26 XI

Zastanawiam się, co sądzić o zachowaniu Djellii i Ellila. Nie żebym miała coś przeciwko dziecięcemu entuzjazmowi - dobrze go znam z doświadczenia, choć z drugiej strony, podróżowanie po opowieściach rozwinęło też u mnie nieufność - mam jednak wrażenie, że chcą się za wszelką cenę przyzwyczaić do nowej rzeczywistości. Cóż, Ellil jest z tych, którzy uwielbiają zmiany, a teraz chyba postawił sobie za punkt honoru pomoc Djellii w odreagowaniu. Bo przypuszczam, że dziewczyna tęskni za siostrą i Loną równie mocno jak wcześniej ja za swoimi bliskimi. Po prostu rzadko okazuje negatywne emocje - czemu więc nie rozbroić ich pozytywnymi?
Nie spieszyliśmy się za bardzo, jeżdżąc konno po różnych obszarach DeNaNi. Pragnęłam całą sobą poczuć atmosferę tego świata i zarazić nią towarzyszy, a nasze wierzchowce też chciały trochę poszaleć. Kiedy więc Nindë rwała się do galopu, zsiadałam z niej zawczasu, a wtedy Ellil głośno żałował, że się ze mną nie zamienił. Widziałam jednak, że on i Violet Shadow się polubili. Natomiast Tequila, najmłodsza z klaczy, wręcz tańczyła z Djellią niczym cyrkową woltyżerką na grzbiecie, a w każdym razie tak to wyglądało. Potem biegła do matki i na pół z rozbawieniem, a na pół z rozdrażnieniem opowiadała, jakie to noszenie człowieka jest dziwne. Shadow słuchała tego ze stoickim spokojem i zapewniała, że można się przyzwyczaić.
Nasza trasa wiodła po wschodniej stronie Morza Edrilin, tej bardziej "cywilizowanej", choć i lasów tam nie brak. Przekroczyliśmy wielką rzekę Thanasis, którą płynęły statki pełne uchodźców z jakiegoś zrujnowanego kraju po drugiej stronie świata (owa druga strona zawsze wydawała mi się dziwna). Minęliśmy prawą połowę Tarahieny, zahaczając tylko o ruchomy hotel na czterech łapach. Dowiedzieliśmy się, że między Naderne a Calliph znów toczy się wojna, która to wojna i tym razem nie wyszła poza poziom tłuczenia się łopatkami w piaskownicy. Zatrzymaliśmy się w gościnnej teggickiej jadłodajni, gdzie Ellil musiał spać zwinięty w kłębek na króciutkim łóżku, bo założył się z Djellią, że wytrzyma. I wszędzie, na każdym zamieszkanym obszarze jaśniały płomienie świec. Święto Annicenty Płaczki w każdym chyba kraju jest obchodzone w inny dzień i w rezultacie świece pali się przez cały miesiąc. Nawet (poniekąd) w Althenos, co zawsze mnie ujmowało. Tym razem jednak moim celem było Solen, najbarwniejsze państwo tego świata.
W Melrin, w dzielnicy z pomarańczowych cegieł, znalazłam Clayda; siedział w kafejce na wolnym powietrzu, popijając jakąś spienioną fioletową miksturę i zupełnie nie przejmując się tym, że wiatr zaraz wyrwie z jego stolika parasol z korzeniami. Na mój widok zawołał coś - wicher od razu to porwał - i podniósł się z krzesła, a ja skoczyłam mu na szyję jak zachwycone dziecko.
- Przybywasz w najbardziej odpowiedniej chwili i do tego w kurtce ode mnie - powiedział ze śmiechem, kiedy już zaparkowaliśmy konie i doszło do wzajemnej prezentacji.
- O matko - roześmiałam się, odruchowo poprawiając ciepły kołnierzyk. - Jeszcze pamiętasz takie szczegóły?
- Za kogo ty mnie bierzesz? - obruszył się. - Przechowuję pamięć o minionych wiekach, a miałbym zapomnieć, że zafundowałem ci kiedyś kurteczkę?
- Ja niby przechowuję pamięć o minionych życiach, a tymczasem sklerotyczka ze mnie wzorcowa - mruknęłam. - I dlaczego w najbardziej odpowiedniej chwili?
- A dlaczego nie? - Clayd uśmiechnął się szeroko. - Jak dla mnie każda chwila byłaby najbardziej odpowiednia.
- Każda-każda? - przechyliłam głowę.
- Jak najbardziej - przysunął dwa krzesła od sąsiedniego stolika. - Siadajcie i rozkoszujcie się piękną pogodą. Vanny poszła nabyć coś szykownego i pod kolor nowych oczu. Mam nadzieję, że to będzie gorset z...
- Brylantowymi dzwoneczkami - weszła mu w słowo Djellia.
- Dzwoneczkami? - przygryzł wargę. - Żeby co, było słychać, kiedy się obudzi?
- Gorsety nie są do spania - odpowiedziała z promiennym uśmiechem.
- Sama bym tego lepiej nie ujęła - powiedziała moja kuzynka, zachodząc nas od tyłu, z zaskoczenia. Miała dziarską minę i trzymała w rękach trzy wypchane torby. Nie była sama - Tenari podleciał z wielkim kawałkiem ciasta w buzi, a Ivy od razu wpakowała się Claydowi na kolana i zaczęła mu coś szeptać do ucha.
- Dlatego właśnie nie kupiłam żadnego gorsetu - dodała, szczerząc zęby, po tym jak wyściskałam i ją. - Coś podejrzanie długo tam siedziałaś; ciekawe, dlaczego. I w dodatku wyglądasz kwitnąco.
- Ciekawe dlaczego, lodowa dziewico - powtórzył za nią Clayd kpiarskim tonem. - Trochę się różni od tego obrazka, który przede mną odmalowałaś, co?
- Vanny? - spojrzałam na nią podejrzliwie. - Coś ty mu naopowiadała?
- Same przemiłe rzeczy - zachichotała kuzynka, położywszy torby na ziemię. - No, to idę sobie zamówić coś pikantnego. Komu postawić?
Rzuciwszy to pytanie, oddaliła się w kierunku baru, stukając obcasami.
- Co? - zapytałam, widząc, że Clayd patrzy za nią z troską. Pokręcił tylko głową, niezdecydowany, na co Djellia wstała od stolika i pociągnęła za sobą Ellila, żeby wreszcie coś zamówić. Tenari i Ivy popędzili za nimi, wyczuwając szansę na coś pysznego.
- A, daj spokój - mój najlepszy przyjaciel machnął ręką, kiedy znów spojrzałam na niego pytająco. - Ledwo się spotkaliśmy, a już mam ci nastrój zatruwać?
- Dawniej to ja ci zatruwałam, kiedy było mi źle - przypomniałam. - Jesteście dla mnie zbyt ważni, żebym miała ignorować pewne rzeczy.
- Sam nie wiem - westchnął. - Może udaje, że wszystko jest w porządku, mimo tego, że tkwi w cudzym ciele. A może zapomina, że nie jest.
- Brzmisz, jakbyś miał nadzieję na to drugie.
- Może - uśmiechnął się krzywo. - Staram się, żeby nie pamiętała. Tylko że kiedy sobie przypomni, dopada ją poczucie winy i całe staranie idzie w cholerę. A przecież tamta druga nie sfrunie z zaświatów i jej nie przeklnie, nie?
- Nie - zgodziłam się. - Ale może to poczucie winy wobec ludzi, którym... Zależało na tamtej dziewczynie?
- Żeby nie czasem - głos Clayda stwardniał. - To właśnie jeden z tych ludzi jej to zrobił.
- Której "jej"?
- Obu - uciął i zajął się na powrót swoim napojem. Miałam nadzieję, że nie jest toto za bardzo wyskokowe.
- Potrafisz przecież obchodzić się z duszami - zauważyłam. - Nie mógłbyś jej po prostu przenieść z powrotem? Komu, jeśli nie...
- Dobra, włożenie duszy w ciało to nie jest wielka filozofia - przerwał mi takim tonem, jakby rzeczywiście nie była. - Ale wyjęcie jej z ciała, w dodatku cudzego? Myślisz, że potrafię narazić Vanny na to ryzyko?
Nie odpowiedziałam - nie musiałam.
Później siedzieliśmy przy gorącej czekoladzie, kontemplując zmiany, które zaszły w strukturze światów. Siedzenie na widoku z miniaturą domeny na wierzchu i rozprawianie na cały głos o tym, co zniknęło, a co przybyło - to chyba jest możliwe tylko tutaj.
- To takie poplątane - westchnęła Vanny. - Organizacja, w której pracuję, rejestruje wszystkie końce światów i początki nowych. W ostatnich miesiącach były strasznie częste i niespodziewane, aż dziwne, że całkiem głów nie potraciliśmy.
- Dziwne - mruknął Ellil. - W Domenie Lustrzanej było na odwrót, nikt nie zauważał, że coś przestało istnieć. Tak jakby zmiana zachodziła również w naszych głowach. Może nawet zniknięciem Sativoli bym się nie przejął, gdyby nie towarzystwo odpowiednich osób. Może gdyby również mój własny świat... Sam nie wiem.
- W moim świecie wisi w chmurach tylko połowa zamku - dodała Djellia. - I też nikt nie dostrzega, że kiedyś było inaczej. Oprócz nas. Tylko Kylph był świadom, że coś zabrało drugą połowę, chociaż jak, tego już nie pamiętał.
- Tak czy inaczej, DeNaNi nie oddamy, prawda? - uśmiechnęłam się. - Jeszcze nie zajrzałam we wszystkie miejsca, w których zaplanowałam wizytę.
- Nie planuj, bo potem dziwne rzeczy mogą się zdarzyć, czy nie tak zwykłaś mówić? - roześmiał się Clayd. - Dokąd się teraz wybierzesz?
- Na pewno w góry Fe'Xil, do Lilly i Shee'Ny - odpowiedziałam bez namysłu. - A potem... Potem jeszcze nie wiem. Nie mam zamiaru się nigdzie spieszyć, zwłaszcza, że Aeiran obiecał, że mnie dogoni.
Byłam miło zaskoczona, że Tenari postanowił dołączyć do nas w podróży. Choć pewnie nie powinnam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz