*

Do Kamelliardu wróciliśmy bladym – a raczej ciemnym – świtem, bo zachciało się nam jechać nocą. Mało kto w zamku był na nogach i jeszcze długo miało tak pozostać; później dowiedzieliśmy się, że mieli co odsypiać. Wygląda na to, że dopadła ich seria niecodziennych zdarzeń, a ostatnie miało miejsce właśnie tego ranka… I o nim dowiedziałam się jako pierwszym.
Krążyłam mianowicie po zamku w towarzystwie Sheril i Ettard, szukając Tenariego – nie było go w mojej komnacie i oczywiście wiedziałam, że byłby w stanie zasnąć choćby i na parapecie, ale, do licha, żeby nie wyszło, że ja się szwendam, a jego nikt nie pilnuje! Nie znalazłyśmy, natomiast w pewnym momencie zastąpiła nam drogę lady Ragnell, rozczochrana, wygnieciona i zaspana.
- Jak to dobrze, że jesteście! – pisnęła z przejęciem. – Chodźcie, chodźcie!
Złapała najbliżej stojącą – była to Ettard – za rękę i pociągnęła do komnaty, którą dzieliła z Adelin. Tam zastałyśmy tę ostatnią zwiniętą w kłębek na skraju szerokiego łoża, opatuloną w skóry, które służyły jej za pościel i dygoczącą z przestrachu. Właściwie nie miała się czego bać, bo przyczyna leżała na podłodze bez przytomności, a co za tym idzie, bez zamiaru wstania i zrobienia dziewczynie krzywdy. Żeby w łóżku, to jeszcze bym rozumiała… Ragnell usiadła obok przyjaciółki i objęła ją mocno.
- Zerwał mnie ze snu jej krzyk – wyjaśniła. – A kiedy się obudziłam, ten mężczyzna już tutaj był. Nawet nie jestem pewna, czy żyje, wolałam się za bardzo nie zbliżać.
- I dlatego pobiegłaś po nas? – zapytała słodko Sheril.
- Właściwie… Byłyście wszak z wizytą u elfów – uśmiechnęła się słabo Ragnell, nie przypuszczając nawet, jak emocjonująca była ta wizyta.
- Miałam… Miałam straszny sen – wyjąkała Adelin wystraszonym głosem małej dziewczynki. – Tak bardzo pragnęłam się obudzić, ale on trwał i stawał się coraz gorszy, jakby… Jakby wszystkie potworne opowieści, które słyszałam w dzieciństwie, nagle wpadły mi z powrotem do głowy. Aż nagle prawie mi ją rozsadziły i wtedy się obudziłam.
Przyznam, że smarkula nie zaskarbiła sobie mojej sympatii, ale teraz zrobiło mi się jej żal.
- Otworzyłam oczy i zobaczyłam tego człowieka, a przecież nikt nie mógł tutaj wejść w nocy, prawda? Ktoś by przecież zauważył!
- Tej nocy? – Ragnell westchnęła ze zmęczoną twarzą. – Tej nocy wszystko było postawione do góry nogami. Ale oczywiście, zamykałam drzwi, a przez te małe okienka nkt by nie wszedł.
- To nie może być ani przypadek, ani naturalne zjawisko – zawyrokowała Ettard, przyglądając się nieznajomemu. – Powiedz, pani, czy ów człowiek pojawił się w twych snach?
- Nie!… Ja… Nie przypominam go sobie, tak nie było żadnych ludzi. Niczego, co wyglądałoby jak ludzie – Adelin ukryła twarz w dłoniach, wstrząsana szlochem. – Czy twierdzisz, że to nieczysta sztuczka? Że jestem czarownicą?! Odwołaj to, inaczej każę wymierzyć ci karę!
- To może zrobić tylko Najwyższa Królowa. Zresztą jak będziesz w takim stanie, nikt cię nie wysłucha – skwitowała minstrelka, dobijając ją tym na całego. Młodziutka dama zaniosła się jeszcze głośniejszym szlochem, przez co Ettard poczuła się trochę winna. Wzięła swoją harfę – chyba nigdy się z nią nie rozstawała – i zaczęła grać pogodną, kojącą melodię. Trochę wbrew sobie Adelin wsłuchała się w nią i sama ucichła.
Ja tymczasem również przysiadłam przy tajemniczym znalezisku – oddychał płytko, ale przynajmniej żył i nawet poruszył się nieznacznie. Wyglądał młodo – mógł być jeszcze przed trzydziestką, ale ostre rysy i jakiś dziwny grymas utrudniały rozpoznanie – miał dość długie, jasnobrązowe włosy w nieładzie i nosił coś, co wyglądało na żołnierski mundur. Może nawet oficerski. I nie, zdecydowanie nie pasował do kamiennego zamku pełnego rycerzy. No, może nie aż tak pełnego, ale jednak paru było.
- Trzeba wybadać, dlaczego jest nieprzytomny – zadecydowała Sheril, dołączając do nas i unosząc mu głowę. Jęknął cicho, dając kolejny znak życia. – No tak. Nabił sobie sporego guza z tyłu, pewnie uderzył głową o podłogę.
Obiekt naszych oględzin zaczął powoli odzyskiwać przytomność i chyba dotarło do niego, że jest obgadywany. Tylko że zareagował dość nieoczekiwanie – ledwo otworzył oczy, zerwał się gwałtownie z zamiarem albo rzucenia się do ucieczki, albo dołożenia komuś. Jedno i drugie było możliwe – miał spojrzenie zaszczutego zwierzęcia, doprowadzonego do ostateczności i gotowego na wszystko. Nie miał jednak czasu, by zrobić choć krok – Sheril natychmiast usadziła go z powrotem, tak łatwo, jakby był drewnianą kukiełką.
- Siedź – powiedziała spokojnie. – Jeszcze nie mamy pewności, czy nic groźnego ci nie dolega.
Co prawda usłyszał jej głos, ale chyba nie zrozumiał słów; rozglądał się w popłochu, w czym przeszkadzał mu ból głowy, a podnieść się ponownie nie był w stanie albo już nie chciał.
Wreszcie rozbiegany wzrok uspokoił się nieco, ale oddech nadal był płytki i urywany.
- Spokojnie. Weź najlepiej głęboki wdech – poradziła mu życzliwie Ragnell, która już przestała się obawiać. – Nikt ci tu nie zrobi krzywdy bez powodu.
- Bez powodu – powtórzył, nadal się nam przyglądając. – Kiedy was zabiłem?
- Gdybyś nas zabił, nie byłybyśmy teraz takie miłe – prychnęła Ettard. – Może z wyjątkiem tej zapłakanej panienki, ją trudno przewidzieć.
Adelin, kiedy zorientowała się, że o niej mowa, wyrwała się z półsnu, pisnęła cicho (zabrzmiało to jak czkawka) i po prostu wybiegła z komnaty. Ragnell westchnęła i poczłapała za nią.
- Wszystko jedno – rzekł mężczyzna do siebie. – Jeśli to już nie jest piekło, to z pewnością niedługo znowu będzie.
Nie zwracał więcej na nas uwagi, jakbyśmy były zjawami, przez które można przeniknąć jak przez mgłę. Podniósł się wreszcie, chwiejnie podszedł do okienka i spojrzał w dół.
- Nic z tego – powiedziała bezlitośnie Sheril. – Jeśli chcesz ze sobą skończyć, musisz wyjść na wieżę, a na pewno cię tam nie zaprowadzimy.
Nie zareagował, po prostu stał bez ruchu, nadal z tym samym wyrazem twarzy, ale teraz jeszcze zaczęło do niego docierać, że jest całkowicie bezsilny i bezradny. Tak to przynajmniej wyglądało; zwiesił głowę, zamknął oczy i tak stał w oczekiwaniu nie wiadomo na co.
- Na bogów – westchnęła zirytowana Sheril. – Ettard, czy uśpisz go tak, jak to zrobiłaś z Argante? Przecież nic z nim nie zrobimy, jeśli będzie w takim stanie.
- Ale… To nie jest tak samo, jak wtedy – minstrelka nie była zbyt pewna siebie. – On jest świadomy. Nie pogrążę go w takim śnie.
- Zrobisz to, właśnie dlatego, że jest świadomy – poparłam Damę z Eskalotu. – Nie dociera do ciebie, ile możesz zdziałać swoją muzyką? Graj, może przynajmniej zdołamy go schować pod łóżkiem.
Roześmiała się słabo, ale zaczęła coś brzdąkać – nie tę melodię, którą grała dla Adelin, lecz inną, też spokojną, ale bez wyrazu. Ani ja, ani Sheril nie odczułyśmy senności, za to nieznajomy po prostu zwalił się jak długi na podłogę. I chyba nabił sobie kolejnego guza.

- Powiedz mi, kiedy będziecie wyjeżdżać – szepnęła mi potem Ragnell, która tego dnia uwijała się jak w ukropie. Wydawało mi się, że bywała w kilku miejscach naraz, a w dodatku potrafiła sprawić, że wszyscy w zamku chodzili na paluszkach. Jakby mało było niespodziewanego gościa – spał spokojnie w komnacie Sheril, której nikt o nic nie pytał – mieliśmy tu jeszcze wymęczoną damę z przedwcześnie urodzonym dzieckiem i naprawdę trzeba było z nimi jak z jajkiem.
- Bo co? – spytałam nieyważnie, pochłonięta własnymi myślami.
- Jakaś ty niedomyślna! – obruszyła się. – Bo wtedy będę ci mogła spokojnie oddać dziecko, ot co!
- To ty schowałaś gdzieś Tenariego? – przypomniałam sobie, zaiste w porę. – Myślałam, że gdzieś zasnął i nie wiedział, że wróciłam.
- Już wie. Ale na razie musi siedzieć ukryty, żeby się nie wydało, że nadal jest w zamku.
- A nie powinien? Czekaj, coś tu się j e s z c z e działo, kiedy nas nie było?
- Do tego właśnie zmierzam! – prychnęła. – W Cudowną Noc siedzieliśmy wszyscy przy stole, gdy nagle okazało się, że twoje dziecko ma… Atrybuty diabelskie, jak się wyraził kapłan, który przyjechał odprawić nabożeństwo. – Po jej minie widać było, że wątpi w tę diabelskość.
- Rogów nie ma – powiedziałam niepewnie. – Ogona też…
- Ale skrzydła takie ciemne! Mówiło się, że to świętość tej nocy odsłoniła jego prawdziwą postać! Na szczęście pozwolił, bym go ukryła, zanim ktoś nieprzyjazny go schwytał.
- Nie dałby się złapać – oświadczyłam z przekonaniem. – Dziwię się tylko, że nikt się mnie nie czepia, skoro przywiozłam takiego diablika ze sobą.
- Raczej nie mieli do tego głowy, ale może sobie jeszcze przypomną – wzruszyła ramionami Ragnell. – Wczoraj o północy przybył posłaniec z pola bitwy. Przekazał, że nasi rycerze odpierają złe siły, ale i sami już nie są w najlepszej kondycji… No, do tej pory to się mogło zmienić. Ale kiedy Oglamar usłyszała, że jej małżonek jest ciężko ranny, tak się przejęła, że chwyciły ją bóle… Chociaż od dawna się tego spodziewałam, zbyt wiele pracy na siebie wzięła.
Westchnęłam, próbując poskładać to wszystko w sensowny sposób. Że z Tenariego spadła iluzja, to mnie nie zdziwiło – wtedy właśnie Belinus oberwał od Séarlana – ale jak wyjaśnić pojawienie się tego wypłoszonego faceta? Ostatni list twierdził, że „pora się nie zgadza”, więc nie mogłam tego zwalić na wiersz… Chociaż w sumie, co autor listu mógł wiedzieć?
- Ty jedna stanęłaś po stronie Tenariego – powiedziałam z namysłem. – Nie przelękłaś się ciemnych mocy?
- Sama byłam niegdyś ofiarą zaklęcia, póki nie odczarował mnie mój obecny małżonek – na twarzy Ragnell pojawił się nostalgiczny uśmiech. – Może dlatego jestem bardziej wyczulona na czary. Zresztą, na bogów, w tym dziecku nie ma zła!
Zawtórowała mi chętnie, kiedy roześmiałam się z ulgą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz