12 XI

Gdzieś na zewnątrz zmieniały się światy, a fabuły przybierały nowy, niespodziewany obrót, ale to jeszcze było przede mną. Niektórzy pewnie niecierpliwiliby się, by to zobaczyć i mieć już za sobą, ale dla mnie wszystkie pozostałe opowieści mogły jeszcze zaczekać.
No dobrze, zawężmy jeszcze trochę. Gdzieś w Pieśni uspokajały się międzyboskie zmagania. Być może Eydís i Veggdís nadal toczyły pojedynek na poziomie, ale Melodia powróciła do swego stanu wyjściowego, a mimo to nikt przez nią nie przeszedł do innych domen. W przeciwnym razie Aeiran by coś wyczuł. Zresztą nawet gdyby, kto by się tym przejmował, musząc wydostać się z piekła, przegalopować przez kilka bardzo chaotycznych nutek Refrenu i wrócić do domu tak, by nie zwrócić uwagi przeciwników ani sojuszników.
Swoją drogą - do domu, a to dobre. Nie będę kłamać, nie wybrałabym sobie na miejsce zamieszkania ponurej posesji o wielkich pokojach z wysokimi sufitami, przygaszoną kolorystyką i tymi oknami potwornych rozmiarów, a przecież stanąwszy w progu domu na Krawędzi, powitałam go jak... Dom właśnie. Oczywiście ma swoje zalety, jak widok na morze, kominek i mnóstwo lamp na długie wieczory, i... W porządku, już nie kręcę. Tak naprawdę w tamtej chwili myślałam tylko o przyłożeniu głowy do poduszki i odpłynięciu w krainę snów.
Ciekawe, jak będzie wyglądało moje powitanie z herbaciarnią. Zapłaczę się z radości?
Rany, ale bredzę. Pewnie dlatego, że moje chwile spędzone na Krawędzi nawet pamiętnikowi rzadko powierzam. A może po prostu nie jestem jeszcze wyspana, kto wie, kto wie, kto wie... Bądź co bądź otworzyły mi się oczęta o jakiejś bezbożnej (...) porze - co wywnioskowałam z faktu, że Aeiran siedział obok w pełni wyspany i przyglądał się, jaki ze mnie śpioch.
- Jak późno już jest? - wymamrotałam z niepokojem.
- Niedługo wzejdzie słońce - odpowiedział, a ja potrzebowałam chwili, by uświadomić sobie, że owszem, jest ciemno, i drugiej, żeby uwierzyć, że to nie wieczór.
- To niesprawiedliwe - poskarżyłam się. - Zawsze to ja budziłam się pierwsza. Rytm dobowy mi się całkiem przekręcił, czy może w ogóle nie spałeś?
- Ja chyba też mam prawo czasem patrzeć na ciebie, kiedy śpisz.
- Powiedzmy - mruknęłam, wygrzebując się spod kołdry. Usadowiłam się przy nim wygodnie i zapatrzyłam się w okno, z którego mogłam mieć niezły widok na wschodzące słońce. Wspominałam już, że te okna są potworne? Zapewne tak. I tego typu myśli przemykały mi przez głowę. Siedziałam wtulona w Aeirana i dumałam o zupełnie błahych i głupich rzeczach, dla samej świadomości, że mogę sobie na to pozwolić, że nie przerwę tym żadnej dramatycznej chwili - ani taka chwila mi tego nie przerwie - i nawet, że nic już mi nie przesłania całej gromadki innych tęsknot, które dotąd czekały spokojnie na swoją kolej.
- I pomyśleć, że planowałam ci tyle powiedzieć - podsumowałam w końcu na głos. - Tymczasem biję własne rekordy w zatrzymywaniu myśli dla siebie.
- Dobrze wiem, że jesteś szczęśliwa - usłyszałam w odpowiedzi. - Miałbym robić ci wyrzuty, że milczysz? Już i tak zarobiłem na miano hipokryty.
Tu mogłaby nastąpić dłuższa zmiana tematu, ale pora nie była po temu odpowiednia.
- No fakt, za to akurat nie - zgodziłam się uroczyście. - I nie rozumiem ludzi, którzy wyrażają szczęście nieprzerwanym gadulstwem. Jakże mi brak wyrozumiałości.
- Od naszego spotkania w piekle aż do teraz nie odezwałaś się ani słowem - zauważył Aeiran. Faktycznie, bez wyrzutu.
- Ty też nie - uśmiechnęłam się. - Słuchałam twojego milczenia. Wiesz jak mi go brakowało?
Odwzajemnił uśmiech i miałam już ostateczną pewność, że nic się między nami nie zmieniło, i zrobiłam, co tylko mogłam, żeby jego też o tym upewnić. W rezultacie przeszliśmy na komunikację niewerbalną i przegapiliśmy wschód słońca, co jest niewielką stratą, jeśli się woli zachody.

Dużo później wywabiło mnie za próg donośne pukanie do drzwi. Wywabiło niezwykle rozsądną i wcale nie rozkojarzoną istotę prosto na zimny listopad, w puchatym szlafroku i turbanie z ręcznika. Rozsądna istota omal nie przydzwoniła miłemu gościowi drzwiami w twarz, po czym zaczęła od uspokajającego:
- Już oddałam Światło Przewodnie.
- Ty!!... - zdołał wykrztusić Ketris, nie wiadomo czy ze zdziwienia na mój widok, czy raczej tłumiąc potok słów, na które był za uprzejmy. U stóp schodów stał spokojnie No Leaf Clover, przyglądając się z ciekawością tak mnie, jak i swojemu jeźdźcowi.
- No, ja - parsknęłam śmiechem. - Ulżyj sobie, nie krępuj się.
W odpowiedzi zakręcił mną mocno, aż poobijałam się o futrynę, czyli wyżył się jak trzeba.
- Rozumiem, że nie czekasz na "witaj z powrotem" i tak dalej - powiedział ze śmiechem, kiedy już stanęłam na ziemi. - Miałaś je przez cały czas? I nie mogłaś oddać z powrotem?
- Nie mogłam, bo mnie nie było. A kiedy już wróciłam, gwizdnęła mi je pewna przeurocza Siła Wyższa.
- Skoro cię nie było, to jak...
- Zmień temat. To zbyt pokręcona historia na szybką rozmowę w progu.
- O ile ta rozmowa będzie szybka - Ketris posłał mi przeciągłe spojrzenie. - Na razie odpuszczę, ale powiedz, która: Devna czy Veggdís?
- Veggdís - mruknęłam, ze zdziwieniem obserwując jak na jego twarzy pojawia się wyraz współczucia.
- O, biedactwo - pokręcił głową. - I nie udusiłaś jej?
- Kto jest biedactwem? - nie mogłam zrozumieć. - I jak mogłabym ją udusić, skoro na pewno ma gdzieś pieczątkę: Rywalka Eydís, nie tykać!... Niby jaki miałabym powód?
- No... - bard wyglądał na spłoszonego. - Zabrała ci Światło Przewodnie?
- A, tak - przypomniałam sobie. - Pożądany przez wszystkich artefakt, który miał zaprowadzić "tych dobrych" do kryjówki wroga.
Ku mojemu najczystszemu zdumieniu Ketris zareagował na te słowa wybuchem dzikiego śmiechu. Krztusił się tak i chichotał do łez, aż z wnętrza domu doszły nas coraz głośniejsze kroki i pojawił się Aeiran, obdarzając nas długim, wymownym spojrzeniem.
- Tak, wiem - skrzywiłam się. - Następnym razem najpierw się ogarnę, a potem wyjdę za próg, ratując zdrowie i dobre wrażenie.
- To też... Ale do tej chwili byłem niemal pewien, że będziesz próbowała mnie zatrzymać.
- Nie, nie, nie - zamachałam rękami. - Im większa jest szansa na jakieś porozumienie, tym szybciej powinieneś jechać i mieć to z głowy.
- Porozumienie? - podchwycił Ketris, osiągając pełnię szczęścia. - Nareszcie!
- Zanim zaczniesz trwonić czas na taniec radości, lepiej wsiadaj z powrotem na konia i ruszajmy - Aeiran wyglądał na zdecydowanego i pełnego energii.
- Nie, ja na nic nie wsiadam, chyba że zabiorę Miyę na przejażdżkę - zaprotestował bard. - To Vaneshka z tobą jedzie. Już pewnie czeka na umówionym miejscu.
- Nie powinna tam jechać.
- Miło, że o tym pomyślałeś. Też uważam, że nie powinna, ale zdusiła mój sprzeciw zanim go w ogóle wyraziłem. Uważa, że będzie tam potrzebny ktoś cierpliwy.
Po chwili namysłu Aeiran skinął głową i już bez słowa poszedł po No Doubta. Nie podobało mi się, że wraca do Refrenu, ale perspektywa wymaglowania Ketrisa pod jego nieobecność była kusząca.

Jeszcze później jeździłam z Ketrisem na Cloverze po obrzeżach miasta Arbela i próbowaliśmy rozmawiać mimo dyskomfortu podskakiwania w siodle. Ja opowiedziałam bardowi co nieco o Domenie Lustrzanej, za co odwzajemnił mi się relacją z konfliktu bogów z punktu widzenia zirytowanej osoby postronnej. No, prawie postronnej. Był taki moment, kiedy on i Vaneshka o mało nie zostali okrzyknięci zdrajcami, bo protestowali przeciwko zmianom w Melodii - i z początku skutecznie przeszkadzali Kol'Ranveigowi w psuciu jej. Była też smutna historia dwunastej Zwrotki, którą w przypływie furii spaliła Agní, bogini ognia, tylko dlatego, że spodziewała się znaleźć tam Aysela i odciąć mu drogę. Teraz ten świat był pustynią prawie bez żywych istot, ale istniała niewielka szansa na ocalenie go. Była wreszcie plotka, głosząca, że Devna próbowała napisać sobie wyjście z Pieśni, ale ponieważ razem z Geinem straciła połowę kompetencji, spotkała ją dość paskudna niespodzianka. To oczywiste, że Matka Losu nie lubi niespodzianek. Jeśli wiedziała, że jest teraz obiektem cichych kpin, raczej nie ryzykowała zduszenia ich.
- Jak było, kiedy mnie nie było? - zapytałam potem. - Czy byłam pamiętana? Czy ktoś poza kilkoma osobami niepokoił się moją nieobecnością, czy raczej równie dobrze mogłam nie istnieć?
- Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą, do której mogłabyś się z tym zwrócić - westchnął Ketris. - Nie wiem jak bym odebrał twoje zniknięcie, gdybym żył sobie gdzieś spokojnie, niewplątany w Pieśń. Nie marzyłbym, żebyś wróciła i potrząsnęła pewnym jegomościem, zanim zupełnie straci rozum. Bo że tobie się nic nie stało, tego byłem pewien.
- Doprawdy - skrzywiłam się. - Cóż on takiego wyprawiał?
- Najpierw spędził około dwóch miesięcy poza Pieśnią. Nie wiem, gdzie był ani co tam robił, ale wrócił jak chmura gradowa i tak mu już zostało. Później głównie marnował czas na wykłócanie się z resztą panteonu i podpadanie raz za razem. Nie wiem jak Eydís i Aysel z nim wytrzymywali. To chyba kwestia odmiennej mentalności...
Zamilkł na chwilę, pogrążony w niewesołych myślach, ale szybko wrócił mu humor.
- Vaneshka jeździła trochę po światach, a to próbując wpaść na twój trop, a to po prostu odwiedzając twoich przyjaciół - podjął. - I wiesz? Nikt o tobie nie zapomnniał, ale większość właśnie przyjmowała twoje zniknięcie z zupełnym spokojem. Tak jakby nie byli świadomi, że nie ma cię już tak długo... No, ktoś tam wręcz nie posiadał się z radości z tego powodu, ale nie pamiętam, o kogo chodziło.
- No, tym to mnie zastrzeliłeś - powiedziałam powoli. - Może to i lepiej, że nie pamiętasz. Ale w takim razie nie muszę się przygotowywać na długie litanie wyrzutów. I o dziwo, tym bardziej czuję się winna.
- To się da załatwić - stwierdził lekko Ketris. - Chcesz posłuchać wyrzutów, będziesz musiała mnie odwiedzić w domu.
- A tu nie możesz? - zamrugałam z zaskoczeniem.
- Nie ode mnie - wyszczerzył zęby w dość złośliwym uśmiechu.
Nie pytałam, nie chcąc sobie psuć niespodzianki, zresztą i tak miałam pewne podejrzenia. Słońce już chyliło się ku zachodowi, zażyczyłam sobie więc powrotu nad morze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz