*

Zwlokłam się bladym świtem z szerokiego (choć chyba nie aż tak jak to Claydowe) łoża i wyczłapałam z naszej komnaty, poziewując. Nie wiem, czy to była wina piekielnej niewygody, czy tylko nowego miejsca, ale w przeciwieństwie do moich chłopaków spałam kiepsko. I jak się okazało, spał chyba jeszcze cały zamek. Przechadzałam się pośród kamiennych ścian z zawieszonymi tu i ówdzie gobelinami i czułam się trochę jak w siedzibie duchów, niby pustej i cichej, ale jednak przez c o ś zamieszkałej. I nie była to tylko świadomość obecności innych mieszkańców zamku… Choć z drugiej strony nie umiałam się doszukać tej „prastarej magii”, której ślady wyczuwał Aeiran. Nie, żeby ktoś tutaj się nią bawił, twierdził, ale bardzo możliwe jest, że Kamelliard wybudowano w jakimś punkcie mocy, tak jak jego dom na Krawędzi. To była magia – a może czysta, pierwotna siła – zapomniana już przez współczesnych… Może poza Belinusem, ale on zniknął w otoczeniu efektownych błysków światła po zaprezentowaniu nas pani tego miejsca. Pani przynajmniej formalnie, ponieważ tak w ogóle jest tylko młodszą z dwóch córek i według Sheril powinna była już dawno zostać wydana za mąż i zamieszkać gdzie indziej. Zapytana o to, szesnastoletnia lady Adelin po prostu rozpłakała się i uciekła…
O, albo może nie siedziba duchów, tylko śpiącej królewny, pogrążona na sto lat w zaklętym śnie. Dopiero po wyjściu na jedną z wież spotkałam kolejnego rannego ptaszka i nie była to czarownica, która dziabnęła królewnę w palec i teraz spoglądała z dumą na swe dzieło. Siedziała na murze, w pełni ubrana, ale jej czarne włosy były w nieładzie, a twarz blada jak ściana. Kiedy przyszłam, zwróciła ku mnie podkrążone oczy bez śladu zdziwienia.
- Przyjechałaś tu z panią Sheril – powiedziała cichym głosem, który wywoływał miły dreszcz. – To do ciebie należy ten mówiący koń, prawda?
- Skąd wiesz? – zapytałam z ciekawością, bo od naszego przybycia do tego świata Pokrzywa nie odzywała się prewencyjnie.
- Ledwo co wróciłam ze stajni… Adelin nie pochwala tego, ale ja okropnie lubię konie… Tam usłyszałam, jak twoja klacz rozmawia z innymi końmi po ludzku, a one odpowiadają jej po swojemu – dziewczyna uśmiechnęła się niespeszona; musiała być kimś znaczącym, skoro mówiła o pani zamku po imieniu. – Była trochę zmieszana, że ją odkryłam, ale potem porozmawiałyśmy sobie całkiem przyjemnie.
Postanowiłam, że natarcie uszu tej małpie z kopytami odłożę na później. Odwzajemniłam uśmiech i usiadłam obok nowej znajomej, starając się nie patrzeć w dół.
- Chyba jesteśmy tu jedyne, które już nie śpią – zagaiłam.
- Owszem – wzruszyła ramionami czarnowłosa. – Służba powinna już wstać, ale wiedzą, że Adelin sobie z nimi nie poradzi i codziennie po trochu naginają zasady. Może kiedy przyjedzie Najwyższa Królowa, przypomną sobie, gdzie ich miejsce, bowiem na rychły powrót naszych mężów i krewniaków liczyć nie możemy. Podobnie zresztą jak na nasz powrót do domu.
- A co was tu trzyma?
- Po prostu w tej chwili nie mamy dokąd wracać. Cor Del Loth jest już na linii granicznej, Eskalotu wcale tu nie ma, a nasze własne zamki zostały zajęte. Z pewnością Belinus mógłby ci więcej wyjaśnić, lecz i on toczy teraz swoją walkę. Po prawdzie to i Ciemna Pani byłaby dla nas pomocą…
Urwała i skrzywiła się; chyba nie chodziło o to, że powiedziała za dużo, ale po prostu ten temat był dla niej zbyt przykry. Zapytałam więc, dlaczego zerwała się o tej porze, po czym usłyszałam, że musiała uspokajać Adelin, z którą dzieli komnatę pod nieobecność siostry i która często budzi się z krzykiem…
I tak sobie gadałyśmy, podziwiając wschód słońca i zapominając o niewyspaniu – co później miało się zemścić. Dowiedziałam się jeszcze, że moja rozmówczyni ma na imię Ragnell i mieszka w Othionie, wyspiarskiej krainie, a jej ulubionym zajęciem jest tkanie i haftowanie. Sama o nic nie pytała, jakby znała mnie od dawna.

No dobrze, może powinnam pisać od początku, ale co to właściwie za różnica? Początek może być równie dobrze teraz i cieszyć się, że nie zawędrował na koniec. Mam ostatnio jakieś szczęście do zamków i gdybym była przesądna, pewnie potraktowałabym to jako omen. Inna rzecz, że po surrealistycznej Nadziei widok i eksplorowanie takiego Kamelliardu wydaje się całkiem miłą odmianą. I powinno przyjść nam łatwo – nikt nam nie zabrania tu być ani – o czym już była mowa – nawet o nic nie pyta. Albo powinnam być podejrzliwa, albo wystarczy, że przyjechaliśmy z Sheril… Która jednak stanowi tu dziwniejsze zjawisko. A w każdym razie zjawisko wzbudzające nieufność wśród rezydentek tego zamku.
Bo jak dotąd z ważniejszych osób napotkałam wyłącznie damy; a może powinnam powiedzieć: Damy? Takie wiotkie istoty, które siedzą w oknach i haftują, wypatrując swych panów powracających z wojny… No, może trochę przesadzam, bo taka Ragnell okazała się całkiem sympatyczną osóbką. Wygląda też na starszą od swoich dwóch przyjaciółek, a młodszą od Sheril, choć właściwie nigdy nie doszłam, ile Dama z Eskalotu może mieć lat. Prześliczna lady Oglamar, układająca rude włosy w splecione ze sobą trzy warkocze, wydaje się raczej nieśmiała, ale w istocie jest świetną panią domu i jedyną osobą, której słuchają się kucharki – choćby dlatego, że uczy je przepisów na egzotyczne (i pyszne!) dania. Za to Adelin była w dzieciństwie albo psuta na potęgę, albo kompletnie ignorowana – tak czy inaczej gwałtownie domaga się od wszystkich uwagi, a tymczasem mało kto traktuje ją poważnie. Ona też zapowiada się na piękność, ale na razie jest pulchną smarkulą z jasnymi loczkami.

- I co o nich sądzisz? – zapytałam Aeirana, starając się nie zasnąć na siedząco.
Byłam pewna, że miał już swoje zdanie, ale udał, że się zamyśla.
- Dama z warkoczami ma największą urodę, ale powinno się ją uśpić na następne dwa miesiące. Za to czarnowłosa ma podobno największy zamek – stwierdził, patrząc w przestrzeń.
- I myślisz, że skoro większy, to z jeszcze większą magią? – zakpiłam. – Co jest, podpadły ci jakoś?
- Po trzecim z kolei pytaniu, czy przypadkiem nie jestem rycerzem Damy z Eskalotu? Nie, skąd.
- Jeśli ty jesteś rycerzem, to ja pewnie jestem dworką… A Tenari kim, paziem? – zachichotałam. – Właśnie, gdzie on jest?
- Pewnie bierze z nas przykład i rozgląda się po zamku. Wróci, kiedy już wszystkich dokładnie obejrzy.
- Mówisz o nim jak o naukowcu z mikroskopem. Aż takiego przykładu mu nie daję – prychnęłam. – Ale chodziło mi o to, co sądzisz o całej tej sytuacji. Ten zamek wygląda mi na jakąś enklawę…
- Czy zostaliśmy tu sprowadzeni, żeby zmieniać świat? Odkręcać go? – w głosie Aeirana pobrzmiewała irytacja. – Pamiętam tę rudowłosą z narady, na której byliśmy z królową Andromedy. Pamiętam, na co się skarżyła, ale przecież nie to cię tu przygnało.
- Nie, nie to – przyznałam, myśląc o wierszowanym liście. – Ale szkoda, że nie pogadaliśmy z tym czarodziejem. Wydawał się mąrdym człowiekiem i nam przychylnym.
- Gdyby został, może uznałabyś, że jest dla ciebie za mądry i nie umiesz o nim pisać – wytknął mi z czystej złośliwości. – Czy nie masz tu kogoś, kogo znasz od dawna i od kogo możesz wymagać wyjaśnień?
Przemyślałam tę opcję i poszłam szukać Sheril.
Znalazłam ją w komnacie jadalnej, gdzie siedziała w zamyśleniu, głaszcząc czarne futerko Strel. Po drugiej stronie stołu dworki Adelin niemiłosiernie rozpieszczały i podkarmiały Tenariego, który przyjmował to jak należny sobie hołd. Ich pani stała nieopodal z miną naburmuszonego dziecka, a kiedy mnie zobaczyła, tylko fuknęła i wyszła.
- Twój wychowanek jest zbyt ufny – powiedziała Sheril, nie patrząc na mnie. – Ty go tego nauczyłaś?
- A czy ja jestem zbyt ufna? – wzruszyłam ramionami. – Ten-chan przez większość życia przebywał wśród przyjaznych mu osób, ale potrafiłby sobie poradzić, gdyby stało się inaczej.
- Mam nadzieję, że go nie przeceniasz. To demonie dziecko, ale jednak dziecko.
- Też coś… Gdybyś miała własne, pewnie trzymałabyś je pod kloszem, zamknięte na cały świat.
- Być może – westchnęła. – Może wychowałabym je tak, aby nigdy ode mnie nie uciekło. Dlatego właśnie nigdy nie pozwoliłam sobie na dzieci.
- A miałaś okazję? – wyrwało mi się. Przyjęła to tylko lekkim grymasem.
- A czy nie taka jest powinność kobiet, nawet wychowanych na Małych Wyspach? – szepnęła bardziej do siebie niż do mnie. – Oglamar została zaręczona jeszcze jako dziewczynka, a ja, patrząc na nią, pamiętam tę dziewczynkę. I nie wyobrażam sobie, co zrobi ze sobą i z własnym dzieckiem, jeśli przegrają.
- Przegrają co? Walkę z demonami? – podchwyciłam, bo przecież tego chciałam się dowiedzieć. – Czy dlatego cię tu zaproszono?
Sheril wykrzywiła usta w uśmiechu, który zupełnie do niej nie pasował.
- Wezwano mnie tu – poprawiła, nieznacznie akcentując pierwsze słowo – z nadzieją, że wrócę tak samo, jak odeszłam. A wtedy musiałabym oddać Eskalot i odejść albo na zawsze w nim pozostać – w tym świecie.
- No dobra – poddałam się. – Skoro ciebie nie obchodzi walka z ciemnymi mocami, to czy masz coś przeciwko, żebyśmy się wybrali ją obejrzeć?
- Nie mam, ale czy tam traficie? – teraz uśmiechnęła się inaczej, z rozbawieniem. – Lepiej nie zadawaj o to zbyt wielu pytań, bo tylko wzbudzisz podejrzenia, a większość tutejszych i tak pewnie nie zna odpowiedzi.
- Wiem, kiedy się pohamować – obruszyłam się. – Zazwyczaj.
- Po prostu ostrzegam na przyszłość... Ponieważ wkrótce w Kamelliardzie będzie więcej dam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz