14 III

I owszem, to Kay jako pierwszy zaczął wyrażać swe wątpliwości, choć jednak odwrotnie niż się spodziewałam.
- A co, jeśli tak właśnie powinno być? – zapytał, kiedy znów zebraliśmy się razem w przytulnej komnatce, a Ciarán grał na pianinie. – Może światy właśnie powinny się zmieniać i nie należy tego kontrolować?
- Gdyby to było normalne, nikt by nawet nie pomyślał, by coś z tym robić – ucięłam z nadzieją, że temat nie zostanie jednak pociągnięty dalej. Renê też wyglądała na zirytowaną. – Nie byłoby tych narad.
- Ale są – nie zrezygnował. – I oni… Oni wszyscy może i panują na swych ziemiach, ale czy mają władzę zdolną wpływać na światy? Swoim postępowaniem mogą tylko jeszcze bardziej namieszać.
- Komu to mówisz – prychnęła jego matka. – Dobrze wiem, jak łatwo można namieszać; pamiętam, co wynikło z walki o moje królestwo.
- A przy okazji moje – dodał Ciarán, który słuchał nas uważnie, a mimo to nie przestał koncentrować się na swojej muzyce.
- No, jakimś cudem jednak Andromeda pozostała w jednym kawałku, ale to tylko kwastia szczęścia…
- Są światy, których mieszkańcy decydują o nich własną siłą ducha – wtrącił Tenari, leżący z głową na moich kolanach i z nosem w książce. – Ale chyba nie każdy świat taki jest?
- Szczerze mówiąc, są w mniejszości – zmierzwiłam mu włosy. – Ale istnieją inne sposoby, aby utrzymać równowagę. Tylko trzeba je znaleźć, bo mogą być różne dla różnych miejsc…
- Nie ma jednej wielkiej siły, zdolnej ogarnąć wiele światów? – zapytał Kay, nieprzekonany. – Czy Stwórca siedzi bezczynnie i się przygląda, jak Jego dzieła wariują?
- Nie wiem – westchnęłam. – Ale mówię, trzeba znaleźć pasujący sposób i może odpowiednie osoby… Tak jak było z Pieśnią.
- Pieśniarka z pewnością powiedziałaby, że wystarczy zaśpiewać, by uratować sytuację – stwierdził Aeiran nie bez racji. – Jak myślisz, jakie byłyby światy, gdyby wszystkie trzymały się na muzyce?
- Dziwne i mistyczne – roześmiałam się. – Chociaż niekoniecznie… Nawet Vaneshka używa wielkich i skomplikowanych pieśni raczej do opisywania tego, co już jest, niż odwrotnie. Zwłaszcza, jeśli jest z nią Ketris.
- Gdyby zebrali się wszyscy dźwiękmistrzowie światów i wyśpiewali je po swojemu, czy wciąż byłaby to Domena Promienistych? – zamyślił się Ciarán, stukając wciąż w jeden klawisz, zawieszając swoją myśl na jednym dźwięku. – Czy raczej jedna wielka Pieśń?
- A czy byłoby to gorsze niż użycie wielkiej, potężnej magii? – odparowała Renê. – Może im to powiemy, jeśli nas jeszcze kiedyś zaproszą. Choć wczoraj okazaliśmy się tak bezużyteczni, że wątpię.
 
Wieczorem przyszedł list, którego spodziewałam się w Przesilenie. To znaczy, nie spodziewałam się akurat czegoś takiego; po prostu byłam świadoma, że coś jeszcze miało do mnie trafić oprócz tamtych czterech, które tak mnie zaintrygowały. Jednak te kilka linijek, nakreślonych starannym, równym pismem, zakasowało je z kretesem:
 
Po pięciu latach przychodzą rycerze
do dam wybranych wyrokiem przedziwnym,
aby ich losy na zawsze związane
trwały wbrew przygód najsroższej powodzi.
Wreszcie więc panny w innej stronie światów
siadły przy oknie, haftując welony,
wierząc, że ślubnych czas to, nie żałobnych,
że i w legendach miejsce jest na szczęście.
Tragedii bowiem było tam bez liku,
choć wszystkie znaki mówiły inaczej.
I łez niewieścich wiele popłynęło
wprost z serc nieszczęsnych, uczuciem rozdartych.
Sypnij więc szczęściem, losu biała tkaczko!
Samotność karą jest, lecz niechże w końcu

 
Tu tekst się urywał i dalej szedł już innym tonem, w pewnym odstępie:
 
Ten list trafił do nas przez pomyłkę, bo ktoś zaadresował go: „Gdziekolwiek”. Przyszedł w okolicach Przesilenia, ale dopiero teraz udało mi się dostać go w swoje ręce, a ponieważ był już podarty i pomięty, wypadało go przepisać na nowo. Oryginał był maszynopisem, nie wiem, czy podpisanym – te bałwany oderwały zakończenie, a ja niestety nie wiem, co w nim było. Miłego dnia.
 
Rozbroiło mnie to „miłego dnia” i przez chwilę zanosiłam się śmiechem; potem przyglądałam się temu dziwnemu wierszydłu i jedyny wniosek, do jakiego doszłam, to taki, że napisałabym lepsze, gdybym się postarała. Szkoda tylko, że uczynna osoba, która dostarczyła mi ten list, nie chciała zostać rozpoznana – o ile w ogóle ją znam, bo charakteru pisma nie kojarzę.
Kiedy tak czytam o tych pięciu latach i sięgam wstecz pamięcią… Chętnie pokazałabym to Vanny i Sao, i Irian, i Satsuki… Au. Przygryzanie wargi w celu stłumienia śmiechu to jednak niebezpieczna metoda.
 
- Podróż? – zdziwił się Tenari. – Następna podróż?
- Jaka następna? – prychnęłam. – Sam zobacz, ile już siedzimy w jednym miejscu. Wyobrażam sobie, co będzie, kiedy wrócimy do herbaciarni.
- Mówisz jakby twój własny dom nie mógł cię przed niczym uchronić – zwrócił mi uwagę Aeiran.
- Bo właściwie tak jest – przyznałam po namyśle. – Taka Andromeda jest chyba bardziej odciętym od wszystkiego azylem niż moja błękitna przystań. Ale nie jest mi z tym źle, bo już trochę tęsknię za wyrwaniem się gdzieś.
Tenari popatrzył na mnie badawczo, a potem ze zmarszczonymi brewkami znów zaczął coś rysować. Ostatnio kiedy tylko proszę, żeby mi pokazał, co tam natworzył, zawsze się wymawia, twierdząc, że „to jeszcze nie to”.
- To ma jakiś związek z tym listem? – zapytał Aeiran z ciekawością. – Przewidujesz nam jakąś konkretną podróż?
- Jeszcze nie wiem, ale coś na pewno wyciąga już po mnie łapki – pokręciłam głową niepewnie. – I zaraz, jak to „nam”?
- To chyba oczywiste – uniósł brwi. – Tym razem muszę wreszcie nadrobić.
- Nadrobić? A co z Pieśnią, hm?
- Przez lata radzili sobie beze mnie, poradzą sobie i teraz.
- Nie zarzekaj się, póki nie będziesz wiedział, co właściwie się szykuje – roześmiałam się, choć moje przeczucia nie były wcale takie radosne. Z drugiej strony… Nie, złe też nie były.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz