*

- Po co chcesz go zabrać? – zapytał Aeiran z wyraźną niechęcią.
Westchnęłam; kto jak kto, ale on pierwszy powinien zrozumieć.
- Bo to oczywiste, że nie pochodzi z tego świata – wyjaśniłam. – Ani nie czułby się tu na miejscu, ani by sobie z nim nie poradzono.
- A ty sobie poradzisz? – nie dał się przekonać. – Z tego, co mówisz, wynika, że może sprawiać kłopoty.
Teraz roześmiałam się w głos, bo kiedy ostatnio przyjęłam pod swoje opiekuńcze skrzydła kogoś, kto n i e sprawiał kłopotów? Doprawdy, gdyby nie sprawiał, pewnie nie zawracałabym sobie nim głowy.
- Dobrze, może źle to ująłem – Aeiran skrzywił się, widząc moje rozbawienie. – Ale żebyś potem nie narzekała, że zabrałaś część tej historii ze sobą.
- On tu przecież nie przynależy – wzruszyłam ramionami.
Miałam jednak przypomnieć sobie te słowa, kiedy przyszła do mnie Ettard, zaczerwieniona i zdenerwowana – a może raczej podekscytowana. Rano widziałam jak wyglądała przez okno i witała radośnie jakiegoś ptaka, który przyleciał z kierunku przeciwnego niż nasza wyprawa; bez wątpienia przyniósł wiadomość od Belinusa i sądziłam, że z tej właśnie przyczyny minstrelka jest tak przejęta. Nie przypuszczałam tylko, jakie będą skutki.
- Pozwól mi udać się z wami! – wyrzuciła z siebie prędko.
- O to powinnaś raczej poprosić Sheril – wykręciłam się ostrożnie. Na próżno.
- Właśnie od niej wracam! – oznajmiła z triumfem. – Rzekła mi, że jeśli szukam kogoś, kto zna inne światy, najbliżej mam właśnie do ciebie. Zresztą to polecenie mego mistrza i nie mogę go zawieść.
- Belinus przykazał ci ruszyć w światy? – upewniłam się słabo.
- Uznał, że ze wszystkich, których brał pod uwagę, ja najlepiej nadaję się do zdobywania nowej, nieznanej wiedzy, która może mi się przydać! – przytaknęła radośnie Ettard. – Poza tym z pewnością będę ci potrzebna! Zabierasz wszak ze sobą tego obcego przybysza…
- No owszem – przyznałam. – I po to jesteś mi potrzebna? Żeby miał go kto usypiać, jeśli zechce narobić kłopotów?
- To też – uśmiechnęła się. – Ale najpierw, wiesz… Najpierw ktoś go musi zbudzić.

Atmosfera w zamku wciąż panowała dość niemrawa i pewnie dlatego nikt nas nie zatrzymywał ani nawet nie zadawał pytań. Tylko Ragnell wyszła nas pożegnać i po cichu przyprowadzić Tenariego – przy okazji Sheril zostawiła jej jakieś wzmacniające specyfiki, które tamta miała przekazać Oglamar, a potem jeszcze o czymś cicho rozmawiały – ale kiedy już dosiedliśmy koni, dostrzegłam w oknie Gilberta. On też wyglądał na podekscytowanego, chyba nie tyle naszym wyjazdem, lecz tym, że nazajutrz miał jechać na wojnę. Dołączyć do króla, swego opiekuna, a także pozostałych wielkich rycerzy, by dopomóc im w zmaganiach z niesprecyzowanymi siłami zła.
- Ciekawe, czy kiedykolwiek tam dojedzie – szepnęła Sheril, patrząc za nim.
- A jak byś wolała? – zainteresowałam się.
- Gdyby mógł sam sobie wybrać drogę życiową, z pewnością zostałby kapłanem albo bardem – oświadczyła z przekonaniem. – A w ten sposób nigdy nie wyjdzie z cienia swego ojca, nawet jeśli Dylan od dawna nie żyje.
- Czy gdyby żył, byłoby inaczej?
- Nie sądzę – westchnęła, kończąc rozmowę. – Ale miałam na to nadzieję… Kiedyś.
Ruszyliśmy wreszcie, a ja nie mogłam się tak całkiem opędzić od myśli, że nic nie zostało zakończone. Że było tutaj Dziecko Chaosu wraz ze swoją świtą i być może miało coś wspólnego z anomaliami w tym świecie… Choć teraz nawet Aeiran się już nie upierał, żeby im się bliżej przyjrzeć. No i oczywiście zostawialiśmy za sobą całą plątaninę rycerskich legend, ale tym akurat się najmniej martwiłam. No, może troszeczkę.
- Też coś – mruknęłam sama do siebie, zapominając o jadących obok towarzyszach. – W co tylko się wtrącę, nie zostaje doprowadzone do końca.
- Pytanie tylko, jaki byłby ten koniec – Aeiran oczywiście usłyszał i nie mógł mi nie przygadać. Albo pocieszyć, kto go tam wie…
- Właśnie – dodała niespodziewanie Sheril. – Nie wzięłaś pod uwagę, że może właśnie po to tu przybyłaś? Że właśnie o to chodziło?
- Komu? – odparowałam. – Komu oprócz ciebie?
Nie odwróciła wzroku, bez słowa patrzyła mi w oczy.
- Co by się wydarzyło, gdyby historia szła tak, jak powinna? – ciągnęłam. – Romans królowej z rycerzem doprowadziłby kraj do upadku? Andret rzuciłby wyzwanie królowi? Gilbert wyruszyłby w wieczną pogoń za złudzeniem? Skąd wiedziałaś, że to będzie akurat ten wzorzec opowieści?
- Jeśli nie, znaczyłoby to, że tylko wypełniałam w niej swoją rolę – skierowała rozmowę w zupełnie inną stronę. – Że byłam, jak i cała reszta, narzędziem historii lub przeznaczenia. Nigdy nie chciałam tego dla nikogo.
Tymi słowami zatkała mi usta tak skutecznie, że kiedy przysłuchująca się nam Ettard zaczęła wypytywać o wspomniane wzorce opowieści, zbyłam ją półsłówkami i obietnicą powrotu do tej rozmowy kiedy indziej.

Właściwie z początku zamierzaliśmy nie sprawiać Sheril kłopotu i po prostu wrócić do domu konno – szczególnie Pokrzywa miała na to nadzieję. Niestety, ponieważ przybyło nam dwoje pasażerów, z czego jeden nieprzytomny, musieliśmy i tym razem skorzystać z kuli. Pojawiła się w tym samym miejscu, gdzie wcześniej nas przywiozła – tak mi się przynajmniej wydaje, bo ta sceneria taka monotonna – wzbudzając nieskrywany podziw Ettard.
- Na bogów! – wykrzyknęła. – Tyś jest potężniejszą czarownicą od samej Ciemnej Pani!
- Nie sądziłam, że kiedyś doczekam się takiej opinii – roześmiała się szczerze Sheril. – A przecież kiedy Argante nadal zgłębiała wiedzę tajemną od jej najciemniejszych stron, moim wyborem było odjechać z Dylanem do Eskalotu. Nie, minstrelko, ja tylko umiałam ustawić się w życiu.
Nie przekonała tym rudowłosej, ale też niespecjalnie o to dbała. A Ettard chyba dopiero teraz zaczęła tak naprawdę rozumieć, co oznacza wyprawa w obce światy – i trochę się niepokoić, co ją tam czeka. Podczas podróży głównie siedziała… no, nie w kącie, ale wciśnięta w ścianę, trącała struny harfy i nuciła pod nosem, wypróbowując różne melodie. W pewnym momencie przyszła do mnie z dość nieszczęśliwą miną.
- Może jestem strachliwa i przesądna – powiedziała z nieszczęśliwą miną – ale nie potrafię odpowiednio zakląć tych chwil! Może ty znasz jakąś pieśń, która traktuje o dalekiej podróży?
- Myślałam, że to ty tutaj jesteś od pieśni – uniosłam brwi. – Nie wmówisz mi, że żadnej nie znasz.
- O, znam wiele – obruszyła się. – Jednakże do tej sytuacji żadna z nich nie pasuje.
Dała mi tym do myślenia na resztę drogi i w rezultacie obie skończyłyśmy podśpiewując i poszukując czegoś odpowiedniego. Ta dziewczyna okazała się bardziej niezdecydowana niż ja, gdy zastanawiam się, którą historię pisać w danej chwili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz