnym okresie przyczepiali się do moich krewnych i przyjaciółek i wyobraziłam ich sobie w lśniących zbrojach. Makabra… No, ale musiałam pamiętać, gdzie teraz jestem.
- Nie trzeba wszystkiego rozpatrywać dosłownie – Ettard uśmiechnęła się jakby rozpoznała moje myśli. – Jeśli jednak nie jesteś damą, to kim?
- Kimś bardziej jak ty – roześmiałam się. – Zbieraczką opowieści. Przyjechałam tu, szukając jakiejś innej niż dotychczas mi się trafiały.
- Rozumiem, choć nie umiem sobie wyobrazić, jakie zatem historie opowiada się w twoich stronach… Cóż, zapewne po legendzie sir Dylana każda następna wyda ci się nudna.
- Przepraszam, czyjej legendzie?
Teraz wyglądała na wstrząśnietą.
- Towarzyszysz pani Sheril, a nie znasz tej historii? – wykrztusiła. – Historii rycerza, który powalał w boju najgroźniejszych wrogów, któremu wciąż towarzyszyły czarodziejskie siły i którego kochały najpiękniejsze kobiety?… Choć jego serce zwrócone było jedynie ku tej nieosiągalnej.
- Zawsze tak jest – westchnęłam. – Mówisz o nim, jakby nie było go już na świecie… Co się z nim stało?
- O tym różnie się mówi… A to że zginął w nierównej walce, broniąc czci ukochanej, a to że zabiła go Ciemna Pani, z zazdrości, że sama nie mogła go mieć, ale przecież była już wtedy zamężna i zakochana – Ettard urwała na moment, odwracając wzrok, po czym podjęła dość niechętnie: – A jeszcze inna wersja głosi, że śmierć zadała mu pani Sheril, aby przywłaszczyć sobie zamek. Dość, że przywieziono go na dwór królewski ze śmiertelną raną w piersi, kiedy nieszczęsny Gilbert miał zaledwie półtora roku.
- Przywłaszczyć sobie zamek… – powtórzyłam. – To znaczy, że Eskalot wyjściowo należał do niego?
- Oczywiście. Rządził na nim po swoim ojcu, księciu, a teraz panowanie powinno przypaść Gilbertowi. Zaś jego matką była wielka kapłanka, córka samego Belinusa.
- To znaczy, że ten blond aniołek żyje nieustannie w cieniu sławnego ojca? Ale jak się do tego wszystkiego ma Sheril?
- Dlaczego jej nie zapytasz? Jedzie wszak tuż za nami.
Obejrzałam się. Dama z Eskalotu faktycznie znajdowała się blisko; twarz miała nieprzeniknioną i nie dała po sobie poznać, że słyszała naszą rozmowę, ale bez wątpienia tak musiało być. Tylko że nie wydawała się w nastroju do zwierzeń. Pokręciłam głową na te wszystkie rewelacje, które spadły na mnie znienacka, bez tajemniczości i stopniowania napięcia, bez radości samodzielnego odkrywania; uśmiechnęłam się do Ettard i poleciłam Pokrzywie przyspieszyć. Ucieszyła się, jak to ona, ale długo to nie potrwało. Skierowałyśmy się do Aeirana, który jechał przodem, wciąż czegoś wypatrując, wyczuwając. Raczej niepotrzebne było mu do tego towarzystwo, ale nie oganiał się od mojej obecności.

Później, kiedy zrobiliśmy postój, próbowałam się opędzić od niewesołych konkluzji, cisnących się do głowy.
- Czy tu naprawdę mieszkają jakieś elfy? – spróbowałam dla odmiany pomyśleć o czymś innym. – Na takim nieprzyjaznym terenie?
- Tak – odpowiedział Aeiran bez wahania. – Ale ich terytoria mogą być niewidoczne dla ludzkich oczu. Iluzje, uroki… Czary.
- Może to właśnie te czary wyczuwałeś? – przypomniałam sobie. – Bądź co bądź, elfia magia j e s t starsza niż ludzka.
- Raczej nie. To nie jest „czyjaś” magia, a raczej moc sama w sobie. Może to pozostałość po starych bóstwach, które odeszły w zapomnienie i straciły osobowość, o ile w ogóle ją miały.
- Z tego, co zrozumiałam, tutejsze bóstwa są czczone i mają się nieźle – zaprotestowałam.
- Nie wiem – porkęcił głową, chyba niezadowolony, że podjął ten temat. – Może lepiej było jechać na wojnę.
- Myślisz, że byłoby to bezpieczniejsze? – szepnęłam, ale nie oczekiwałam odpowiedzi.
A później, wśród dźwięków harfy, przyszła do nas Sheril.
- Nie tego się spodziewałaś, prawda? – zapytała.
- Nie tego – przyznałam, choć nie byłam pewna, co dokładnie ma na myśli. – Jak dotąd zamiast b y ć wątkiem, raczej snujemy się po obrzeżach gobelinu i tylko wieści przypływają do nas z zewnątrz.
- Z wnętrza – poprawiła machinalnie. – Ja się temu nie dziwię. To już nie jest mój świat, o ile kiedykolwiek nim był, więc nie mogę czuć się wpasowana w jego dzieje.
- Gdybym miała takie podejście, nigdy nie znalazłabym żadnej opowieści – burknęłam zirytowana. – To dlatego uciekłaś, w dodatku z zamkiem?
- Nie, nie dlatego – odpowiedziała bez namysłu. – Gdybym wtedy nie zrobiła tego, co uważałam za słuszne, historia biegłaby dalej ustalonym torem.
Takie wyjaśnienie do mnie przemawiało, ale oczywiście nie zdołałam wyciągnąć z niej szczegółów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz