16 IV

Dragon ships, they keep on sailing onto Nova Albion... Tyle że statek jest tylko jeden i nie płyną na nim korsarze Jej Królewskiej Mości po zwycięskiej bitwie na morzu. Swoją drogą ciekawi mnie, któż to i dlaczego nazwał w taki sposób miejsce, do którego płyniemy... Nie powiem, spotykałam się już z rozlicznymi wersjami Nowej Atlantydy, a raz, w świecie zdecydowanie nie będącym żadną Ziemią, trafiłam do Nowego Siedmiogrodu - choć nie pamiętam po co ani w jakich okolicznościach. Jeśli to wspomnienie z mojego obecnego życia, to najwyraźniej podchodzi z czasu zanim jeszcze obudził się we mnie smok Shael'leth i ocaliłam żywioł wody w całej Domenie Promienistych. Ciągle mam kilka dziur w życiorysie sprzed tamtych wydarzeń i na przykład bardzo mgliście pamiętam jak poznałam Lilly albo... Ale nieważne. Chyba widok morza i szum fal wzbudza we mnie jakąś nostalgię.
Podróż upływa spokojnie i przyjemnie, bo Cykada ma morską chorobę i siedzi pod pokładem, natomiast Adagio unika nas jak ognia od kiedy go owarczałam. To było takie małe zakłócenie owego spokoju i wstyd przyznać, ale została mi po tym satysfakcja jakbym odegrała się na nim za coś osobistego. Tymczasem oczywiście ściął się z Vaneshką, a raczej wygadywał jej coś, podczas gdy ona stała bez słowa, tylko ze zmartwioną miną. Ja naprawdę nie muszę wiedzieć, co się między nimi zdarzyło, kiedy pieśniarka jeszcze mieszkała na Timidzie, ale to nie zmienia faktu, że omal mnie coś nie trafiło. Naprawdę, gdyby nie wzgląd na Vaneshkę (brzmi paradoksalnie, ale taka jest prawda), która uważa go za nieszczęśliwego i mu głęboko współczuje, dawno wywołałabym falę, żeby go zmyła z pokładu. Naprawdę, naprawdę wielką falę. Ale jedynie podeszłam i mu to powiedziałam. W gruncie rzeczy spokojnie i panując nad mimiką, ale pieśniarka wyglądała na oszołomioną, a stojąca nieopodal Vanny zwyczajnie tłumiła śmiech.
- Te cuiende - zaproponował mi wtedy ten nieznośny typ, ale jakoś bez przekonania. Oczywiście się nie zastosowałam, za to odrobinkę pobawiłam się wodą, ot żeby statek się zachwiał. Później Beynevard zapytał czy nie mogłabym pospołu z Vanny wykorzystać więź z żywiołem, żeby statek mógł szybciej dopłynąć na miejsce, ale z kolei Háegwyll gorączkowo ten pomysł oprotestował. On chyba bardzo nie chce tam wracać... Ale odbiegłam od tematu.
- Nie trzeba było - zganiła mnie pieśniarka, kiedy już podeszłam do burty i zacisnęłam na niej palce.
- Właśnie - poparła ją nieoczekiwanie Vanny. - Sama chciałam to zrobić. Straszydłem mnie nazwał.
- Nie martw się - powiedziałam z nagłym trudem. - Może jeszcze spotkamy tamtą czarownicę, będziesz mogła wyżyć się na niej.
- Ale ja nie chcę się wyżywać na jakimś losowym obiekcie! - zaprotestowała.
- Cóż, ja to właśnie zrobiłam - wzruszyłam ramionami, po czym po prostu usiadłam na deskach pokładu i otoczyłam kolana ramionami. Satysfakcja, owszem, ale zarazem...
- Dobrze spotkać przeciwnika gotowego się wycofać, co? - Vanny od razu zrozumiała.
- Jasne - mruknęłam. - Ale zarazem mniej problematycznego.
- Co macie na myśli? - zaciekawiła się Vaneshka. - Jeśli to jakaś wasza wspólna tajemnica, to możecie mnie pogonić, ale... Coś, co wydarzyło się, kiedy mnie nie było?
- Nic, nic - pokręciłam głową. - Nawet nie muszę niczego odchorowywać - wolałam się nie zastanawiać czy sama siebie okłamuję, czy jednak mówię prawdę. - Za to marzę, żeby mnie ktoś przytulił.
O, to już była najprawdziwsza prawda. Vanny usiadła obok i oparła głowę na moim ramieniu - niby w geście pocieszenia, ale zarazem jakby sama szukała oparcia. Za to pieśniarka się nachmurzyła.
- Więc naprawdę nie powinien był stawiać przed tobą problemów z tamtą kobietą, jakiekolwiek są - fuknęła przez zęby, ledwo zrozumiale, ale jakoś to jednak rozszyfrowałam. I zaniosłam się dzikim chichotem, na co Vaneshka zrobiła minę rozżalonego dziecka. W porządku, ja wiem, że się o mnie troszczy, ale jak sobie przypomnę ją sprzed nieco ponad dwóch lat...
W każdym razie małe zakłócenie było i minęło. Teraz już żadnych burz, żadnych problemów. Nawet Háegwyll przestał się płoszyć Vanny, co jest nie lada osiągnięciem. Odciągnęła go wczoraj na stronę i długo o czymś rozmawiali. Nie mam pojęcia co mu powiedziała, nie pytałam, ale lęki chłopakowi minęły, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Nikt z załogi nie zaufał nam jednak na tyle, by wyjaśnić, o co chodzi z tą pokutą.
Spokojnie, ale pewnie płyniemy do celu, nawet jeśli nikt nie stoi przy sterze. Żaglowiec jest umagiczniony, choć nie aż tak jak statek Piątej, którym kierowała chyba za pomocą myśli. Morze szumi swoją kołyszącą melodię i wreszcie czuję, że opowieść trochę zwolniła, przynajmniej na chwilę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz