5 V

Snułam się po korytarzach pałacu w towarzystwie Muirenn, cierpliwie znosząc jej humory. Właściwie mogłam ją zrozumieć - Diarmaid wyjechał aby osobiście rozejrzeć się po królestwie i sprawdzić "jak głośno płacze ziemia", a jej, swojej zaufanej strażniczki, nie zabrał ze sobą. Wybrał towarzystwo Jeźdźców Słońca...
- Wolałabyś, żeby było odwrotnie? - spróbowałam jej wytłumaczyć. - Zostawiłabyś pałac w rękach typów, którym absolutnie nie ufasz? Teraz przynajmniej może ich mieć na oku.
- Ja też chciałabym mieć ich na oku - fuknęła na to. - Ale nawet nie w tym rzecz. Mogę zrozumieć, że mnie nie zabrał, ale dobrze by było, gdyby zabrał c i e b i e.
Zamrugałam raz, drugi, a potem poprosiłam o powtórzenie. Ani przecież nie jestem ważnym sprzymierzeńcem, ani nie powinnam się tak narzucać.
- Jesteś pisarką, więc można by ci to wybaczyć - wzruszyła ramionami czarodziejka. - A co tu do tej pory widziałaś? Pustkę, wypełnioną tylko ciszą? Beztroski dwór w tańcu ze smokami? Zupełne oderwanie od rzeczywistości? Jeśli nie obejrzysz naszego królestwa jak należy, pozostanie ci spaczony punkt widzenia!
- Skąd... Skąd wiesz takie rzeczy? - wyjąkałam, niepewna, co sama mam na myśli. Jednak zrozumiała.
- Och, użerałam się intensywnie z kimś tobie podobnym, jeszcze przed całą tą aferą i zawieszeniem broni ze srebrnymi. Dostatecznie długo się użerałam.
- I co się z nim stało? - zainteresowałam się.
- Nie ma go już w tym świecie - skrzywiła się Muirenn. - Kiedy młody Edlin... książę Aethelred, powinnam powiedzieć, ale nadal nie umiem go brać poważnie... narobił bałaganu i uciekł, Laderic również pognał w dal. W poszukiwaniu dalszej sensacji, na to wygląda.
Uśmiechnęła się w sposób przywodzący na myśl drapieżną bestię, która tylko czeka, by odgryźć komuś twarz.
- Zostawił mi liścik - ciągnęła przez zęby. - I nawet gdyby chciał wrócić, nie uda mu się, bo... Bo postawiłam tę przeklętą barierę, ot co. I niech ma za swoje.
- Ktoś mógłby pomyśleć, że ta bariera ma strzec przed wrogami - mruknęłam, błądząc wzrokiem po ścianach i suficie.
- Ma - zgodziła się czarodziejka. - Inna rzecz, że niektórzy z tej świty Aethelreda nie mieliby pewnie problemów... Wasza czwórka też by się chyba przedostała.
- Możesz powiedzieć coś więcej? - teraz dopiero byłam zaintrygowana. - Skoro być może nasze problemy mają to samo źródło... Opowiedz, jak to dokładnie było z tym księciem!
Muirenn westchnęła ciężko i nie odezwała się dopóki nie doszłyśmy do komnatki z obrazami. To miejsce najwidoczniej nastrajało na wyciąganie rodzinnych szkieletów z szafy.
- Kiedy przewodniczką gromady srebrnych została Caranilla, dążyła do zakończenia tej bezsensownej waśni równie mocno jak my - zaczęła, ale nie dane jej było opowiadać w spokoju.
- Dążyła do zakończenia waśni - powtórzyłam, bezczelnie wchodząc jej w słowo. - Kobieto, oni są istotami Chaosu! O ile mi wiadomo, walka to dla nich stan naturalny!
- O ile tobie wiadomo - powiedziała Muirenn przeciągle, dziwnie na mnie patrząc. - Caranilla jest w połowie człowiekiem, ale nie w tym rzecz. Zostało ustalone, że kiedy książę powróci z Wyspy Cierni, dla umocnienia sojuszu poślubi córkę poprzedniego przewodnika. Rozumiesz to, taki sojusz ludzko-smoczy?... Oboje wydawali się nie mieć nic przeciwko temu i kiedy Aethelred wrócił, wybrał się zaraz z wizytą do narzeczonej...
Na chwilę przygryzła wargi, tłumiąc prychnięcie; mogło być oznaką rozdrażnienia, pogardy czy czegoś jeszcze innego.
- Udał się tam ze swoim strażnikiem, kimś takim jak ja dla jego wysokości - podjęła prędko. - Ale wrócił sam, z krwią na szatach. Urządził awanturę, że srebrni dopuścili się zbrodni, że ten sojusz to farsa... Następnego dnia znowu nas opuścił, tym razem jednak wyruszył poza świat i z tej wyprawy nie wrócił już niestety sam. Towarzyszyła mu kobieta z błyskotkami bez smaku wpiętymi we włosy, która zachowywała się jakby pałac należał do niej, tak jak i cały świat...
- Kasztanowe włosy? - przerwałam, bo otworzyła mi się jakaś szufladka w zagraconym umyśle.
- Taak - pokiwała głową. - Tak wymyślnie pozawijane.
- I miała tarczę?
- Znasz ją? - Muirenn spojrzała na mnie ze zdumieniem. - No tak, wspólne źródło problemów...
- Na razie tylko kojarzy mi się z siostrą przyjaciółki. Może jeszcze miała ze sobą tarczę?
- Teraz jak pytasz, przypomina mi się... Ale to nawet trudno nazwać tarczą. Takie okrągłe maleństwo, zamocowane na ręce. Słuchaj, mam przejść do rzeczy czy nie?
- Jasne - skinęłam głową, bo w jej głosie brzmiała coraz większa niechęć. - Ktoś jeszcze z nimi był?
- Dziwny czarnowłosy dzieciak, który wcale się nie odzywał, a patrzył na wszystko jak na planszę do gry. Miał aurę trochę podobną do waszej, widać jesteście b a r d z o chaotyczni... No i jakiś elf, choć niepodobny do tych słonecznych od Thanderila.
- I co było dalej?
- Dalej? Dalej nasz mały książę oznajmił wszem i wobec, że mógłby bez problemu zrzucić brata z tronu, przejąć władzę i... I co? - niechętnie szukała w pamięci. - I koronę. Ale korona mu niepotrzebna, bo już ma lepszą i sięgnie po większą władzę. A potem... Potem zaatakowali srebrni, których uwadze nie umknął jego powrót. I zaczęło się piekło - zakończyła dramatycznym tonem, rozrzucając ramiona w imitacji wybuchu.

Teraz pluję sobie w brodę, bo jestem pewna, że zamierzałam porozmawiać z Muirenn dłużej, nawet niekoniecznie o sprawach związanych z buntem Aethelreda, ale pytanie, które pragnęłam jej zadać, uciekło i zamknęło się w jakiejś innej szufladce, a sama czarodziejka poszła spać, burcząc coś pod nosem..
Wiem natomiast na pewno, że bardzo chętnie wycisnęłabym co nieco z J, niezależnie od tego, jak bardzo by się opierała. I że nie obraziłabym się za inspekcję królestwa w towarzystwie Diarmaida. Obiektywny punkt widzenia ponad wszystko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz